RK-60 to pierwszy kieszonkowy radiometr produkowany seryjnie w Polsce. Wytwarzały go Zakłady Radiowe "Eltra" w Bydgoszczy, które produkowały wówczas również indykator promieniowania RIK-59, przenośne radiometry DP-11B i ML-56 i wojskowe rentgenometry D-08
Zapotrzebowanie na taki przyrząd powstało wraz z dynamicznym rozwojem polskiej atomistyki i tworzeniem licznych placówek wykorzystujących w swojej działalności izotopy promieniotwórcze. Przeznaczeniem RK-60 był pomiar mocy dawki w pobliżu źródeł izotopowych i pojemników z substancjami radioaktywnymi oraz wykrywanie skażeń powierzchni emiterami gamma i beta. Ponieważ była to pionierska konstrukcja, stworzona w okresie, gdy przemysł jądrowy dopiero raczkował, przez to nie ustrzegła się pewnych wad, które uczyniły przyrząd niezbyt udanym. Ale o tym za chwilę.
Radiometr RK-60 mierzy promieniowanie gamma oraz silniejsze beta za pomocą szklanego licznika G-M typu BOB-33, produkowanego przez Przemysłowy Instytut Elektroniki. Licznik ten rejestruje emisję beta dopiero od 700 keV wzwyż - dla porównania, metalowy licznik STS-5 od 500 keV. Licznik znajduje się on pod lewą ścianką obudowy, osłonięty przesłoną, którą przesuwamy za pomocą przycisku na przednim panelu. Niestety okienka w obudowie są dość małe i osłonięte od wewnątrz niebieskawą folią. Dodatkowo sam licznik umieszczony jest w pewnej odległości od okienek, co zmniejsza i tak już niewysoką czułość radiometru na niskoenergetyczne promieniowanie.
Przesłona jest dość gruba i skutecznie odfiltrowuje promieniowanie beta, a ponieważ jest wbudowana w licznik, nie zgubimy jej jak np. w Polaronie. Poniżej RK-60 z zamkniętą, częściowo otwartą i całkowicie otwartą przesłoną:
Zakres pomiarowy radiometru wynosi od 0,1 do 100 mR/h (1-1000 µSv/h) i jest podzielony na 4 podzakresy (w nawiasie wartość pierwszej opisanej podziałki każdego zakresu, za faktyczny początek przyjąłem jej połowę):
- 0,1-3 (0,2)
- 0,25-10 (0,5)
- 0,5-30 (1)
- 1-100 (2,5)
Najczulszy zakres (0,1-3 mR/h) ma skalę liniową, pozostałe mają skale logarytmiczne. Na najniższej skali jest pasek kontroli napięcia zasilania, na którym powinna znaleźć się wskazówka po przełączeniu pokrętła zakresów w położenie "K". Jak widać, pasek jest dość krótki, czyli miernik ma małą tolerancję poziomu napięcia zasilającego. Porównajmy to z długim łukiem na skalach RK-67, RKP-1-2 i DP-66.
Impulsy są sygnalizowane dźwiękami z głośniczka, który jest wkładką piezoelektryczną, taką samą jak w RIK-59. W razie awarii można go zastąpić buzzerem od radzieckich budzików "Elektronika". Dźwięk jest dość cichy, ledwo słyszalny w pomieszczeniu o normalnym poziomie hałasu, a niestety producent nie przewidział zastosowania słuchawki.
Zasilanie zapewniały 3 ogniwa rtęciowe KM-1 o łącznym napięciu 4 V, zastąpić je można 3 bateriami guzikowymi AG-13, złożonymi w pakiet i dociśniętymi dodatkową sprężynką. Komora baterii ma dekiel zakręcany śrubokrętem, podobnie jak w RIK-59 i późniejszym RK-67.
Na drugiej stronie płytki drukowanej widoczne potencjometry kalibracyjne poszczególnych zakresów oraz pokrętło przełącznika zakresów, które w wielu egzemplarzach wymaga solidnego przeczyszczenia styków:
Widok zewnętrzny tego egzemplarza, jednego z trzech, o których mi wiadomo, że są w posiadaniu polskich kolekcjonerów.
Poniżej specyfikacja z katalogu Aparatura jądrowa - informator techniczny (Warszawa b.r.w. [1963]):
Urządzenie otrzymało negatywną recenzję w publikacji Ochrona przed opadem radioaktywnym w rolnictwie (1966). Krytykowano niewielkie okienko pomiarowe, nieobejmujące całej tuby Geigera BOB-33 i zaniżające czułość miernika. Wysokie tło własne uniemożliwiało pomiar niewielkich skażeń. Wskaźnik wychyłowy był bardzo czuły na położenie dozymetru i prawidłowo działał jedynie przy położeniu horyzontalnym - istotna wada w przyrządzie przewidzianym do pracy w terenie! Zalecana temperatura pracy wynosiła 15-20 st. C, w innych temperaturach następował znaczny wzrost błędu pomiaru. Wyskalowanie w jednostkach mocy dawki (milirentgenach na godzinę) było złym rozwiązaniem w przyrządzie do pomiaru skażeń - wynik powinien być podawany w impulsach na minutę.
Autor, po przetestowaniu miernika, sugerował parę modyfikacji, aż do zastosowania sondy z licznikiem okienkowym BAH-55 włącznie. Inne sugestie dotyczyły podniesienia trwałości, niezawodności i szczelności radiometru.
Jako dodatnie cechy RK-60 uznano niewielkie wymiary i cenę, wynoszącą 4500 zł, która została uznana za najniższą wśród przyrządów dozymetrycznych. Niestety nie znalazłem innych informacji o tym radiometrze, nawet w archiwum producenta, skąd otrzymałem dane o wielu innych przyrządach z tego okresu. Trudno ustalić liczbę wyprodukowanych mierników, chociaż skoro instrukcję obsługi wydrukowano w nakładzie 100 egz., to zapewne produkcja była tego rzędu.
***
Poniżej film z pracy mojego egzemplarza, który Michał (pozdrowienia!) postawił na nogi. Jak słychać, dźwięk jest dość cichy, a czułość zaniżona przez dużą odległość licznika GM od kratki i szklaną ściankę detektora:
Tutaj z kolei filmik z pracy RK-60 wyeksportowanego do Niemiec, który po ponad 50 latach wrócił do Polski i znajduje się w rękach Milirentgena, młodego pasjonata dozymetrii:
Jak widać, czułość jest zaniżona względem wskazań mierników z bardziej odsłoniętym detektorem, mającym ścianki metalowe zamiast szklanych. Z drugiej strony na najniższym zakresie przyrząd wykrywa nawet impulsy tła naturalnego. Niestety wrażliwość wskaźnika wychyłowego na ułożenie przyrządu w osi poziomej ogranicza zastosowanie do pomiarów stacjonarnych, chyba że zamontujemy poziomice do obu boków obudowy.
***
W zestawie radiometru jest wyściełany pluszem skórzany futerał z klapą zapinaną na napy i krótkim paskiem do przenoszenia w ręku.
Na bokach ma wycięcia dla głośniczka...
Podsumowując mogę stwierdzić, że jakkolwiek przyrząd warty jest ratowania, jeśli trafi w nasze ręce, to jednak jego użyteczność jest dość ograniczona. Czułość jest za mała dla amatorskiej dozymetrii, choć RK-60 wykryje siatki żarowe, mocniejsze zegarki i przede wszystkim zegary lotnicze i kompasy. Wskaźnik wychyłowy działa tylko w pozycji idealnie horyzontalnej, zaś stara elektronika miewa swoje humory i zwykle wymaga przeglądu, wymiany kondensatorów i wyeliminowania zwarć do obudowy.
Niech więc ten pierwszy kieszonkowy radiometr produkowany w Polsce pozostanie cennym, kolekcjonerskim zabytkiem, zaś do pracy weźmy chociażby RK-67. Podobnie sprawa wygląda przy innych przyrządach z lat 50. i 60.
Dziękuję bardzo za wstawienie mojego filmiku na bloga! :)
OdpowiedzUsuń