Górnictwo uranu na Dolnym Śląsku należy do najbardziej tajemniczych zagadnień w najnowszej historii Polski. Narosło wokół niego wiele mitów, powielanych przez spisywane po latach relacje świadków, następnie rozdmuchiwane i wypaczane przez żądne sensacji media. Naukowego zbadania sprawy podjął się Robert Klementowski, historyk związany z Instytutem Pamięci Narodowej. Pierwszą jego pracą na ten temat była książka „W cieniu sudeckiego uranu” z 2010 r., obecnie bardzo rzadko pojawiająca się na rynku wtórnym. W roku 2017 wyszła jednak nowsza publikacja Autora pt. „Atomowa tajemnica Sudetów”. Jest to praca popularnonaukowa, jednak oparta na solidnej kwerendzie źródłowej, rozszerzonej nawet w stosunku do „W cieniu sudeckiego uranu”, co Autor zaznacza we wstępie.
Praca rozpoczyna się przybliżeniem źródeł, a raczej ich
strzępków, dostępnych w latach 90. XX w., które były przyczyną licznych
półprawd i domysłów. Możemy zapoznać się z tytułami prasowymi, krzyczącymi o
tysiącach „przymusowych robotników” oraz z pierwszymi próbami rzetelnego ujęcia
tematu.
Następnie omówiono pokrótce historię zastosowania uranu do celów
naukowych i militarnych. Widzę tu pewien nadmierny skrót – najpierw Martin
Klaproth odkrywa uran (1789) a następnie „jego [uranu] kariera rozpoczęła się
tak naprawdę dopiero w ostatnich dniach 1938 r. w laboratorium niemieckich
fizyków Otto Hahna i Fritza Strassmana” (s. 12). Pominięto zupełnie powszechne
w XIX w. stosowanie uranu do barwienia szkła i glazury na ceramice, które spowodowało masowe wydobycie blendy smolistej m.in. w Jachymowie. Odpady z tej kopalni stały się początkiem nauki o radioaktywności i surowcem do otrzymywania radu, polonu i innych radionuklidów. Warto byłoby o tym wspomnieć, choćby w jednym zdaniu. Niestety, w książce uran pojawił się we wspomnianym laboratorium Hahna i Strassmana jakby z próżni, bez związku z
wieloletnimi badaniami prowadzonymi najpierw przez Becquerela, a następnie
przez małżonków Curie. Brak tych informacji jest tym bardziej dotkliwy, że mamy
tu pracę popularnonaukową, po którą sięgną osoby nie mające żadnego
przygotowania w tej materii. Przy książce naukowej można byłoby
założyć, że jest to wiedza powszechna wśród specjalistów z dziedziny i o takich
oczywistościach nie ma co pisać.
W dalszej części rozdziału omówiono amerykańskie, niemieckie
i radzieckie prace nad bronią jądrową oraz początki zależnego od ZSRR
kopalnictwa uranu w Polsce. Następnie mamy 3 rozdziały, opisujące poszczególne
etapy uranowego górnictwa na ziemiach polskich:
- 1947-1956 - wydobycie pod radzieckim nadzorem, kiedy spodziewano się znaleźć zasoby o znaczeniu przemysłowym
- 1956-1959 - okres przejściowy, swego rodzaju zawieszenie prac z uwagi na wyczerpanie złóż i tendencje rozbrojeniowe na świecie
- 1960-1972 - po początkowym wzroście eksploatacji ograniczanie wydobycia i przestawianie produkcji na wyrób koncentratu uranowego, kruszywa itp.
W każdym z rozdziałów omówiono dokładnie zmiany organizacyjne i personalne przedsiębiorstw zajmujących się górnictwem uranu, przytaczając nawet krótkie życiorysy co ważniejszych osób. Przedstawiono też zależności między personelem polskim a radzieckim, a także wykaz stanowisk zarezerwowanych dla Rosjan. Wspomniano również ogromną skalę marnotrawstwa w kopalniach uranu, niską dyscyplinę pracy oraz silną inwigilację tych strategicznych zakładów przez Urząd Bezpieczeństwa.
Działaniom UB poświęcono osobny rozdział – kopalnie znajdowały się pod
specjalnym nadzorem, a oprócz faktycznych i domniemanych szpiegów problemem
było też wynoszenie rudy uranowej przez pracowników. Kradzieże miały
na celu czarnorynkową sprzedaż tego minerału z racji plotek o jego wysokiej cenie. Niestety nie rozwinięto tego wątku, a warto byłoby wspomnieć, że ewentualna sprzedaż rudy uranowej nie byłaby łatwa z uwagi na małą liczbę potencjalnych kupców (fizycy, chemicy i ewentualnie fotografowie używający wzmacniacza uranowego). Drugim celem kradzieży było też przekonanie, że ruda uranowa… poprawia odbiór radiowy (!), co mogło mieć istotne znaczenie przy próbach nielegalnego słuchania zagranicznych rozgłośni. Brakuje tutaj komentarza, co do faktycznych możliwości wpływu rudy uranowej na pracę radia. Znając właściwości promieniowania jonizującego
przypuszczam, że raczej pogarszałaby pracę odbiorników radiowych albo nawet całkiem ją uniemożliwiało,
zwiększając upływność kondensatorów i zaburzając działanie lamp elektronowych.
Przejdźmy do samego kopalnictwa rud uranu. Z mojej perspektywy najciekawsze były metody poszukiwania i wydobycia oraz kwestie ochrony radiologicznej.
Poszukiwania prowadzono najczęściej w następujący sposób (cyt. za przytaczanym w tekście inż. Wojciechem Bareją, s. 51):
- geodeci wytyczają linie w terenie
- radiometryści mierzą moc dawki gamma wzdłuż tych linii przy użyciu przenośnych radiometrów
- w wytypowanych miejscach badano zawartość radonu w powietrzu glebowym na głębokości 0,6-1 m przy użyciu wbijanych w grunt metalowych rur
- wyniki nanoszono na mapę radiometryczną (moc dawki) i manometryczną (ekshalacja) o skali od 1:2000 (1 cm = 20 m) do 1:10000 (1 cm = 100 m, typowa rozdzielczość topograficznych map sztabowych)
- w miejscach o podwyższonej emanacji wiercono szyby (pionowe), sztolnie (poziome) lub kopano rowy, w zależności od warunków terenowych.
Grupy poszukiwawcze liczyły łącznie kilkadziesiąt osób:
- inżynier geolog (kierownik)
- 2-3 geologów lub geofizyków
- kilku techników i kreślarzy
- 10-15 radiometrystów
- kilkudziesięciu pracowników pomocniczych
- kierownik administracyjny, zapewniający kwatery, wyżywienie itp.
Przez krótki czas (1955-1957) prowadzono również
poszukiwania z powietrza (tzw. aero) przy użyciu samolotu An-2 (popularny
„antek”).
Publikacja nie przytacza dokładnych informacji dotyczących
zastosowanego sprzętu dozymetrycznego. Przypuszczam, że od połowy lat 50. były to głównie wojskowe radiometry DP-11B i ich cywilne wersje, zwane wówczas
monitorami licznikowymi, oznaczone ML-56 i ML-57. Naukowcy radzieccy mogli
używać jeszcze wojskowych radiometrów DP-12 oraz kieszonkowych KR i RK-01. Niestety nie dysponuję informacjami o sprzęcie dozymetrycznym z lat 1947-1955 - w ZSRR prawdopodobnie był już produkowany fabrycznie, w Polsce wytwarzały go placówki naukowe we własnym zakresie [LINK].
Jeżeli chodzi o ochronę radiologiczną, to początkowo w ogóle nie liczono ani nie normowano dawek przyjmowanych przez pracowników kopalni, szczególnie fizycznych. Z kolei radziecka kadra specjalistyczna starała się unikać dłuższego kontaktu z rudą uranową. Dopiero później wyszło rozporządzenie Rady Ministrów z 23 maja 1957 r. w sprawie bhp przy stosowaniu
promieniowania jonizującego, zgodnie z którym najważniejsza dopuszczalna dawka wynosiła 0,3 R
tygodniowo. Przeliczając na równoważnik dawki będzie to aż 3 mSv, czyli prawie
tyle, ile mieszkaniec Polski otrzymuje przez rok (3,2-3,6 mSv) – odsyłam do
notki o bezpiecznej dawce promieniowania [LINK]. Przy dopuszczalnej dawce
tygodniowej rzędu 0,3 R maksymalna dzienna dawka przy pięciodniowym tygodniu pracy* wyniesie 0,06 R (0,6 mSv). W rzeczywistości pracownicy kopalni w
Kowarach otrzymywali każdego dnia aż 9 R (90 mSv), na co zwrócił uwagę Główny
Inspektor Ochrony Pracy CRZZ (s. 151). Takie dawki wydają się aż
nieprawdopodobne, szczególnie gdy porównamy je z wartościami powodującymi
łagodną chorobę popromienną (250 mSv), jak również dolną granicą statystycznych skutków późnych (50 mSv), o czym pisałem osobno [LINK].
Indywidualną kontrolę dozymetryczną za pomocą „testfilmów” (dozymetrów fotometrycznych) prowadzono dopiero od lat 60., a przyjęte dawki szacowano na 10 mSv rocznie. Nie uwzględniały one jednak skażenia wewnętrznego, szczególnie radonu dostającego się drogą inhalacyjną. Wyliczenia z początku lat 90. oceniały roczną dawkę przyjmowaną przez górników na 100-1000 mSv (s. 189), włączając w to narażenie na radon.
W książce nie są podawane dokładne wartości mocy dawki mierzone w rejonie wydobycia, pojawia się jedynie informacja, że na dole w kopalni wartość ta wahała się między kilkaset a
kilka tysięcy µR/h. Przeliczając na równoważnik dawki będzie to między pojedynczymi
µSv/h a dziesiątkami tych jednostek. Przypomnę, że tło naturalne w Polsce wynosi od 0,1 do 0,4 µSv/h [LNK].
Z kolei stężenie radonu podawane jest w emanach (Em), niestety nie
wyjaśniono tej jednostki i nie podano przelicznika na Bq/m3. Z tego co udało mi się ustalić 1 Em = 3700 Bq/m3 (polecam ten kalkulator - LINK). Za stan równowagi
promieniotwórczej radonu z krótkożyciowymi produktami rozpadu uznano 14 eman,
podczas gdy w kopalni mierzono nawet 16, 19 czy kilkadziesiąt eman, z rekordem przekraczającym 100.
Do pomiaru aktywności radonu w powietrzu stosowano radziecki elektrometr SG-1M, podłączany do specjalnych komór, napełnianych badanym powietrzem:
http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=269 |
Stopień zjonizowania powietrza przez promieniowanie radonu i jego produktów rozpadu przekładał się na spadek ładunku w komorze jonizacyjnej, możliwy do zmierzenia odpowiednio czułym elektrometrem. W książce jest reprodukowane zdjęcie takiej komory, znalezionej na wyrobisku kopalni:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!
[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora - treści reklamowe i SPAM nie będą publikowane!]