Strony

25 maja, 2024

Dozymetr Eco Deyi DY003 z Aliexpress

Pełna nazwa tego dozymetru to Portable Personal WiFi Nuclear Radiation Detector DY003. Produkowany jest przez firmę Dongguan Deyi Electronic Technology Co. Ltd. [LINK], oferującą szeroki wybór przyrządów pomiarowych powszechnego użytku (mierniki smogu, tlenku węgla, termometry, higrometry itp.). 

DY003 przypomina kształtem obudowy rosyjski dozymetr Rodnik 3, jednak ma znacznie więcej funkcji niż tamten prosty przyrząd. 

Detektorem promieniowania jest miniaturowy licznik G-M typu J707, przypominający nasz DOI-30. 

Fot. Aliexpress - LINK

Licznik wykrywa twarde promieniowanie beta oraz emisję gamma i promieniowanie rentgenowskie.  W materiałach reklamowych zachwalany jest jego szybszy czas reakcji niż "typowego licznika G-M", a także większa dokładność pomiaru. Z dokładnością  akurat bym polemizował, przynajmniej jeśli chodzi o początek zakresu, gdyż miniaturowe liczniki G-M mają małą czułość na słabe promieniowanie, za to trudniej je przeciążyć wysoką mocą dawki. 

https://www.plexishop.it/en/geiger-tube-j707-for-nuclear-radiation-detection.html

Korpus licznika wykonany jest z metalu, ze szklanymi wstawkami, z których jedna obejmuje wyprowadzenie anody (katodą jest korpus) - podobieństwo do DOI-30 jest bardzo wyraźne. 

Parametry licznika J707 przedstawiają się następująco:

  • Średnica: Ø5±1mm
  • Długość całkowita: 18±3mm
  • Napięcie progu: 330V
  • Zalecane napięcie pracy: 400V
  • Czułość: 0.25 μGy/h/cps dla promieniowania kobaltu-60 (1,25 MeV)
  • Maksymalne napięcie pracy: 600V
  • Zakres temperatur pracy: -40°C to 70°C

Licznik umieszczono w spodniej części obudowy i tu czułość dozymetru jest największa - kratki na obu bokach są oddalone od detektora i służą raczej wentylacji obudowy oraz łapaniu skażeń niż zwiększeniu czułości. Jeśli planujemy pomiary w terenie, lepiej zakleić te szczeliny.

Dozymetr zaliczam więc do II szkoły budowy dozymetrów (detektor osłonięty plastikiem), a nie do I (detektor osłonięty tylko kratką lub odsłonięty całkowicie). O samych "szkołach" budowy dozymetrów pisałem osobno [LINK].

Wynik podawany jest na czarno-białym wyświetlaczu OLED  o wymiarach 30x15 mm. Do dyspozycji mamy następujące ekrany, przełączane klawiaturą dotykową:

  • główny
  • trójdzielny
  • wykres

Na ekranie głównym widzimy takie dane jak:

  • bieżąca moc dawki w µSv/h (wynik wykazuje silne wahania)
  • data (dd/mm/rrrr) i godzina (hh:mm:ss)
  • kontrolka dźwięku wyświetlana naprzemiennie z kontrolką Wi-Fi
  • stan naładowania akumulatorka
  • numer rekordu z zapisanym wynikiem (jeśli włączony jest zapis pomiarów)

Ekran trójdzielny pokazuje nam:

  • bieżącą moc dawki (RT)
  • średnią moc dawki (AVG)
  • łączną dawkę (CUM), resetowaną po każdym wyłączeniu miernika

Wykres obejmuje ostatnią 1 minutę i 50 sekund, a oś wartości ma tylko zgrubną podziałkę z 5 µSv/h w połowie i 10 µSv/h u szczytu, plus wykres może wyjść ok. 2-3 µSv/h poza skalę.


Dozymetr obsługujemy za pomocą włącznika oraz klawiatury dotykowej (!) o trzech przyciskach, oznaczonych dodatkowo diodami LED. Dwa skrajne to kursory (◀ czerwona dioda, ▶ żółta), środkowy [OK] oznaczono diodą pomarańczową. 

Klawiatura nie jest intuicyjna - odruchowo dotykamy symboli na obudowie i dziwimy się, że klawiatura nie działa - a tymczasem musimy dotknąć nieco ponad symbolem, w miejscu samej diody, która wówczas się zaświeci.  

Znaczenie klawiszy dotykowych jest następujące:

  • ◀ - włącza tryb wykresu w ekranie głównym, wychodzi do ekranu głównego z ekranu trójdzielnego, w menu ustawień przewija poszczególne podmenu, zmienia wartości danego podmenu 
  • [OK] - w ekranie głównym włącza dźwięk sygnalizacji progowej, w menu ustawień przewija pomiędzy poszczególnymi pozycjami danego podmenu
  • ▶- włącza ekran trójdzielny w ekranie głównym, wychodzi do ekranu głównego w trybie wykresu, w menu ustawień przewija poszczególne podmenu, zmienia wartości danego podmenu 

Włącznik działa odwrotnie niż w typowych dozymetrach, a mianowicie krótkie wciśnięcie w trybie pomiaru wyłącza zasilanie, a długie przytrzymanie wprowadza nas do menu ustawień. W ustawieniach mamy następujące opcje:

  • Wi-Fi mode - w tym trybie musimy przytrzymać włącznik, aż zobaczymy komunikat "Resetting", następnie wychodzimy do ekranu głównego, ponownie uruchamiamy dozymetr i możemy go sparować z aplikacją na naszym telefonie
  • REC Time - interwał zapisywania wyniku (OFF, 10 s, 1 min, 10 min, 30 min, 1 h), do dyspozycji jest 99999 komórek pamięci, co daje odpowiednio 277 h, 1666 h, 16660 h, 4999,5 h i 99999 h ciągłego zapisu
  • Alarm value - próg alarmu mocy dawki, który ustawiamy w ten sposób, że przyciskiem [OK] wybieramy mnożnik (x0,01, x0,1, x1,0, x10), o który zwiększamy lub zmniejszamy wartość progu (np. przy x0,1 modyfikujemy o 0,1µSv/h, przy x10 o 10 itp.), zatem możemy ustawić próg na dowolną wartość, np. 21,37 µSv/h
  • Delete data - kasowanie zapisanych rekordów
  • Date & time - ustawienie daty i godziny
  • Display mode - ustawienia ekranu:
    • Theme - motyw: ciemne cyfry na jasnym tle lub jasne na ciemnym
    • Rotate - kierunek wyświetlania ekranu: 180 (wtedy ekran czytamy, mając włącznik po lewej), 0 - odwrotnie
    • Slide - przewijanie trzech ekranów dozymetru (główny, trójdzielny, wykres) w określonym odstępie wyrażonym w sekundach (0 - wyłączone) - lepiej wyłączyć tą funkcję, by nie dostać oczopląsu
  • Export data - wysyłka zapisanych wyników przez USB

W menu wychodzimy z poszczególnych pozycji za pomocą włącznika, niestety wówczas menu powraca do pierwszej pozycji (Wi-Fi mode). Jeśli chcemy całkiem wyjść z menu, również wciskamy włącznik. 

Przyznam, że do obsługi dozymetru trzeba się trochę przyzwyczaić, szczególnie do przycisków dotykowych. Osobiście preferuję jednak tradycyjne klawisze z wyraźnym "kliknięciem".

Jak przedstawia się czułość tego dozymetru? Przyrząd reaguje na większość domowych źródeł, choć kratki z boku mogą mylić - czułość wcale nie jest przy nich większa, źródło należy przykładać od spodu. Zwracają uwagę ogromne wręcz wahania wyniku, szczególnie przy tle naturalnym, między 0,03 a 0,31 µSv/h (!), dozymetr niekiedy pokazuje nawet 0,00 µSv/h. Są one typowe dla miniaturowych liczników G-M, przeznaczony raczej do pomiarów wysokiego poziomu promieniowania niż wartości na poziomie tła naturalnego. Z drugiej strony taki licznik trudniej przeciążyć. 


Alarm progowy jest bardzo głośny, więc lepiej go wyłączyć, przytrzymując przycisk [OK] aż do momentu, gdy symbol głośniczka, wyświetlający się na zmianę z symbolem Wi-Fi, zostanie przekreślony. Dozymetr niestety nie ma dźwięku impulsów. 

Łączna dawka niestety ulega zresetowaniu po wyłączeniu zasilania, zatem nie skorzystamy z miernika jako dawkomierza.

***

Dozymetr może współpracować z aplikacją TUYA poprzez Wi-Fi. Aplikacja obsługuje również inne detektory tego producenta (czujniki smogu, gazu etc.). Wymaga niestety założenia konta, a z moim telefonem Motorola Moto E6 Plus nie chciała współpracować.

https://play.google.com/store/apps/details?id=com.tuya.smart&hl=pl

Zasilanie odbywa się z wbudowanego akumulatorka litowo-jonowego, instrukcja podaje pojemność 650 mAh, zaś Aliexpress 800 mAh. Czas do pełnego naładowania 1-2 h, ładowanie przez port USB-C. Producent niestety nie podaje czasu pracy na jednym ładowaniu. 

Dozymetr otrzymujemy wraz z pudełkiem, instrukcją i kablem. 

Zwraca uwagę brak folii na wyświetlaczu oraz liczne mikroryski na obu gładkich powierzchniach dozymetru, jakby ktoś go czyścił (!).

Instrukcja ma postać kolorowej broszurki po angielsku i po chińsku, dosyć szczegółowo omawia funkcje dozymetru ale bez podawania podstawowych informacji o radioaktywności, dozymetrii i ochronie radiologicznej.


Czas na podsumowanie - jak dla mnie jest to jeden z ciekawszych dozymetrów dostępnych obecnie na Aliexpress. Ma niewielkie wymiary, dobrą czułość i liczne funkcje. Nie ustrzegł się niestety wad, z których najpoważniejsze to brak dźwięku impulsów i reset łącznej dawki po wyłączeniu zasilania, a także spore wahania wyniku pomiaru. 

Plusy:

  • małe wymiary
  • dobra czułość na większość źródeł
  • tryb zapisu wyników

Minusy:

  • brak dźwięku impulsów
  • nieintuicyjna klawiatura
  • reset łącznej dawki po wyłączeniu zasilania
  • duże wahania wyniku na początku zakresu
  • niedopracowana aplikacja

Jeżeli mieliście do czynienia z tym przyrządem albo macie uwagi do powyższej recenzji, dajcie znać w komentarzach!


***

Zachęcam też do wspierania bloga, zarówno pośrednio, poprzez zakup dozymetrów [LINK], jak i bezpośrednio, przez Patronite lub BuyCoffeeTo 

19 maja, 2024

Komora jonizacyjna do pomiaru radonu

Jedne z Czytelników bloga przesłał mi dokumentację skonstruowanego przez siebie miernika stężenia radonu, wykorzystującego komorę jonizacyjną. Oddaję głos Autorowi:

Samodzielna budowa urządzenia do pomiaru narażenia od radonu w powietrzu.

Kilka lat termu natknąłem się na stronę https://www.theremino.com/en/ zawierającą m. in. informacje na temat pomiarów promieniowania jonizującego. Zainteresowały mnie dwie kwestie – wygodne oprogramowanie do akwizycji danych eksperymentalnych, Theremino Geiger, wstępnie skonfigurowane do użytku z szeregiem sensorów promieniowania (https://www.theremino.com/wp-content/uploads/files/Theremino_Geiger_V6.7.zip).


oraz problematyka pomiaru narażenia związanego z obecnością radonu w otoczeniu.

https://www.theremino.com/files/IonChamberV7/Radon_IonChamber_ENG.pdf

wraz z budową odpowiedniego detektora

https://www.theremino.com/files/IonChamberV7/Radon_IonChamberV7_Construction_ENG.pdf

https://www.theremino.com/files/IonChamberV7/Radon_IonChamberV7_Electronics_ENG.pdf

Ze względu na, wydawałoby się, prostotę detektora będącego w istocie rodzajem komory jonizacyjnej, zdecydowałem się na budowę.

Schemat urządzenia przedstawia rysunek poniżej

na którym:

1 – komora pomiarowa, najlepiej o objętości 1 litra

2 – elektroda zewnętrzna o wysokim potencjale dodatnim

3 – elektroda centralna połączona z układem pomiarowym

4 – izolacja elektrody centralnej

5 – tranzystor Fet jako detektor ultraniskiego prądu

6 – wzmacniacz prądowo-napięciowy

7 – generator wysokiego napięcia.

Każdy rozpad radonu w komorze (1) jonizuje powietrze i wytwarza tysiące par elektron-kation. Silne pole elektryczne w komorze (ok. 100 V/cm) szybko przyciąga kationy w kierunku elektrody środkowej (3), izolowanej plastikowymi oprawkami (4) i połączonej elektrycznie z tranzystorem FET (5).

Elektrony są przyciągane przez osłonę zewnętrzną (2). W ciągu kilku milisekund wszystkie elektrony wytworzone przez rozpad pojedynczego atomu radonu przepływają przez generator wysokiego napięcia (7), wzmacniacz (6), tranzystor FET (5) i rekombinują z jonami dodatnimi wyłapanymi przez elektrodę centralną.

Powstały, słaby prąd o natężeniu poniżej pA jest najpierw wzmacniany przez tranzystor FET i przekształcany w sygnał napięciowy. Następnie wzmacniacz i dyskryminator szerokości impulsu (6), odrzucają impulsy o niskiej energii i przesyłają właściwe impulsy na złącze wyjściowe (8).

Złącze wyjściowe (8) można podłączyć bezpośrednio do wejścia interfejsu „Theremino_Master module” (ja zakupiłem ten moduł na eBay-u) skonfigurowanego jako prosty "Licznik". Obróbką otrzymanych impulsów zajmuje się oprogramowanie Theremino Geiger.

Jak to wypadło w rzeczywistości, pokazują fotografie gotowego urządzenia.


Zewnętrzna obudowa to pojemnik na szczotkę WC o średnicy 90 mm i długości prawie 300 mm. Wewnątrz znajduje się elektroda zewnętrzna z rury kominowej o średnicy 80 mm i długości 200 mm, co daje praktycznie pojemność komory pomiarowej równą 1 litr. Elektroda zewnętrzna (2) odizolowana jest od obudowy pierścieniami z laminatu epoksydowo-miedzianego, wytrawionego tak, że jest przylutowany zarówno do elektrody, jak i obudowy, jednocześnie zapewniając niezbędną izolację elektryczną.

Dodatkowe osłony z obu stron obudowy, to nakrętki do słoików 86 mm, nawet takie same, jak w oryginalnej dokumentacji Autorów. W nakrętce z jednej strony jest filtr wlotowy (siatka metalowa z wkładem filtracyjnym od odkurzacza), z drugiej strony jest wentylator ssący wymuszający przepływ powietrza przez komorę, również przez filtr. Widoczna sonda wysokonapięciowa i pomiar napięcia elektrody zewnętrznej, na drewnianej podstawce pudełko z zamkniętym w nim interfejsem Theremino Master i wyprowadzeniem do gniazda USB komputera, dodatkowo zasilacze układów elektronicznych o niskim poziomie szumów oraz okablowanie.



Należy podkreślić, że w przeciwieństwie do licznika G-M, w którym w wyniku przejścia czynnika jonizującego następuje wyładowanie lawinowe, w komorze jonizacyjnej, jak tu opisana, mierzymy prąd jonowy powstały wskutek jonizacji powietrza przez cząstkę lub foton, przy czym prąd ten zależy od zdolności do jonizacji. W przypadku cząstki alfa podczas przejścia przez powietrze generuje ona na swojej drodze ogromną ilość par: kation – wybity elektron, wystarczającą do powstania mierzalnego impulsy prądowego pomiędzy dwoma naładowanymi elektrodami. Natomiast cząstka beta czy kwant gamma, choć też w jakimś stopniu zjonizują powietrze, to powstały impuls elektryczny zostanie przez opisany układ elektryczny zignorowany.

Jak to działa w praktyce? Oczywiście fakt otrzymania wykresu takiego jak poniżej jeszcze o niczym nie świadczy, mogą to być przecież przypadkowe zakłócenia elektryczne. 


Dlatego na wlocie zainstalowałem pojemnik na próbki, z odciętego dna butelki PET. Umieszczałem w nim takie generatory gazowych emiterów alfa, jak torowa siatka Auera (toron-220) lub wypatrzoną na garażówce polską busolę Adrianowa z 1954 roku w doskonałym stanie (radon-222). Takie rozwiązanie pozwala na bezpośredni pomiar obecności nawet tak skrajnie krótko żyjącego izotopu, jak toron/radon-220 o czasie półtrwania 55 sekund. Ponadto, w przeciwieństwie do metody z adsorpcją izotopów pochodnych na węglu aktywnym, jest to bezpośredni, a nie wtórny pomiar obu tych izotopów.

Już pierwsze próby, przeprowadzone z siatką Auera, były zachęcające. Ze względu na długi czas ich trwania, nie mieszczący się w oknie programu, skorzystałem z eksportu danych do rozdzielanego spacjami, przecinkami i dwukropkami pliku tekstowego o strukturze:

# -------------------------------------

#  Session start: 2021-12-19 13:15:19

# -------------------------------------

#       FIR Seconds: 7200

#       Sensor type: IonChamber

#      Sensor Sens.: 0.43

#        Sensor BKG: 0.00

#  Sensor Dead-time: 10000

# -------------------------------------

#  DATE      TIME      CPM     pCi/l

# -------------------------------------

2021-12-19 13:15:19,00000.000,00000.010

2021-12-19 13:15:20,00000.000,00000.010

2021-12-19 13:15:30,00000.000,00000.010

2021-12-19 13:15:40,00000.000,00000.010

2021-12-19 13:15:50,00002.401,00002.620

2021-12-19 13:16:00,00001.715,00001.849

Dane z takiego pliku można zaprezentować w dowolnym programie do obróbki danych jak Origin czy SigmaPlot.


Rysunek jest dość wymowny. Przy początkowym stężeniu radonu ok. 30 Bq/m3 (pomiar w zimie, więc gorsza wentylacja) umieszczenie siatki na wlocie komory powoduje w ciągu ok. półtorej godziny wzrost odczytu do ok. 2000 Bq/m3. Usunięcie siatki powoduje najpierw powolny spadek odczytu przez ok. 2 godz. (wynika to z ustawienia długiego czasu pomiaru równego 7200 s, więc bezwładność układu pomiarowego jest olbrzymia), ale po następnych 7200 s odczyt stabilizuje się na poziomie 200 Bq/m3. Widoczne w tym zakresie 2 „ząbki” to efekt wyłączenia i włączenia urządzenia na kilka sekund, aby sprawdzić stabilność odczytu.

Warto zaznaczyć, że podwyższone odczyty utrzymywały się przez kilka dni, czego powodem był najprawdopodobniej izotopy: Pb-212 i w mniejszym stopniu Bi-212, o dość długim. w porównaniu do toronu-220, czasie półtrwania.

I na koniec wisienka na torcie, czyli pomiary wydzielania radonu-222 przez busolę Adrianowa.

Tym razem wykresy oryginalne z okna programu.

Stan początkowy to ok. 20 Bq/m3


 Po umieszczeniu busoli w kieszeni przyrządu:


Wzrost odczytów zawartości radonu był tak szybki, że jeszcze szybciej usunąłem busolę z kieszeni przyrządu, zamknąłem w szczelnym słoiku z uszczelką silikonową i umieściłem w najgłębszym zakamarku pakamery. Ponownie, jak w przypadku toronu-220, widoczny jest efekt bezwładności wynikający z 2-godzinnego czasu uśredniania pomiarów. 

Ciąg dalszy wykresu z poprzedniej ilustracji (całość wykresu obejmuje 4 godziny pomiaru)

Pomiar dokonany następnego dnia praktycznie nie wykazywał wzrostu poziomu promieniowania. Skąd taka różnica w zachowaniu się tych obu izotopów? Mogę przypuszczać, że ze względu na krótki okres półtrwania toronu (55 s) ogromna jego większość rozpada się we wnętrzu komory jonizacyjnej, paskudząc ją izotopami pochodnymi, głównie Pb-212, podczas gdy radon-222 (T1/2 ok. 3,8 dnia) w ogromnej większości „przelatuje” przez komorę jonizacyjną, a izotop Pb-210 (T1/2 ponad 22 lata) praktycznie nie ma wpływu na poziom tła komory.

Jako ciekawostkę można podać, że ponieważ zmierzone aktywności toronu-220 i radonu-222 były zbliżone, to fizycznie emisja radonu-222 była ok. 6000 razy większa od emisji toronu(!!!). I dotyczyło to busoli w doskonałym stanie technicznym. Ze względu na tę emisję busoli nie powinno się raczej trzymać w mieszkaniu.


Na koniec jeszcze jedno wyjaśnienie. W dziedzinie ochrony przed radonem funkcjonują dwa terminy: stężenie radonu oraz narażenie na radon, przy czym drugi termin obejmuje również wpływ izotopów z szeregu radowego. Większość profesjonalnych detektorów radonu skalowana jest dla narażenia od radonu, czyli pokazuje wartości ok. 2 razy wyższe niż fizyczne stężenie radonu.

Wnioski końcowe:

  • w warunkach domowych można zbudować własnoręcznie przyrząd do pomiaru obecności radonu w powietrzu
  • dzięki oprogramowaniu z portalu Theremino.com możliwa jest wszechstronna analiza i interpretacja wyników
  • niedogodność stanowi, jak w przypadku wszystkich pomiarów w warunkach niskiej aktywności, długi czas uśredniania wyników (1-2 godziny) i związana z tym ogromna bezwładność detektora, wskutek czego otrzymane wykresy odstają od szybkich zmian stężenia radonu. W przypadku pomiarów wysokich aktywności czas uśredniania można ustawić na krótszy, co pozwoli otrzymać wyniki zbliżone do rzeczywistego przebiegu pomiarów
  • w miarę dokładny pomiar obecności radonu w mieszkaniu trwa ok. 2 godz., chodź wstępnie wynik można szacować po ok. ½ godz.

Na koniec zagadka – ile może wynosić emisja radonu z „eksponatu” określonego jako „wojenna radziecka busola Adrianowa” oferowanego na jednym z portali aukcyjnych?


Sprawy licencyjne:

Warunki korzystania z oprogramowania i rozwiązań konstrukcyjnych przedstawionych na portalu Theremino.com zawarte są w dokumencie https://www.theremino.com/en/contacts/copyrights 
W największym skrócie:

Legal notice and GDPR
This site does not capture and store personal information.
Even in the case of donations through PayPal, We do not collect user's details.
We do not accept advertising, therefore do not propose it to us.
Everything on the site is completely free, Open Source and no copyright.
For the license, legal notices and the privacy of personal data, consult This page.
The software, the firmware and circuit diagrams published on this site, must not be used in any life support system, or project where a fault may have a safety impact.
This does not mean that the system is particularly unreliable. Indeed, precisely because of its smooth functioning, could someone use it inappropriately.
The system Theremino has not been designed for applications that may involve risks and, therefore, we will not be liable for any damage resulting from your use.

W zakresie będącym wynikiem moich osobistych prac, zarówno budowy urządzenia do pomiaru stopnia narażenia na promieniowanie od radonu, jak i uzyskanych wyników i metod prowadzących do ich otrzymania, udzielam portalowi https://promieniowanie.blogspot.com/ bezpłatnej, do niekomercyjnego użytku, licencji na publikację udostępnionych danych, pod warunkiem podania strony https://www.theremino.com/en/ jako źródła rozwiązań projektowych, oprogramowania, modułu komunikacji sprzętu pomiarowego z komputerem oraz informacji na temat narażenia spowodowanego obecnością radonu w powietrzu.
Oświadczam, że w podanym zakresie prezentowane wyniki eksperymentalne są rezultatem moich osobistych prac, jestem ich jedynym autorem i nie są one obciążone roszczeniami osób trzecich.

***

Autorowi dziękuję za udostępnienie materiałów, zaś Czytelników zachęcam do wyrażania opinii w komentarzach, jak również przesyłania własnych projektów, którymi chcecie się podzielić z ogółem. Mogę też przetestować Wasze konstrukcje w praktyce. 

14 maja, 2024

Wojenne losy radu

Odkrycie radu przez Marię Skłodowską-Curie i jej męża Piotra Curie (1898) zapoczątkowało nowy okres zarówno w fizyce i chemii, jak również w medycynie. Ponieważ małżonkowie Curie nie opatentowali technologii otrzymywania radu, chcąc by odkrycie służyło całej ludzkości, wkrótce patent zastrzegły korporacje zajmujące się wydobyciem i przetwarzaniem rudy uranowej. Doszło więc do paradoksalnej sytuacji, w której Skłodowska, chcąc podarować rad dla tworzonego w Warszawie Instytutu Radowego, musiała prowadzić zbiórkę wśród Polonii amerykańskiej i organizować odczyty w USA. Ostatecznie udało się zgromadzić niezbędne fundusze, a firma Union Miniere du Haut Katanga, wydobywająca rudę uranu w Kongu (wówczas kolonia Belgii) sprzedała 833,33 mg radu, dorzucając do tego 200 mg gratis z uwagi na wieloletnią współpracę. Ten rad - łącznie 1033 mg w 166 ładunkach - oznaczono RMS ("rad Marii Skłodowskiej"). Instytut otwarto w 1932 r., jeszcze za życia Skłodowskiej, jednak pełne uruchomienie i rozwinięcie działalności zajęło kilka następnych lat. Rozwój Instytutu sprawił, że w 1938 r. dokupiono 533 mg radu, który oznaczono MSC ("Maria Skłodowska-Curie"), łącznie posiadano więc 1566 mg. 

Kaseta na 50 igieł po 6,66 mg radu w Instytucie Radowym, 1936, zbiory NAC

Pewne ilości radu miały też inne szpitale (Łódź, Wilno, Cieszyn) i niektórzy lekarze prowadzący prywatną praktykę. Warto wspomnieć, że w roku otwarcia Instytutu (1932) w różnych rękach znajdowało się w kraju aż ok. 3000 mg radu, jednak nie zawsze był on umiejętnie stosowany, a uzyskane efekty niepewne i przypadkowe. Dopiero powstanie Instytutu Radowego, łączącego działalność medyczną z badaniami naukowymi spowodowało dynamiczny rozwój radioterapii i zagadnień pokrewnych. Krajowe zasoby radu stały się wkrótce przedmiotem śmiertelnej rywalizacji, w której po jednej stronie stali polscy uczeni, po drugiej niemieckie gestapo.

W drugiej połowie 1939 r. wybuch wojny był coraz bardziej prawdopodobny, zaś latem praktycznie pewny - nie pytano już, czy, tylko kiedy. W związku z zagrożeniem wojennym 25 sierpnia 1939 r. przywieziono do Warszawy rad z Cieszyna (320 mg). Łączna ilość tego pierwiastka w Instytucie wyniosła więc 1886 mg. 

Instytut Radowy przy ul. Wawelskiej w Warszawie, 1932, zbiory NAC

Na początku wojny, 5 września,  jeszcze przed rozpoczęciem oblężenia Warszawy, dyrektor Franciszek Łukaszczyk wywiózł cały rad do Józefowa i zakopał na działce konsultanta Instytutu, otolaryngologa Dionizego Zuberiera. Po kampanii wrześniowej Łukaszczyk wrócił do Warszawy i przywiózł część radu (320 mg z Cieszyna i 400 mg MSC) z zamiarem kontynuowania radioterapii w warunkach okupacji. Oprócz wspomnianych 1886 mg radu w Instytucie znajdował się jeszcze roztwór 100 mg bromku radu, używany do pozyskiwania radonu. Zaraz po wkroczeniu Niemców kierownik Pracowni Fizycznej Cezary Pawłowski odparował ten roztwór, a osad na trzech platynowych płytkach umieszczono w zalutowanej puszce, opieczętowano i zakopano [LINK]. Radem już interesowali się Niemcy. Dokonali rewizji w Instytucie, jednak przestraszyli się ostrzeżeń o ryzyku związanym z otwarciem sejfu (trezora) mieszczącego dawki radu. Udało się uzyskać chwilową zwłokę, jednak ostatecznie Niemcy zarekwirowali całe 720 mg radu znajdującego się w Instytucie (wg innych szacunków 853 mg, czyli cały MSC liczący 533 mg, plus 320 mg z Cieszyna - LINK). Podjęto też intensywne śledztwo mające ustalić, co stało się z resztą radu (1166 mg), w tym całym radem RMS (1033 mg) i resztą (133 mg) MSC. Finalnie po czterech miesiącach udało się przekonać Niemców (za pomocą sfałszowanej dokumentacji), że rad ten został ewakuowany do Francji wraz z innym wyposażeniem przez wojsko, w związku z czym w Instytucie nie ma już zupełnie radu. Jednocześnie uzyskano zgodę na kontynuowanie działalności Instytutu, który został przemianowany na Miejski Szpital Przeciwrakowy, z użyciem radu znajdującego się w rękach prywatnych. W rzeczywistości używano w nim dwóch "porcji" radu:

  • oficjalnej, tzw. prywatny rad, pozyskany od Polskiego Komitetu do Zwalczania Raka (100 mg) i kilku lekarzy (ok. 420 mg), na co posiadano zgodę Niemców
  • nielegalnej, stanowiącej 500 mg RMS z zasobów ukrytych przez Łukaszczyka na działce, a następnie przywiezionych do Instytutu i ukrytych w przewodach wentylacyjnych łazienki

Ta podwójna działalność wymagała fałszowania dokumentacji oraz ścisłej konspiracji. Dyrektor Łukaszczyk większość działań wykonywał osobiście, aby niepotrzebnie nie wtajemniczać współpracowników, a także nie narażać ich na promieniowanie. Radu używano tylko tam, gdzie był niezastąpiony (nowotwory macicy), w innych przypadkach stosując radioterapię rentgenowską lub leczenie chirurgiczne.

Pojemnik z radem, fot. M. Bil-Bilażewski, zbiory NAC

Spodziewano się, że nawet "legalny" rad może paść łupem Niemców, szczególnie wobec spodziewanej klęski Rzeszy. Wykonano więc kopie zasobników, które w rzeczywistości zawierały ołów i były specjalnie postarzone, by łudząco przypominały oryginały. Prawdziwy rad ukrywano zarówno we wspomnianym przewodzie wentylacyjnym, jak również w gabinecie dyrektora.

Dr Franciszek Łukaszczyk, dyrektor i naczelny lekarz Instytutu Radowego, w swoim gabinecie, 1936, zbiory NAC.


Podczas powstania warszawskiego Instytut Radowy został zdewastowany i obrabowany, personel i pacjenci wypędzeni, a chorzy niemogący się poruszać wymordowani przez niemieckie jednostki kolaboracyjne z brygady RONA. Zniszczono też aparaturę do otrzymywania radonu, powodując silne skażenia. 

Franciszek Łukaszczyk, który na początku powstania ewakuował się z Warszawy do Reguł, postanowił wraz z żoną wrócić po rad ukryty w Instytucie. Przekupując Niemców 20 sierpnia pojechał transporterem opancerzonym (!) do spalonego gmachu i uratował ok. 1000 mg radu. Cytuję oryginalne wspomnienia:

„W czasie powstania opuściłem Instytut w dość dramatycznych okolicznościach: nie było wówczas żadnej możliwości zabrania radu, który był częściowo schowany, a częściowo w kasie radowej. Z częścią personelu udało mi się uwolnić z rąk niemieckich. Zatrzymałem się pod Warszawą [w Regułach, gdzie w domu przyjaciół przebywała żona wraz z synami] czekając na możliwość dostania się do Instytutu celem zabrania radu. Wkrótce, bo około 2-go sierpnia 1944 r. [być może jest omyłka w maszynopisie, dotycząca daty] udało mi się pojechać do broniącej się i płonącej wówczas Warszawy w niemieckim tanku z 4-ma żołnierzami. Wyjąłem rad ze schowka i z kasy radowej, pozostawiając w kasie – przygotowane już kilka miesięcy przed tym [w porozumieniu z AK] na wypadek ewakuacji Niemców – fałszywe duplikaty, gdyż liczyłem się, że wiadomość o leczeniu radem mogła dojść do niektórych Niemców. Rad ten udało mi się szczęśliwie wywieźć. Według wiadomości osób z pośród personelu Instytutu, które ukrywały się w tym czasie w Instytucie, na 2-gi dzień po tym zaczął się zorganizowany rabunek Instytutu, wywożenie aparatów Roentgena itp. Rozpruto też wówczas kasę radową i zabrano falsyfikaty radu” [https://intapi.sciendo.com/pdf/10.2478/v10013-007-0017-2]


Wydobył wówczas rad ukryty na działce i mając łącznie 1686 mg tego pierwiastka (w tym cały RMS), wywiózł go w plecaku (!) do Poronina. Znając aktywność właściwą radu (~1 Ci/g) można obliczyć moc dawki, na jaką narażony był Łukaszczyk podczas tej podróży - przyjmując, że 1,686 mg radu to 1,686 Ci, w zależności od odległości mamy:
  • 5 cm - 4,35 Sv/h
  • 10 cm - 1,088 Sv/h
  • 20 cm - 0,272 Sv/h
  • 30 cm - 0,120 Sv/h [KALKULATOR]

Obliczenia mają charakter przybliżony, ponieważ dotyczą pojedynczego źródła o aktywności 1,686 Ci i bez żadnej osłony, a nie tej samej aktywności rozłożonej na kilkadziesiąt źródeł w cienkich metalowych osłonach (tubki, igły). Ma to jednak niewielki wpływ na sumaryczną moc dawki, szczególnie że nie zastosowano dodatkowych osłon lub były one niewystarczające. Możemy jedynie spekulować, czy plecak Łukaszczyka był wypełniony innymi rzeczami, co mogło zwiększyć dystans od źródła i zgodnie z zasadą odwrotnych kwadratów obniżyć moc dawki. Tym niemniej, nawet jeśli przyjmiemy wypchany plecak, który odsunął źródło na 30 cm, to mamy narażenie na 120 mSv/h przez wiele godzin podróży z Warszawy do Poronina. Przyjmijmy że pokonanie ok. 400 km dzielących te miejscowości zajęło 10 godzin, Łukaszczyk otrzymał więc 1,2 Sv. Jest to dawka wystarczająca do wywołania choroby popromiennej, a nawet śmierci 10-25% napromieniowanych w ciągu miesiąca, jeśli nie udzielono pomocy medycznej [LINK]. Pamiętajmy też, że była to trzecia podróż Łukaszczyka z radem w plecaku, a skutki kolejnych napromieniowań kumulują się i mogą dawać efekty oddalone w czasie.

W Poroninie Łukaszczyk miał przy ul. Tatrzańskiej (na wysokości cmentarza) działkę z domem i szopą, w której ukrył rad. Następnie w 1945 r. przewiózł 1000 mg radu do Krakowa, gdzie był używany w szpitalu im. Narutowicza. W listopadzie 1945 r. rad ten trafił do Warszawy, gdzie zaplanowano odbudowę Instytutu. Odkopano wówczas komisyjnie depozyt Cezarego Pawłowskiego, zawierający 100 mg bromku radu odparowanego z roztworów. Nie był to koniec znalezisk: Podczas prac budowlanych na terenie Instytutu znaleziono 4 preparaty radu RMS (2 szt. po 3,33 mg i 2 szt. po 13,33 mg), które być może zostały zagubione przez  Łukaszczyka, lub przez chore [LINK]. W Poroninie nadal jednak znajdowało się 686 mg radu (133 mg MSC, 100 mg PKdZR i 420 mg prywatnego od lekarzy). Zaginiony rad z pewnością interesował władze i milicja prowadziła tam jedne poszukiwania w 1955 r., jednak bezskutecznie (albo przynajmniej nie zachowały się żadne źródła). 

Franciszek Łukaszczyk na skutek wielokrotnego napromieniowania podczas przenoszenia radu i pracy z nim zachorował na białaczkę. Choroba była zaawansowana, gdy we wrześniu 1953 r. został profesorem nadzwyczajnym. Uczony zmarł 19 maja 1956 r., pochowany został na cmentarzu parafialnym w Poroninie i wydawać by się mogło, że nikt nie odnajdzie pozostałego radu. Tutaj  pojawia się Amelia Kostkowska (ur. 1927), asystentka Łukaszczyka, która dzięki niemu zrobiła szybką karierę. Cytuję artykuł Andrzeja Fedorowicza "Co się stało z radem ofiarowanym Polsce przez Marię Skłodowską-Curie":

[Amelia Kostkowska] w 1949 r., nie mając jeszcze skończonych studiów medycznych, została asystentką dyr. Łukaszczyka. Dyplom zrobiła w 1952 r. i wtedy zaczęła się jej zawrotna kariera. 25-latka objęła stanowiska sekretarzy: Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, posiedzeń naukowych w instytucie, wydawnictwa Nowotwory i Problemowej Rady Naukowej Ministerstwa Zdrowia ds. wczesnego rozpoznawania raka. Napisała też pod kierunkiem Franciszka Łukaszczyka sześć prac naukowych, a dwa lata po dyplomie miała już II stopień specjalizacji. Kostkowska była w instytucie prawą ręką dyrektora. Mówiono o niej szefowa i powszechnie narzekano na jej apodyktyczny charakter. Tajemnicą poliszynela było uczucie, które od początku znajomości łączyło prof. Łukaszczyka z asystentką. Dopóki kierował instytutem, jej pozycja była niezagrożona. Zmieniło się to, gdy choroba popromienna uniemożliwiła mu wykonywanie obowiązków. W lutym 1953 r. Amelia Kostkowska została przeniesiona z Warszawy do Krakowa, a pół roku później do Białegostoku. Zanim jednak wyjechała, dyrektor zdradził jej tajemnicę

Amelia wykonywała w ramach prywatnej praktyki zabiegi naświetlania radem bez wskazań medycznych lub po pobieżnych badaniach i arbitralnej diagnozie, narażając pacjentki na bezpłodność. Skargi pacjentów i ich rodzin doprowadziły do procesu przed Sądem Wojewódzkim w Białymstoku:
 
Lekarkę oskarżono, że „pracując w Poradni Onkologicznej i przeprowadzając leczenie raka skóry, żądała od swoich pacjentów honorariów”. Zeznawało 27 świadków. Jedna z kobiet opowiadała, że „za pierwszą kurację radową przeprowadzoną w Poradni Onkologicznej, zapłaciła lekarce 400 zł. Ponieważ podczas pierwszej rozmowy z Kostkowską nie miała takiej sumy, oskarżona powiedziała jej, że jak nie ma pieniędzy, to nie będzie leczenia”. Publiczność wysłuchała też wstrząsającej historii męża pacjentki, który aby sprostać wymaganiom finansowym lekarki sprzedał cały i tak niewielki dobytek, żeby ratować żonę, której stan w chwili rozpoczęcia leczenia i tak był beznadziejny [LINK


https://pbc.biaman.pl/Content/24668/PDF/1959.04.17%20nr%2091.pdf

Inne artykuły o jej procesie na łamach "Gazety Białostockiej":

Podczas procesu oskarżona wyjawiła prawdę o ukrytym radzie, być może licząc na łagodniejszy wyrok. W 1959 r. milicja odkryła w szopie Łukaszczyka łącznie 254,59 mg radu (7 osłon złotych, 34 tubki z platyny) pochodzącego z różnych źródeł:
  • 14 tubek RMS 
  • 8 tubek Polski Komitet Przeciwrakowy
  • 12 od lekarzy (Emil Meisels, Wiktor Chajes, Zbigniew Rybkowski, dr Folkszturm)
Nadal nie był to cały rad - jeśli Łukaszczyk przywiózł do Poronina 1686 mg radu, a następnie do Krakowa wywiózł ok. 1000 mg, w Poroninie zostało 686 mg, z których milicja odnalazła 254,59 mg. Co zatem stało się z pozostałymi 432 mg? Przytaczany już wcześniej artykuł wspomina o rewindykacji pewnej ilości radu po wojnie, jednak nie był to rad z warszawskiego Instytutu, ani ze szpitala w Cieszynie:

Odnaleziono i rewindykowano z Kilonii rad w ilości 323,28 mg oraz z Wiednia rad w ilości 65,00 mg. Na podstawie odtworzonej dokumentacji można przyjąć, że z Kilonii wrócił cały rad Łódzkiego Chrześcijańskiego Towarzystwa Dobroczynności, Łódzkiego Towarzystwa Zwalczania Raka oraz zaledwie 4 mg ze 145 mg radu Kliniki Chirurgicznej Uniwersytetu Poznańskiego. Rad rewindykowany z Wiednia odpowiadał ilościowo i jakościowo radowi wywiezionemu z Państwowego Szpitala Powszechnego we Lwowie. Rad złożono w Instytucie Radowym. Jednakże ten odnaleziony rad nie miał takiego znaczenia klinicznego (ze względu na rodzaj preparatów), jak zrabowany i nigdy nie odnaleziony rad Instytutu (MSC) i rad Szpitala Cieszyńskiego.

Protokół przekazania 67 preparatów zawierających łącznie 303,8 mg radu, cyt. za Barbara Gwiazdowska, Jerzy Tołwiński, Wojciech Bulski - Kamieniem węgielnym był rad, NOWOTWORY 2000/ tom 50 Zeszyt 4 / 410–416 (w tekście artykułu błędna wartość 3423,28 mg) 


W 1998 r. w Instytucie zauważono, że błony dozymetryczne przypięte do fartuchów ciemnieją po przechowywaniu w nowo utworzonej małej szatni. Odkryto wówczas pośród gruzu w przewodzie wentylacyjnym jeden zapomniany ładunek RMS (6,66 mg). 

Świadectwo odnalezionego radu RMS, cyt. za Barbara Gwiazdowska, Jerzy Tołwiński, Wojciech Bulski - Kamieniem węgielnym był rad, NOWOTWORY 2000/ tom 50 Zeszyt 4 / 410–416 


Można się więc spodziewać, że część radu nadal leży w zapomnianych skrytkach Instytutu lub innych placówek, bądź też w mieszkaniach niczego nieświadomych osób. W zbiorach NAC znajduje się fotoreportaż CAF dotyczący poszukiwań radu 31 maja 1961 r. na posesji przy ul. Ulanowskiej we Wrocławiu (sygn. 3/4/0/-/108299), niestety z uwagi na autorskie prawa majątkowe materiał nie jest udostępniany online
 - https://www.szukajwarchiwach.gov.pl/jednostka/-/jednostka/34339472

Gdyby ktoś dysponował bliższym informacjami, np. artykułem, w którym opublikowano te zdjęcia, proszę o informację przez formularz bloga. Ze swojej strony dodam, że zaginiony rad może być dosłownie wszędzie:
  • nadal na terenie dawnego Instytutu Radowego przy ul. Wawelskiej
  • w zwłokach pacjentów zamordowanych przez RONA na terenie Instytutu
  • w nieodkrytym depozycie w prywatnym domu w Polsce, Niemczech lub byłym ZSRR
  • jako niezidentyfikowany "dynks" w skrzynce z narzędziami czy szufladzie z "przydasiami"
  • w prywatnej kolekcji (rozpoznany lub nie)
Ponieważ posiadanie dozymetru nadal nie jest powszechne, taka igła radowa może pozostać niezidentyfikowana, emitując promieniowanie, a w przypadku rozszczelnienia grozić skażeniem oraz emisją radonu. Zatem warto ze sobą nosić miniaturowy dozymetr, najlepiej scyntylacyjny, zwłaszcza jak często odwiedzamy targi i giełdy staroci. Może to akurat my odnajdziemy zaginiony MSC lub rad z Cieszyna? 

Na zakończenie warto wspomnieć, że w 1947 r. Polska w ramach pomocy UNRRA otrzymała aż 15 gramów radu, przesłanych do kraju w trzech turach - najpierw 3 gramy w czerwcu, pod koniec lipca 5 gramy i pod koniec sierpnia 7 gramów: 

"Życie Warszawy" nr 164(950) z 17.06.1947 r., 
https://mbc.cyfrowemazowsze.pl/dlibra/publication/65989/edition/60900/content

Według innego źródła (B. Gwiazdowska et al, Kamieniem węgielnym był rad) Polska otrzymała łącznie 17 gramów radu, dostarczonego w trzech turach w latach 1947-1948 r. Taka ilość umożliwiła prowadzenie leczenia na masową skalę. Jest w tym pewien chichot historii, że dyrektor Łukaszczyk poświęcił zdrowie i życie, by uratować 1 gram radu, żyjąc 4 lata w śmiertelnym zagrożeniu od promieniowania i Niemców, podczas gdy wkrótce po wojnie Instytut otrzymał ogromną ilość tego pierwiastka. Jednak ofiara Łukaszczyka nie była daremna, szczególnie że nie cały rad z UNRRA nadawał się do stosowania w brachyterapii (radioterapii kontaktowej) i nadal stosowano rad Skłodowskiej. Część nieprzydatnego terapeutycznie radu z UNRRA (łącznie 3605 mg w różnych źródłach) posłużyła do budowy eksperymentalnej "bomby radowej", poprzedniczki bomby kobaltowej, stosowanej w teleterapii (naświetlaniu z zewnątrz). 


***


Opracowując powyższy tekst korzystałem z informacji zawartych w artykule Andrzeja Fedorowicza "Co się stało z radem ofiarowanym Polsce przez Marię Skłodowską-Curie" (Polityka 29.2017 (3119) z dnia 18.07.2017; Historia; s. 58 Oryginalny tytuł tekstu: "Radioaktywny skarb w góralskiej szopie") https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1712444,1,co-sie-stalo-z-radem-ofiarowanym-polsce-przez-marie-sklodowska-curie.read

Drugim źródłem była praca zbiorowa: Barbara Gwiazdowska, Wojciech Bulski, Andrzej Pruszyński, Jerzy Tołwiński, Historia Zakładu Fizyki Instytutu Onkologii w Warszawie w okresie kierownictwa prof. Cezarego Pawłowskiego (Polish Journal of Medical Physics and Engineering 2007;13(4):183-238.) - https://intapi.sciendo.com/pdf/10.2478/v10013-007-0017-2

Trzecim praca zbiorowa: Barbara Gwiazdowska, Jerzy Tołwiński, Wojciech Bulski - Kamieniem węgielnym był rad (NOWOTWORY Journal of Oncology • 2005 • volume 55 Number 1 • 86–91) https://journals.viamedica.pl/nowotwory_journal_of_oncology/article/download/53826/40464

Jeżeli macie uwagi co do powyższego tekstu lub dysponujecie dodatkowymi źródłami, dajcie znać w komentarzach! 

***

Zachęcam też do wspierania bloga, zarówno pośrednio, poprzez zakup dozymetrów [LINK], jak i bezpośrednio, przez Patronite lub BuyCoffeeTo 

09 maja, 2024

Dozymetr HFS-01 z Aliexpress

Ten dozymetr sprawia wrażenie wariacji na temat BR-9B i XR-1 - zarówno obsługa, jak i funkcjonalność są bardzo podobne. Główną różnicę stanowi obudowa, dłuższa i węższa, a także dwie dodatkowe funkcje.


Przyrząd mierzy moc dawki promieniowania gamma i silniejszego beta za pomocą szklanego licznika G-M, osłoniętego całkowicie plastikiem obudowy. Należy więc do tzw. drugiej szkoły budowy dozymetrów według mojej autorskiej systematyki, którą przedstawiłem w osobnym artykule [LINK]

Wynik podawany jest na kolorowym wyświetlaczu i obejmuje bieżącą (REAL) i średnią (AVG) moc dawki, wykres zmian mocy dawki w ciągu ostatnich dwóch minut, a także łączną dawkę (ACC).


Miernik obsługujemy za pomocą pięciu przycisków - dolne trzy oznaczono L, M, R i do złudzenia przypominają rozwiązanie z BR-9B. Przycisk M zatrzymuje pomiar, zaś L włącza/wyłącza dźwięk impulsów. Pojawiły się jednak pewne modyfikacje.

Pierwszą nowością jest wygaszacz ekranu - po wciśnięciu przycisku R ekran znacznie zmniejsza intensywność świecenia, co pozwala na oszczędność baterii. 


Drugą nową opcją jest wybór języka przyciskiem CN/EN - mamy do dyspozycji aż 9: angielski, chiński, japoński, koreański, niemiecki, francuski, włoski, hiszpański, rosyjski:

Opisy w innych językach niż angielski są przewijane z racji większej długości. Czy ta funkcja jest istotna w dobie praktycznie powszechnej znajomości języka angielskiego, czy też lepiej byłoby dodać programowany alarm progowy lub inną, bardziej potrzebną funkcję?

Jak przedstawia się czułość dozymetru? Miernik reaguje na większość "domowych" źródeł, choć nie ustrzegł się zawyżenia wyniku przy silniejszych, jak również dość powolnej reakcji na spadek mocy dawki. Z tego powodu film z testem miernika trwa aż 17 minut - przy każdym artefakcie czekałem, aż wynik wróci do poziomu tła naturalnego:


Próg alarmu mamy tylko jeden (0,5 µSv/h), zatem pomiary prowadzić będziemy z wyłączonym dźwiękiem.

W zestawie otrzymujemy sztywne pudełko z wypełnieniem z pianki, instrukcję oraz kabel do ładowania przez port USB-C:


Nad instrukcją warto chwilę się pochylić. Pierwsza część jest krótką laurką pochwalną pod adresem przyrządu. Zastosowany licznik G-M reklamowany jest jako "wysokoczuły, zapewniający dokładny pomiar i jednocześnie odporność na zakłócenia". Sam miernik zaś przedstawiono jako "wysoce funkcjonalny, o małych wymiarach i niewielkim poborze prądu". Jego zastosowanie, według producenta, obejmuje chyba wszystkie dziedziny życia, w których możemy spotkać się z promieniowaniem: od najbliższego otoczenia aż po medycynę, przemysł jądrowy, defektoskopię, prospekcję geologiczną (!) itp.


Następnie przedstawiono limity dawek dla osób zatrudnionych przy promieniowaniu (średnia dla 5 następujących po sobie lat 20 mSv, roczna dawka efektywna 50 mSv) i dla ogółu ludności (efektywna dawka roczna 1 mSv, warunkowo 5 mSv jeśli średnia roczna dawka w ciągu 5 lat nie przekracza 1 mSv). Później pokrótce omówiono funkcje poszczególnych przycisków, po czym umieszczono tabelkę "safety tips" skonstruowaną jak dla idiotów, którą zostawię bez komentarza, bo szkoda strzępić klawiatury:



Ciekawe, że znacznie bardziej funkcjonalny DY003, wyposażony w Wi-Fi, zapis pomiaru i inne bajery - nie ma takiej laurki pochwalnej w instrukcji.

Czas na podsumowanie. HFS-01 dzieli większość zalet i wad z BR-9B i XR-1, od których się w prostej linii wywodzi. Czułość jest na niezłym poziomie, miernik jednak ma mało dodatkowych funkcji - i dodanie wygaszacza ekranu oraz dodatkowych języków w menu niewiele zmienia. 

Plusy
  • dobra czułość
  • wygaszacz ekranu
Minusy
  • tylko jeden próg alarmu
  • mało funkcji
  • powolna reakcja na spadek wyniku

Jeśli testowaliście już ten dozymetr lub macie uwagi co do powyższej recenzji, dajcie znać w komentarzach!