29 grudnia, 2021

Indykator promieniowania "Elekon"

Ten prosty przyrząd podaje orientacyjną wartość mocy dawki gamma za pomocą wskaźnika wychyłowego z trzema polami: zielonym, żółtym i czerwonym,  odpowiadającym bezpiecznemu, podwyższonemu i niebezpiecznemu poziomowi promieniowania. Wartości te oczywiście odnoszą się do długoterminowego narażenia całego ciała w kontekście nieprzekroczenia dopuszczalnej rocznej dawki 5 mSv, przewidzianej przez radzieckie przepisy jako najwyższa dla osób niezatrudnionych przy promieniowaniu. Czujnikiem promieniowania jest typowy licznik G-M typu SBM-20 owinięty folią ołowianą, odcinającą promieniowanie beta i wyrównującą charakterystykę energetyczną licznika.
Co ciekawe, wskaźnik wychyłowy umieszczono równolegle do dłuższego boku obudowy - mało intuicyjnie, szczególnie w stosunku do przycisków sterujących. Zwykle wskazówka poruszała się równolegle do krótszego boku obudowy, a nawet jeśli było inaczej, to przełączniki były w tej samej płaszczyźnie. Zdjęcia z Forum RHBZ - LINK
Obsługa jest bardzo prosta i sprowadza się do włączenia przyrządu przełącznikiem "Wkl" i testu baterii osobnym przesuwnym klawiszem "KP". Po 60 sekundach pracy przyrządu można odczytać zakres mocy dawki. Impulsy są sygnalizowane głośniczkiem piezoelektrycznym. Resetu wskazań dokonuje się przyciskiem "sbros". 



Zasilanie odbywa się z nietypowej baterii paluszkowej o napięciu moim zdaniem między 3 a 5 V. Występowanie miernika bardzo rzadkie nawet za wschodnią granicą - oprócz forum RHBZ miernik pojawił się raz na portalu Meshok.net. Na zdjęciach widać nawet oryginalną baterię:
.

Dozymetr przedstawiam wyłącznie jako ciekawostkę kolekcjonerską, mało dokładna skala czyni z niego jedynie prosty indykator, w dodatku reagujący wyłącznie na silniejsze źródła promieniowania. Jeśli mieliście do czynienia z tym przyrządem lub dysponujecie egzemplarzem, dajcie znać w komentarzach!

24 grudnia, 2021

Adopcja niewidomego kota

Tym razem pozwolę sobie na post niezwiązany z tematyką bloga, problem jest jednak na tyle istotny, że musicie wybaczyć mi tą prywatę.

Otóż wiele bezdomnych kotów, szczególnie kociąt, na skutek niedożywienia zapada na koci katar. Jest to poważna choroba wirusowa atakująca m.in. oczy, które pokrywają się owrzodzeniami. Szybkie wdrożenie leczenia zwykle pozwala na zahamowanie postępów i uratowanie wzroku, jednak ktoś musi najpierw takiego kota znaleźć i wziąć do weterynarza. W przeciwnym wypadku zwierzę czeka najpierw kalectwo, a potem powolna śmierć z głodu i wyczerpania. Koty tracą też wzrok w wyniku innych chorób, np. cukrzycy czy nadciśnienia, a także na skutek wypadków. Utrata wzroku może być całkowita lub tylko częściowa, kiedy kot odróżnia światło i ciemność lub widzi tylko dobrze oświetlone obiekty.

Fundacja Ja Pacze Sercem odnajduje i leczy niewidome i niedowidzące koty, a następnie znajduje im nowe domy. Prowadzi też akcję informacyjną, rozwiewającą wątpliwości co do adopcji niewidomego kota. Ponieważ mam doświadczenie z takimi zwierzętami, postanowiłem przytoczyć kilka najczęściej zadawanych pytań.

Czy są jakieś różnice w zachowaniu kota widzącego i niewidomego?

  • kładzie się w przypadkowych miejscach, np. w przejściu, na progu - koty widzące raczej wybierają osłonięte lub wyniesione miejsca, pozwalające na obserwację otoczenia z jednoczesnym zapewnieniem osłony od tyłu i boków
  • raczej nie wchodzi do pudełek, plecaków - patrz wyżej
  • miejsce, gdzie chce wskoczyć, zwykle najpierw bada łapami, zatem miejsca poza zasięgiem łap nie będą go interesować - wysoka półka nie kusi tak jak kota, który widząc ją, będzie kombinował, jak się tam dostać
  • czasami może się z czymś zderzyć, ale ma to miejsce praktycznie tylko podczas zabawy, gdy kot biegnie z maksymalną prędkością, zwykle wąsy pozwalają kotu wyczuć przeszkodę i ją ominąć
  • przy zabawie preferowane są zabawki szeleszczące, które łatwo namierzyć słuchem, zatem jak z miotełki wypadną paski folii i zostaną tylko piórka, kot będzie mniej nią zainteresowany
  • może nie trafić w miejsce, w które planuje skoczyć lub przeciwnie, skoczyć na coś, co nie zapewnia stabilnej podpory, ale takie akcje zdarzają się też kotom widzącym (moja Amelia kiedyś wskoczyła w talerz zupy pomidorowej na stole)
  • może niekiedy nie znaleźć leżącej obok zabawki czy przysmaku, ale np. muchę jest w stanie upolować bez problemu

Uprzedzając pytania - koty niewidome bez problemów trafiają do kuwety czy do miski i przychodzą na zawołanie. Brak wzroku jest doskonale kompensowany przez świetnie rozwinięty słuch, a także węch i dotyk. Poniżej szalona zabawa Sabinki - powiedzielibyście, że ten kot nie widzi?


Jeżeli chodzi o stan zdrowia, to koty przekazywane do adopcji są już zwykle wyleczone z dotychczasowych chorób, zaszczepione, zaczipowane, wysterylizowane, z wynikami testów FIV/FeLV.  W przypadku naszej Sabinki sterylizacja nie mogła być przeprowadzona w Fundacji z uwagi na inne choroby, które najpierw trzeba było wyleczyć, co odbywało się już u nas, po adopcji.

Często w toku leczenia kociego kataru niezbędne jest usunięcie zniszczonych przez chorobę gałek ocznych (enukleacja). Powieki zostają zaszyte a oczodół powoli wypełnia się tkanką łączną. Zabieg taki uwalnia kota od ogromnego bólu ropiejących oczu i umożliwia skuteczne leczenie choroby. Oko takie wygląda jakby było zamknięte i odrobinę zapadnięte, a jego brak w niczym nie przeszkadza kotu. Poniżej Sabinka - zgadniecie, które oko zostało usunięte, a które jest tylko zamknięte?


Teraz przejdźmy do samej adopcji. Fundacja wymaga:

  1. domu NIEWYCHODZĄCEGO
  2. zabezpieczenia okien i balkonu
  3. podpisania umowy adopcyjnej i wykonania jej warunków (np. sterylizacja kota)

Ad. 1 - koty wychodzące narażone są na wiele zagrożeń - wypadki, zaginięcia, trucizny, choroby, ataki ze strony ludzi i zwierząt - kot niewidomy będzie jeszcze bardziej podatny na te zagrożenia, a dodatkowo ma mniejsze szanse przeżyć na wolności. Temat ten nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem właścicieli, którzy używają absurdalnych argumentów "nie mogę zabrać kotu wolności", "dziecko też będziesz zamykać?", "mój wychodzi i zawsze wraca" itp.  Do czasu, kiedy zwierzę zaginie albo zostanie potrącone przez samochód. Naoglądałem się niestety sporo kocich zwłok na poboczach i stanowczo potępiam wypuszczanie wszelkich kotów na dwór, szczególnie niewidomych.

Ad. 2 - zabezpieczanie okien i balkonu jest zalecane przy wszystkich kotach, bo nawet widzący kot może wyskoczyć za jakimś ptakiem albo ześlizgnąć się z parapetu. W ten sposób w 1995 r. wypadła z II piętra moja pierwsza kocica Kicia (1993-2009), cudem odnaleziona po 7 miesiącach, kiedy już straciliśmy nadzieję. Zatem zabezpieczanie okien i balkonu nie jest żadną fanaberią, a koniecznością. W naszym domu samodzielnie osiatkowaliśmy balkon siecią przymocowaną do uchwytów przyklejanych do ściany:

https://allegro.pl/oferta/zaczep-uchwyt-do-montazu-siatki-na-ptaki-ecopic-6583009856

Z kolei w okna wstawiliśmy siatki rozpięte na ramkach z listewek połączonych kątownikami przykręconymi na wkręty, co zajęło nam jedno popołudnie. Zabezpieczenia zostały zaakceptowane przez Fundację podczas przeprowadzonych online oględzin, jeszcze przed przekazaniem nam kota. Osiatkowanie mogą wykonać za nas specjalistyczne firmy, jeśli nie mamy ochoty na majsterkowanie, a chcemy mieć gwarancję poprawnego wykonania usługi:

Fundacja dopuszcza osiatkowanie tylko tych okien, które są otwierane - w naszym przypadku jest to jedno z czterech okien od zachodu i jedno z trzech od wschodu, pozostałe otwiera się raz na pół roku do mycia, na ten czas kot przebywa w innym pomieszczeniu. Okno kuchenne wychodzi na balkon, który jest osiatkowany, siatka więc jest zbędna. Oczywiście, pomimo siatek, nie zostawiamy kota samego w pomieszczeniu z otwartym oknem, ani nawet z uchylonym, gdyż mógłby w nim utknąć. Jeśli zaś okno uchylne ma być uchylone w obecności kota, to na rynku dostępne są osobne zabezpieczenia:

https://m.zdrowyzwierzak.pl/product-pol-2715-Zabezpieczenie-oslona-calego-okna-dla-kota-Trixie.html


Ad. 3 - ostatni wymóg budzi niezrozumiałe opory wśród wielu osób. Ludzie podpisują tyle umów (praca, kredyt, najem, sprzedaż, dostarczanie mediów i usług etc.), ale gdy chodzi o wzięcie odpowiedzialności za żywą, czującą istotę, całkowicie zależną od człowieka, to nagle umowa staje się przeszkodą i nawet zniechęca do adopcji (sic!). Moim zdaniem, jak ktoś nie chce podpisać umowy adopcyjnej, oznacza to, że ma nieczyste intencje i chciałby zostawić sobie furtkę do pozbycia się zwierzęcia bez żadnej kontroli. Tymczasem Fundacja umożliwia rezygnację z adopcji i gwarantuje odbiór kota z powrotem. Zaś rozliczne klauzule zawarte w umowie (zakaz porzucania czy przekazywania kota dalej) świadczą niestety o tym, ze takie przypadki często miały miejsce. O wyczuleniu Fundacji na takie praktyki świadczy chociażby przykład naszej Sabinki. Gdy ją adoptowaliśmy, wiedzieliśmy o 2 chorobach, które trzeba będzie doleczyć i zaakceptowaliśmy ten fakt. Później okazało się, że ma jeszcze trzecią. Powiadomiliśmy o tym Fundację tak pro forma, w ramach informowania o dobrostanie zwierzęcia. Od razu przyszła odpowiedź, że jeśli nie chcemy się opiekować Sabinką, to Fundacja bez problemu ją odbierze. Oczywiście nie zgodziliśmy się, bo adopcję traktujemy poważnie i kot jest u nas otoczony troskliwą opieką, w tym wszelką niezbędną pomocą weterynaryjną. Ale pokazuje to skalę problemu oddawania czy porzucania adoptowanych kotów i wyczulenie Fundacji, skutkujące takimi wyprzedzającymi pytaniami. 


Na sam koniec - jak można pomóc Fundacji?

  • adoptując jednego z podopiecznych
  • przekazując wsparcie:
    • 1% podatku
    • wpłaty bezpośrednie
    • zakup kalendarza ze zdjęciami podopiecznych
    • fundując sprzęt, jak ostatnio inkubator, który Fundacja otrzymała na mikołajki 
  • zapewniając dom tymczasowy - bardzo potrzebne gdyż zwykle podopiecznych jest więcej niż miejsc
  • zostając wolontariuszem - liczy się każda para rąk!
  • oferując transport, jeśli akurat jedziemy na danej trasie w określonych dniach, a Fundacja zgłosi potrzebę
  • promując informacje o działalności i kotach do adopcji
Jeżeli zdecydowaliście się na adopcję niewidomego kota, lub dopiero macie to w planach, dajcie znać w komentarzach.


17 grudnia, 2021

Rentgenometr D-08 wykonanie I

 Rentgenometr to przyrząd służący do pomiaru mocy dawki ekspozycyjnej promieniowania gamma, wyrażonej w rentgenach na godzinę i to zwykle o wysokich wartościach. Urządzenia takie produkowano podczas zimnej wojny na wypadek wybuchu konfliktu nuklearnego. Ich zakresy zaczynały się zwykle od ułamków R/h a kończyły na setkach R/h. Wkrótce jednak ustąpiły miejsca rentgenoradiometrom, czyli miernikom uniwersalnym mogącym mierzyć zarówno wysokie, jak i niskie poziomy promieniowania. Mimo to rentgenometry przez dziesięciolecia pozostawały w zapasach magazynowych wojska i Obrony Cywilnej.

Przykładem takiego przyrządu jest rentgenometr D-08, produkowany przez Zakłady Radiowe „Eltra” w Bydgoszczy. Zaprojektowany został wobec konieczności wyposażenia Sił Zbrojnych PRL w przyrząd o zakresie pomiarowym odpowiednim do warunków wojny jądrowej. Pierwotnie planowano zakupić licencję w ZSRR (podobnie jak w przypadku radiometru DP-11B), cena okazała się jednak za wysoka.

 

Miernik występuje w dwóch wersjach, różniących się sposobem zasilania:

  • bateria płytkowa P-100-0,05 100 V, bateria anodowa P-13-0,2 13 V, ogniwo żarzenia S-5 1,5 V
  • 3 ogniwa R-20, omawiane na początku bloga [LINK].

Początkowo byłem przekonany, że wykonanie I jest pierwotną wersją D-08, zasilaną z zestawu 3 różnych baterii, zaś II to model ulepszony, z uproszczonym zasilaniem z 3 ogniw R-20, jednak na rynku występują obie wersje sygnowane D-08/I i D-08/II. Oprócz różnic w zasilaniu występują też odmienności w malowaniu: szarawa farba o fakturze „młotkowej” lub gładka oliwkowozielona, pokrętło zakresów ma dwie wersje, zaś osłona regulatorów ma napis regulacja wyryty w metalu lub tylko malowany.

 


Przyjrzyjmy się więc rentgenometrowi D-08 w starszej wersji. Detektorem promieniowania jest powietrzna komora jonizacyjna o pojemności 770 cm3, wykonana z grafitowanego bakelitu. Zakres pomiarowy 0,1-300 R/h podzielono na 4 podzakresy:

  • 0,1-0,3 R/h (1-3 mSv/h)
  • 0,2-3 R/h (2-30 mSv/h)
  • 2-30 R/h (20-300 mSv/h)
  • 20-300 R/h (0,2-3 Sv/h)

Jak widać, jest to zakres na warunki wojny jądrowej lub poważnej awarii radiacyjnej, gdyż dawka śmiertelna LD50/30 (połowa napromieniowanych umrze w ciągu miesiąca) wynosi ok. 450 R (4,5 Sv). Przy mocy dawki 300 R/h taką dawkę otrzymamy po 1,5 h. Dla porównania, tło naturalne w Polsce wynosi 0,01-0,03 mR/h (0,1-0,3 µSv/h).

Wynik podawany jest na mikroamperomierzu MEA-3 100 µA o podstawowej podziałce 0,2-3 R/h. Główne podziałki oraz znaczniki do regulacji napięć (anodowego i żarzenia) pokryto farbą świecącą okresowego świecenia, natomiast końcówkę skali pokryto farbą radową, podobnie jak w prototypowym radiometrze RK-62:



Farba ta emituje 0,6 µSv/h promieniowania gamma, a ultrafiolecie świeci znacznie słabiej niż farba okresowego świecenia:


Farbę radową na wskazówce przestano umieszczać w późniejszych egzemplarzach, stosując tam również farbę okresowego świecenia, tą samą co na indeksach.

Warto też zwrócić uwagę na fakt, że zakres pomiarowy teoretycznie powinien zaczynać się od 0,02 R/h (20 mR/h), skoro pierwsza podziałka skali odpowiada 0,2 R/h, zaś mnożnik I zakresu to 0,1. Instrukcja jednak wyraźnie podaje I zakres od 0,1 do 3 R/h, zatem początek skali nie jest wykorzystywany na tym zakresie. W wielu przyrządach dozymetrycznych sam początek skali albo w ogóle nie ma podziałek albo odczyty na nim obarczone są znacznie większym błędem pomiaru. W rentgenometrze D-08 błąd pomiaru przy odczytach na zakresach I-III między podziałkami 0,5 a 1 wynosi 30%, zaś między 1 a 3 "tylko" 20 %.

Zgodnie z instrukcją rentgenometr może też mierzyć... promieniowanie beta o energii powyżej 700 keV, w tym celu spód obudowy poniżej komory jonizacyjnej pokryto blachą aluminiową zamiast stalowej, z której wykonano resztę korpusu:


Taki pomiar oczywiście będzie tylko indykacją, szczególnie że przyrząd jest wyskalowany w jednostkach mocy dawki ekspozycyjnej, a instrukcja nie podaje przelicznika na aktywność powierzchniową emiterów beta. Swoją drogą promieniowanie beta będzie zawyżać odczyt promieniowania gamma.

***

Rentgenometr przed rozpoczęciem pomiaru wymaga całej sekwencji czynności, charakterystycznej dla lampowych przyrządów pomiarowych z tamtych lat. Obejmują one regulację napięcia anodowego, napięcia żarzenia i nastawienie wskazówki na zero, co przeprowadzamy za pomocą pokręteł i przycisków ukrytych pod sprężynującą pokrywką. Cała procedura opisana jest na przedniej ścianie korpusu rentgenometru:

 


 Żeby uruchomić miernik, trzeba najpierw zainstalować źródła zasilania i tutaj zaczynają się schody. Rentgenometr zasilany jest z 3 rodzajów ogniw, podłączanych do zacisków na płytce w komorze spodniej ścianki obudowy. 


Ogniwo żarzenia typu S-5 1,5 V jest pojedynczym ogniwem Leclanchego typu suchego i można je jeszcze tanio nabyć z demobilu, gdyż były produkowane do lat 90. i znajdowały się w wojskowych zapasach nienaruszalnych (ZN). Przed rozpoczęciem eksploatacji takiej baterii należy stłuc końcówkę szklanej rurki wentylacyjnej.

Bateria płytkowa P-100-0,25 później została zastąpiona baterią 70F20-L 105 V. Składa się ona z 5 pakietów po 14 ogniw, czyli razem 70 ogniw o napięciu 1,5 V każde. Taka konstrukcja pozwala zamieniać poszczególne moduły czy nawet pojedyncze ogniwa. Poniżej rozmontowana bateria - bakelitowe przekładki dopychały 4 pakiety ogniw w pudełku, piąty położony był na nich:


Baterię tą  zastąpi dowolny zasilacz stabilizowany prądu stałego 100 V lub autotransformator ustawiony na to napięcie, z podłączonym prostownikiem i filtrem LC. Problem pojawia się przy baterii płytkowej P-13-0,2, zastąpionej następnie baterią 8F42U. Oba typy miały łączne napięcie 13 V, ale wyposażono je w odczepy dające napięcia 1,6 V, 3,2 V, 8 V, 11 V i 13 V, które trzeba podłączyć do osobnych zacisków zasilacza rentgenometru. 


W dodatku bateria P-13-0,2 (8F42U) połączona jest szeregowo z baterią P-100-0,05 (70F20-L).  Taki układ wymaga połączenia kilku koszyczków z bateriami dającymi poszczególne napięcia i wyprowadzenia odczepów spomiędzy nich. Drugą opcją jest podłączenie opornika drutowego pod zasilacz 120 V i doświadczalne dobranie odczepów na nim.

Cały komplet źródeł zasilania podłączony do rentgenometru powinien wyglądać tak (niestety spuchnięte ogniwa nie pozwoliły na zapięcie gumowego paska trzymającego je w koszyczku):


Rentgenometr D-08 dostarczany był w drewnianej skrzyni i następującym ukompletowaniu:

  • miernik
  • 2 pasy nośne (jeden do zawieszenia na szyi, drugi mocujący miernik w biodrach)
  • komplet ogniw
  • zapasowa lampa 1E1P
  • opis techniczny
  • zeszyt pracy
  • śrubokręt
  • taśma izolacyjna
  • nóż składany
  • latarka „portfelowa” typ 141
  • żarówka i bateria do w/w latarki

W prezentowanym zestawie brakuje tylko noża, śrubokręta i latarki, a szczególnie cenne są oryginalne ogniwa zasilające, choć niestety nie wszystkie sprawne.


Omawiamy egzemplarz krótko pozostawał w czynnej służbie – konserwacje odbywały się w latach 1961-1964, a następnie dopiero w 1971 r., zaś naprawy w 1968 i 1971 r., o czym świadczą również plomby na śrubach przedniego panelu:


Z roku 1971 pochodzą też oryginalne, nieużywane źródła zasilania – czyli w tym roku sprzęt trafił do rezerwy.

Rentgenometr D-08 ma obecnie znacznie wyłącznie kolekcjonerskie, szczególnie w omawianej tutaj wersji wymagającej 3 różnych źródeł zasilania. Wyjątkowo cenne są egzemplarze z kompletnym wyposażeniem, gdyż większość dostępnych na rynku ma co najwyżej dokumenty i ewentualnie zapasową lampę. Jeśli jednak potrzebujemy dozymetru o szerokim zakresie pomiarowym, oferują go m.in. znacznie bardziej użyteczne DP-5, DP-66 czy DP-75.

12 grudnia, 2021

Zasięg cząstek alfa

Cząstki alfa mają najmniejszą przenikliwość spośród wszystkich rodzajów promieniowania jonizującego. Zatrzymać je może kilka centymetrów powietrza, kartka papieru lub zewnętrzna warstwa naskórka człowieka [LINK].


Szczególnie motyw kartki papieru jako zapory przeciw cząstkom alfa jest bardzo często przytaczany w literaturze, zwłaszcza popularnej i różnego rodzaju infografikach. Postanowiłem więc potwierdzić eksperymentalnie ten bardzo obrazowy przykład, szczególnie że określenie „kartka papieru” jest dość nieprecyzyjne. Papier występuje bowiem w różnych gramaturach, od cienkiego np. „przebitkowego” lub „biblijnego” aż po gruby brystol

Wybrałem więc kilka rodzajów papieru i innych cienkich materiałów:

  • papier uniwersalny firmy Idest - gramatura deklarowana i zmierzona 80 g/m2
  • stary papier przebitkowy - gramatura zmierzona 35 g/m2
  • papier gazetowy ("Wyborcza") - gramatura zmierzona 47 g/m2
  • ręczniczek papierowy - gramatura zmierzona 38 g/m2
  • papier toaletowy - gramatura zmierzona 47 g/m2
  • torebka śniadaniowa z polietylenu (tzw. zrywka)
  • kuchenny woreczek strunowy z Ikei
  • tkanina bawełniana ze starego prześcieradła

Gramaturę mierzyłem, ważąc fragment papieru na wadze o rozdzielczości 0,01 g, a następnie dzieląc masę przez powierzchnię przeliczoną na m2.


Detektorem promieniowania była sonda scyntylacyjna SSU-3 ze scyntylatorem ZnS(Ag). Pozwala on na selektywny pomiar samej emisji alfa, bez towarzyszącego jej często promieniowania gamma i beta. Sondę podłączyłem do radiometru UDR-2 pracującego w trybie przelicznika, czyli zliczającego impulsy przez określony czas: 3 sekundy dla większych aktywności i 20 s dla mniejszych. Krótki czas pomiaru pozwolił uniknąć niepotrzebnego przeciążania detektora i zużywania scyntylatora przy wyższych aktywnościach. 

Pomiary prowadziłem na kilku źródłach. Zacząłem od Am-241 z czujnika dymu. Jest to najłatwiej dostępne źródło cząstek alfa, dostępne dla naukowca amatora, przestrzegam jednak przed samodzielnym demontażem czujek z uwagi na możliwość skażenia. Ameryk-241 emituje cząstki alfa (ok. 5,4 MeV) oraz niskoenergetyczne kwanty gamma (59 keV).


Jak widać, cienka folia polietylenowa, z jakiej wykonuje się woreczki śniadaniowe, przepuszcza 1/3 cząstek alfa emitowanych przez Am-241.

Kolejnym źródłem był tor-232, obecny w soczewce od obiektywu z torowanego szkła oraz w siateczce Auera do lamp gazowych. Użyłem siateczki marki Geniol, mającej postać "skarpetki", bez środkowego ściągacza charakterystycznego dla typowych siateczek "Luxor" i "Valor", co zapewniło lepsze przyleganie scyntylatora do źródła. 


Kopertka z cienkiego papieru stanowiła dodatkowy materiał osłonny, którego przepuszczalność zbadałem podczas testu:


W powyższych wynikach widać pewne różnice w przenikliwości cząstek alfa emitowany przez Th-232 z siateczki i z soczewki. Wynikają one z kilku czynników:
  • znacznej różnicy w gęstości szkła i bawełny - ze szklanej soczewki wydostaje się mniej cząstek, zaś te, które opuszczą źródło, mają niższą energię niż te wydostające się z bawełnianej soczewki
  • różnicy w porowatości powierzchni - szkło jest gładkie i jednolite, zatem cząstki alfa o najwyższej energii wydostaną się tylko z cienkiej warstwy przy powierzchni, z kolei poszczególne nitki siateczki są na tyle wąskie, że więcej cząstek wydostaje się z powierzchni
  • różnicy w kształcie źródła - soczewka jest wypukła, zatem dystans między jej brzegami a detektorem będzie mniejszy niż na środku, co dodaje dodatkową warstwę powietrza

Zrezygnowałem z użycia wskazówek i tarcz zegarków z Ra-226 z uwagi na znaczne ryzyko skażenia drobinami farby oraz produktami rozpadu radonu - i Wam również to odradzam! 

Podczas powyższych eksperymentów zbadałem również zasięg cząstek alfa w powietrzu, a także przetestowałem stopień przenikania przez typowe kopertki od koszulek Auera firmy Luxor (papierowe) i Valor (celofanowe):





Powyższe eksperymenty wykazują, że typowa kartka papieru, używanego np. do drukarek, zatrzymuje przeważającą większość cząstek alfa o typowych energiach (~5 MeV) ze źródeł o małych aktywnościach (ok. 16 kBq), pojedyncze jednak są w stanie się przez nią przedostać. Twierdzenie zawarte w licznych podręcznikach i prezentacjach jest więc w tym przypadku słuszne. Jednak cieńsze gatunki papieru (gazetowy, przebitkowy) mają mniejszą zdolność pochłaniania cząstek alfa i trudno tu mówić o stuprocentowej absorpcji. Różnice w gramaturze mają wyraźny wpływ na krotność osłabienia promieniowania alfa, zależność ta jednak zależy też od technologii produkcji danego papieru, m.in. dodatku różnych substancji.

Eksperyment pokazał też, że nawet niewielkie różnice w grubości osłony powodują znaczne zmiany jej przepuszczalności dla cząstek alfa. W ten sposób można przedstawić zasadę działania izotopowych mierników grubości, a także wag, wykorzystujących metodę absorpcyjną. W urządzeniach tych zwykle stosowane są emitery promieniowania beta oraz gamma z racji większej przenikliwości, pozwalającej na pomiary większych grubości. Stosowano jednak też mierniki z emiterami cząstek alfa, głównie ze wspomnianym Am-241, ale o znacznie większych aktywnościach, pozwalających na pomiar grubości blach stalowych do 3 mm grubości:
  • izotopowy miernik grubości blach ZP-3 (30 mCi = 1110 MBq
  • izotopowy miernik grubości tafli szklanej ZPU-201 (30 mCi =1110 MBq)
  • miernik blach zimnych typ 1208 (100 mCi = 3700 MBq przy pomiarach blach do 3 mm lub źródło beta-X, służące do pomiarów grubości do 5 mm)
Jak widać, oprócz energii promieniowania, istotna jest również aktywność źródła - jeśli przez papier gazetowy przedostaje się 0,25% cząstek alfa emitowanych przez 16 kBq Am-241, to jak dużo cząstek przedostanie się ze źródła 69 tys. razy bardziej aktywnego?  Przy tak dużej aktywności część cząstek będzie w stanie nawet pokonać cienką blachę, co czyni wyłom w utartym poglądzie o "kartce papieru". Więcej o izotopowych miernikach grubości (i nie tylko) napisałem w osobnej notce [LINK].

07 grudnia, 2021

Zegarek Delbana z farbą radową

Założycielem marki „Delbana” był pochodzący z San Marino Goliano Della Balda. Gdy miał 12 lat, jego rodzina wyemigrowała do Szwajcarii i osiedliła się w okolicy Grenchen, znanego wówczas zagłębia zegarmistrzowskiego. Oprócz fabryk zegarków i mechanizmów do nich działała tam również szkoła zegarmistrzowska Samuela Sausera, do której najprawdopodobniej uczęszczał też nasz bohater. Młody Della Balda założył w 1931 r. własną firmę, której nazwa pochodziła od jego nazwiska. Wytwórnia szybko rosła w siłę. Początkowo eksportowała swoje wyroby do krajów Ameryki Południowej, jednak w latach 50. zaczęła ekspansję na rynki Europy Środkowej i Wschodniej. Obok marki „Atlantic” zegarki „Delbana” były najpopularniejszymi szwajcarskimi zegarkami w Polsce, skutecznie konkurując z radzieckimi „Wostokami”, „Poliotami”, o tanich „Pobiedach” nie wspominając. Przemycali je najczęściej marynarze, pływający do zachodnich portów, i to w najprostszy sposób - na własnej ręce, w myśl zasady "łyżeczką, nie łopatą" [LINK]. 


Właśnie z tych lat pochodzi prezentowany zegarek. Należał do mojego Dziadka, a po jego śmierci był przez pewien czas noszony przez Babcię. Potem długo leżał wśród innych zegarków. Wiele z nich udało mi się wycyganić, gdy za szkolnych lat chciałem zostać zegarmistrzem. Ten jednak pozostawał niedostępny – i jak widać słusznie, nie podzielił bowiem losów innych zegarków, rozmontowanych na kawałki. W końcu jednak trafił do naszego domu. Miałem go nawet nosić, ostatecznie wygrały tanie kwarcowe Osiny, szczególnie wobec moich ryzykownych eskapad po dachach i kanałach. O "Delbanie" przypomniałem sobie dopiero w roku 2010, gdy kupiłem swój pierwszy DP-5W – zegarek dawał odczyt ponad tło, jednak znacznie słabszy niż busola Adrianowa, co nie dziwi zważywszy na różnice w ilości farby radowej. 

Później musiał czekać jeszcze 3 lata, aż na poważnie zacząłem zajmować się dozymetrią. Stał się wówczas obowiązkowym elementem zestawu źródeł do testowania dozymetrów. Wkrótce jednak, z racji małej mocy dawki, ustąpił bardziej „świecącym” egzemplarzom, z „Majakiem” i czarną "Moskwą" na czele. „Delbana” ostatecznie  powróciła do roli utylitarnej, zastępując często psujące się „Pobiedy”. Pomimo upływu lat nadal jest w pełni sprawna, pomijając niewielkie opóźnienie chodu. Zegarek przysłużył się również podczas półfinałowego występu Zuzanny na FameLabie w 2020 r. [LINK]

https://www.youtube.com/watch?v=usKx4n8qwGs

Przedstawię więc pokrótce ten zasłużony zegarek:

  • mechanizm
    • antymagnetyczny
    • wstrząsoodporny (system „incabloc”)
    • 17 kamieni
  • koperta
    • średnica bez koronki 33 mm
    • średnica szkiełka 29 mm
    • grubość bez strzemion do paska 10,3 mm
    • wodoszczelna
    • dekiel zakręcany
    • teleskopy 18 mm
  • farba świecąca – radioluminescencyjna, na indeksach godzin i wskazówkach, za wyjątkiem sekundnika, który jest pomalowany na czerwono. 

Wskazówki są wykonane z mosiądzu i w środkowej części wypełnione masą świecącą. We wskazówce godzinowej mosiądz niestety uległ korozji i „ramka” trzymająca farbę pękła, powodując utratę części substancji aktywnej. Drobiny farby zatrzymały się na cyferblacie w okolicy osi wskazówek, jak również na wewnętrznej stronie szkiełka przy jednym z indeksów. Doskonale to widać w świetle ultrafioletu.


Na szczęście zegarek nie wykazuje aktywności alfa na zewnętrznych powierzchniach, zatem jest szczelny i okruchy farby radowej nie wydostały się z jego wnętrza. Problem może pojawić się dopiero przy ewentualnym remoncie, szczególnie po wyjęciu całego mechanizmu z koperty. Takie prace należałoby prowadzić w warunkach uniemożliwiających skażenie stanowiska roboczego.
Szczególnie zaś przestrzegam przed próbami samodzielnego pozbycia się farby radowej! Takie działania niestety miały miejsce na fali narastającej psychozy strachu przed promieniowaniem po próbnych wybuchach jądrowych i katastrofie w Czarnobylu. Ludzie wówczas albo sami wydrapywali farbę radową (!), albo zlecali to zegarmistrzom, ewentualnie sprzedawali sprawny zegarek za bezcen, bojąc się promieniowania. Pisał o tym Ryszard Szepke w popularnonaukowej pracy "Promieniowanie jest wśród nas" (Warszawa, 1989, wyd. II uzup., ss. 151-153), jednocześnie podkreślając, że roczna dawka od takiego zegarka wynosi 1 mrem (10 µSv), czyli zaledwie 0,5 % całościowej dawki otrzymywanej przez mieszkańca Polski w ciągu roku. Oznaczałoby to dawkę 0,02 µSv dziennie czyli moc dawki 0,001 µSv/h przy typowym tle naturalnym 0,1-0,2 µSv/h. Niestety Autor nie podał metodologii pomiarów ani rodzaju zegarka, który był badany, natomiast dobitnie pokazuje, że zagrożenie napromieniowaniem jest praktycznie zerowe, szczególnie w porównaniu z ryzykiem skażenia w razie próby usunięcia farby radowej. Przypomnę też, że rad należy do najwyższej, IV grupy radiotoksyczności, a przyjęty drogą wziewną jest znacznie bardziej szkodliwy niż gdy dostanie się do organizmu drogą pokarmową. W dodatku wykazuje powinowactwo do wapnia, zatem będzie się wbudowywał w kości, skąd jego usunięcie jest praktycznie niemożliwe. Tragicznym przykładem zatrucia radem z farb świecących była sprawa pracownic fabryki zegarków, tzw. Radium Girls, o których pisałem kilka lat temu [LINK]. 

***

Pomiary omawianego zegarka przedstawiają się następująco - podaję kolejno: gamma od strony dekla, gamma od strony szkiełka, łączna emisja od strony szkiełka, tło

  • ANRI Sosna (2 liczniki blisko) – 0,2/0,22/4,10/0,09 µSv/h
  • Prypeć - 0,26/0,3/5/0,11 µSv/h
  • MKS-01SA1M – 0,33/0,50/5,7/0,13 µSv/h
  • EKO-C – 0,25/0,55/2,2/0,11 µSv/h

Dozymetry scyntylacyjne - tutaj pomiary gamma bez emisji łącznej:

  • µDose RNG – 0,23/0,16 µSv/h (tło 0,11 µSv/h)
  • RadiaCode 101 – 0,33/0,23 µSv/h (tło 0,13 µSv/h)
  • SRP-68 – 0,2/0,25 µSv/h (tło 0,15 µSv/h)

  

Jak widać, emisja od strony mechanizmu jedynie minimalnie przekracza tło naturalne i nie stanowi żadnego zagrożenia dla zdrowia. Podobną moc dawki generuje np. kawałek granitu. Generalnie ta "Delbana" jest mało aktywna, szczególnie w porównaniu np. ze starą „Pobiedą” z 2 Moskiewskiej Fabryki Zegarków, emitującą aż 1,5 µSv/h samej emisji gamma od strony szkiełka.

 ***

Zegarek jest wodoszczelny, choć po prawie 70 latach uszczelnienia straciły sporo ze swej jakości i nie ryzykowałbym zanurzenia go w wodzie. Oznacza to także możliwość wydobywania się radonu-222, czyli radioaktywnego gazu, stanowiącego produkt rozpadu radu-226. Postanowiłem więc zbadać ekshalację radonu, umieszczając zegarek w szczelnym słoiku z węglem aktywnym na 48 godzin [LINK]. Po tym czasie zmierzyłem aktywność beta+gamma dozymetrem ANRI Sosna. Odczyt był najniższy spośród innych badanych wyrobów:

 

Powyższe pomiary mają wyłącznie znaczenie porównawcze, ponieważ dokonywane są w jednostkach mocy dawki ekspozycyjnej, w których wyskalowany jest dozymetr Sosna. Wystarczą jednak by potwierdzić, że ilości radonu emitowane przez ten zegarek są minimalne i nie podniosą w zauważalny sposób stężenia tego gazu w miejscu przechowywania.  

Jeśli jednak mamy więcej takich zegarków, warto zadbać o dobrą wentylację pomieszczenia, w którym są przechowywane, a także pomyśleć o czujce radonu, np. Airthings Wave.

***

Podsumowując, zegarek ten, będący zresztą jednym z najpopularniejszych modeli "Delbany" w Polsce, nie stanowi zagrożenia radiologicznego i może być noszony nawet przez dłuższy czas. Moc dawki promieniowania gamma od strony mechanizmu, czyli tam, gdzie zegarek ma cały czas kontakt z ciałem, jest praktycznie pomijalna. Z kolei jeśli zależy nam na promieniowaniu, to "Delbaną" przetestujemy większość dozymetrów z odsłoniętym detektorem, osiągają najwyżej 5 µSv/h łącznej emisji beta+gamma. Sama emisja gamma nieznacznie przekracza tło naturalne i może służyć do testowania czułości na początku zakresu, szczególnie w miernikach scyntylacyjnych. Jak pokazały moje pomiary, nawet bardzo czuły SRP-68, przeznaczony do prospekcji geologicznej, na "Delbanę" reagował dość niemrawo.

Jedyne zagrożenie, jakie może powodować ten zegarek, dotyczy nie tyle napromieniowania, ile groźby skażenia drobinami farby radowej podczas demontażu. Jeśli wśród Czytelników jest zegarmistrz mający do czynienia ze starą farbą radową w zegarkach, proszę o komentarz, w jaki sposób rozwiązywany jest ten problem. Opinia inspektora ochrony radiologicznej jest również mile widziana, wszak roztwory czyszczące pozostałe po myciu tarczy takiego zegarka można uznać za odpad radioaktywny!

02 grudnia, 2021

Zabezpieczenia pojazdów pancernych przed atakiem nuklearnym

Broń jądrowa ma następujące czynniki rażenia:

  • promieniowanie cieplne i świetlne
  • fala uderzeniowa
  • promieniowanie przenikliwe (gamma i neutronowe)
  • impuls elektromagnetyczny (EMP)
  • opad promieniotwórczy 

Przy zabezpieczeniu pojazdów bojowych największy nacisk kładzie się na ochronę przed:

  • promieniowaniem przenikliwym
  • skażeniami.

Pierwsze zagadnienie jest stosunkowo proste, przynajmniej w odniesieniu do promieniowania gamma, które jest silnie pochłaniane w takich materiałach jak żelazo czy ołów. Odpowiednio gruby pancerz czołgu czy wozu bojowego będzie więc wystarczającą ochroną, bez konieczności stosowania dodatkowych ekranów. Przytoczę tu tabelkę z podręcznika przysposobienia wojskowego, porównującą krotności osłabienia dla różnych materiałów:

Na jej podstawie możemy obliczyć, ile razy zmniejszy się moc dawki w poszczególnych typach czołgów, będących na uzbrojeniu państw Układu Warszawskiego (grubości pancerza w kolejności: przód wieży/przód kadłuba/bok kadłuba):

  • czołg średni T-34/85 - 90/45/45 mm
  • czołg średni T-54 - 203/99/80 mm
  • czołg średni T-55 - 205/120/79 mm
  • czołg pływający PT-76 - 15/10/8 mm 
  • czołg ciężki IS-3 - 250/110/90 mm 
  • czołg ciężki IS-4 - 250/160/160 mm
  • czołg średni T-72 i wczesne T-80 - pancerz kompozytowy: 80 mm stali + 105 mm tekstolitu szklanego + 20 mm stali, co wymaga obliczania krotności osłabienia osobno dla kolejnych warstw, zaczynając od zewnętrznej
  • czołg średni T-72A - pancerz kompozytowy: 60 mm stali + 105 mm tekstolitu szklanego + 50 mm stali
  • czołg średni T-80B - pancerz kompozytowy 40 mm stali o podwyższonej twardości + 60 mm stali + 105 mm tekstolitu szklanego + 40 mm stali (wszystkie dane za rosyjską i brytyjską Wikipedią)

W przypadku wozów bojowych krotność ta będzie znacznie mniejsza, co ma istotne znaczenie zwłaszcza przy wysokich poziomach promieniowania w pierwszych godzinach po wybuchu.

  • BRDM-2 - 10/14/7 mm
  • OT-64 SKOT - 6-13 mm
  • TOPAS - 17 mm
  • BMP-1 (BWP-1) - 23/7-19/16-18 mm
  • BTR-60 - 10/7/7-9 mm
Co prawda moc dawki bardzo szybko maleje w funkcji czasu, który upłynął od eksplozji, jednak ówczesna doktryna wojenna zakładała właśnie szybkie uderzenie na zbombardowane tereny i ich zajęcie. 

Zmiana mocy dawki w czasie od wybuchu wg instrukcji do sygnalizatora  RS-70


Pierwszy rzut wojsk, uczestniczących w tym ataku, z góry spisywano na straty, szczególnie piechotę, pozbawioną takiej osłony jak pancerze czołgów. Prowadzono nawet ćwiczenia, w których żołnierze, noszący jedynie maski przeciwgazowe, musieli "atakować" teren chwilę po wybuchu jądrowym. Temat rozwinę w osobnym wpisie, tymczasem zerknijmy na kilka przykładów krotności osłabienia promieniowania przez pancerz czołgu:
  • początkowa moc dawki na zewnątrz wynosi 1000 R/h (10 Sv/h), czyli po pół godziny otrzymamy dawkę śmiertelną LD50/30 (50% napromieniowanych umrze w ciągu 30 dni), jednak we wnętrzu czołgu zapewniającym 16-krotne osłabienie moc dawki wyniesie "zaledwie" 62,5 R/h (625 mSv/h), co po godzinie spowoduje tylko subkliniczną postać choroby popromiennej, objawiającą się zmianami w obrazie krwi i ogólnym osłabieniem
  • w powyższym przypadku, jeśli krotność osłabienia wynosi 8 razy, moc dawki we wnętrzu czołgu wyniesie 125 R/h (1,25 Sv/h), czyli po godzinie załoga może mieć już łagodną postać choroby popromiennej o minimalnej śmiertelności (ok. 10%), szczególnie w przypadku wdrożenia leczenia
  • jeśli moc dawki na zewnątrz wynosi 500 R/h (5 Sv/h), dawkę LD50/30 otrzymamy po godzinie, zaś w czołgu dającym 16-krotne osłabienie promieniowania jedynie 31,25 R/h (312,5 mSv/h) - w tym przypadku subkliniczna postać choroby popromiennej będzie jeszcze łagodniejsza. W obu przypadkach postaci subklinicznej możliwe są skutki późne w postaci zaćmy, nowotworów czy skrócenia życia - jako dawkę, która powoduje statystyczny wzrost ryzyka choroby nowotworowej przyjmuje się 50-100 mSv (więcej o limitach dawek w notce o bezpiecznym poziomie promieniowania [LINK]). Oczywiście w warunkach wojny, zwłaszcza jądrowej, nikt się tym nie przejmował, dla dowództwa liczyło się jedynie zachowanie względnej sprawności bojowej żołnierzy do momentu zakończenia zadania bojowego. 

***

Drugim istotnym rodzajem promieniowania, powstającym podczas eksplozji jądrowej, jest promieniowanie neutronowe, wyzwolone podczas reakcji rozszczepienia. Niektóre ładunki jądrowe (bomby neutronowe) są celowo konstruowane w ten sposób, aby generowały silny strumień neutronów, przed którym nie chronią pancerze czołgów. Dla neutronów bowiem przeszkodą są jedynie jądra pierwiastków lekkich, takich jak wodór, lit, beryl czy bor. Osłony przed neutronami wykonuje się więc z wody, parafiny, tworzyw sztucznych lub betonu z dodatkiem związków boru. W czołgach T-55A zastosowano wewnętrzny ekran wykonany z tworzywa sztucznego POW-20, czyli twardego polietylenu z dodatkiem związków boru [LINK]. Taki pancerz zabezpieczał też załogę przed działaniem odłamków wtórnych, powstałych na skutek trafienia pociskami przeciwpancernymi. Miejsca, których nie dało się zabezpieczyć od wewnątrz, np. okolice włazów, pokrywano tym tworzywem z zewnątrz, zabezpieczając dodatkowo pokryciem z blachy stalowej. Powstawała wtedy charakterystyczna osłona wokół włazu, po której można odróżnić T-55A od T-55:

Z lewej T-54, z prawej T-55, źródło - LINK

https://military.wikireading.ru/54832


Drugim istotnym aspektem obrony przeciwatomowej jest zabezpieczenie przed skażeniami, które wymagało:

  • odizolowania wnętrza pojazdu za pomocą odpowiednich uszczelnień
  • filtrowania powietrza dostarczanego do wnętrza i utrzymywania jego podwyższonego ciśnienia w stosunku do atmosfery zewnętrznej, aby uniemożliwić dostanie się skażeń przez ewentualne nieszczelności - tą samą metodę stosowano też w schronach [LINK]
  • sygnalizacji podwyższonego poziomu promieniowania, która automatycznie uruchamia mechanizmy uszczelniające i urządzenia filtrowentylacyjne

W czołgach T-55A zastosowano radiometryczny blok ochronny RBZ-1, składający się m.in. z rentgenometru DP-5B i systemów sterujących mechanizmami czołgu. Układ ten już w czasie 0,3 s od wykrycia znacznego wzrostu mocy dawki uruchamiał całą sekwencję czynności:

  • wyłączenie silnika
  • uszczelnienie włazów
  • odcięcie zasilania elektrycznego większości systemów
  • włączenie urządzeń filtrowentylacyjnych z filtrem bezwładnościowym o wydajności filtrowania 98% i przepływie 120 l/s [LINK]

W nieco nowszym czołgu pływającym PT-76 elementy całego układu z blokiem RBZ-1 wyglądają następująco:

Źródło - Michaił Bariatinskij - Pławajuszczij tank PT-76

  1. wylot pyłu odseparowanego na filtrze
  2. automatyczna blokada wieży
  3. uszczelnienie jarzma armaty
  4. uszczelnienie jarzma celownika
  5. skrzynka sterownicza stabilizatora
  6. skrzynka rozdzielcza KRP-1
  7. blok ochrony radiometrycznej RBZ-1M
  8. mechanizm zamykania wlotu wentylatora
  9. uszczelnienie krawędzi wieży
  10. wlot powietrza do silnika
  11. zamknięcie wlotu powietrza do silnika
  12. napęd zamykania wlotu powietrza do silnika
  13. rentgenometr DP-5B
  14. mechanizm wyłączania silnika
  15. skrzynka rozdzielcza KRPG-21
  16. skrzynka sterowania sprężarką
  17. osłona wlotu powietrza sprężarki
  18. sprężarka
  19. wlot powietrza sprężarki
  20. system z diodą D7Ż zapobiegającą jednoczesnej pracy systemu przy włączonym urządzeniu gaśniczym UA PPO


Pył zebrany na filtrze odśrodkowym jest wydmuchiwany poza czołg z wykorzystaniem części powietrza zasysanego przez sprężarkę. Urządzenie filtrowentylacyjne może pracować również z pominięciem filtrów, jako zwykła wentylacja nawiewna.

Inaczej kwestię urządzenia filtrowentylacyjnego rozwiązano w transporterze SKOT. Instalacja miała specjalne króćce, do których podłączano węże masek przeciwgazowych zakładanych przez żołnierzy jadących transporterem. Powietrze było oczyszczane przez wielostopniowe filtry: wstępny, wkładkę przeciwdymną i dwa wkłady filtrujące. Wnętrze pojazdu było uszczelnione i utrzymywano w nim nadciśnienie, tak samo jak w  w/w czołgach. 

***

Podłoga czołgu jest zwykle najsłabszym elementem pancerza - konstruktorzy koncentrują się zwykle na opancerzeniu przodu i boków pojazdu, co odbywa się m.in. kosztem podłogi, narażonej jedynie na miny. Przykładowo, pancerz boczny T-55 miał 90 mm grubości, podłoga zaś zaledwie 20 mm czyli zamiast 8x osłabienia będziemy mieli niespełna 2x. 

http://ser-sarajkin.narod2.ru/ALL_OUT/TiVOut10/SuT5455/SuT5455156.htm

Przy przejeżdżaniu przez silnie skażone tereny tak cienka podłoga będzie jednak przepuszczać promieniowanie jonizujące - odsyłam do tabelki na początku tekstu. Dlatego też np. w czołgu T-80 zastosowano dodatkową płytę ochronną pod siedzeniem kierowcy [LINK]. 

***

Ostatnim aspektem jest dezaktywacja, czyli usuwanie skażeń promieniotwórczych z powierzchni pojazdu. Prace te mogą być prowadzone w specjalnych punktach zabiegów specjalnych lub też siłami załogi. Czołgi T-54 i T-55 wyposażano w eżektorowe zestawy czołgowe EZCz. Rozpylały one odkażalnik, wykorzystując wytwarzanie podciśnienia w komorze ssącej eżektora za pomocą gazów spalinowych z pracującego silnika czołgu. Zestaw montowano w skrzynce na tylnym prawym błotniku czołgu:

Skrzynka z EŻCz na czołgu T-55 w zbiorach Pilskiego Muzeum Wojskowego (LINK)

Zestaw ten został wkrótce zastąpiony przez nowsze ZO-2, działające na zasadzie opryskiwacza ogrodowego. Zestawy ten zawiera 8 litrów odkażalnika w 3 pojemnikach i spryskiwacz ze zbiornikiem o pojemności 2 litrów. Ciecz jest wypychana przez dyszę pod ciśnieniem powietrza, uprzednio napompowanego do zbiornika przy użyciu ręcznej pompki. Całkowity czas odkażenia typowego czołgu średniego wynosi 30 minut.


Zestaw ten jest większą wersją ZO-1, który służy do odkażania mniejszych pojazdów (samochodów, wyrzutni, przyczep), gdyż zawiera tylko 4 litry odkażalnika, starczające na 10 m kw. powierzchni.

Dezaktywację pojazdów na masową skalę prowadzi się w punktach zabiegów specjalnych, dysponujących odpowiednią infrastrukturą do szybkiej i masowej dekontaminacji.

https://zpe.gov.pl/a/ochrona-przed-skazeniami/D18HlJ8QQ


28 listopada, 2021

Zona - opowieść o radioaktywnym świecie

 Publikacje dotyczące katastrofy w Czarnobylu kończą się zwykle na rozpadzie ZSRR i pierwszych latach niepodległości postradzieckich republik. Wyjątkiem są niektóre nowsze pozycje, jak wydane w 2019 r. „O północy w Czarnobylu” czy „Czarnobyl – historia nuklearnej katastrofy”, jednak żadna z nich nie opisuje najnowszych dziejów Strefy. Tą lukę uzupełnia praca Pawła Sekuły, autora omawianych tutaj „Likwidatorów” oraz pracy „Czarnobyl. Społeczno-gospodarcze, polityczne i kulturowe konsekwencje katastrofy jądrowej dla Ukrainy”, również bardzo wartościowej publikacji, którą omówię w przyszłości.

 


„Zona” zaczyna się tam, gdzie większość dzieł o Czarnobylu już się kończy. Opisuje dzieje Czarobylskiej Strefy Wykluczenia od pierwszych lat po awarii, przez różne plany zagospodarowania tego miejsca aż burzliwy rozwój turystyki. Książka ukazała się w styczniu 2020 r., zatem przed rozległymi pożarami, które zniszczyły znaczną część Strefy w kwietniu 2020 r. [LINK]

Autor prowadzi nas przez poszczególne plany zagospodarowania terenów skażonych w wyniku czarnobylskiej katastrofy. Jeżeli chodzi o zabudowania, przewidywano 3 opcje

  • pozostawić własnemu losowi
  • rozebrać
  • konserwować celem przyszłego wykorzystania.

Z kolei dla całego terenu stworzono na przestrzeni lat bardzo zróżnicowane koncepcje:

  • reewakuacja mieszkańców
  • "poligon" badawczy
  • przemysł jądrowy Ukrainy
  • międzynarodowe składowisko odpadów radioaktywnych
  • plener dla planów filmowych
  • produkcja rolna
  • farma słoneczna
  • turystyka

Poszczególne plany są przystępnie omówione wraz ze swoimi wadami i zaletami. Widzimy, jak Strefa, pomimo pewnych oporów, stała się swoistym "produktem eksportowym" Ukrainy. Oczywiście wiążą się z tym dodatkowe problemy, jak chociażby to, czy zysk z turystyki powinien płynąć do prywatnych firm, czy do budżetu Ukrainy i finansować pomoc dla ofiar Czarnobyla.  Powstaje też pytanie o formę czarnobylskiej turystyki. Tu Autor stawia bardzo ważne pytania o etyczny aspekt robienia z tego miejsca „radioaktywnego lunaparku”, Wszak Strefa jest miejscem, gdzie rozegrała się niewyobrażalna tragedia – tysiące ludzi musiało opuścić dotychczasowe miejsce zamieszkania, tracąc dobytek całego życia, zaś w nierównej walce z radioaktywnym skażeniem wielu Likwidatorów straciło zdrowie, a nawet życie. Pozostałości Prypeci są zarówno mogiłą 50-tysięcznego miasta, jak również marzeń o bezpiecznym atomie i panowaniu człowieka nad siłami natury. W Strefie miała miejsce też zagłada unikalnej kultury poleskiej, praktycznie niezmienionej od stuleci, która oparła się caratowi, niemieckiej okupacji, jak i nawet komunistycznej sowietyzacji. Uległa dopiero czarnobylskiemu opadowi. Tej mało znanej tragedii poświęcone jest mini-muzeum, gdzie zgromadzono wiele pamiątek przeszłości, ocalonych z opuszczonych budynków. Niestety zwykle jest pomijane przez wycieczkowiczów, poszukujących „mutantów” rodem z gier STALKER.

Strefa została omówiona w sposób wieloaspektowy. Dowiemy się o nadużyciach finansowych związanych z zarządzaniem terenem oraz budową „Arki” nad zniszczonym IV reaktorem, jak również współczesnymi zagrożeniami, które oprócz pożarów obejmują też ataki m.in. hakerskie, nielegalną turystykę oraz obecność "nowych samosiołów". Nie zabrakło oczywiście aspektu przyrodniczego, Autor przytacza wypowiedzi ekspertów, podsumowujące wpływ radiacji na organizmy żywe w Strefie. Przytoczone są nawet zawartości radioizotopów w wodzie i rybach ze zbiornika wody chłodzącej czarnobylskiej elektrowni. Cytując niekiedy rozbieżne wypowiedzi ekspertów, Autor nie opowiada się wyraźnie za którąś z opcji, ostateczny osąd zostawiając Czytelnikowi.  

Książka ilustrowana jest fotografiami, w sporej części wykonanymi przez Autora podczas wypraw do Strefy, jak również archiwalnymi zdjęciami z pierwszych lat po katastrofie. Zdjęcia niestety opublikowano z dużymi marginesami, co przy małym formacie książki utrudnia nieco ich odbiór - szczególnie, gdy umieszczono dwa zdjęcia na jednej stronie. 


Jeżeli chodzi o kwestie merytoryczne, nie znalazłem istotnych błędów, wpływających na meritum pracy. W jednym miejscu pojawiło się określenie "wypompowanie paliwa" w odniesieniu do IV reaktora, choć jak wiemy, paliwo jądrowe w reaktorach RBMK-1000 ma postać stałą. Jest to jednak drobiazg. Publikacja opiera się na solidnej kwerendzie źródłowej a jednocześnie nie jest przeładowana szczegółami, co jest szczególnie cenne dla Czytelnika niebędącego specjalistą. "Zona" jest godna polecenia nie tylko zagorzałym pasjonatom Czarnobyla, ale również osobom dopiero zaczynającym przygodę z tematem. Warto ją przeczytać przed wyjazdem do Strefy, zarówno by przygotować się merytorycznie, jak również, by jechać tam z odpowiednim szacunkiem do tego miejsca. Jest to szczególnie w kontekście osób, które jeżdżą do Strefy jedynie w poszukiwaniu alternatywnego miejsca na melanż, o czym przekonałem się podczas mojej wycieczki we wrześniu 2019 r. [LINK].

24 listopada, 2021

Ósmy rok na blogu

Minął właśnie ósmy rok na blogu, drugi podczas pandemii. Prace nie ustały ani na moment, nawet pomimo covidowej infekcji, na szczęście o łagodnym przebiegu. O genezie mojego bloga pisałem już przy okazji ostatniej rocznicy [LINK], zatem, nie przeciągając, przytoczmy statystyki za ostatni rok obrachunkowy, czyli od 24.11.2020 r.:


  • Łączna liczba wyświetleń przekroczyła milion o całe 40 tysięcy - dokładnie 1047747
  • Liczba postów - 594 (łącznie z niniejszym)
  • Komentarze - 889
  • Przeciętna liczba wyświetleń - 200-400 dziennie
  • Najpopularniejsze posty:
    1. Trytowa latarka Betalight - 10,1 tys. wyświetleń
    2. Radioaktywny obiektyw Super Takumar 1,4/50 -  8,18 tys. wyświetleń
    3. Izotopy wokół nas - superciężki wodór (tryt) - 7,02 tys. wyświetleń
  • Profil bloga na Instagramie (@radioaktywny1986) osiągnął:
    • 852 posty (łącznie z rocznicowym)
    • 650 obserwujących
Zakupy sprzętu dozymetrycznego były bardzo intensywne, zarówno pod względem ilościowym, jak i kwotowym. Nowości:

  • Dozymetry kieszonkowe: Soeks Quantum, Terra MKS-05, Terra P, Voltcraft Gamma Check A, KB-6011
  • Dozymetry z licznikiem okienkowym: MKS-01SA1M, Mazur PRM-9000, Gamma Scout w/Alert
  • Dozymetry scyntylacyjne: RadiaCode 101, DRG-05M, SRP-68, µDose RNG 
  • Indykatory promieniowania: Impuls, Iza,
  • Radiometry przenośne: RUST-2S2
  • Rentgenometry: DPS-68M1
  • Dozymetry indywidualne: EDOS, DMC2000S, Graetz EDW150A, DKP-50
  • Przyrządy kombinowane: ekotester Anmez Greentest ECO6, dozymetr z miernikiem EMF, termometrem i higrometrem JD-3001, dozymetr z zegarkiem i budzikiem DKS-01 Iris 

Kolejne egzemplarze przyrządów omawianych wcześniej:

  • dozymetr RKS-20.03 Prypeć z wytwórni Galicz M, pozostałej po upadku fabryki Polaron
  • dozymetr Palesse 26K86 nabyty… na targu, wśród wszelakiej drobnicy, starych kalkulatorów itp.
  • radiometr RK-67-3, w dodatku z kontrolką, choć oczywiście już nieaktywną 
  • rentgenoradiometry DP-66, DP-66M, DP-66M1 i DP-75 nabyte do testów porównawczych i uzupełnienia starych notek
  • sonda SSA-1P
Oprócz recenzji nowości prowadziłem też meliorację starszych notek, uzupełniając zdjęcia, ujednolicając styl i dodając nowe spostrzeżenia, wynikłe z dłuższej eksploatacji sprzętu:

Rozdajmy zatem nagrody w kategorii "Dozymetry"


Absolutnym przebojem roku 2021 był miniaturowy dozymetr scyntylacyjny RadiaCode 101 współpracujący z aplikacją nanoszącą wyniki na mapy Google. Miernik jest mały, energooszczędny i ma świetną czułość na promieniowanie gamma. Przy jego użyciu wykonałem kilka radiomap zarówno w Warszawie, jak i w Lublinie i Poznaniu, a także odkryłem gorącą plamę w postaci wiaduktu mostu im. Marii Skłodowskiej-Curie. Sprzęt zabrałem też na lot widokowy, rejestrując znaczne obniżenie tła promieniowania na wysokości lotu 500 m
 

Pod względem czułości RadiaCode 101 jest wyprzedzany jedynie przez scyntylacyjny radiometr geologiczny SRP-68, mający jednak znacznie większe wymiary, masę oraz bardzo delikatną sondę pomiarową. Otrzymuje więc pierwszą nagrodę za czułość na promieniowanie gamma, którą potwierdził przy dokładnych pomiarach wokół wspomnianego mostu:


Nagrodę za oryginalność konstrukcji i użyteczność otrzymuje opracowanie Konrada z Radiometech.eu - scyntylacyjny dozymetr µDose RNG, mający zarówno scyntylator NaI(Tl) czuły na promieniowanie gamma, jak również ZnS(Ag) wykrywający emisję alfa. Miniaturowy miernik, mniejszy od Polarona, zastępuje nam cały radiometr uniwersalny z dwiema sondami lub wymianę scyntylatora w sondzie SSU-3. Świetna robota, kibicuję dalszym projektom!


Spośród dozymetrów z licznikiem okienkowym największą czułość wykazał Mazur PRM-9000, zakupiony dzięki życzliwym duszom z Patronite, szczególnie Piotra, który pomógł domknąć zbiórkę (pozdrawiam!)


Ma on jednak konkurenta w postaci mniejszego i nieco bardziej ergonomicznego MKS-01SA1M, choć mającego trochę niższą czułość. Miernik ten wyróżnia się szybkim czasem reakcji i podawaniem dokładności pomiaru rosnącej wraz z czasem zliczania.

Miłym zaskoczeniem okazał nie mało znany w Polsce profesjonalny model dozymetru Terra, oznaczony po prostu MKS-05. Szybciej reaguje na wzrost poziomu promieniowania i ma funkcję odejmowania tła, jednocześnie nie ma trybu uśpienia i nie zapamiętuje ustawień progów alarmowych, zatem nie jest w pełni konkurencyjny wobec "cywilnej" Terry P.

Z kolei za najgorszy dozymetr uznaję Voltcraft Gamma Check A, szczególnie pod względem stosunku ceny do parametrów. Jest to jeden z tych mierników, w którym najlepszy jest... moment sprzedaży:

Zaskoczeniem okazał się KB6011, który w wersji z licznikiem M4011 okazał się być identycznym z dużo tańszym KB4011. Różnica polegała jedynie na uruchomieniu odpowiedniej opcji w oprogramowaniu, co może zrobić użytkownik (!). Zatem jeśli nie kupujemy KB6011 z licznikiem SBM-20, to kompletnie nie opłaca się kupować wersji z licznikiem M4011, tylko przeprogramować KB4011 wg mojej instrukcji [LINK]


W kategorii dozymetrów indywidualnych pierwszą nagrodę zdobywa DMC2000S, mający wyjątkowo korzystny stosunek wymiarów i ceny do osiągów. Można go mieć zawsze przy sobie i nawet o nim zapomnieć, dopóki nie zbliżymy się do silnego źródła promieniowania.

Przy okazji zmierzyłem się z demonem przeszłości w postaci Graetza EDW-150A, pierwszego dozymetru, jaki trafił w moje ręce, na wiele lat przed początkiem bloga. Nie był (i nie jest) to dobry wybór dla początkującego dozymetrysty, co udowodniłem w recenzji. 

Spotykając się z licznymi pytaniami PT Czytelników omówiłem też wojskowy dozymetr elektrooptyczny DKP-50 dokonując nawet sekcji niesprawnego egzemplarza. Dozymetry te, wyprzedawane masowo z demobilu, mają obecnie znaczenie wyłącznie kolekcjonerskie.

Spośród indykatorów promieniowania wyróżnił się "Impuls", o wielkiej, masywnej obudowie, a do tego zasilany z baterii płaskiej. Przyrząd jest bardzo rzadki nawet za wschodnią granicą, a prezentowany egzemplarz po omówieniu trafił do kolekcjonera z Anglii:

Ciekawą pomocą szkolną okazał się indykator z Fabryki Pomocy Naukowych w Nysie, montowany na bazie obudowy od radia "Iza" MOT-745 i wykorzystujący licznik... DOB-80 (!)

Odkryłem też tranzystorowy radiometr skażeń TRS-1, konstrukcję z początków polskiej atomistyki, wspominaną na łamach publikacji "Energia jądrowa w Polsce 1960-1963", pozostaje teraz szukać po targach albo czekać, aż wypłynie na Allegro:


Powyższy wybór obejmuje tylko najbardziej wyróżniające się mierniki omawiane w upływającym roku, które stanowią jedynie niewielki wycinek łącznej liczby przetestowanych urządzeń. 

***

Przejdźmy teraz do artefaktów wszelakich. Poszukiwania uległy zintensyfikowaniu, głównie metodą szukania „na przyrządy”, przez skanowanie „żelazkiem” wszystkich kartonów z naczyniami. Metoda ta, choć męcząca dla ręki dźwigającej 1,5 kg i nadmiernie zwracająca uwagę, ma jednak sporo zalet, m.in. wyszukiwanie wyrobów znajdujących się w dolnych warstwach albo stojących na sztorc przy ściance kartonu. Jednocześnie ograniczyłem zakupy do wyrobów najbardziej aktywnych, nietypowych, bardzo małych lub w rzadkich kolorach – wszak pawlacz nie jest z gumy.



Pierwszą nagrodę w kategorii ceramiki otrzymuje ta oto syrena, którą ustrzeliła moja Żona (ja jeszcze byłem na kwarantannie):

Z kolei najbrzydszy obiekt przypomina wyrób dziecięcy, a co ciekawe nalepka z tyłu sugeruje wykonanie w Polsce (wyraźny fragment napisu „wykonał”):

Niektóre wyroby dawały niejednoznaczny odczyt, jak choćby ta zieleń, nad którą długo się wahałem, jednak dokładny pomiar potwierdził słuszność zakupu:

Odkryłem też wiśniowy odcień i nabyłem dwa wyroby zdobione tym kolorem glazury - paterę z wytwórni Sarreguemines i wazon z manufaktury Veuve De Winter et Fils z Brukseli

Zaskoczeniem była glazura w kolorze kremowym, zupełnie niewyróżniająca się spośród pospolitych naczyń. 

Glazura uranowa pojawiła się też na miedzianej plakietce z takim oto rycerzem („A na wojnie ze smokiem rycerzyki pięknookie...”)

Jak również na szklanym wazonie niewykazującym aktywności - "świecą" tylko zielone listki:

Obrodziła też porcelana elektrotechniczna i to w przyzwoitych cenach (5-30 zł), a przełącznik z „rzadką” matową glazurą nadal nie znalazł nabywcy za 250 zł (ceny na targu to osobna kwestia).


Czarna glazura pojawiła się również na wyrobach dekoracyjnych, po raz pierwszy od początku moich intensywnych poszukiwań [LINK]

Jedno naczynie - popękany i wyszczerbiony talerz w holenderskim stylu Gouda - zostało podzielone na kawałki, które posłużyły do autoradiogramów oraz jako gratisy do sprzedawanych dozymetrów. Zasadniczo nie popieram niszczenia artefaktów, ale ten talerz i tak był na ostatnich nogach, dosłownie rozpadał się w rękach:

Niektóre wyroby ze szkła uranowego otrzymałem za darmo, jak ten pozbawiony nogi kielich czy drobne koraliki nanizane na żyłkę:

Za inne przyszło mi słono zapłacić, wszak łaska sprzedawców na pstrym koniu jeździ i czasem chwyt „stałego klienta” kompletnie nie działa. Oto najdroższy wyrób - klosz do lampy (70 zł)

Kiedy indziej ciekawy element ze szkła chryzoprazowego kupiłem za 1 zł, w dodatku zwijając „Grażynie” sprzed nosa:

Wspomniane szukanie metodą „na przyrządy” pozwoliło mi znaleźć dymne szkło uranowe, którego w życiu bym nie podejrzewał o aktywność.

W ten sposób znalazłem też oprawny w cynę talerz ze szkła wazelinowego w kolorze kremowym – w obu przypadkach ceny były akceptowalne

Zdarzył się też przypadek, że przybyłem za późno - poprzedniego dnia, na innym targowisku, kinkiet uległ stłuczeniu, a brakującego odłamka nie udało się znaleźć:

Niektóre naczynia z glazurą uranową tylko fotografowałem z uwagi na skrajnie niekorzystny stosunek ceny do rozmiarów i aktywności. Poniżej przykładowy "plankton":

O samych cenach na targu mógłbym napisać osobną notkę. Jeden sprzedający podwyższył nawet cenę z 60 zł na 250 (!) po tym, jak mu wytłumaczyłem, co mierzę i czym jest glazura uranowa. Poniższy wazon, choć duży i "gorący", również odpuściłem, by nie pompować bańki spekulacyjnej:

Trafiły się też znaleziska na pozostałościach targu, zwiedzanych następnego dnia rano. Akurat nie miałem dozymetru, ale intuicja podpowiedziała mi, by zabrać ten wazonik i korek do karafki.

 

Efekt - oba aktywne! Niestety w pewnym momencie targowisko zaczęto sprzątać już w niedzielę wieczorem, zamiast w poniedziałek po 16.

***

Jak widać, ceramika i szkło obficie obrodziły. Za to prawie kompletnie zrezygnowałem z zakupu wyrobów z radowymi farbami świecącymi z uwagi na ekshalację radonu i ryzyko skażenia drobinami kruszących się farb. Ograniczyłem się jedynie do fotografowania co ciekawszych przedmiotów. Moją uwagę zwrócił m.in. radziecki transformator instalacji słaboprądowej, przeznaczony do regulacji oświetlenia (oznaczenia jarcze i tiemnieje na potencjometrze), którego włącznik, typu lotniczego, miał „oczko” z farbą radową.



Skusiłem się jedynie na dwa budziki firmy Westclox – mechaniczny "66 Stars Black Dial" i oprawny w drewno kwarcowy z zasilaniem z sieci 110 V. Mechaniczny trafił do Zuzanny z Rncheck.com jako źródło radonu:

Oba budziki wykazywały śladowe świecenie farby radioluminescencyjnej, co zwykle rzadko się zdarza z uwagi na zniszczenie struktury krystalicznej siarczku cynku pod wpływem promieniowania radu. 

***

Rok 2021 był wyjątkowo obfity w tryt, który do tej pory był reprezentowany jedynie przez chiński breloczek. Tymczasem pojawiły się takie oto perełki:

Celownik optyczny SUSAT z oświetlaczem zawierającym 10 GBq trytu udostępniony przez Pawła (pozdrowienia!):

Komplet przyrządów celowniczych do Beryla z nadal świecącymi znacznikami, co rzadko się trafia,  zwykle sprzedają wypalone albo zupełnie bez znaczników:

Zegarek Carnival T25 z trytowym podświetleniem, choć jego znaczenie jest bardziej utylitarne niż dozymetryczne, ale ma korzystny stosunek ceny do jakości - jest chyba najtańszym zegarkiem z podświetleniem trytowym dostępnym w Polsce. 

Za to latarka trytowa "Betalight", udostępniona przez firmę Speclight, jest pierwszym źródłem trytowym, przy którym wyraźnie można zmierzyć promieniowanie hamowania, choć wymaga to zastosowania bardzo czułego dozymetru.

Poniżej zestawienie wszystkich trytowych oświetlaczy, jakie uzbierałem do tej pory, jak widać jasność latarki Betalight jest nie do pobicia:

Od lewej: latarka Betalight, breloczek, zegarek, celownik do Beryla

Polowałem też na artefakty zawierające tor-232. W tym celu kupiłem kilka japońskich obiektywów, jednak aktywność wykazały tylko Takumary 1,4/55 i 1,8/55 - jaśniejszy generował większą moc dawki

 

Przetestowałem też wreszcie elektrody WT-40 (pomarańczowe), lecz pomimo nominalnie większej zawartości Th-232 niż w WT-20 (czerwonych) nie było różnicy w pomiarach, z całego badanego zestawu najsilniej świeci „czerwona” fi 3 mm.

Wywołałem dwie serie autoradiogramów (małą i dużą), za każdym razem susząc je na antyramie z krążownikiem "Aurora":

Jako źródeł użyłem głównie ceramiki uranowej, m.in. kawałków w/w talerza w stylu Gouda, ale również "odpromiennika" zawierającego tor-232:


Kolejne autoradiogramy już się naświetlają w puszce po filmach kinowych, ale na wywołanie trzeba będzie poczekać do maja. 

Przejdźmy teraz do ostatniej części niniejszego podsumowania, czyli inwestycji i pozostałych wydarzeń. 


Spodziewana wysoka inflacja połączona ze znacznym zużyciem posiadanego sprzętu skłoniła mnie do zakupów inwestycyjnych:

  • Komputer – poprzedni, kupiony w 2011 r., już był mocno dychawiczny i od roku miał problemy z „zimnym startem”, gdy temperatura w pokoju spadała poniżej 20 st.(!). Nabyłem więc porządną maszynę, a do tego skaner i UPS.
  • Rower - używany od 3 lat "Wagant" z końca lat 80. okazał się być studnią bez dna, jeśli chodzi o remonty, zdecydowałem się więc na nowoczesny model, aby móc jeździć na dalekie patrole dozymetryczne z sakwami pełnymi mierników.
  • Obiektyw - Nikkor 18-200 uległ uszkodzeniu podczas nocnych zdjęć latarki Betalight, zastąpiłem go więc Sigmą 18-200.

  Nie zabrakło też niewypałów: 

  • czujka Airthings Wave Plus, mająca mierzyć oprócz radonu również lotne związki organiczne (TVOC), która okazała się być zwykłą Wave w korpusie od nowszego modelu, na szczęście sklep uwzględnił reklamację. Ostatecznie zrezygnowałem z zakupu używanych czujek radonu, choć oba modele, które kupiłem za okazyjną cenę, działają nadal bezawaryjnie 
  • zegarek reklamowany jako trytowy, który okazał się mieć imitacje trytowych znaczników wykonane z farby okresowego świecenia

Inne wydarzenia:

  • Szczególne wpisy:
    • Współpracownicy opisali:
    • Na prośbę PT Czytelników umieściłem ranking dozymetrów dostępnych na rynku w 2020 r. wraz z krótkim podsumowaniem wad i zalet każdego z nich oraz zakresem cenowym [LINK].
    • W osobnej notce przedstawiłem też kategorie cenowe dozymetrów [LINK], choć wiem, że zdezaktualizuje się w przeciągu roku, szczególnie przy tak galopującej inflacji. 
    • Napisałem wreszcie też notkę o pozytonowej tomografii emisyjnej [LINK], jedną z tych, które powinny znaleźć się na blogu, jednak ciągle były spychane na bok przez bieżące materiały
    • Przybliżyłem również pojęcie tła promieniowania [LINK]
    • Omówiłem również lodołamacz "Lenin", pierwszy w historii cywilny statek z napędem jądrowym [LINK]
  • Publikacje w pismach naukowych:
    • artykuł w Postępach Techniki Jądrowej, dotyczący układów konstrukcyjnych dozymetrów [LINK]. 
    • artykuł-niespodzianka - obecnie w redakcji PTJ
  • Dowiedziałem się, że RKP-1-2 nazywany był nie tylko „żelazkiem”, ale też „Tereską”
  • Zamówiłem nowe wizytówki, gdyż pierwszy pakiet, liczący 200 szt. już zaczął się kończyć. 
  • "Dozymetryczna ewangelizacja" objęła również wśród cudzoziemców: Hindusów, Hiszpanów, Rosjan, Azjatów i przedstawicieli innych nacji, odwiedzających warszawskie targi
  • W komentarzach wyłączyłem opcję anonimowego komentowania. Zachęcam do konstruktywnych uwag, publikowanych pod własnym nazwiskiem lub nickiem, zaś anonimowym krytykom polecam ten dwuwiersz Boya:

Krytyk i eunuch z jednej są parafii

Obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi.

  • Skoro jesteśmy przy literaturze, to biblioteczka rozrosła się o kilka pozycji, niestety nie starczyło czasu na zrecenzowanie wszystkich:
    • Energetyka jądrowa w Polsce, red. Kazimierz Jeleń, Zbigniew Rau
    • Energia jądrowa w Polsce 1960-1963
    • Adam Hihhinbothm, O północy w Czarnobylu 
    • Robert Klementowski, Atomowa tajemnica Sudetów
    • Paweł Sekuła, Czarnobyl. Społeczno-gospodarcze, polityczne i kulturowe konsekwencje katastrofy jądrowej dla Ukrainy
    • Paweł Sekuła, Zona. Opowieść o radioaktywnym świecie
    • Grzegorz Jezierski, Energia jądrowa wczoraj i dziś - dosłownie w przeddzień rocznicy przysłano mi II wydanie książki, która miała niebagatelny wpływ na powstanie bloga, a której Autor nie szczędził mi wyrazów uznania i konstruktywnych uwag (pozdrowienia!).

Nie samymi dozymetrami człowiek żyje. Moje przetwórstwo owocowo-warzywne rozszerzyło się o wino, najpierw wiśniowe, przypominające nieco Amarenę, oczywiście serwowane w odpowiednim szkle.

Potem dołączyło do niego wino mirabelkowe, następnie cydr, podpiwek, suszone gruszki i nowy rodzaj kompotu z mirabelek. Nie udał się tylko kwas chlebowy, z którego zrobiło się... piwo. 

 ***

Na sam koniec, w ramach przedstawiania bloga "od kuchni", orientacyjne zestawienie poziomów pracochłonności poszczególnych rodzajów notek, zaczynając od najlżejszej:
  1. opis artefaktu (szkło, ceramika, zegarek)
  2. recenzja indykatora promieniowania lub prostego dozymetru
  3. recenzja typowego dozymetru
  4. poradnik (DP-66 czy DP-75?)
  5. eksperyment (autoradiogramy, radon)
  6. recenzja wielofunkcyjnego dozymetru, np. ekotestera lub dozymetru z miernikiem EMF
  7. przekrojowa notka z podstaw fizyki jądrowej (promieniowanie alfa, neutrony, jakiś izotop)
  8. recenzja książki
  9. notka historyczna (lodołamacz "Lenin", incydent w Kramatorsku)
  10. notka rocznicowa 
Oczywiście, jak co roku, pozostawiam otwartą książkę skarg i wniosków. Piszcie, co się Wam podoba w blogu, a co nie, i czego byście oczekiwali na moich łamach. Niestety nie mogę obiecać spełnienia wszystkich Waszych próśb, ale postaram się choć w części uwzględnić nadesłane sugestie. Zachęcam też do nadsyłania własnych tekstów i zdjęć, moje łamy pozostają otwarte dla wszystkich chętnych. Dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że pozostaniecie przez następne lata. Stay tuned!