30 grudnia, 2020

"O północy w Czarnobylu" - recenzja

Tytuł książki może wydawać się mylący i to z dwóch powodów. Przede wszystkim katastrofa miała miejsce o 1.23, a nie o północy, choć jej faktyczne przyczyny są wcześniejsze o kilka godzin, jeśli nie o 20 lat. Poza tym tytuł wydaje się nawiązywać do "O północy w Paryżu" i sugeruje fabularną powieść zamiast reportażu. Są to jednak pozory, więc otrzymawszy książkę pod choinkę, z zapałem przystąpiłem do lektury. 

 


Książka zaczyna się mapami - zaczynamy od ZSRR, przez Czarnobylską Stefę Wykluczenia, miasto Prypeć aż do przekroju gmachu samej elektrowni w Czarnobylu i reaktora RBMK-1000. Możemy więc od razu umiejscowić miejsce awarii na kuli ziemskiej i dobrze poznać lokalizację, w której rozegra się katastrofa. Poznajemy też osoby dramatu, podzielone według przynależności służbowej - osobno zgrupowano personel elektrowni, władze Ukraińskiej SRR i Związku Radzieckiego, naukowców, wojskowych, strażaków i lekarzy. Bardzo ułatwia to lekturę, zwłaszcza czytelnikom mniej obeznanym z Czarnobylem i sowieckim systemem, które mogłyby np. pomylić Szczerbickiego i Szczerbinę.

 Narracja nie jest linearna, gdyż rozpoczyna ją opis zwiadu dozymetrycznego 15 godzin po katastrofie, a następnie cofamy się 16 lat wstecz i asystujemy Wiktorowi Briuchanowowi przy początkach budowy elektrowni i miasta. Bardzo obrazowo przedstawiono skalę problemów przy budowie, od braku specjalnych materiałów po wykonawstwo i dyscyplinę pracy. Autor nakreślił sugestywny obraz radzieckiego społeczeństwa i rządzącej nomenklatury partyjnej, który człowiekowi z Zachodu może się wydać wręcz niedorzeczny. Wszechwładza Partii i tajnych służb, paranoja tajności, atmosfera strachu i konformizmu, propagandowa iluzja sprawozdań bez pokrycia, marnotrawstwo i złe zarządzanie, czyli to wszystko, co dobrze zna pokolenie PRL-u, a co mieszkańcom Zachodu wydaje się być krainą po drugiej stronie lustra.

W tak niewydolnym systemie, gdzie nikt nie ponosił za nic faktycznej odpowiedzialności, a interes Partii i ideologii przeważał nad bezpieczeństwem, budowa elektrowni jądrowej przypominała spacer po polu minowym. Świetnym przykładem jest główny inżynier elektrowni w Czarnobylu, Nikołaj Fomin, który fizyki nauczył się na kursie korespondencyjnym - ale "ideologicznie był bez zarzutu".

W opozycji do tego fatalnego obrazu przedstawiono Prypeć, miasto atomowe (atomgrad), które w komunistycznej szarości i biedzie było faktyczną oazą szczęśliwości. Zaludnione było prawie wyłącznie młodymi ludźmi (średnia wieku 26 lat), którym rodziły się liczne dzieci (1/3 mieszkańców!), było udekorowane kwiatami, miało dobrze zaopatrzone sklepy, kawiarnie, dom kultury i szpital, słowem prawie wszystko, niezbędne do pracy i wypoczynku personelu elektrowni, jej budowniczych i pracowników pomocniczych zakładów. Aż przyjemnie się czyta taki sielankowy opis, choć ciąży nad nim widmo śmierci tegoż atomgradu w wieku zaledwie 16 lat.

Następnie zagłębiamy się w podstawy fizyki jądrowej i historię badań nad promieniowaniem. Poznajemy poszczególne rodzaje promieniowania i ich szkodliwe działanie. Wykaz jednostek używanych w dozymetrii umieszczono w załączniku na końcu, choć moim zdaniem powinno się je omówić właśnie w tym miejscu, zaraz za przedstawieniem promieniowania alfa, beta i gamma.

Tu pojawiają się moje pierwsze uwagi:

  • "Organizm może pomylić emitujące cząstki beta izotopy z niezbędnymi do życia składnikami i odkładać je w konkretnych organach". Wymieniony jest stront-90, ruten i jod-131. Sformułowanie zdania w ten sposób sugeruje, że tylko emitery cząstek beta mają zdolność zastępowania makro- i mikroelementów w organizmie, co jak wiadomo, ścisłe nie jest. Izotopy alfa-aktywne również mogą się odkładać, jak choćby rad czy pluton, a o tym nie wspomniano przy opisie cząstek alfa. Poza tym warto byłoby uściślić, o który izotop rutenu chodzi. Na szczęście we wszystkich innych miejscach izotopy mają podane swoje liczby masowe

Następnie przez Edisona, Skłodowską, "radowe dziewczyny", Projekt Manhattan i początki amerykańskiej atomistyki znowu wracamy na grunt radziecki. Rozwikłujemy zależności nuklearnego państwa w państwie. Widzimy tarcia między Ministerstwem Budowy Maszyn Średnich a Instytutem im. Kurczatowa oraz butę naukowców, wręcz bałwochwalczo wierzących w moc atomu, pomimo katastrof, towarzyszących przemysłowi jądrowemu od zarania. Z jednej strony mamy konserwację truskawek przez napromieniowanie i zastosowanie wybuchów jądrowych do prac ziemnych, z drugiej pożar reaktora w Windscale i katastrofę kysztymską, spowodowaną wybuchem zbiornika odpadów nuklearnych w zakładach "Majak".

Nielinearna narracja opuszcza tematy związane z historią atomistyki i przenosi nas do Prypeci 25 kwietnia 1986 r., czyli w przededniu katastrofy, a następnie przybliża biogramy członków personelu elektrowni, uczestniczących w feralnej zmianie. Śledzimy ich drogę z Prypeci do elektrowni, a następnie do samej sterowni. Opis budynku jest bardzo plastyczny, a czytając go, możemy posiłkować się schematem zakładu z pierwszych stron książki. Następnie cofamy się do roku 1966 r., kiedy zatwierdzono projekt reaktora RBMK. Opis samego reaktora i jego niedostatków jest moim zdaniem najdokładniejszym, z jakim spotkałem się w literaturze popularnej. Dobrze oddano jego przeskalowanie, trudności w sterowaniu, konieczność naginania zasad bezpieczeństwa, nierównomierność reaktywności w rdzeniu, fatalne wykonawstwo przy jednoczesnej prostocie budowy i ekonomiczności eksploatacji. Szczegółowo wyjaśniono też kwestię słynnych prętów kontrolnych i niewydolnego mechanizmu awaryjnego wyłączenia reaktora. W innych, zwłaszcza starszych publikacjach, temat jest traktowany powierzchownie, o wadach reaktora mówi się w kategoriach niedopatrzeń, a nie celowego projektu. Czytając zaś te opisy, przypominają się wszystkie dowcipy o radzieckiej nauce, jako przestarzałej i niekiedy wręcz groteskowo nieudolnej. Więcej nie zdradzę, by nie psuć przyjemności z lektury, nadmienię tylko, że reaktor określono mianem "kapryśnej kochanki".

W książce poruszono też wypadki, mające miejsce w Czarnobylu w 1975 i 1982 r., o których w innych pozycjach jedynie się wspomina na marginesie. Tutaj zarysowano je wyraźniej, choć bez nadmiernych szczegółów, wszak stanowiły tylko preludium głównego dramatu.

Idźmy dalej. Zaczyna się niefortunny test, który śledzimy ze szczegółami. Wiemy nawet, w której części rdzenia pojawił się nadmiar reaktywności. Widzimy panikę po eksplozji i brak świadomości skali katastrofy, co prowadziło do kolejnych bezsensownych decyzji i narażenia kolejnych osób na wysokie dawki promieniowania. Wyłapałem tutaj pewne nieścisłości:

  • DP-5 został określony jako "wielkie bakelitowe pudło", choć tak naprawdę jest niewiele większy niż "kieszonkowe" radiometry używane wówczas w elektrowni. Od mierników RK-01 czy RK-02M pulpit DP-5 jest większy o 1/3. Pominę już nazwanie go "radiometrem", choć jest to de facto rentgenoradiometr, a Rosjanie nazywali go "rentgenometrem" (rentgenmetr). 
  • poziom promieniowania rzędu 150 mR/h określono jako przekraczający normę 100 razy. Czyli normalne tło promieniowania wynosi 1,5 mR/h (15 µSv/h) ? Moim zdaniem pomyłka w mnożniku, powinno być 10000 (normalne tło 0,015 mR/h). Ewentualnie, jeśli przyjmiemy, że maksymalna moc dawki dla personelu przemysłu jądrowego ustalona została na 1,2 µSv/h (~0,12 mR/h), wtedy w/w wynik przekroczy normę 1000 razy.
  • "pomiary wykazały, że promieniowanie faktycznie jest wyższe, ale wynosi zaledwie 13 µR/h" - akurat taka moc dawki to najnormalniejsze tło promieniowania, równe w przeliczeniu 0,013 mR/h = 0,13 µSv/h. Wykaz jednostek pomiaru promieniowania na końcu książki podaje tło w ZSRR na poziomie 4-20 µR/h (0,04-0,20 µSv/h). Błąd leży ewidentnie w jednostce - zamiast µR/h winno być mR/h, mielibyśmy więc do czynienia z "zaledwie" 100-krotnym przekroczeniem tła. Druga opcja, czyli pomylenie µR/h z µR/s nie wchodzi w grę, gdyż 13 µR/s = 46,8 mR/h, przekroczenie normy byłoby znaczniejsze. Inna sprawa, że nawet taka moc dawki może wydawać się niewielka wobec 0,5-1,8 R/h (500-1800 mR/h) w niektórych miejscach Prypeci zaraz po awarii
  • maszyna do załadunku paliwa, zniszczona siłą wybuchu, początkowo waży 350 ton, by w jednym z kolejnych rozdziałów schudnąć do 120 ton
  • "poziom promieniowania spadał: z 6 milionów kiurów w niedzielę do 5 milionów w poniedziałek" - w kiurach mierzona jest aktywność promieniotwórcza, zaś "poziom promieniowania" (fachowa nazwa: moc dawki) wówczas mierzono w rentgenach na godzinę. Ściślejsze byłoby użycie określenia aktywność izotopów wyrzucanych przez płonący reaktor.
  • przy omawianiu potencjalnych skutków kontaktu stopionego paliwa jądrowego z wodą w basenach rozbryzgowych zasugerowano ryzyko eksplozji wszystkich bloków czarnobylskiej elektrowni, co porównano do gigantycznej 'brudnej bomby". Miała ona zawierać 500 ton paliwa i 5000 ton grafitu. Jeden załadunek RBMK-1000 obejmował 190 ton paliwa, a reaktor składał się z 1800 ton grafitu, zatem wartość ta nie dotyczy ani pojedynczego reaktora, ani wszystkich czterech.
  • "głos niektórych stał się podniesiony i skrzekliwy, co było osobliwym skutkiem ubocznym skażenia cząstkami alfa" - jak już, to emiterami cząstek alfa
  • "...od oparzeń beta" - j.w., oparzyć może  promieniowanie beta, widzę tu skrót myślowy, być może zaczerpnięty ze slangu lekarzy

Autor przedstawia nam całą akcję ratowniczą wokół płonącego reaktora, debaty na szczytach władzy oraz rosnące zaniepokojenie na świecie. Jest nawet niewielki akcent polski, wszak nasz kraj jest jednym z najbliższych sąsiadów Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej. Zwróciłem jednak uwagę na coś innego - szersze omówienie "chińskiego syndromu", który w poprzednich publikacjach był uważany za poboczny problemat, efekt zasugerowania się naukowców hollywoodzkim filmem z 1979 r. Tutaj temat potraktowano szerzej i ukazano, jak mocno absorbował radzieckich naukowców i jakie eksperymenty w związku z nim prowadzono. Znowu nie chcę spoilerować i odsyłam do tekstu, bo naprawdę warto.

Ukazano bardzo namacalnie trud i jałowość odkażania oraz desperackie środki, jakich imano się, by związać skażenia na ziemi i w jakikolwiek sposób usunąć. Zasygnalizowano temat szabrownictwa i kontrabandy, w którym udział mieli też i Likwidatorzy, często za milczącą zgodą dowództwa, a nawet z jego współudziałem.  Cennym aspektem są też poszukiwania corium, powstałego ze stopionego paliwa jądrowego i elementów konstrukcyjnych reaktora, z którego części powstała słynna Stopa Słonia.

Nie zabrakło oczywiście wspomnienia losów najciężej napromieniowanych strażaków i pracowników elektrowni, leczonych w specjalistycznej Klinice nr 6 w Moskwie, ani późniejszego procesu kierownictwa zakładu. Wątki te jednak nie dominują nad całością, choć nie potraktowano ich pobieżnie. 

Ciąg dalszy moich uwag:

  • "wykonali badania moczu na obecność sodu-24, który świadczył o wystawieniu na rozszczepienie atomów, które czyniło ciało radioaktywnym" - gdyby nie wcześniejsza lektura o stosowaniu tej metody przez NASA podczas programu Apollo [LINK], miałbym problem ze zrozumieniem tego zdania. Lepiej byłoby je sformułować: "sód-24 powstaje w organizmie człowieka z naturalnie występującego sodu pod wpływem promieniowania neutronowego, towarzyszącego reakcjom rozszczepienia"
  • "skażone cząstki alfa i beta" - jak już, to skażenia emiterami cząstek alfa i beta, same cząstki nie mogą być "skażone", one są emitowane przez radionuklidy będące skażeniami
  • "w najbardziej napromieniowanych miejscach Strefy Specjalnej" - skażonych, jeśli już
  • "...posypali pola wapnem, które wiąże stront-90 w glebie, uniemożliwiając mu przedostanie się do łańcucha pokarmowego" - to działa w inny sposób - wapno zaspokaja zapotrzebowanie roślin na wapń, przez co nie przyjmują one tak dużych ilości strontu, następuje swoista dyskryminacja strontu wobec wapnia, chociaż nie stuprocentowa. Więcej w notce o stroncie [LINK] i o walce z opadem radioaktywnym w rolnictwie [LINK].

Narracja została doprowadzona do powstania Nowej Bezpiecznej Osłony, zwanej "Arką", wybudowanej w 2018 r. i oddanej do użytku w 2019 r. Książkę kończy epilog, przedstawiający dalsze losy osób dramatu, z których wiele, pomimo przyjęcia wysokich dawek promieniowania, dożyło sędziwego wieku. Całość opatrzono 1579 przypisami, stanowiącymi odnośniki do źródeł, jak również uzupełnienia głównej narracji. Książka oparta jest na wieloletniej kwerendzie Autora, w tym osobistych rozmowach z uczestnikami wywiadów, przy współpracy wielu osób z terenów byłego ZSRR. Tekst uzupełniają zdjęcia na wklejkach. Przedstawiają Prypeć i elektrownię przed wybuchem, portrety niektórych osób dramatu, fragmenty akcji ratunkowej, sarkofag, proces kierownictwa i współczesny stan rejonu elektrowni. 

W załączniku, oprócz omówienia jednostek stosowanych w dozymetrii, mamy słowniczek najważniejszych organizacji występujących w ZSRR, przybliżający niezorientowanemu czytelnikowi zawiłości radzieckiego ustroju. 

 Na koniec parę pobocznych uwag natury historyczno-edytorskiej:

  • "Wieści rozprzestrzeniały się pocztą pantoflową i za sprawą "wrogich głosów", czyli rosyjskojęzycznej stacji radiowej BBC, Radia Szwecja i Głosu Ameryki, nadających na terenie ZSRR (!), a przynajmniej tam, gdzie KGB nie udało się ich zagłuszyć" - po pierwsze, mowa o rosyjskich rozgłośniach tych stacji, trudno bowiem BBC uznać za stację "rosyjskojęzyczną", a po drugie, stacje te nie nadawały na terenie ZSRR, co najwyżej były tam odbierane. Już wyobrażam sobie w takim państwie jak ZSRR jakikolwiek nielegalny nadajnik.
  • major generał Nikołaj Antoszkin - jak już, to generał major, stopień obecny zarówno w armii carskiej, jak i radzieckiej
  • często pojawiają się wzmianki o "żołnierzach chemicznych", choć poprawne określenie to "żołnierze wojsk chemicznych"
  • zwraca uwagę określeni "naziści" zamiast "Niemcy" w kontekście II wojny światowej, w dodatku pisane wielką literą (!), co wygląda na kalkę z angielskiego "Nazi". W języku polskim nazwy zbiorowości piszemy małą literą: komuniści, frankiści, marksiści, faszyści itp. 
  • "na peryferiach Strefy Wykluczenia inżynierzy wyrąbali szeroką na 10-20 metrów trasę" - podejrzewam, że chodzi o wojska inżynieryjne 
  • przy omawianiu stref dachu bloku III, które gen. Tarakanow nazwał inicjałami kobiet swego życia, zabrakło opisu, kim była Katia i Natasza, wyróżniono jedynie Maszę, starszą siostrę generała
  • Igor Kostin opisany został jako "były" fotograf, choć w chwili katastrofy czynnie zajmował się fotografią
  • "wysyłanie w to miejsce spawaczy z nitownicami" (!)
  • reaktor "tysiącwatowy" - raczej "tysiącmegawatowy", 1000W to moc małej farelki
  • "jeśli chcesz być ojcem, obłóż jaja tym ustrojstwem" - winno być "ołowiem", skoro w oryginale występuje słowo swiniec, nie ma potrzeby zastępowania innym rosyjskim wyrazem



Jako osoba, która czytała większość pozycji poświęconych czarnobylskiej katastrofie mogę stwierdzić, że "O północy w Czarnobylu" jest pozycją, która zadowoli zarówno wyjadaczy, jak i osoby dopiero wchodzące w temat. Fachowcom dostarczy wielu szczegółów technicznych, o których nie było mowy w starszych pracach. Nowicjuszom przybliży zarówno Czarnobyl, jak i fizykę jądrową oraz atomistykę, szczególnie na gruncie radzieckim. Jeden punkt w ocenie muszę odjąć za drobne nieścisłości w popularnym przedstawieniu kwestii dotyczących radioaktywności czy pewne skróty myślowe, wyglądające jak efekt zjedzenia wyrazu przez edytor tekstu. Ale pamiętajcie, że jestem "najgorszym koszmarem wydawcy", czyli historykiem, fizykiem i edytorem w jednej osobie. Właśnie z uwagi na takich czytelników jak ja trzeba cały tekst dokładnie i wielokrotnie sprawdzać, nie tylko pod względem językowym, ale też merytorycznym. 

***

"O północy w Czarnobylu" zajmuje poczesne miejsce w mojej atomistycznej biblioteczce i z pewnością będę do tej publikacji wielokrotnie wracał. A jakie były Wasze wrażenia z lektury tej pozycji? Zgadzacie się z powyższymi nieścisłościami? Wyłapaliście jakieś dodatkowe? 


6 komentarzy:

  1. Cześć, fajnie, że ktoś jeszcze spojrzał na książkę w sposób merytoryczny. Podzielam uwagi, które napisałeś.
    Ja we wpisie na swoim blogu skupiłem się tylko i wyłącznie na części dotyczącej samego przebiegu awarii, jeżeli byłbyś zainteresowany lekturą to wpis znajduje się w tym linku:
    https://nucleartoday.wordpress.com/2020/06/19/czego-nie-czytac-o-czarnobylu/
    Pozdrawiam,
    Rafał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przyjemnością przeczytałem! Bardzo szczegółowe uwagi dotyczące techniki reaktorowej, sam bym tego na pewno nie wyłapał :) Gratuluję!

      Usuń
    2. Też to przeczytałem.
      I kompletnie zgłupiałem.
      A więc wszystko było pod kontrolą, zgodnie z dokumentacją ruchową, nagle wciśnięto AZ-5 i reaktor poszedł sobie na spacer w obłoki :( :(.
      I do tego reakcja łańcuchowa na neutronach natychmiastowych czyli de facto bombka atomowa.
      Analiza katastrof z reguły wykazuje, że prowadzi do nich szereg okoliczności, sumujacych się aż do fatalnego końca (patrz IŁ-62 na Kabatach). Ten AZ-5 to operator tak sobie dla fantazji wcisnął??? A konstruując i budując reaktor o tym nie pomyślano!
      Im wiecej czasu upływa od zdarzenia, tym bardziej trudno dociec, co się stało!

      Usuń
  2. Mam audiobook, rewelacyjnie się słucha.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyjrzałerm się tej półeczce z literaturą nuklearną.
    Sugerowałbym dodać jedną pozycję:
    Mieczysław Taube "Pluton"
    Pozycja stara. PWT 1958, ja kupiłem egzemplarz wycofany z biblioteki Wyższej Szkoły Rolniczej (przypomina się znany dwcip o "pokojowym traktorze" :), hi, hi!).
    Miarą jej rzetelności jest fakt, że jako jedyna znana mi pozycja ogólnie dostępna bez ogródek podaje budowę implozyjnej głowicy z plutonem. Książkę próbowano tłumaczyć na angielski (pod nadzorem zachodnich służb specjalnych), co zaskutkowało tyloma przekłamaniami, ze w końcu z wydania zrezygnowano i przemielono je na makulaturę. Oczywiście w wersji angielskiej opis implozji głowicy plutonowej był absurdalny.
    Nieco zorientowani w temacie twierdzą, że KRL-D swój pierwszy ładunek nuklearny zbudowała wg przepisów internetowych, więc "bomba" tylko pyknęłą i tyle, Ale Koreańczycy wzięli się do roboty i aktualnie mają zapalnik bomby trójfazowej wg schematu Ulama-Tellera. Przeprowadzili jego test, USA od razu zorientowało się, co jest grane, i od tej pory USA chodzi wokół KRL-D jak mysz koło kota.

    OdpowiedzUsuń
  4. Książkę wysłuchałem w wakacje 2020 roku. Słuchając nie da się wychwycić błędów. Muszę ją spokojnie przeczytać, tak aby ponownie zastanowić się nad podawanymi w niej informacjami. Książkę oczywiście polecam. Również posiadam książkę Pana Grzegorza Jezierskiego "Energia jądrowa wczoraj i dziś. To była moja była ulubiona lektura do poduszki kilkanaście lat temu.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora]