Strony

13 lipca, 2019

Kradzież w Tammiku (1994)

14 stycznia 1994 r. w transporcie złomu dostarczonego do Estonian Metal Export Company  w Tallinie podczas rutynowej kontroli ręczny monitor promieniowania wskazał znaczny wzrost mocy dawki - powyżej 50 mGy/h. Od razu powiadomiono służby, które zlokalizowały pojemnik ze źródłem promieniowania, znajdujący się wśród złomu. Moc dawki na powierzchni pojemnika wynosiła aż 2 Gy/h. Podejrzewano, że izotopem jest Co-60 o aktywności ok. 7 TBq. Nie udało się ustalić jego pochodzenia, ale kształt wskazywał na źródło do napromieniowywania żywności. Takich źródeł nie stosowano w Estonii, niestety nie ustało się ustalić pochodzenia złomu z tego transportu, choć podejrzenia później padały na Rosję. Pojemnik został natychmiast przetransportowany do składowiska odpadów radioaktywnych w Tammiku, 12 km na południe od Tallina. 
***
Estonia nie miała własnego przemysłu jądrowego, jednak źródła stosowano w nauce, przemyśle i medycynie, stąd konieczność zapewnienia składowiska dla odpadów nuklearnych. Składowisko w Tammiku powstało w 1963 r. na podstawie standardów opracowanych w Moskwie pod koniec lat 50. Główny obiekt składał się z podziemnego bunkra na planie prostokąta 15 x 5 m, wysokiego na 3 m, podzielonego na 9 komór o wymiarach 1,6 x 5 m. Strop znajdował się na poziomie gruntu i był przykryty warstwą ziemi. Całość miała użyteczną pojemność 200 m3.
https://www-pub.iaea.org/MTCD/publications/PDF/Pub1053_web.pdf

Dodatkowo zbudowano cylindryczny betonowy zbiornik, wyłożony stalą nierdzewną. o średnicy 9 m i wysokości 3,2 m na 200 m3 odpadów płynnych. Zbiornik ten również był umieszczony pod ziemią. Oba obiekty otoczono osobnymi ogrodzeniami, a cały teren ogrodzono drutem kolczastym o wysokości 1,5 m, źle utrzymanym i łatwym do pokonania.

https://www-pub.iaea.org/MTCD/publications/PDF/Pub1053_web.pdf
Obiekt był strzeżony przez wartownika i elektryczny alarm, niestety prosty do obejścia. W składowisku odpadów nie przetwarzano w żaden sposób. W ciągu 30 lat pracy do magazynu przybyło 1028 transportów odpadów, liczących łącznie 97 ton o aktywności 200 TBq. W chwili zdarzenia aktywność składowanych izotopów wynosiła 76 TBq. Większość zasobu stanowiły źródła zamknięte (99%). Dominował stront-90 (75%) i cez-137 (24%), reszta to wyroby z farbą świecącą (rad-226), czujki dymu i szczoteczki antystatyczne (pluton-239) oraz czujki z amerykiem-241. Odpady te przechowywano bez żadnej selekcji, zmieszane ze sobą. Łączna aktywność emiterów alfa - Ra-226, Pu-239 i Am-241 - była mniejsza niż 0,4 TBq.
***
W takie oto miejsce trafiło silnie aktywne źródło znalezione w transporcie złomu. Rankiem 21 października trzech braci włamało się do składowiska. Przeszli przez płot, ominęli system alarmowy i zerwali kłódki w bunkrze. Jeden z nich (opisany jako RiH) wszedł do pierwszej komory, znalazł pojemnik ze źródłem i podał pozostałym. Wówczas z otwartej tulei w pojemniku wypadł metalowy cylinder. Włamywacz (znany jako RaH) wrzucił go z powrotem do składowiska. RiH zatrzymał inny element - dużo krótszy cylinder o podobnej średnicy - który okazał się być radioaktywnym źródłem (dłuższy cylinder to prawdopodobnie element dystansowy). Włożył go do kieszeni płaszcza. Włamywacze weszli też to magazynu odpadów płynnych, gdzie nie było alarmu, i ukradli kilka aluminiowych beczek, opróżniając je z zawartości (!). Jedna z beczek spadła na nogę RiH-a, powodując lekkie obrażenia. Łupy zostały wyniesione ze składowiska i pozostawione przy drodze, a sprawcy poszli po samochód. Pojemnik po źródle został sprzedany w Tallinie na złom. Po drodze złodzieje zatrzymali się w domu RaH-a, a następnie u RiH-a w miejscowości Kiisa. Ri-H czuł się źle już od momentu wejścia do bunkra, a po powrocie kilka godzin później wielokrotnie wymiotował i położył się do łóżka. W domu mieszkał z 13-letnim pasierbem, jego matką (35 l.) i 78-letnią prababką. Źródło początkowo leżało w kieszeni płaszcza, a następnie zostało umieszczone razem z narzędziami w szufladzie w kuchni. 25 października RiH trafił do szpitala z poważnymi ranami nogi. Nie ujawnił prawdy o zdarzeniu w składowisku odpadów, lecz twierdził, że do wypadku doszło podczas pracy w lesie. Zdiagnozowano u niego ranę miażdżoną. Zmarł 2 listopada na skutek niewydolności nerek i jego śmierci początkowo nie powiązano z promieniowaniem. 8 listopada następny transport odpadów trafił do składowiska. Pracownicy zauważyli przecięte kłódki na drzwiach bunkra i wymienili je (!). Moc dawki zmierzona w składowisku po przybyciu tego transportu była dwa rzędy wielkości mniejsza niż przy transporcie z 30 września, czyli "zaledwie" 0,015-0,02 mGy/h (15-20 µGy/h) w stosunku do 1,5-2 mGy/h poprzednio. Tak znaczne obniżenie mocy dawki powiązano z osłabieniem przez warstwę nowo przybyłych odpadów. Nie powiadomiono władz o tak zaniżonym pomiarze, śladach włamania ani pustych beczkach w magazynie odpadów płynnych (!).
Wejście do bunkra w części dachowej - https://www-pub.iaea.org/MTCD/publications/PDF/Pub1053_web.pdf

9 listopada pasierb (oznaczony RT) naprawiał rower i przez chwilę trzymał źródło w dłoniach. Prawdopodobnie przedtem również chwilowo miał źródło w rękach, sądząc po objawach klinicznych, niestety RT nie był w stanie przypomnieć sobie chronologii zdarzeń. Napromieniowanie spowodowało 16 listopada śmierć psa, przebywającego większość czasu w kuchni. 17 listopada RT trafił do szpitala, gdzie jego oparzenia rozpoznano jako radiacyjne i powiadomiono policję. Jednostki ratunkowe przybyły do Kiisa tego samego dnia o 23.30 i rozpoczęły pomiary. Wysoką moc dawki promieniowania gamma zmierzono w okolicach domu RiH-a. 18 listopada rano ewakuowano sąsiadów z 15 domów w promieniu 200 m, gdzie moc dawki przekraczała 0,4 µGy/h.
https://www-pub.iaea.org/MTCD/publications/PDF/Pub1053_web.pdf

W domu sprawcy ratownicy zmierzyli moc dawki rzędu 1,2 Gy/h na powierzchni szuflady w kuchni i 50 mGy/h w innych pokojach. Usunięcie źródła przeprowadzono w dwóch rzutach po 2 minuty. Najpierw wysypano zawartość szuflady na podłogę i rozpoznano źródło. Moc dawki w odległości 5-7 cm od źródła wynosiła 1.5-1.8 Gy/h. W drugim rzucie przyniesiono do kuchni ołowiany pojemnik o ściance grubości 3,5 cm i umieszczono w nim źródło. Z braku odpowiednich narzędzi źródło w ciągu 2 sekund ratownik ręcznie (!) przełożył do pojemnika. Na powierzchni zamkniętego pojemnika zmierzono moc dawki 100 mGy/h. Specjalnym samochodem przeznaczonym do transportu odpadów zawieziono materiał z powrotem do składowiska i umieszczono w centralnej części bunkra. Przy drzwiach zmierzono 0,7-0,8 mGy/h (700-800 µGy/h). Dla pewności dokładnie sprawdzono dom, w którym było trzymane źródło, jednak nie znaleziono innych obiektów promieniotwórczych. Tego samego dnia sąsiedzi mogli wrócić do domów, jednocześnie przeprowadzono kontrole we wszystkich składnicach złomu w kraju, jednak bez efektów.
25 listopada z Moskwy przybyła delegacja specjalistów (lekarz i fizyk z Instytutu Biofizyki) aby oszacować poziom obrażeń popromiennych i doradzić w kwestii leczenia. W owym czasie nie było w Estonii przenośnej aparatury spektrometrycznej, stąd też trudności w ustaleniu rodzaju źródła. Początkowe pomiary podczas pierwszego odnalezienia źródła wśród złomu, oparte o współczynnik osłabienia promieniowania, wskazywały na kobalt-60. Dopiero pomiary po odzyskaniu źródła w Kiisa, jak również charakterystyczne oparzenia rąk osób mających kontakt ze źródłem wskazały na cez-137. Dopiero w grudniu 1994 r. MAEA dostarczyła przenośny spektrometr gamma, który pozwolił ustalić jednoznacznie obecność cezu-137. Trudniej było ocenić aktywność - próbowano ją oszacować na podstawie licznych pomiarów mocy dawki w różnych odległościach aż do 230 m od źródła. Wyniki wahały się między 150 GBq a 7,4 TBq. Inne szacunki prowadzono już po umieszczeniu źródła w bunkrze, lecz również zawierały się w w/w granicach.
Samo źródło wraz z obudową zostało opisane jako prostopadłościan 200 x 420 x 40 mm z pięcioma kanałami, z których dwa mieściły po jednym źródle średnicy 1,5 cm i długości 18 cm. Masa całości wynosiła 7 kg, obiekt nie nosił oznaczeń producenta, nieznany był też metal, z którego wykonano obudowę źródła. Na jego powierzchni moc dawki przekraczała 2 Gy/h - górny zakres pomiarowy dostępnych dozymetrów [DP-5 - przyp. tłum.]. Na podstawie obliczeń ustalono moc dawki  w odległości 1 cm od źródła na 2000-3000 Gy/h Po zasięgnięciu opinii Instytutu Mendelejewa w Petersburgu, który dostarczył 2 ampułki cezu-137 (3,7 i 2,6 TBq) aktywność ustalono na 3,3 TBq. Podczas dochodzenia ustalono, że do 9 listopada źródło leżało w kieszeni płaszcza w przedpokoju, a dopiero potem trafiło do szuflady z narzędziami w kredensie. Do celów dozymetrii awaryjnej użyto porcelanowych i ceramicznych przedmiotów z mieszkania sprawcy - doniczek, wazonu, zastawy stołowej, porcelitowych bezpieczników i oprawek żarówek (metoda termoluminescencyjna) oraz  cukru, lekarstw i muszli ślimaków z ozdobnego pojemnika (metoda chemiluminescencyjna). Metody te jednak nie dają precyzyjnych wyników, częściowo na skutek braku odpowiedniej liczby próbek i ich wyniki trzeba traktować jako szacunkowe. Poniżej plan domu z oszacowanymi dawkami dla poszczególnych mieszkańców:
https://www-pub.iaea.org/MTCD/publications/PDF/Pub1053_web.pdf


***
Zerknijmy teraz na stronę medyczną zagadnienia. Złodziej opisany jako RiH miał 25 lat i trzymał źródło w kieszeni przez kilka godzin. Szacowana moc dawki na skórze wynosiła aż 2000-3000 Gy/h. Od razu pojawiły się u niego zarówno oparzenia popromienne, jak i pogorszenie stanu ogólnego. Jak już wspomniano, zaczął się źle czuć od razu po wejściu do pomieszczeń składowiska. Po kilku godzinach zaczął wymiotować. Pozostał w łóżku 3 dni, stopniowo tracąc władzę w prawej nodze i czując się coraz gorzej. Czwartego dnia trafił do szpitala z powodu znacznego pogorszenia swojego stanu. Był senny, z objawami wstrząsu ogólnego i utratą sprawności obu nóg. Pojawił się obrzęk i oparzenia z krwawiącymi pęcherzami na prawym udzie i miednicy. Ponieważ objawów nie powiązano z napromieniowaniem, leczono go na "zespół zmiażdżenia", przyjmując za prawdziwą wersję o wypadku przy pracy w lesie. Podawano mu antybiotyki, przeprowadzano transfuzje krwi oraz dializy. Mimo to jego stan sukcesywnie się pogarszał, pojawiły się objawy zapalenia otrzewnej. Zmarł 2 listopada, 12 dni po napromieniowaniu,z powodu niewydolności nerek i ciężkiej anemii. Sekcja wykazała martwicę biodra, obfite krwotoki w jelicie cienkim i okrężnicy oraz zmniejszenie grubości ścianek jelita. Uszkodzenia narządów jamy brzusznej wskazują na bezpośrednie działanie promieniowania ze źródła noszonego w kieszeni płaszcza. Znaleziono również objawy zapalenia oskrzeli i wstrząsu septycznego. Sutek śmiertelny, poza sepsą, mogło wywołać również silne napromieniowanie nerek, potwierdzone w autopsji.
Drugi włamywacz, opisany jako RaH (28 lat), trafił do szpitala 21 listopada, miesiąc po zdarzeniu i dwa dni po usunięciu źródła z domu. Jego stan ogólny był dobry, bez objawów hematologicznych. Zmiany wywołane promieniowaniem ograniczały się do kciuka i przyległych fragmentów dłoni - były to sączące rany, które zaczęły wrzodzieć.  Zastosowano terapię witaminową, kortykoterapię i leczenie miejscowe, dające zadowalający efekt, pomimo pozostających objawów zapalenia. Pomimo wyzdrowienia wrzodziejące rany na dłoni powróciły rok później.
Trzeci sprawca ("IH", 27 lat), znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie źródła przez kilka godzin, otrzymując dawkę szacowaną na 0,9 Gy. Nie przejawiał niepokojących objawów, do szpitala trafił miesiąc po zdarzeniu. Zdiagnozowano łagodną trombocytopenię i leukopenię, które szybko ustały. Po dwóch miesiącach terapia witaminami, antybiotykami i kortykoidami przyniosła skutek, potwierdzony mikroskopowym badaniem cytologicznym szpiku (mielogramem). 16 listopada pojawiły się małe owrzodzenia między trzecim i czwartym palcem prawej dłoni, które szybko pokryły się strupem. Ich pochodzenie było niepewne, gdyż wg zeznań sprawca nie miał kontaktu ze źródłem promieniowania.
Pasierb RiH-a (RT, 13 lat) otrzymał największą dawkę spośród tych, co przeżyli. Cierpiał na przedłużającą się aplazję szpiku kostnego i oparzenia popromienne lewej ręki. Przez tydzień otrzymał dość równomierną dawkę, przebywając w domu, w którym znajdowało się źródło. Dodatkowo 9 listopada, naprawiając rower, znajdował się w bezpośredniej bliskości szuflady z narzędziami w kredensie, gdzie leżało źródło. Miał również je w ręku, prawdopodobnie 22 lub 23 października, niedługo po jego przyniesieniu do domu - pęcherze pojawiły się 10 listopada, zatem znając długość czasu utajenia tego typu oparzeń, można było oszacować dzień kontaktu ze źródłem [daty zawarte w raporcie są sprzeczne, w innym miejscu sugerowana data kontaktu to 2 listopada, pęcherze po 8 dniach, po 12 owrzodzenia - przyp. tłum.]. Następnie pojawiły się bóle przy ruchu dłonią, które objęły też łokcie na skutek zapalenia węzłów chłonnych. 14 listopada w Klinice Dziecięcej w Tallinie zaordynowano mu leczenie objawowe oparzeń. Dodatkowo pojawiła się biegunka i nudności, zatem 17 listopada przyjęto go do w/w kliniki, gdzie stwierdzono radiologiczne pochodzenie oparzeń, szczególnie w połączeniu z obrazem krwi. Pomimo pozornie dobrego stanu RT był osłabiony i lekko gorączkował. Przetoczono mu płytki krwi, obraz krwi zaczął wracać do normy po 1,5 miesiąca jeśli chodzi o płytki, zaś w przypadku granulocytów, dopiero po 2,5 miesiącach. Estońscy i szwedzcy lekarze starali się oszacować ryzyko białaczki w przyszłości i na wszelki wypadek pobrali komórki szpiku kostnego na wypadek konieczności przeszczepu autogennego w przyszłości. Jeżeli chodzi o dłonie, to po 7 tygodniach od kontaktu ze źródłem wydawały się wyleczone, nawet bardziej uszkodzona lewa dłoń, choć były pewne objawy atrofii skóry. W styczniu 1995 r. odrosły paznokcie na dwóch najbardziej poparzonych palcach. Niestety, w grudniu 1995 r. nastąpił nawrót martwicy w paliczki lewego kciuka z objawami osteoporozy, co wywołało konieczność jego amputacji.
https://www-pub.iaea.org/MTCD/publications/PDF/Pub1053_web.pdf

Prababcia (AS, 78 lat) była narażona na przedłużoną ekspozycję z racji dłuższego przebywania w domu, szczególnie w kuchni - otrzymała łącznie 2,7 Gy. Trafiła do szpitala 18 listopada w ogólnym stanie dobrym, choć narzekała na wyczerpanie. Zdiagnozowano umiarkowaną anemię, przetoczono więc czerwone krwinki 25, 28 i 30 listopada. Trombocytopenia i agranulocytoza utrzymywała się do początku grudnia, oznaki zdrowienia pojawiły się w mielogramie w połowie grudnia. Następnie była hospitalizowana w maju i listopadzie 1995 r. z powodu chronicznej choroby niedokrwiennej serca, na którą cierpiała już przed incydentem (w połączeniu z anemią wywołaną brakami żelaza i witaminy B12). Zmarła 31 grudnia 1995 r. z powodu niewydolności serca. Jej śmierć trudno jednoznacznie łączyć z napromieniowaniem, które mogło jedynie dodatkowo osłabić organizm i przyspieszyć rozwój choroby.

Pozostałe osoby napromieniowane w skutek incydentu to:

  • BK, matka RT - 0,5 Gy
  • LJ, kolega RT - 0,1 Gy
  • AN, koleżanka RT - brak zmian chromosomalnych pozwalających ustalić dawkę
  • MM - koeżanka prababki RT - 0,1 Gy
  • EM, lekarz, brak zmian
  • HH, lekarz, poniżej 0,1 Gy
  • IP, pielęgniarka, 0,13 Gy.

Ratownicy biorący udział w akcji (7 osób w wieku 23-59 lat) nie otrzymali dawek powyżej 0,13 Gy. Nawet pracownik przenoszący źródło do ołowianego pojemnika nie doznał lokalnych obrażeń popromiennych.
Raport MAEA [LINK] wskazał na konieczność ścisłego nadzoru nad źródłami promieniowania - konieczność prowadzenia ich ewidencji i kontroli przechowywania, jak również szkolenia i wyposażenia w sprzęt jednostek ratowniczych. Zwrócono też uwagę na samo składowisko, które nie było przystosowane do przechowywania większych źródeł o dużych aktywnościach - do centralnej części, najsilniej chronionej, wrzucało się odpady przez rurę o kształcie litery "S", zatem pojemnik ze wspominanym źródłem przez nią by nie przeszedł i musiał być składowany w przedziale dla odpadów niskoaktywnych (!). Poruszono też kwestię sprzętu do wykrywania i identyfikacji źródeł, które mogłyby znaleźć się wśród złomu. Dziś, choć te kwestie wydają się oczywiste, to czy opisywana sytuacja nie nadal mogłaby mieć miejsca?
W Tammiku zawiódł przede wszystkim czynnik ludzki. Składowisko powinno być lepiej zabezpieczone, chociażby wyższym płotem czy wręcz murem z dodatkowymi zwojami drutu ostrzowego na szczycie, skuteczniejszego niż typowy drut kolczasty. Przecież składowane tam izotopy powinny być tak ściśle chronione jak toksyczne chemikalia, materiały wybuchowe i inne środki mogące wywołać rozległe, nieprzewidywalne szkody. Tymczasem zabezpieczone były jak ogródek działkowy! Jeśli już doszło do włamania, powinno zostać szybko wykryte, a nie zatuszowane i należało od razu podjąć akcję poszukiwawczą. Nie uratowałoby to życia włamywacza, który miał źródło w kieszeni, ale oszczędziłoby problemów zdrowotnych pozostałym osobom, szczególnie chłopakowi, który stracił palec.


Szczęście w nieszczęściu, że źródło miało postać zwartą, nierozpuszczalną w wodzie i nie doszło do skażenia takiego jak w Goianii. Złodzieje wykazali się skrajną bezmyślnością, włamując się do obiektu z oznaczeniami "uwaga promieniowanie", w dodatku 8 lat po Czarnobylu, który skutecznie rozpętał antyatomową histerię. Niestety instytucja skupu złomu sama w sobie jest patogenna, gdyż zbieranie złomu jest najprostszym sposobem zarobku dla osób z marginesu społecznego, często uzależnionych od alkoholu, które zrobią wszystko, by jakikolwiek cenny metal dostarczyć do skupu. Niewielu zadowoli się zbieraniem puszek i innych odpadów, skoro za przewody trakcyjne (miedź), litery z nagrobków (mosiądz) lub obudowę źródła radioaktywnego (ołów) będą mogli kupić więcej winiaczy?

Z naszego podwórka:

W 2015 r. skradziono w Poznaniu pojemniki z kobaltem-60 - http://www.paa.gov.pl/aktualnosc-48-kradziez_zrodel_promieniotworczych_w.html

Złodzieje rozcinali pojemniki ochronne i doprowadzili do rozdrobnienia izotopu na podłodze garażu (brawo dla inteligencji).
https://www.tvn24.pl/poznan,43/odnaleziono-kobalt-z-kolejnych-pojemnikow-zlodzieje-na-wolnosci,532418.html

W 2013 r. podobne pojemniki ukradziono w Bełchatowie, na szczęście dość wyeksploatowane - https://www.newsweek.pl/polska/belchatow-izotopy-kradziez-newsweekpl/j8sc9g3

Zatem jeśli zauważycie lumpa wiozącego na wózku przedmiot mogący być źródłem promieniowania, od razu powiadomcie: 

Centrum ds. Zdarzeń Radiacyjnych Państwowej Agencji Atomistyki:
tel: 22 194 30
tel: 22 621 02 56
kom. 783 920 151
fax: 22 556 27 82, 22 621 02 63

W oczekiwaniu na przyjazd ekipy ratunkowej starajcie się śledzić go z bezpiecznej odległości, by móc podać dokładną lokalizację, choć na szczęście z 200-kilogramowym pojemnikiem za szybko nie ucieknie. Szybkość działania ma szczególne znaczenie, aby uniknąć napromieniowania osób postronnych oraz skażenia, jeśli pan menel postanowi otworzyć pojemnik. Źródła zwykle malowane są na żółto, z czerwonym symbolem "koniczynki":



2 komentarze:

  1. Jezu... 2000-3000 Gy/h... to potwornie dużo, nawet jak na bezpośredni kontakt ze źródłem z odległości 1 cm...

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety to prawda: przy bezpośrednim kontakcie z wysoce promieniotwórczym źródłem, mógł ten człowiek zmarły na skutek ARS (choroby popromiennej) tak wysoką dawkę otrzymać.

    W tabeli danych Cs-137, znalazłem informację:

    https://ehs.ucsd.edu/rad/radionuclide/Cs-137.pdf

    że "Gamma Constant: 4.24 mR/hr per 1 mCi at 30 cm"

    Zatem źródło Cs-137 o aktywności 3,3 TBq (3,3×10¹² Bq) = 89,2 Ci = 89189 mCi ma w odl. 30 cm.

    (BTW: 3,3 TBq Cs-137, to jego fizyczna ilość… nieco ponad 1 gram radiocezu!)

    {dla 30 cm} 0,00424 R/h × 89189 mCi = 378 R/h.

    NATOMIAST w odległości 1 cm, tj. 30× mniejszej, nie będzie to dawka tylko 30× wyższa LECZ AŻ 900× wyższa, bo 30² = 900, czyli:

    {dla 1 cm} 0,00424 R/h × 89189 mCi ×900 = 340346 R/h.

    Chcąc DOKŁADNIE przeliczyć dawkę ekspozycyjną z R/h na Gy/h, należy podzielić przez 114,1 (lub jak kto woli pomnożyć przez 0,00876). BTW: często się spotykam z niedokładnym przelicznikiem że 100 R = 1 Gy).

    Czyli:
    340346 R/h × 0.00876 = 2981 Gy/h.
    Czyli faktycznie mieści się to w granicach 2000-3000 Gy/h.

    ==========================================================

    BTW: Podobny przypadek z bezpośrednim narażeniem na promieniowanie na ciało – na szczęście wtedy nie powodujący ARS – zdarzył się ponad 100 lat temu, tj. ok. 1900 roku, gdy Henri Becquerel przedstawiał 10 raportów na Académie des Sciences dotyczących promieniowania z radu. Ponieważ nosił w kieszeni rad oczyszczony przez małżeństwo Curies, jako pierwszy doznał poparzenia skóry po ekspozycji. (Rad-226 jest 87× mniej radioaktywny od Cezu-137)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora - treści reklamowe i SPAM nie będą publikowane!]