28 września, 2017

Radioindykator promieniowania RIK-59



Tym razem kupiłem bardzo stary indykator promieniowania. Urządzenie stylistyką przypomina radiometr RK-60 - ma metalową obudowę charakterystyczną dla stylistyki lat 50. i 60. z zaokrąglonymi kantami i farbą o fakturze "młotkowej". RIK-59 oznacza Radio-Indykator Kieszonkowy wzór 59 (analogicznie do RK-60, RK-63 i RK-67). Prezentowany egzemplarz pochodzi z 1960 r., wyprodukował go Zakład Doświadczalny Instytutu Tele- i Radiotechnicznego w Bydgoszczy.


Urządzenie ma bardzo prostą konstrukcję, jest to chyba najprostszy miernik promieniowania, z jakim miałem do czynienia (pomijając SmartGeiger, ale to współczesny wyrób). Cała elektronika składa się z przetwornicy napięcia, 2 prostowników selenowych, neonówki (tyratronu), głośnika (wkładki piezoelektrycznej EX-3), kilku oporników i kondensatorów oraz oczywiście tuby Geigera typu BOB-33A (lub odpowiednika, np. BOI-33, STS-5). Na schemacie z listą części znajduje się tylko 17 pozycji (pierwotnie 18, ale wykreślono jedną w toku produkcji). Głośnik jest wmontowany w pokrywę i ma styk, łączący go z płytką drukowaną, zatem przy demontażu nie ma ryzyka zerwania przewodu. Można zauważyć na schemacie, że jeden z oporników jest "dobierany" (indywidualnie dla każdego egzemplarza?):





RIK-59 jest indykatorem, czyli pozwala jedynie oszacować moc dawki promieniowania gamma na podstawie częstotliwości trzasków w głośniczku i migania neonówki. Mierzy tylko promieniowanie gamma i silniejsze beta - obudowa ma specjalne wycięcia, zaklejone od wewnątrz cienką blaszką, zatem kontrolka beta-aktywna, szkło uranowe czy siatki żarowe powodują wzrost wskazań. Oczywiście możemy wyjąć tą blaszkę, wówczas miernik będzie czuły też na promieniowanie beta o średniej energii. W podręczniku "Ochrona przed opadem radioaktywnym w rolnictwie" indykator został uznany za nieprzydatny do wykrywania skażeń właśnie przez "zbyt grubą osłonę licznika G-M" (s. 244). Mała czułość na niskoenergetyczne promieniowanie wynika też z zastosowania szklanego licznika G-M, którego ścianka bardziej pochłania cząstki beta niż ścianka metalowa.



Zakres pomiarowy jest mniejszy niż zastosowanej tuby Geigera, która mierzy promieniowanie od tła naturalnego do 144 mR/h. Specyfikacja zawarta w katalogu Aparatura jądrowa - informator techniczny podaje, że dźwięk indykatora staje się ciągły powyżej mocy dawki 7.5 mR/h (1500 imp./min.), choć indykator może zliczać do 20000 imp./min.:






Najmocniejszy zegar lotniczy, z jakim miałem do czynienia, osiągał 6.8 mR/h, skala od DP-63A dawała 5.5 mR/h, kompas Adrianowa, w zależności od egzemplarza 0.5-1.5 mR/h, zatem nawet tak mocne źródła nie powinny jeszcze powodować generowania sygnału ciągłego przez miernik.


Indykator RIK-59 nie ma przełącznika zakresów. Obsługa sprowadza się do naciśnięcia i przytrzymania przycisku włącznika. Przycisk odskakuje, gdy go puścimy, co zapobiega rozładowaniu baterii w razie pozostawienia włączonego przyrządu, patent podobny do tego z RK-67.


Zasilanie odbywało się z 3 ogniw rtęciowych KM o łącznym napięciu 4 V, których wydajność malała gwałtownie przy temperaturach poniżej +10 st. C. Instrukcja zalecała nawet ograniczenie czasu pracy przy temperaturach ujemnych i trzymanie przyrządu w kieszeni podczas przerw w pracy. Ogniwa wyglądały tak jak na zdjęciu z instrukcji:

Komora baterii ma zaślepkę zakręcaną śrubokrętem, taką jak w RK-60 i RK-67. Gwint jest drobnozwojowy, zatem należy być ostrożnym przy zakręcaniu, by nie go nie zerwać ani nie uszkodzić rowka pod śrubokręt.

Drugi posiadany przeze mnie egzemplarz ma podpięte kabelki, zatem można go zasilać np. z zewnętrznej baterii płaskiej. Można też zrobić adapter np. na 3 baterie guzikowe AG13 1.5 V, który umieszczamy w komorze baterii. Najlepiej przylutować przewody na płytce drukowanej i wyprowadzić przez tylną część komory baterii (nie ma ona dna, tyko mosiężny styk do baterii, często skorodowany od wylanego elektrolitu). Baterie owijamy taśmą klejącą i mocujemy do nich przewody. Całość chowamy w komorze baterii, którą możemy zamknąć jakimś korkiem, np. od fiolek do lekarstw lub zaślepką samochodową (oryginalny często się gubił). Sprzęt pracuje i przy napięciu 3 V, choć wówczas dźwięk z głośniczka jest dużo słabszy. Pobór prądu wynosi 11.5 mA, szacunkowy czas pracy na oryginalnych ogniwach 75 godzin.


Miernik dostarczany był w tekturowym pudełku z instrukcją obsługi i świadectwem jakości, będącym jednocześnie kartą gwarancyjną. Schemat w formie fotokopii umieszczano na wewnętrznej stronie obudowy, analogicznie jak we wczesnych radiach tranzystorowych czy znacznie późniejszych radiotelefonach "Trop". Instrukcja wspomina o plastikowym futerale, mającym chronić indykator od uszkodzeń mechanicznych, ale nie spotkałem się jeszcze z tego typu akcesoriami. Co ciekawe, pudełko jest sygnowane logiem Zakładów Wyrobów Elektrotechnicznych "Eltra", znanych głównie z przenośnych radyjek tranzystorowych (później Unitra-Eltra):




Pomimo upływu lat RIK-59 ma swoje zalety - niewielkie wymiary i prostotę obsługi. Nieskomplikowany układ elektroniczny ułatwia naprawę we własnym zakresie. Oczywiście musimy pamiętać, że jest to jedynie indykator, czyli przyrząd pozwalający stwierdzić, czy coś "świeci" i mniej więcej ile. Użytkownik musi we własnym zakresie dokonać kalibracji, czyli przeliczenia liczby impulsów na jednostki mocy dawki. Można tego orientacyjnie dokonać, sprawdzając, jakie jest natężenie impulsów przy wybranych źródłach promieniowania (siatka żarowa, zegar lotniczy itp.) o znanej mocy dawki.
Zaletą indykatora jest łatwy dostęp do tuby Geigera - wystarczy odkręcić wkręt i rozłączyć połówki obudowy. Pozwala to stosować RIK-59 jako tester tub Geigera kompatybilnych z STS-5 (SBM-20, BOB-33, BOI-33 itp.). Przy włączeniu otwartego indykatora nie będzie działał głośniczek, ale można obserwować błyski neonówki, lepiej widoczne w ciemnym pomieszczeniu. Należy też uważać, by nie dotknąć elementów znajdujących się pod wysokim napięciem 400 V.
Poza tym RIK-59 stanowi ciekawy przykład wzornictwa przemysłowego końca lat 50., Jak widać, nawet taki niepozorny przyrząd, przeznaczony do pracy w dość specjalistycznej dziedzinie, został wykonany z dużą dbałością o estetykę.
Poniżej drugi egzemplarz - w nieco gorszym stanie - przynajmniej nie szkoda używać do testów w obawie, że coś się porysuje albo obtłucze:







I na koniec, egzemplarz na ekspozycji w Muzeum Przemysłu Naftowego w Bóbrce. Jak wiadomo, do poszukiwania złóż ropy naftowej używano również metod izotopowych, stąd RIK-59 pośród eksponatów.

Przyrząd niestety bez dodatkowego opisu, aczkolwiek samo Muzeum bardzo ciekawe i polecam zwiedzić, jak będziecie w okolicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora]