Obrazek podaje informacje w sensacyjnym tonie - jak choćby "parowanie śniegu od radioaktywności". Ponieważ pewne informacje wydały mi się przesadzone lub nieścisłe, postanowiłem je zweryfikować. Początkowo zawyżona wydała mi się moc dawki przy pojemnikach, wymuszająca krótki okres pracy w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Zerknijmy zatem na fakty, opierając się na ustaleniach Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej.
W tym rejonie mieściły się elektrownie wodne - Enguri ukończona w 1980 r. i budowana w latach 80. Chudoni, które musiały mieć ze sobą łączność radiową. Wymagało to użycia stacji przekaźnikowych, zasilanych z generatorów termoelektrycznych (RTG). Generator taki wytwarza prąd na skutek różnicy temperatur na termoparze, której jeden koniec rozgrzewany jest przez wysoko aktywny izotop promieniotwórczy, a drugi chłodzony w otoczeniu. Generatorów było łącznie 8. Budowa elektrowni Chudoni została zarzucona w 1989 r. na skutek protestów organizacji ekologicznych i późniejszego rozpadu ZSRR. Z tego powodu system stracił rację bytu i generatory rozebrano, usuwając z nich źródła. Do momentu wypadku zlokalizowano tylko 4 spośród nich (jedną parę w 1998, drugą w 1999 r.). Nie były to zresztą jedyne generatory utracone na terenie ZSRR [LINK]
Teraz zaczyna się właściwa historia. W grudniu 2001 r. trzej mieszkańcy wioski Lia wybrali się ciężarówką na poszukiwanie opału ok. 50 km od swojej miejscowości. W lesie znaleźli metalowe walce o wymiarach 10x15 cm, wokół których śnieg uległ stopieniu, a woda intensywnie parowała. Walce były tak gorące, że nie dało się ich podnieść. Mężczyźni rozbili tymczasowy obóz, gdzie rozpalili ognisko i przynieśli tam walce, aby użyć ich jako ogrzewaczy. Po zjedzeniu posiłku i wypiciu "setki" wódki po upływie 0,5-1,5 h zaczęły się wymioty i ogólne osłabienie. Po nieprzespanej nocy, załadowawszy ledwie połowę opału, pechowi drwale wrócili do swojej wioski.
W ośrodku zdrowia początkowo leczono ich na zatrucia, lecz żona jednego z nich uzyskała od policji informację, że przyczyną zachorowania może być promieniowanie. Wówczas ruszyła cała machina z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej, która zorganizowała leczenie ofiar napromieniowania oraz ekspedycję mającą zabezpieczyć źródła. Teren był odludny, więc nie było bezpośredniego zagrożenia dla dużej grupy ludzi, jednak zawsze mogły zostać napromieniowane przypadkowe osoby, jak choćby mieszkańcy zbierający opał. Zdecydowano się na szybką akcję zabezpieczającą pomimo nieprzejezdnych dróg i złych warunków pogodowych. Moc dawki przy źródłach wynosiła 1 Sv/h w odległości 1 m, zatem przy pracach obowiązywały standardy jak z Czarnobyla - 40 sekund i zmiennik stojący w pogotowiu przejmuje wykonywanie danej czynności. Pytanie, skąd tak duża moc dawki przy stroncie-90, który jest emiterem promieniowania beta, łatwego do zatrzymania nawet przez cienką warstwę metalu? Otóż promieniowanie beta przy przechodzeniu przez przeszkody złożone z pierwiastków ciężkich powoduje powstawanie tzw. promieniowania hamowania. Są to kwanty promieniowania rentgenowskiego, co prawda dość "miękkiego" (o niskiej energii), jednak przy dużych aktywnościach - a tu mamy 1295 TBq! - intensywność tego promieniowania jest znaczna, szczególnie gdy źródło pozbawione jest osłon. W tym przypadku znaleziono same walce o wymiarach 10x15 cm, choć cały generator ma znacznie większe wymiary, wliczając w to radiatory, termoelementy i osłony. Poniżej przekrój generatora Beta-M, z którego pochodziły źródła:
Źródło [link] |
I widok zewnętrzny- cały generator zgodnie ze specyfikacją powinien ważyć 565 kg, reszta wyposażenia pewnie poszła na złom [specyfikacja generatora Beta-M]
Zaś drwale z Gruzji znaleźli tylko to:
Jeden z rdzeni ze strontem-90 - "serce" generatora typu Beta-M |
Podczas akcji ratowniczej źródła zostały umieszczone w specjalnie w tym celu zbudowanym ołowianym pojemniku o grubości ścianek 27 cm, wysokości 90 cm i łącznej wadze 5,5 tony. Cały konwój składał się z 50 ludzi i 12 pojazdów, w tym 3 ciężarówek, autobusu i buldożera. Przed akcją wykonano specjalne narzędzia i manipulatory, umożliwiające manewrowanie źródłem z bezpiecznej odległości.
Źródła były pozostawione za dużym kamieniem, zatem od strony osłoniętej przez kamień moc dawki wynosiła "zaledwie" 80-90 µSv/h w odległości 10 m, natomiast 50 m od nieosłoniętej strony moc dawki sięgała 50 µSv/h, ale... z 50 m. Zaraz za kamieniem można było zmierzyć 430 µSv/h, a 5 m od "gołych" źródeł, osłoniętych jedynie wałem ziemi i kamieni przy drodze 1,3 mSv/h! Po umieszczeniu źródeł w pojemniku moc dawki wynosiła aż 4,6 Sv/h, lecz po zamknięciu wszystkich czterech pokryw spadła do 14 µSv/h na szczycie pojemnika, czyli limitu dopuszczalnego do transportu. Na bocznych powierzchniach spadła poniżej 1 µSv/h czyli do poziomu nieznacznie przekraczającego tło.
Jeżeli chodzi o ofiary napromieniowania, doznały one popromiennych oparzeń części pleców i rąk, czyli miejsc, które dotykały źródeł przy ich przenoszeniu oraz używaniu jako "ogrzewaczy". Oparzenia pojawiły się dwa tygodnie po napromieniowaniu. Leki przeciwalergiczne dały chwilową poprawę, lecz wkrótce okazała się konieczna wizyta w szpitalu. Dalsze leczenie prowadzono w Klinice Hematologii i Transfuzjologii w Tbilisi. Terapia zakładała działania antyhistaminowe, przeciwbólowe, uspokajające, wzmacniające odporność oraz mikrokrążenie, a także podawanie preparatów krwi. Pacjent, który otrzymał najniższą dawkę, gdyż najkrócej przebywał przy źródle, został w styczniu wypisany ze szpitala. Drugi porażony został przewieziony do Moskwy z powodu postępującej martwicy skóry pleców, wymagającej interwencji chirurgicznej - usunięcia martwych tkanek i przeszczepów skóry. Operacja nie przyniosła skutku, dochodziło do martwicy żeber, leczenie kontynuowano ze zmiennym powodzeniem. Niestety ostatecznie pacjent zmarł w maju 2004 r. na skutek sepsy. Wpływ na niepowodzenie leczenia na pewno miała gruźlica i narkomania pacjenta, wyniszczające jego organizm.
Trzeci pacjent przeszedł 5 przeszczepów skóry w specjalistycznej klinice we Francji i po 490 dniach od napromieniowania powrócił do zdrowia, choć terapia była długa i bolesna. Zdjęć nie będę umieszczał, gdyż są dość drastyczne, chętni mogą je znaleźć w raporcie IAEA.
***
Generatory RTG były stosowane powszechnie na rozległych, odludnych obszarach ZSRR. Zasilały boje nawigacyjne i inne urządzenia, które musiały pracować niezawodnie przez dłuższy czas w rejonach pozbawionych sieci energetycznej. Wiele spośród nich pozostawiono pomimo zakończenia eksploatacji i padły łupem złomiarzy. Kompletny generator nie jest niebezpieczny dla zdrowia pod warunkiem krótkiego przebywania w bezpośredniej bliskości. Natomiast "gołe" źródła mogą dostarczyć nam w ciągu godziny dopuszczalną dawkę roczną z odległości 5 m. Jeżeli posiadamy średnio czuły sprzęt dozymetryczny ("Biełła", "Master"), wykryjemy takie źródło nawet z 50 metrów i dalej. Wówczas pamiętajmy o oddaleniu się i powiadomieniu
Centrum ds. Zdarzeń Radiacyjnych Państwowej Agencji Atomistyki: tel: 22 194 30 tel: 22 621 02 56 kom. 783 920 151 fax: 22 556 27 82, 22 621 02 63 cezar@paa.gov.pl
Zgłaszając pamiętajmy o dokładnym opisaniu wyglądu podejrzanego obiektu i jego otoczenia wraz ze wskazówkami dojazdu oraz o zabezpieczeniu terenu przed dostępem osób postronnych. Jeżeli teren jest uczęszczany przez ludzi, o jego zabezpieczenie warto poprosić Policję. Zwykle jednak takie obiekty są porzucane w miejscach odludnych. W Polsce zwykle są to skradzione źródła izotopowe w pojemnikach ołowianych o bardzo dużej masie. W naszym kraju raczej nie stosowano generatorów RTG, zatem wypadek taki jak w Gruzji nam nie grozi, choć były przypadki kradzieży źródeł przemysłowych np. z Elektrowni Bełchatów.
***
Ostatnio złodzieje z Poznania otworzyli w garażu pojemniki izotopowe, powodując silne skażenie pomieszczenia, a następnie porzucili źródła na pobliskim polu [LINK]. Na szczęście szybka akcja ratunkowa umożliwiła odzyskanie źródeł i uchroniła środowisko przed przedostaniem się radionuklidów. Zatem noszenie ze sobą dozymetru, najlepiej wyposażonego w sygnalizację przekroczenia progu, nie jest przejawem "panikarstwa" ani "foliarstwa", jak z pozoru mogłoby się wydawać.
Ciekawe jaka historia kryje się za tymi porzuconymi źródłami?
OdpowiedzUsuńBardzo dobry materiał! Mam tylko jedną uwagę, w przypadku znalezienia źródła promieniotwórczego należy w pierwszej kolejności poinformować Centrum ds. Zdarzeń Radiacyjnych Państwowej Agencji Atomistyki:
OdpowiedzUsuńtel: 22 194 30
tel: 22 621 02 56
kom. 783 920 151
fax: 22 556 27 82, 22 621 02 63
cezar@paa.gov.pl
Pozdrawiam,
Józef Strojny PAA
Dziękuję za poprawkę, już uzupełniam!
UsuńŚwietnie napisane!
OdpowiedzUsuńświetny artykuł
OdpowiedzUsuńoficjalne opracowanie iaea:
https://www-pub.iaea.org/MTCD/Publications/PDF/Pub1660web-81061875.pdf
Krótki film pokazujący akcję: https://www.youtube.com/watch?v=P1_XoZHhQck
OdpowiedzUsuńMyślę,że takich odpadów można by było znaleźć więcej i to nie w Gruzji, ale i w Polsce. A sam materiał bardzo dobry. Krótki, zwięzły i na temat.
OdpowiedzUsuńŚwietny artykuł.
OdpowiedzUsuńKilka lat temu, albo w Polityce, albo w Przeglądzie był artykuł o tych generatorach, stosowanych przede wszystkim do obsługi punktów nawigacyjnych Północnej Drogi Morskiej. Opisano przypadki demontażu elementów i skutki jak powyżej. Łącznie tych źródeł było ok 170. Serwisowanie urwało się w latach 90-tych w czasie jelcynowskiej smuty. Jak pamiętam, dwóch źródeł się nie doliczono. Potem sukcesywnie w latach 2000-nych zastępowano je zestawami akumulatorów, paneli fotowoltanicznych, wiatraków. Jest to dwód na wzrost efektywności tych konstrukcji. W końcu tam jest noc polarna, potężne mrozy, jednak te generatory dało się sukcesywnie zastępować.
OdpowiedzUsuń