28 listopada, 2021

Zona - opowieść o radioaktywnym świecie

 Publikacje dotyczące katastrofy w Czarnobylu kończą się zwykle na rozpadzie ZSRR i pierwszych latach niepodległości postradzieckich republik. Wyjątkiem są niektóre nowsze pozycje, jak wydane w 2019 r. „O północy w Czarnobylu” czy „Czarnobyl – historia nuklearnej katastrofy”, jednak żadna z nich nie opisuje najnowszych dziejów Strefy. Tą lukę uzupełnia praca Pawła Sekuły, autora omawianych tutaj „Likwidatorów” oraz pracy „Czarnobyl. Społeczno-gospodarcze, polityczne i kulturowe konsekwencje katastrofy jądrowej dla Ukrainy”, również bardzo wartościowej publikacji, którą omówię w przyszłości.

 


„Zona” zaczyna się tam, gdzie większość dzieł o Czarnobylu już się kończy. Opisuje dzieje Czarobylskiej Strefy Wykluczenia od pierwszych lat po awarii, przez różne plany zagospodarowania tego miejsca aż burzliwy rozwój turystyki. Książka ukazała się w styczniu 2020 r., zatem przed rozległymi pożarami, które zniszczyły znaczną część Strefy w kwietniu 2020 r. [LINK]

Autor prowadzi nas przez poszczególne plany zagospodarowania terenów skażonych w wyniku czarnobylskiej katastrofy. Jeżeli chodzi o zabudowania, przewidywano 3 opcje

  • pozostawić własnemu losowi
  • rozebrać
  • konserwować celem przyszłego wykorzystania.

Z kolei dla całego terenu stworzono na przestrzeni lat bardzo zróżnicowane koncepcje:

  • reewakuacja mieszkańców
  • "poligon" badawczy
  • przemysł jądrowy Ukrainy
  • międzynarodowe składowisko odpadów radioaktywnych
  • plener dla planów filmowych
  • produkcja rolna
  • farma słoneczna
  • turystyka

Poszczególne plany są przystępnie omówione wraz ze swoimi wadami i zaletami. Widzimy, jak Strefa, pomimo pewnych oporów, stała się swoistym "produktem eksportowym" Ukrainy. Oczywiście wiążą się z tym dodatkowe problemy, jak chociażby to, czy zysk z turystyki powinien płynąć do prywatnych firm, czy do budżetu Ukrainy i finansować pomoc dla ofiar Czarnobyla.  Powstaje też pytanie o formę czarnobylskiej turystyki. Tu Autor stawia bardzo ważne pytania o etyczny aspekt robienia z tego miejsca „radioaktywnego lunaparku”, Wszak Strefa jest miejscem, gdzie rozegrała się niewyobrażalna tragedia – tysiące ludzi musiało opuścić dotychczasowe miejsce zamieszkania, tracąc dobytek całego życia, zaś w nierównej walce z radioaktywnym skażeniem wielu Likwidatorów straciło zdrowie, a nawet życie. Pozostałości Prypeci są zarówno mogiłą 50-tysięcznego miasta, jak również marzeń o bezpiecznym atomie i panowaniu człowieka nad siłami natury. W Strefie miała miejsce też zagłada unikalnej kultury poleskiej, praktycznie niezmienionej od stuleci, która oparła się caratowi, niemieckiej okupacji, jak i nawet komunistycznej sowietyzacji. Uległa dopiero czarnobylskiemu opadowi. Tej mało znanej tragedii poświęcone jest mini-muzeum, gdzie zgromadzono wiele pamiątek przeszłości, ocalonych z opuszczonych budynków. Niestety zwykle jest pomijane przez wycieczkowiczów, poszukujących „mutantów” rodem z gier STALKER.

Strefa została omówiona w sposób wieloaspektowy. Dowiemy się o nadużyciach finansowych związanych z zarządzaniem terenem oraz budową „Arki” nad zniszczonym IV reaktorem, jak również współczesnymi zagrożeniami, które oprócz pożarów obejmują też ataki m.in. hakerskie, nielegalną turystykę oraz obecność "nowych samosiołów". Nie zabrakło oczywiście aspektu przyrodniczego, Autor przytacza wypowiedzi ekspertów, podsumowujące wpływ radiacji na organizmy żywe w Strefie. Przytoczone są nawet zawartości radioizotopów w wodzie i rybach ze zbiornika wody chłodzącej czarnobylskiej elektrowni. Cytując niekiedy rozbieżne wypowiedzi ekspertów, Autor nie opowiada się wyraźnie za którąś z opcji, ostateczny osąd zostawiając Czytelnikowi.  

Książka ilustrowana jest fotografiami, w sporej części wykonanymi przez Autora podczas wypraw do Strefy, jak również archiwalnymi zdjęciami z pierwszych lat po katastrofie. Zdjęcia niestety opublikowano z dużymi marginesami, co przy małym formacie książki utrudnia nieco ich odbiór - szczególnie, gdy umieszczono dwa zdjęcia na jednej stronie. 


Jeżeli chodzi o kwestie merytoryczne, nie znalazłem istotnych błędów, wpływających na meritum pracy. W jednym miejscu pojawiło się określenie "wypompowanie paliwa" w odniesieniu do IV reaktora, choć jak wiemy, paliwo jądrowe w reaktorach RBMK-1000 ma postać stałą. Jest to jednak drobiazg. Publikacja opiera się na solidnej kwerendzie źródłowej a jednocześnie nie jest przeładowana szczegółami, co jest szczególnie cenne dla Czytelnika niebędącego specjalistą. "Zona" jest godna polecenia nie tylko zagorzałym pasjonatom Czarnobyla, ale również osobom dopiero zaczynającym przygodę z tematem. Warto ją przeczytać przed wyjazdem do Strefy, zarówno by przygotować się merytorycznie, jak również, by jechać tam z odpowiednim szacunkiem do tego miejsca. Jest to szczególnie w kontekście osób, które jeżdżą do Strefy jedynie w poszukiwaniu alternatywnego miejsca na melanż, o czym przekonałem się podczas mojej wycieczki we wrześniu 2019 r. [LINK].

24 listopada, 2021

Ósmy rok na blogu

Minął właśnie ósmy rok na blogu, drugi podczas pandemii. Prace nie ustały ani na moment, nawet pomimo covidowej infekcji, na szczęście o łagodnym przebiegu. O genezie mojego bloga pisałem już przy okazji ostatniej rocznicy [LINK], zatem, nie przeciągając, przytoczmy statystyki za ostatni rok obrachunkowy, czyli od 24.11.2020 r.:


  • Łączna liczba wyświetleń przekroczyła milion o całe 40 tysięcy - dokładnie 1047747
  • Liczba postów - 594 (łącznie z niniejszym)
  • Komentarze - 889
  • Przeciętna liczba wyświetleń - 200-400 dziennie
  • Najpopularniejsze posty:
    1. Trytowa latarka Betalight - 10,1 tys. wyświetleń
    2. Radioaktywny obiektyw Super Takumar 1,4/50 -  8,18 tys. wyświetleń
    3. Izotopy wokół nas - superciężki wodór (tryt) - 7,02 tys. wyświetleń
  • Profil bloga na Instagramie (@radioaktywny1986) osiągnął:
    • 852 posty (łącznie z rocznicowym)
    • 650 obserwujących
Zakupy sprzętu dozymetrycznego były bardzo intensywne, zarówno pod względem ilościowym, jak i kwotowym. Nowości:

  • Dozymetry kieszonkowe: Soeks Quantum, Terra MKS-05, Terra P, Voltcraft Gamma Check A, KB-6011
  • Dozymetry z licznikiem okienkowym: MKS-01SA1M, Mazur PRM-9000, Gamma Scout w/Alert
  • Dozymetry scyntylacyjne: RadiaCode 101, DRG-05M, SRP-68, µDose RNG 
  • Indykatory promieniowania: Impuls, Iza,
  • Radiometry przenośne: RUST-2S2
  • Rentgenometry: DPS-68M1
  • Dozymetry indywidualne: EDOS, DMC2000S, Graetz EDW150A, DKP-50
  • Przyrządy kombinowane: ekotester Anmez Greentest ECO6, dozymetr z miernikiem EMF, termometrem i higrometrem JD-3001, dozymetr z zegarkiem i budzikiem DKS-01 Iris 

Kolejne egzemplarze przyrządów omawianych wcześniej:

  • dozymetr RKS-20.03 Prypeć z wytwórni Galicz M, pozostałej po upadku fabryki Polaron
  • dozymetr Palesse 26K86 nabyty… na targu, wśród wszelakiej drobnicy, starych kalkulatorów itp.
  • radiometr RK-67-3, w dodatku z kontrolką, choć oczywiście już nieaktywną 
  • rentgenoradiometry DP-66, DP-66M, DP-66M1 i DP-75 nabyte do testów porównawczych i uzupełnienia starych notek
  • sonda SSA-1P
Oprócz recenzji nowości prowadziłem też meliorację starszych notek, uzupełniając zdjęcia, ujednolicając styl i dodając nowe spostrzeżenia, wynikłe z dłuższej eksploatacji sprzętu:

Rozdajmy zatem nagrody w kategorii "Dozymetry"


Absolutnym przebojem roku 2021 był miniaturowy dozymetr scyntylacyjny RadiaCode 101 współpracujący z aplikacją nanoszącą wyniki na mapy Google. Miernik jest mały, energooszczędny i ma świetną czułość na promieniowanie gamma. Przy jego użyciu wykonałem kilka radiomap zarówno w Warszawie, jak i w Lublinie i Poznaniu, a także odkryłem gorącą plamę w postaci wiaduktu mostu im. Marii Skłodowskiej-Curie. Sprzęt zabrałem też na lot widokowy, rejestrując znaczne obniżenie tła promieniowania na wysokości lotu 500 m
 

Pod względem czułości RadiaCode 101 jest wyprzedzany jedynie przez scyntylacyjny radiometr geologiczny SRP-68, mający jednak znacznie większe wymiary, masę oraz bardzo delikatną sondę pomiarową. Otrzymuje więc pierwszą nagrodę za czułość na promieniowanie gamma, którą potwierdził przy dokładnych pomiarach wokół wspomnianego mostu:


Nagrodę za oryginalność konstrukcji i użyteczność otrzymuje opracowanie Konrada z Radiometech.eu - scyntylacyjny dozymetr µDose RNG, mający zarówno scyntylator NaI(Tl) czuły na promieniowanie gamma, jak również ZnS(Ag) wykrywający emisję alfa. Miniaturowy miernik, mniejszy od Polarona, zastępuje nam cały radiometr uniwersalny z dwiema sondami lub wymianę scyntylatora w sondzie SSU-3. Świetna robota, kibicuję dalszym projektom!


Spośród dozymetrów z licznikiem okienkowym największą czułość wykazał Mazur PRM-9000, zakupiony dzięki życzliwym duszom z Patronite, szczególnie Piotra, który pomógł domknąć zbiórkę (pozdrawiam!)


Ma on jednak konkurenta w postaci mniejszego i nieco bardziej ergonomicznego MKS-01SA1M, choć mającego trochę niższą czułość. Miernik ten wyróżnia się szybkim czasem reakcji i podawaniem dokładności pomiaru rosnącej wraz z czasem zliczania.

Miłym zaskoczeniem okazał nie mało znany w Polsce profesjonalny model dozymetru Terra, oznaczony po prostu MKS-05. Szybciej reaguje na wzrost poziomu promieniowania i ma funkcję odejmowania tła, jednocześnie nie ma trybu uśpienia i nie zapamiętuje ustawień progów alarmowych, zatem nie jest w pełni konkurencyjny wobec "cywilnej" Terry P.

Z kolei za najgorszy dozymetr uznaję Voltcraft Gamma Check A, szczególnie pod względem stosunku ceny do parametrów. Jest to jeden z tych mierników, w którym najlepszy jest... moment sprzedaży:

Zaskoczeniem okazał się KB6011, który w wersji z licznikiem M4011 okazał się być identycznym z dużo tańszym KB4011. Różnica polegała jedynie na uruchomieniu odpowiedniej opcji w oprogramowaniu, co może zrobić użytkownik (!). Zatem jeśli nie kupujemy KB6011 z licznikiem SBM-20, to kompletnie nie opłaca się kupować wersji z licznikiem M4011, tylko przeprogramować KB4011 wg mojej instrukcji [LINK]


W kategorii dozymetrów indywidualnych pierwszą nagrodę zdobywa DMC2000S, mający wyjątkowo korzystny stosunek wymiarów i ceny do osiągów. Można go mieć zawsze przy sobie i nawet o nim zapomnieć, dopóki nie zbliżymy się do silnego źródła promieniowania.

Przy okazji zmierzyłem się z demonem przeszłości w postaci Graetza EDW-150A, pierwszego dozymetru, jaki trafił w moje ręce, na wiele lat przed początkiem bloga. Nie był (i nie jest) to dobry wybór dla początkującego dozymetrysty, co udowodniłem w recenzji. 

Spotykając się z licznymi pytaniami PT Czytelników omówiłem też wojskowy dozymetr elektrooptyczny DKP-50 dokonując nawet sekcji niesprawnego egzemplarza. Dozymetry te, wyprzedawane masowo z demobilu, mają obecnie znaczenie wyłącznie kolekcjonerskie.

Spośród indykatorów promieniowania wyróżnił się "Impuls", o wielkiej, masywnej obudowie, a do tego zasilany z baterii płaskiej. Przyrząd jest bardzo rzadki nawet za wschodnią granicą, a prezentowany egzemplarz po omówieniu trafił do kolekcjonera z Anglii:

Ciekawą pomocą szkolną okazał się indykator z Fabryki Pomocy Naukowych w Nysie, montowany na bazie obudowy od radia "Iza" MOT-745 i wykorzystujący licznik... DOB-80 (!)

Odkryłem też tranzystorowy radiometr skażeń TRS-1, konstrukcję z początków polskiej atomistyki, wspominaną na łamach publikacji "Energia jądrowa w Polsce 1960-1963", pozostaje teraz szukać po targach albo czekać, aż wypłynie na Allegro:


Powyższy wybór obejmuje tylko najbardziej wyróżniające się mierniki omawiane w upływającym roku, które stanowią jedynie niewielki wycinek łącznej liczby przetestowanych urządzeń. 

***

Przejdźmy teraz do artefaktów wszelakich. Poszukiwania uległy zintensyfikowaniu, głównie metodą szukania „na przyrządy”, przez skanowanie „żelazkiem” wszystkich kartonów z naczyniami. Metoda ta, choć męcząca dla ręki dźwigającej 1,5 kg i nadmiernie zwracająca uwagę, ma jednak sporo zalet, m.in. wyszukiwanie wyrobów znajdujących się w dolnych warstwach albo stojących na sztorc przy ściance kartonu. Jednocześnie ograniczyłem zakupy do wyrobów najbardziej aktywnych, nietypowych, bardzo małych lub w rzadkich kolorach – wszak pawlacz nie jest z gumy.



Pierwszą nagrodę w kategorii ceramiki otrzymuje ta oto syrena, którą ustrzeliła moja Żona (ja jeszcze byłem na kwarantannie):

Z kolei najbrzydszy obiekt przypomina wyrób dziecięcy, a co ciekawe nalepka z tyłu sugeruje wykonanie w Polsce (wyraźny fragment napisu „wykonał”):

Niektóre wyroby dawały niejednoznaczny odczyt, jak choćby ta zieleń, nad którą długo się wahałem, jednak dokładny pomiar potwierdził słuszność zakupu:

Odkryłem też wiśniowy odcień i nabyłem dwa wyroby zdobione tym kolorem glazury - paterę z wytwórni Sarreguemines i wazon z manufaktury Veuve De Winter et Fils z Brukseli

Zaskoczeniem była glazura w kolorze kremowym, zupełnie niewyróżniająca się spośród pospolitych naczyń. 

Glazura uranowa pojawiła się też na miedzianej plakietce z takim oto rycerzem („A na wojnie ze smokiem rycerzyki pięknookie...”)

Jak również na szklanym wazonie niewykazującym aktywności - "świecą" tylko zielone listki:

Obrodziła też porcelana elektrotechniczna i to w przyzwoitych cenach (5-30 zł), a przełącznik z „rzadką” matową glazurą nadal nie znalazł nabywcy za 250 zł (ceny na targu to osobna kwestia).


Czarna glazura pojawiła się również na wyrobach dekoracyjnych, po raz pierwszy od początku moich intensywnych poszukiwań [LINK]

Jedno naczynie - popękany i wyszczerbiony talerz w holenderskim stylu Gouda - zostało podzielone na kawałki, które posłużyły do autoradiogramów oraz jako gratisy do sprzedawanych dozymetrów. Zasadniczo nie popieram niszczenia artefaktów, ale ten talerz i tak był na ostatnich nogach, dosłownie rozpadał się w rękach:

Niektóre wyroby ze szkła uranowego otrzymałem za darmo, jak ten pozbawiony nogi kielich czy drobne koraliki nanizane na żyłkę:

Za inne przyszło mi słono zapłacić, wszak łaska sprzedawców na pstrym koniu jeździ i czasem chwyt „stałego klienta” kompletnie nie działa. Oto najdroższy wyrób - klosz do lampy (70 zł)

Kiedy indziej ciekawy element ze szkła chryzoprazowego kupiłem za 1 zł, w dodatku zwijając „Grażynie” sprzed nosa:

Wspomniane szukanie metodą „na przyrządy” pozwoliło mi znaleźć dymne szkło uranowe, którego w życiu bym nie podejrzewał o aktywność.

W ten sposób znalazłem też oprawny w cynę talerz ze szkła wazelinowego w kolorze kremowym – w obu przypadkach ceny były akceptowalne

Zdarzył się też przypadek, że przybyłem za późno - poprzedniego dnia, na innym targowisku, kinkiet uległ stłuczeniu, a brakującego odłamka nie udało się znaleźć:

Niektóre naczynia z glazurą uranową tylko fotografowałem z uwagi na skrajnie niekorzystny stosunek ceny do rozmiarów i aktywności. Poniżej przykładowy "plankton":

O samych cenach na targu mógłbym napisać osobną notkę. Jeden sprzedający podwyższył nawet cenę z 60 zł na 250 (!) po tym, jak mu wytłumaczyłem, co mierzę i czym jest glazura uranowa. Poniższy wazon, choć duży i "gorący", również odpuściłem, by nie pompować bańki spekulacyjnej:

Trafiły się też znaleziska na pozostałościach targu, zwiedzanych następnego dnia rano. Akurat nie miałem dozymetru, ale intuicja podpowiedziała mi, by zabrać ten wazonik i korek do karafki.

 

Efekt - oba aktywne! Niestety w pewnym momencie targowisko zaczęto sprzątać już w niedzielę wieczorem, zamiast w poniedziałek po 16.

***

Jak widać, ceramika i szkło obficie obrodziły. Za to prawie kompletnie zrezygnowałem z zakupu wyrobów z radowymi farbami świecącymi z uwagi na ekshalację radonu i ryzyko skażenia drobinami kruszących się farb. Ograniczyłem się jedynie do fotografowania co ciekawszych przedmiotów. Moją uwagę zwrócił m.in. radziecki transformator instalacji słaboprądowej, przeznaczony do regulacji oświetlenia (oznaczenia jarcze i tiemnieje na potencjometrze), którego włącznik, typu lotniczego, miał „oczko” z farbą radową.



Skusiłem się jedynie na dwa budziki firmy Westclox – mechaniczny "66 Stars Black Dial" i oprawny w drewno kwarcowy z zasilaniem z sieci 110 V. Mechaniczny trafił do Zuzanny z Rncheck.com jako źródło radonu:

Oba budziki wykazywały śladowe świecenie farby radioluminescencyjnej, co zwykle rzadko się zdarza z uwagi na zniszczenie struktury krystalicznej siarczku cynku pod wpływem promieniowania radu. 

***

Rok 2021 był wyjątkowo obfity w tryt, który do tej pory był reprezentowany jedynie przez chiński breloczek. Tymczasem pojawiły się takie oto perełki:

Celownik optyczny SUSAT z oświetlaczem zawierającym 10 GBq trytu udostępniony przez Pawła (pozdrowienia!):

Komplet przyrządów celowniczych do Beryla z nadal świecącymi znacznikami, co rzadko się trafia,  zwykle sprzedają wypalone albo zupełnie bez znaczników:

Zegarek Carnival T25 z trytowym podświetleniem, choć jego znaczenie jest bardziej utylitarne niż dozymetryczne, ale ma korzystny stosunek ceny do jakości - jest chyba najtańszym zegarkiem z podświetleniem trytowym dostępnym w Polsce. 

Za to latarka trytowa "Betalight", udostępniona przez firmę Speclight, jest pierwszym źródłem trytowym, przy którym wyraźnie można zmierzyć promieniowanie hamowania, choć wymaga to zastosowania bardzo czułego dozymetru.

Poniżej zestawienie wszystkich trytowych oświetlaczy, jakie uzbierałem do tej pory, jak widać jasność latarki Betalight jest nie do pobicia:

Od lewej: latarka Betalight, breloczek, zegarek, celownik do Beryla

Polowałem też na artefakty zawierające tor-232. W tym celu kupiłem kilka japońskich obiektywów, jednak aktywność wykazały tylko Takumary 1,4/55 i 1,8/55 - jaśniejszy generował większą moc dawki

 

Przetestowałem też wreszcie elektrody WT-40 (pomarańczowe), lecz pomimo nominalnie większej zawartości Th-232 niż w WT-20 (czerwonych) nie było różnicy w pomiarach, z całego badanego zestawu najsilniej świeci „czerwona” fi 3 mm.

Wywołałem dwie serie autoradiogramów (małą i dużą), za każdym razem susząc je na antyramie z krążownikiem "Aurora":

Jako źródeł użyłem głównie ceramiki uranowej, m.in. kawałków w/w talerza w stylu Gouda, ale również "odpromiennika" zawierającego tor-232:


Kolejne autoradiogramy już się naświetlają w puszce po filmach kinowych, ale na wywołanie trzeba będzie poczekać do maja. 

Przejdźmy teraz do ostatniej części niniejszego podsumowania, czyli inwestycji i pozostałych wydarzeń. 


Spodziewana wysoka inflacja połączona ze znacznym zużyciem posiadanego sprzętu skłoniła mnie do zakupów inwestycyjnych:

  • Komputer – poprzedni, kupiony w 2011 r., już był mocno dychawiczny i od roku miał problemy z „zimnym startem”, gdy temperatura w pokoju spadała poniżej 20 st.(!). Nabyłem więc porządną maszynę, a do tego skaner i UPS.
  • Rower - używany od 3 lat "Wagant" z końca lat 80. okazał się być studnią bez dna, jeśli chodzi o remonty, zdecydowałem się więc na nowoczesny model, aby móc jeździć na dalekie patrole dozymetryczne z sakwami pełnymi mierników.
  • Obiektyw - Nikkor 18-200 uległ uszkodzeniu podczas nocnych zdjęć latarki Betalight, zastąpiłem go więc Sigmą 18-200.

  Nie zabrakło też niewypałów: 

  • czujka Airthings Wave Plus, mająca mierzyć oprócz radonu również lotne związki organiczne (TVOC), która okazała się być zwykłą Wave w korpusie od nowszego modelu, na szczęście sklep uwzględnił reklamację. Ostatecznie zrezygnowałem z zakupu używanych czujek radonu, choć oba modele, które kupiłem za okazyjną cenę, działają nadal bezawaryjnie 
  • zegarek reklamowany jako trytowy, który okazał się mieć imitacje trytowych znaczników wykonane z farby okresowego świecenia

Inne wydarzenia:

  • Szczególne wpisy:
    • Współpracownicy opisali:
    • Na prośbę PT Czytelników umieściłem ranking dozymetrów dostępnych na rynku w 2020 r. wraz z krótkim podsumowaniem wad i zalet każdego z nich oraz zakresem cenowym [LINK].
    • W osobnej notce przedstawiłem też kategorie cenowe dozymetrów [LINK], choć wiem, że zdezaktualizuje się w przeciągu roku, szczególnie przy tak galopującej inflacji. 
    • Napisałem wreszcie też notkę o pozytonowej tomografii emisyjnej [LINK], jedną z tych, które powinny znaleźć się na blogu, jednak ciągle były spychane na bok przez bieżące materiały
    • Przybliżyłem również pojęcie tła promieniowania [LINK]
    • Omówiłem również lodołamacz "Lenin", pierwszy w historii cywilny statek z napędem jądrowym [LINK]
  • Publikacje w pismach naukowych:
    • artykuł w Postępach Techniki Jądrowej, dotyczący układów konstrukcyjnych dozymetrów [LINK]. 
    • artykuł-niespodzianka - obecnie w redakcji PTJ
  • Dowiedziałem się, że RKP-1-2 nazywany był nie tylko „żelazkiem”, ale też „Tereską”
  • Zamówiłem nowe wizytówki, gdyż pierwszy pakiet, liczący 200 szt. już zaczął się kończyć. 
  • "Dozymetryczna ewangelizacja" objęła również wśród cudzoziemców: Hindusów, Hiszpanów, Rosjan, Azjatów i przedstawicieli innych nacji, odwiedzających warszawskie targi
  • W komentarzach wyłączyłem opcję anonimowego komentowania. Zachęcam do konstruktywnych uwag, publikowanych pod własnym nazwiskiem lub nickiem, zaś anonimowym krytykom polecam ten dwuwiersz Boya:

Krytyk i eunuch z jednej są parafii

Obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi.

  • Skoro jesteśmy przy literaturze, to biblioteczka rozrosła się o kilka pozycji, niestety nie starczyło czasu na zrecenzowanie wszystkich:
    • Energetyka jądrowa w Polsce, red. Kazimierz Jeleń, Zbigniew Rau
    • Energia jądrowa w Polsce 1960-1963
    • Adam Hihhinbothm, O północy w Czarnobylu 
    • Robert Klementowski, Atomowa tajemnica Sudetów
    • Paweł Sekuła, Czarnobyl. Społeczno-gospodarcze, polityczne i kulturowe konsekwencje katastrofy jądrowej dla Ukrainy
    • Paweł Sekuła, Zona. Opowieść o radioaktywnym świecie
    • Grzegorz Jezierski, Energia jądrowa wczoraj i dziś - dosłownie w przeddzień rocznicy przysłano mi II wydanie książki, która miała niebagatelny wpływ na powstanie bloga, a której Autor nie szczędził mi wyrazów uznania i konstruktywnych uwag (pozdrowienia!).

Nie samymi dozymetrami człowiek żyje. Moje przetwórstwo owocowo-warzywne rozszerzyło się o wino, najpierw wiśniowe, przypominające nieco Amarenę, oczywiście serwowane w odpowiednim szkle.

Potem dołączyło do niego wino mirabelkowe, następnie cydr, podpiwek, suszone gruszki i nowy rodzaj kompotu z mirabelek. Nie udał się tylko kwas chlebowy, z którego zrobiło się... piwo. 

 ***

Na sam koniec, w ramach przedstawiania bloga "od kuchni", orientacyjne zestawienie poziomów pracochłonności poszczególnych rodzajów notek, zaczynając od najlżejszej:
  1. opis artefaktu (szkło, ceramika, zegarek)
  2. recenzja indykatora promieniowania lub prostego dozymetru
  3. recenzja typowego dozymetru
  4. poradnik (DP-66 czy DP-75?)
  5. eksperyment (autoradiogramy, radon)
  6. recenzja wielofunkcyjnego dozymetru, np. ekotestera lub dozymetru z miernikiem EMF
  7. przekrojowa notka z podstaw fizyki jądrowej (promieniowanie alfa, neutrony, jakiś izotop)
  8. recenzja książki
  9. notka historyczna (lodołamacz "Lenin", incydent w Kramatorsku)
  10. notka rocznicowa 
Oczywiście, jak co roku, pozostawiam otwartą książkę skarg i wniosków. Piszcie, co się Wam podoba w blogu, a co nie, i czego byście oczekiwali na moich łamach. Niestety nie mogę obiecać spełnienia wszystkich Waszych próśb, ale postaram się choć w części uwzględnić nadesłane sugestie. Zachęcam też do nadsyłania własnych tekstów i zdjęć, moje łamy pozostają otwarte dla wszystkich chętnych. Dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że pozostaniecie przez następne lata. Stay tuned!

18 listopada, 2021

Dozymetr JD-3001

Ten chiński miernik dostępny jest na polskim rynku dopiero od zeszłego roku, choć konstrukcja została opracowana jeszcze w 2017 r. Jest to przyrząd kombinowany, łączący funkcje dozymetru, miernika pola elektromagnetycznego (EMF) oraz termometru i higrometru.

Wynik podawany jest na kolorowym wyświetlaczu. Oprócz bieżącego pomiaru widzimy na nim również wykres zmian mierzonej wartości w czasie (histogram), a także godzinę, temperaturę i wilgotność powietrza. 

 

Detektorem promieniowania jonizującego jest miniaturowy licznik G-M typu J-705. Możemy go zobaczyć, gdy spojrzymy pod kątem przez spodnią kratkę wentylacyjną

\
Licznik ten nie nosi żadnych oznaczeń, natomiast jego metalowy korpus ze szklanymi przepustami przypomina polskie liczniki serii DOI (DOI-80, DOI-30):


Model tego detektora ostatecznie ustaliłem na podstawie listy chińskich liczników G-M [LINK], na której tylko nieliczne miały małą długość i średnicę. Spośród nich J-707 okazał się za krótki (18 mm), a J-303 za cienki (4 mm), zatem metodą eliminacji oraz porównywania z wynikami wyszukiwania na Aliexpress pozostał tylko J-705. Małe wymiary tego licznika i gruba metalowa ścianka obniżają jego czułość oraz wydajność pomiaru, ale jednocześnie zapewniają dużą odporność na przeciążenie.

***

Przyrząd obsługujemy za pomocą klawiatury z gumowymi przyciskami na przednim panelu. Wszystkie znajdują się w zasięgu kciuka i możemy obsługiwać je jedną ręką, obojętnie którą, co jest ważne dla osób leworęcznych:

Funkcje przycisków przedstawiają się następująco:

  • [głośniczek] - wyłącznik dźwięku impulsów
  • [+] - przełącza tryby pracy: pomiaru mocy dawki i pola elektromagnetycznego, w menu przewija pozycje w dół, w ustawieniach zwiększa wartość 
  • [–] - włącza rejestrowanie pomiaru w pamięci urządzenia, w menu przewija pozycje w górę, w ustawieniach, zmniejsza wartość
  • [°C/°F] - przełącznik jednostek temperatury (stopnie Celsjusza i Fahrenheita)
  • [czerwony] - wyłącznik zasilania 
  • [SET] - wejście do menu, w którym mamy:
    • language – język (chiński, japoński, angielski, rosyjski)
    • function switch – przełączenie pomiędzy trybem pomiaru mocy dawki (nuclear) i EMF (electromagnetic), jak dla mnie nadmiarowa funkcja, gdyż to samo możemy zrobić przyciskiem [+] podczas normalnej pracy dozymetru
    • time setting – ustawienie daty w formacie yyyy/mm/dd i czasu w systemie 24 h
    • view data – podgląd wartości pomiarów zapisanych w plikach CSV, osobnych dla każdej serii zapisu danych
    • shutdown timer – czas automatycznego wyłączenia (5, 10, 30 min lub brak)
    • alarm value – alarm progowy (włączenie funkcji alarmowania, osobne progi dla mocy dawki, pola elektrycznego i magnetycznego, niestety brak alarmu dla przekroczenia łącznej dawki)
    • record invterval – interwał czasowy logowania wartości pomiaru (1-9999 s, domyślnie 10 s)
    • version info – dane o wersji oprogramowania i producencie (mój egzemplarz: v.0.01, Dongguan Jinlide Electronics Technology Co., Ltd.)

Z poszczególnych pozycji menu oraz z głównego menu wychodzimy, przytrzymując na 2 s przycisk SET. W ustawieniach zabrakło niestety regulacji jasności ekranu, a jest ona wysoka, w ciemnym pokoju dozymetr może służyć za latarkę. 

Podobnie nie możemy zmieniać głośności dźwięku impulsów, który jest dość cichy i łatwo ginie nawet w pomieszczeniu o umiarkowanej głośności.

 ***

Pomiar mocy dawki odbywa się w µSv/h, niestety z dokładnością jedynie do jednego miejsca po przecinku. Jest to pierwszy cyfrowy miernik promieniowania jonizującego z takim rozwiązaniem, który mam okazję testować od początku prowadzenia bloga. Nawet najtańsze mierniki z Aliexpres (np. Cajoe GMV-2) podawały wynik z dwoma miejscami po przecinku. Ograniczenie wyniku do jednego miejsca po przecinku znacznie zmniejsza funkcjonalność dozymetru na początku zakresu pomiarowego, gdzie wzrost np. między 0,12 a 0,18 µSv/h jest bardzo istotny.  Tutaj zaś będziemy mieć albo jeszcze 0,1 albo już 0,2, szczególnie, że błąd pomiaru wynosi do +/- 20%.  Do tego dochodzą odskoki w kierunku 0,2-0,3 µSv/h przy pomiarze tła naturalnego, choć w okolicy nie ma żadnych dodatkowych źródeł promieniowania. Na szczęście problem dokładności wyniku przestaje mieć znaczenie przy wyższych wartościach pomiaru, szczególnie rzędu pojedynczych mikrosiwertów na godzinę, wówczas jedno miejsce po przecinku zupełnie wystarcza.

Miernik wyświetla również histogram mocy dawki z orientacyjną skalą na osi Y, mającą zaznaczone jedynie wartości 5 i 10 µSv/h. Nietrudno więc ją zapełnić, gdy mierzymy bardziej aktywną ceramiką uranową, minerały czy wyroby z farbą radową. Niestety instrukcja nie podaje czasu odświeżania wykresu, dokonałem więc własnych pomiarów z wynikiem 3 min 35 s niezależnie od trybu pracy (moc dawki i EMF)

Czas ten jest również podstawą do wyliczania średniej mocy dawki (pozycja AVG) na wyświetlaczu. Miernik podaje też łączną dawkę w mSv (pozycja ACC) i tu akurat może wyświetlać aż do trzech miejsc po przecinku. Dzięki temu możemy śledzić np. przyrost łącznej dawki od tła naturalnego.

Oba tryby pracy miernika (moc dawki i EMF) nie pracują równolegle - włączenie jednego powoduje zapauzowanie drugiego na ostatnio zmierzonej wartości i dopiero po powrocie do tego trybu pomiar toczy się dalej. Zatem jeśli przyrząd jest w trybie pomiaru EMF, nie wykryje gwałtownego skoku mocy dawki promieniowania jonizującego i vice versa.

Czułość przyrządu jest typowa dla mierników ze miniaturowym licznikiem G-M o grubszej ściance, dodatkowo osłoniętym przez plastik obudowy. Miernik reaguje na większość typowych źródeł, za wyjątkiem tych najsłabszych, przy których oprócz osłabiania promieniowania w obudowie dochodzi jeszcze kwestia "gubienia" nieznacznego wzrostu wskazań między 0,1 a 0,2 µSv/h. Wzrost wyniku jest dość szybki, natomiast spadek wymaga upłynięcia jednego okresu uśredniania histogramu (3 min 35 s):


Niestety miernik nie ma funkcji resetu wskazań, więc jeśli zależy nam na rozpoczęciu pomiaru od nowa, musimy wyłączyć i włączyć dozymetr. Na szczęście trwa to bardzo krótko, mniej niż 3 s.

JD-3001 oprócz promieniowania jonizującego mierzy też pole elektromagnetyczne, rozdzielone na dwie składowe: pole elektryczne i magnetyczne. Może zatem służyć do pokazów naukowych, ilustrujących zupełnie odmienną naturę tych zjawisk, które niestety często są mylone ze sobą. Możemy np. zademonstrować, jak cienka siatka z metalu odcina pole elektromagnetyczne, ale jest całkowicie przepuszczalna dla promieniowania jonizującego, albo że telefon komórkowy nie powoduje wzrostu mocy dawki promieniowania jonizującego. Dozymetrem tym zmierzymy nim również emisję pola elektromagnetycznego pochodzącą od urządzeń elektronicznych, linii energetycznych itp. Przy tego typu pomiarach radzę ustawić wysoki próg alarmu, gdyż w przeciwnym wypadku byle zasilacz od laptopa go przekroczy. Poniżej pomiar przy pompie od hydromasażu:

Wyniki wszystkich pomiarów mogą być zapisywane w pamięci urządzenia w dowolnie zaprogramowanym odstępie czasowym. Zapis uruchamiamy przyciskiem [-], pojawi się wtedy symbol pliku na górnym pasku.  Wówczas miernik będzie rejestrował bieżącą moc dawki, średnią moc dawki, łączną dawkę oraz temperaturę i wilgotność lub, jeśli jesteśmy w trybie pomiaru pola elektromagnetycznego, zapisywana będzie wartość pola elektrycznego, magnetycznego i również temperatura oraz wilgotność. Interwał zapisu wyrażony w sekundach programujemy w menu record inteval. Zakres dostępnych wartości jest bardzo szeroki, od 1 s do 9999 s (2 h 46 min), możemy więc ustawić pomiar co kilka sekund, co minutę czy co godzinę, w zależności od potrzeb. Zapis odbywa się do pliku *.csv przechowywanego w pamięci przyrządu. Pliki powstają z chwilą włączenia zapisu i zamykane są przy jego wyłączeniu. Możemy je przeglądać w menu view data, gdzie każdy zapis ma swoją datę i godzinę, przy czym rodzaj przeglądanych plików uzależniony jest od bieżącego trybu pomiarowego - w trybie dozymetru widzimy tylko logi mocy dawki (prefiks nuclear), natomiast w trybie EMF tylko logi pola elektromagnetycznego (prefiks electromagnetic). Logi w plikach podzielone są na strony, przewijane przyciskami [+] i [-], niestety wyświetlenie kolejnej strony zajmuje kilka sekund, gdyż wiersze wyświetlane są jeden po drugim:


Pliki możemy zgrywać na komputer za pośrednictwem kabla mini-USB, dołączonego do fabrycznego zestawu dozymetru. Komputer wykrywa dozymetr jako pamięć USB o pojemności 118 MB, logi z obu trybów umieszczone są w folderach "electromagnetic" i "nuclear".  Pojedynczy plik zajmuje kilka kilobajtów, zatem możemy nie martwić się o szybkie wyczerpanie pamięci urządzenia. 

Logowanie pomiarów jest wyjątkowo przydatną funkcją JD-3001, częściowo zaprzepaszczoną przez niewielką dokładność na początku zakresu pomiaru mocy dawki, co uniemożliwia śledzenie niewielkich wahań tła. Zapis danych możemy też wykorzystywać do pomiaru dobowych wahań temperatury i wilgotności, a jeśli podłączymy ładowarkę, logowania mogą odbywać się całymi dniami. 

***

Miernik zasilany jest z wbudowanego akumulatorka litowo-jonowego o napięciu 3,7 V i pojemności 2000 mAh (7,4 Wh). Instrukcja nie podaje czasu ciągłej pracy na pełnym naładowaniu, według moich pomiarów wynosi on 18 godzin. Z tego co zauważyłem, dwie pierwsze kreski znikają po 4 godzinach każda, a dwie kolejne po 8 godzinach każda. Brak jest sygnalizacji krytycznego poziomu akumulatora, dozymetr po prostu wyłącza się, ale jeszcze potem na kilka minut możemy go włączyć. Akumulator ładujemy przez port micro-USB za pomocą dowolnej ładowarki zapewniającej prąd 1000 mA.

Obudowa wykonana jest z solidnego plastiku, pokrytego antypoślizgową wykładziną na bokach i przednim panelu, która zapewnia pewny chwyt. Niestety kratka wentylacyjna na spodniej krawędzi nie ma żadnych zabezpieczeń i przy pomiarach w terenie sugeruję zakleić ją cienką taśmą, w przeciwmy wypadku dozymetr nałapie pyłu albo wilgoci. Przez kratkę przebija też światło wyświetlacza:

Słabo przyklejona jest szybka wyświetlacza - w moim egzemplarzu zsunęła się nieco w dół, zasłaniając swą ciemną ramką górny pasek ekranu. Szybka ta bardzo łatwo się rysuje, nawet od przetarcia ręczniczkiem kuchennym namoczonym płynem do mycia szyb (!). Sugeruję więc naklejenie na ekran jakiejś folii ochronnej, stosowanej w telefonach i aparatach fotograficznych. 

Przyciski mają wyraźne kliknięcia i reagują bez zbędnych opóźnień. Rozkładana podstawka dobrze stabilizuje miernik. Wrażliwym elementem wydaje się być wystająca poza obrys obudowy osłona czujnika temperatury i wilgotności. Z drugiej strony takie rozwiązanie poprawia dopływ powietrza do detektora, co przekłada się na czas reakcji na zmiany mierzonych wartości.

Aby rozkręcić dozymetr wykręcamy 6 śrubek, a następnie rozłączamy połówki, połączone dodatkowo zatrzaskiem, do czego potrzeba pewnej siły, podobnie jak do ponownego złożenia:


Lutowanie przy liczniku G-M nie wygląda profesjonalnie, zaś antena do pomiaru pola elektromagnetycznego jest po prostu kawałkiem aluminiowej blaszki:


Pozostałe elementy elektroniczne, głównie subminiaturowe, sprawiają wrażenie solidnych. Poza wspomnianymi lutami przy liczniku G-M jakość wykonania dozymetru oceniam bardzo dobrze. 

Przyrząd swym kształtem przypomina nieco multimetr. Miernik jest duży, porównywalny z omawianym niedawno LR-4011 i znacznie większy zarówno od starych radzieckich dozymetrów, jak i współczesnych konstrukcji:

W zestawie z JD-3001 otrzymujemy kartonowe pudełeczko, instrukcję po angielsku i po chińsku oraz kabel micro-USB.

Instrukcja jest dość skrótowa i brakuje w niej niektórych podstawowych danych, jak choćby czasu przebiegu spektrogramu i uśredniania wyniku czy okresu nieprzerwanej pracy bez ładowania. 


Czas na podsumowanie. JD-3001 jest najciekawszym z dotychczas wyprodukowanych w Chinach dozymetrów. Jego największą zaletą jest wielofunkcyjność: łączenie pomiaru promieniowania jonizującego, pola elektromagnetycznego, temperatury i wilgotności, jak również możliwość długoterminowego zapisu tych danych i zgrywania ich na komputer. Najistotniejszą wadą jest mała dokładność pomiaru mocy dawki na początku zakresu oraz niewielka czułość na najsłabsze źródła. Miernik ten będzie dobrą propozycją dla osób, którym zależy na stałym monitoringu różnych wartości fizycznych w swoim otoczeniu albo dopiero zaczynają przygodę z pomiarami promieniowania i chcą mieć prosty a uniwersalny przyrząd. Taki miernik pozwoli zorientować się, czy chcemy bardziej zagłębiać się w pomiary promieniowania jonizującego (radioaktywnego), czy też niejonizującego (pola elektromagnetycznego), a może po prostu zostaniemy przy tym przyrządzie "2 w 1".

Plusy

  • dodatkowe funkcje - pomiar EMF, temperatury i wilgotności
  • zapis danych w dowolnym interwale czasowym
  • solidne wykonanie
  • przystępna cena

Minusy

  • dokładność pomiaru mocy dawki tylko do jednego miejsca po przecinku
  • niska czułość na najsłabsze źródła
  • mała liczba ustawień