25 maja, 2019

"Czarnobyl - instrukcje przetrwania" - recenzja

Książka Kate Brown jest świeżą publikacją, premiera miała miejsce 24 kwietnia bieżącego roku.  Autorka spędziła wiele lat w archiwach Ukrainy, Białorusi, Rosji i innych państw, starając się spełnić obowiązek historyka, polegający na dotarciu do wszelkich możliwych źródeł. Katastrofa ukazana głównie jest od strony propagandowej, autorka śledzi mechanizmy tworzenia i zmiany narracji o katastrofie. Już na wstępie zauważa pewne zwichnięcie w sposobie opowiadania o Czarnobylu - bezpieczna technologia jądrowa, niespodziewany wypadek, bohaterscy likwidatorzy, ewakuacja, trudna do ustalenia liczba ofiar i zaraz potem zmiana planu, Strefa jako rezerwat przyrody, zagrożenie nie było takie duże - to w końcu jak było? 31 ofiar czy tysiące? Kto ma rację?
***
Sama katastrofa jest potraktowania bardzo pobieżnie, a jej przyczyny to rutynowy eksperyment, podczas którego wyłączono system bezpieczeństwa. Temat pojawia się w nieco szerszej odsłonie kilkadziesiąt stron dalej, jednak daleko mu do pełnego wyjaśnienia chociażby założeń feralnego eksperymentu. Można było trochę więcej napisać, publikacja ma 400 stron, a nie wszyscy odbiorcy siedzą w temacie na tyle głęboko, że obędą się bez tej informacji.

***

Tytułowe "instrukcje" to wydana w nakładzie 5000 egz. ulotka dla ludności, która najpierw mówi "nie ma zagrożenia" a zaraz potem ostrzega przed praktycznie wszystkim - zbiorem jagód i grzybów, piciem mleka i jedzeniem warzyw oraz mięsa ze skażonych terenów. Okładkę zdobi kolorowe zdjęcie dozymetru DRG-01T wskazującego 1,13 mR/h (11,3 µSv/h) i w tle dzieci jedzących jabłka z koszyka stojącego w izbie wiejskiego domu. Taka moc dawki oznacza 100-krotne przekroczenie poziomu tła naturalnego - ten dozymetr mierzy tylko promieniowanie gamma, bardziej przenikliwe niż beta, zagrożenie jest tym większe. 

W tekście nie brak pewnej niezręczności w opisach zjawisk fizycznych, np. "ludzie skażeni promieniowaniem" - jak już, to skażeni substancjami radioaktywnymi, emiterami promieniowania itp. Zamiast dawka konsekwentnie używane jest określenie "doza", brzmiące dziś jak archaizm, ale to podejrzewam kwestia tłumaczenia angielskiego "dose" czy wręcz kalka z rosyjskiego. Obecnie określenia "doza" używa się głównie w utartych zwrotach "z dużą dozą prawdopodobieństwa", "doza rozsądku" itp. 

Druga kwestia. Rentgenoradiometr DP-5A nazwano przyrządem o zakresie na warunki wojny jądrowej - prawda, lecz niezupełna, jak wiemy, przyrząd ten miał również niższe zakresy, zaczynające się od tła naturalnego, co było jego ogromnym atutem. Nieściśle też wyposażono go w "alarm", może dla podkoloryzowania tekstu, choć jak wiemy miał tylko sygnalizację impulsów promieniowania w słuchawkach, nie było dodatkowych dźwięków przy przekroczeniu jakiegoś progu.


Pojawia się też stwierdzenie, że moc dawki rzędu 100 Sv/h (obliczona bezpośrednio przy Nodze Słonia pod sarkofagiem) daje człowiekowi dawkę śmiertelną w ciągu kilku godzin. Raczej w ciągu 6 minut, jeśli przyjmiemy za dawkę śmiertelną 10 Sv, a jeśli 4 (LD50/30) to jeszcze szybciej.

Jeden fragment wygląda na ewidentnie błędny. Jest mowa o skażeniu białoruskich lasów cezem-137. Jak wiadomo, izotop ten ma fizyczny okres półrozpadu równy 30 lat. Czasu tego nic nie jest w stanie przyspieszyć, po 30 latach zostanie połowa zawartości cezu, po 60 zostanie 1/4 itd., aż po 10 okresach przyjmuje się, że izotop całkowicie ulegnie rozpadowi. W tekście pojawia się wzmianka, że najpierw biolodzy ustalili czas półrozpadu cezu-137 na 15 lat. Jeśli zrobili to biolodzy, to chodzi raczej o biologiczny czas półrozpadu, czyli okres, w którym połowa zawartości zostanie usunięta z danego organizmu (fizyczny wynosi 30 lat i nic go nie zmieni). Następnie Autorka twierdzi, że niedługo potem biolodzy wydłużyli ten czas do 180-320 lat (!). Jeszcze dolną granicę można byłoby uznać, ale górną? Po 320 latach nie zostaną w środowisku żadne znaczące ilości cezu-137, gdyż po prostu ulegną fizycznemu rozpadowi - jak więc można powiedzieć, że BIOLOGICZNY czas półrozpadu będzie większy niż fizyczny? Zastanawiam się, czy Autorce udzielono nieścisłych odpowiedzi, czy zawinił tłumacz.

Poza tymi wpadkami lektura jest wciągająca, a styl przystępny, od wieczora do wieczora pochłonąłem 200 stron, przeczytanie całości zajęło mi weekend i jeden wieczór. Zauważam lekką tendencję do węszenia teorii spiskowych, szczególnie w odniesieniu do okresu po rozpadzie ZSRR.

Tak naprawdę jedynym mankamentem publikacji jest brak jakichkolwiek ilustracji, zarówno zdjęć, jak i mapek czy wykresów. Przydałyby się choć podstawowe:
  • położenie Czarnobyla na mapie Ukraińskiej SRR czy nawet całej Europy
  • zasięg poszczególnych chmur skażeń, które nadchodziły falami, wraz ze zmianami kierunku wiatru (Szwecja, Polska, Austria, Grecja)
  • stopień skażenia poszczególnych rejonów Ukrainy i Białorusi
  • mapa Strefy - faktycznej i postulowanej\
  • [część w/w mapek można obejrzeć w tej notce - LINK]
Jeżeli chodzi o fotografie:
  • elektrownia po zbudowaniu, miasto Prypeć w rozkwicie
  • płonący reaktor - zdjęcie ze śmigłowca, likwidatorzy
  • ewakuacja
  • sarkofag nad reaktorem, wymarła Prypeć
  • rezerwat przyrody w Strefie, anomalie (Czerwony Las), samosioły 

Umieszczenie tych materiałów na kilku wklejkach mogłoby ożywić tekst i przybliżyć tematykę osobom, które nie mają szerszego pojęcia o katastrofie i jej kontekście. Całość nie byłaby tak sucha i abstrakcyjna, szczególnie dla młodego pokolenia z kultury obrazkowej.
***
Wracając do samego tekstu - zwraca uwagę kilka tematów, które nie były szerzej omawiane w starszej literaturze;

  • biegłość radzieckich lekarzy w szacowaniu dawek promieniowania przyjętych przez ludzi jedynie na podstawie obrazu krwi i tętna - wynikało to z powszechnej tajności, szczególnie rozwiniętej w przemyśle jądrowym -  nawet w razie wypadku radiacyjnego nie udzielano lekarzom informacji o możliwej dawce, jaką przyjął poszkodowany
  • braki w sprzęcie nawet w tajnej moskiewskiej klinice nr 6, wyspecjalizowanej w chorobie popromiennej - krwinki liczono ręcznie pod mikroskopem, choć w USA stosowano maszyny robiące to w 20 s.
  • napięcia między władzami Ukraińskiej SRR i Moskwą
  • kapitalistyczne podejście sowieckich decydentów, pasujące bardziej do Lodzermenschów niż przedstawicieli ustroju "sprawiedliwości społecznej" - co tam promieniowanie, wybijanie stad po katastrofie dostarczyło tysięcy tusz zwierzęcych, co pozwoli przekroczyć plan produkcji wełny, skór i mięsa - skażone mięso mieszano z nieskażonym i robiono kiełbasy, rozsyłane następnie po całym ZSRR
  • pojedyncze przypadki odwagi i niezależnych decyzji - zamknięcie garbarni w Żytomierzu z powodu skażenia surowców, gdyż garbowanie skór przeniosłoby izotopy do rzeki zaopatrującej miasto w wodę - decyzja podjęta przez lekarza nadzoru sanitarnego pomimo szału oficjeli w Moskwie
  • zagrożenie za nieposłuszeństwo nie było tak duże - w/w lekarz został zdegradowany z kierownika do inspektora, zamiast wylądować w więzieniu ("a mógł zabić!"), wbrew temu, co niektórzy potem twierdzili (mogliśmy mało, bo inaczej tiurma) - za czasów Gorbaczowa gra nie toczyła się już o tak wysoką stawkę
  • decyzja o wywoływaniu opadów deszczu w niektórych rejonach Białorusi przy jednoczesnym wstrzymywaniu opadów nad Ukrainą, co spowodowało znaczne skażenie tych odległych od katastrofy rejonach, a także chorobę popromienną u pilotów przelatujących przez radioaktywne chmury. 
  • specyfika bagien Polesia pod względem zdolności do akumulowania skażeń - wody ubogie w sole mineralne sprawiały, że rośliny tym łatwiej wyłapywały radioaktywny stront i cez, powinowate do wapnia i potasu
  • podejrzenia o traktowaniu w/w bagien jako poligonu taktycznych pocisków nuklearnych, co tłumaczyłoby zarówno tajne pomiary dozymetryczne, jak i liczne narodziny dzieci z wadami genetycznymi w okolicy jeszcze przed katastrofą w Czarnobylu. Mieszkańców sporego obszaru bagien przesiedlono, organizując poligon, oficjalnie tylko dla konwencjonalnych bomb lotniczych. Oficjalnie.
  • poraża liczba awarii w czarnobylskiej elektrowni jeszcze przed katastrofą - oficjalnie to były 1-2 zdarzenia na rok, faktycznie było ich kilkadziesiąt.
  • Czarnobyl jako zjawisko osadzone w kilkudziesięciu latach intensywnych testów jądrowych w atmosferze, pod wodą i pod ziemią - opad poczarnobylski był "deserem" po serwowanych nam przez mocarstwa atomowe skażeniach - jeszcze bardziej pogorszył ogólny stan zdrowia ludzkości, zamiast wywołać wysyp chorób.
  • Manipulacje normami skażeń przy kwalifikowaniu terenów do zasiedlenia, próg wyznaczono na 15 Ci/km2, choć tak naprawdę powinno to być 5 Ci/km2. Na skutek braku wolnych nieskażonych miejsc pod osiedlenia, szczególnie na Białorusi, wiele osób musiało mieszkać na terenach, gdzie skażenie przekraczało 40 Ci/km2. Przeliczcie to sami na Bq/m2...
  • Czytając o tak silnie skażonych rejonach nie dziwi masowa produkcja dozymetrów na terenie byłych republik ZSRR i w samej Rosji, choć do kontroli skażeń powinny to być raczej radiometry beta-gamma (Polaron, Sosna, RKSB-104) niż proste przyrządy mierzące tylko emisję gamma, w dodatku niezbyt dokładnie.
Tematów oczywiście jest więcej, ale nie będę psuł Wam przyjemności z lektury. "Czarnobyl - instrukcje przetrwania" to obowiązkowa pozycja dla wszystkich interesujących się zagadnieniem katastrofy czarnobylskiej, szczególnie od strony jej politycznych i społecznych reperkusji. Zawiera też sporo danych dotyczących poziomów skażeń i mocy dawek w poszczególnych rejonach Ukrainy i Białorusi


2 komentarze:

  1. Lekka przesada.
    10 x T1/2 to czas, po którym ilość izotopu promieniotwórczego zmniejszy się 1024 (w przybliżeniu tysiąc) razy.
    Przy małej ilości preparatu promieniotwórczego można powiedzieć, że praktycznie on zniknie, ale w przypadku np. odpadów z elektrowni atomowej już tak nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. W dalszym ciągu nie będzie to okres półrozpadu, poza tym czy można mówić o biologicznym czasie półtrwania w środowisku, a nie w organizmie?

    OdpowiedzUsuń

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora]