28 lutego, 2023

Dozymetr AIR-02 z Aliexpress

Ten przyrząd należy do niższej półki dozymetrów dostępnych na Aliexpress i wpisuje się w serię dozymetrów przenośnych, ale już nie kieszonkowych, przeznaczonych bardziej do pracy stacjonarnej niż do stałego noszenia przy sobie.


Detektorem promieniowania jest szklany licznik G-M, umieszczony po przekątnej obudowy. Fragment korpusu licznika widać przez kratkę na spodzie miernika - orientacyjne położenie zaznaczyłem na zdjęciu:


Wynik pokazywany jest na dużym kolorowym wyświetlaczu, widocznym nawet ze sporej odległości.


Mamy na nim następujące dane:
  • bieżąca moc dawki (REAL)
  • średnia moc dawki z ostatniej minuty (AVG)
  • wykres zmian mocy dawki w ostatniej minucie (TREND)
  • kontrolki odnoszące się do poszczególnych przycisków na przednim panelu
    • alarm dźwiękowy
    • trwanie pomiaru
    • podświetlenie wyświetlacza.

Dozymetr uruchamiamy przyciskiem z symbolem zasilania, pomiar jednak jeszcze się nie zaczyna, musimy włączyć go osobno, przyciskiem z symbolem  ▶. Wówczas po 20 sekundach pokaże się pierwszy pomiar bieżącej mocy dawki (REAL), zaś na średnią będziemy musieli poczekać 1 minutę. 


Pomiar możemy zatrzymać przyciskiem ▶, wówczas na wyświetlaczu zamiast symbolu   ▶ pojawi się ◼, zaś wszystkie pomiary zostaną "zamrożone". Powtórne wciśnięcie  ▶ zresetuje pomiar i na bieżącą moc dawki poczekamy 20 sekund, zaś na średnią 1 min 20 s. 

Impulsy sygnalizowane są dźwiękiem. Jest on dość cichy i nie da się go wyłączyć. Przycisk z symbolem głośnika służy do wyłączania dźwięku alarmu progowego, ustawionego fabrycznie na 0,5 µSv/h. Osobnym przyciskiem możemy też wyłączyć podświetlenie wyświetlacza, pomiar nadal będzie prowadzony.

Jak widać, funkcje dozymetru są bardzo ubogie - tylko pomiar mocy dawki z ustawionym na sztywno alarmem progowym. Brak pomiaru łącznej dawki, a także jakichkolwiek ustawień, choćby jasności wyświetlacza czy wartości progu. 

Czułość miernika jest na dobrym poziomie, przyrząd reaguje na większość "domowych" źródeł, również tych o mniejszej aktywności. Niestety spadek wyniku jest dość powolny, zaś przy bardziej aktywnych źródłach emitujących twarde promieniowanie (minerały, zegary lotnicze) przyrząd po prostu się zawiesza , dochodzi nawet do słynnego "cofania się licznika". Podczas testów osiągnąłem ten efekt przy minerale dającym 5 mR/h (~50 µSv/h) emisji gamma na ANRI Sosna - przystawiany od boku na odległość kilku cm dawał 20 µSv/h, jednak po przyłożeniu od spodu wynik zaczął spadać, zanikł też dźwięk impulsów, a pojawiło się dziwne syczenie.


Próbę prowadziłem dwa razy, raz zaczynając od tła naturalnego (13:44 na w/w filmie), następnie od 20 µSv/h osiągniętych przez stopniowe przystawianie minerału od boku. Testów ze skalą od DP-63A generującą podobną moc dawki już nie prowadziłem. Jak widać, nie jest to miernik na silniejsze źródła, zresztą nie do tego został przeznaczony. 

Dozymetr jest większy niż typowe kieszonkowe mierniki dostępne w sprzedaży. Obudowę wyposażono w podstawkę pozwalającą na postawienie przyrządu w pionie, jest ona jednak dosyć wiotka:

AIR-02 zasilamy z wbudowanego akumulatorka 5V 5000 mAh. Ładujemy go przez port mini-USB, odpowiedni kabel otrzymujemy w zestawie.


Czas pracy na jednym ładowaniu nie został podany w instrukcji, ale z moich testów wynika, że wynosi on ok. dwie doby. Próbę rozpocząłem o godz. 20, po pełnym naładowaniu akumulatora. O godzinie 14 następnego dnia zniknęła pierwsza kreska na wskaźniku naładowania, zaś o 17 druga. Zrobiłem przerwę na noc, po czym dozymetr pracował jeszcze około 1 doby.

W komplecie otrzymujemy sztywne pudełko dość eleganckie jak na chińskie standardy, kabel mini-USB do ładowania oraz instrukcję obsługi.


Podsumowując, AIR-02 to bardzo prosty dozymetr zaprojektowany do długotrwałego monitorowania poziomu mocy dawki w naszym otoczeniu niż do pracy z artefaktami. Jakkolwiek jego czułość nawet na słabe źródła jest bardzo dobra, to zawieszanie się przy wysokich poziomach promieniowania znacznie ogranicza użyteczność tego miernika dla dozymetrysty amatora. Tym niemniej, AIR-02 będzie dobrym wyborem, jeśli dopiero zaczynamy przygodę z dozymetrią i nie jesteśmy pewni, czy chcemy się tym zajmować na poważnie. Może też pełnić funkcję "uspokajacza", który pokazuje, że moc dawki w naszym otoczeniu pozostaje w normie.

Plusy
  • dobra czułość
  • funkcja blokowania i resetowania pomiaru
  • prostota obsługi
  • niska cena
Minusy
  • powolna reakcja na spadek mocy dawki
  • zawieszanie się przy wysokich poziomach promieniowania

23 lutego, 2023

Miedziana tacka Esmaltes Garcia z glazurą uranową

Ten rok, wraz z końcówką poprzedniego, upłynie pod znakiem glazury uranowej na metalu. Prezentowana tutaj tacka jest już czwartym wyrobem metalowym pokrytym glazurą uranową. 

Znalazłem ją szukając metodą "na przyrządy", gdyż uranowy pomarańcz, jakkolwiek wyraźny, ginie w ogólnej pstrokaciźnie psychodelicznych wzorów. Tacka ma wymiary 20 x  10,3 x 1,5 cm i jest sygnowana znakiem hiszpańskiej wytwórni Esmaltes Garcia.


Wykonana jest z miedzi, co zdradza miejsce z odpryśniętą emalią:


Tacka nosi uszkodzenia, wynikłe najprawdopodobniej od nacisku masywnego obiektu o ostrej krawędzi. 


Podobnie jak w przypadku innych obiektów, gdzie obszary aktywne rozsiane są po całej powierzchni, dokonałem osobnych pomiarów pośrodku każdego z obszarów. Pomiar prowadziłem radiometrem MKS-01SA1M w trybie alfa, przy otwartej klapce:


Rozkład wyników wydaje się sugerować, że cała aktywność pochodzi od żółto-pomarańczowych zdobień, zaś odczyt na obszarach pomiędzy nimi, jakkolwiek znacznie wyższy od tła (30-40 rozp/min/cm2), powstaje w wyniku działania promieniowania rozproszonego, rozchodzącego się na wszystkie strony z sąsiadujących obszarów.

Wykonałem jednak pomiary za pomocą dozymetru scyntylacyjnego Radex Obsidian, używając trybu selektywnego pomiaru promieniowania gamma i beta. W tym trybie dozymetr najpierw mierzy emisję gamma (z plastikowym filtrem zasłaniającym scyntylator), a następnie łączną emisję (po odsłonięciu scyntylatora). Po wykonaniu obu pomiarów oprogramowanie odejmuje pomiar gamma od łącznego pomiaru beta+gamma i dozymetr wyświetla obie wartości - moc dawki gamma w µSv/h i aktywność beta w rozp/min/cm2. Pomiary tacki prezentują się następująco:


Jak widać, silna aktywność beta występuje tylko na zdobieniach i jest znacznie słabsza na innych obszarach, ale jednocześnie emisja gamma rozłożona jest dość równomiernie na całej powierzchni tacki. Pozwala to wysnuć wniosek, że cała tacka pokryta jest żółtopomarańczową glazurą uranową, na którą następnie nałożono grantowe, różowe i złote wzory, blokujące promieniowanie beta. 

Z uwagi na tą specyfikę źródła następne pomiary prowadziłem dozymetrami o detektorach pokrywających całą tackę lub co najmniej połowę:
  • ANRI Sosna (bez klapki, 2 liczniki blisko siebie):
    • lewa połowa - 10,5 µSv/h
    • prawa połowa - 10,3 µSv/h
    • środek (równolegle do dłuższej krawędzi) - 7,9 µSv/h
  • RKP-1-2 (równolegle do dłuższej krawędzi):
    • tryb pomiaru aktywności - 300 cps
    • tryb pomiaru mocy dawki - 12 µSv/h
  • EKO-C
    • lewa połowa - 130-140 cps
    • prawa połowa - 145-155 cps
  • SSA-1P
    • lewa połowa - 50 cpm
    • prawa połowa - 53 cpm
Dla porządku zmierzyłem aktywność na spodzie tacki, pokrytym granatową emalią:
  • RKP-1-2 - 14-16 cps
  • EKO-C - 10-13 cps
  • ANRI Sosna (równolegle do dłuższej krawędzi) - 0,84 µSv/h
  • SSA-1P - 30 cpm
Jak widać, aktywność alfa wykrywana przez sondę SSA-1P dowodzi obecności glazury uranowej również na spodzie tacki. 


Byłaby to glazura w kolorze granatowym, z którym do tej pory się jeszcze nie spotkałem. 


Pomiary innymi dozymetrami przedstawiłem na tym filmiku - niestety nierówna powierzchnia tacki utrudnia zachowanie powtarzalnej geometrii układu pomiarowego, zwłaszcza dozymetrami o małym detektorze, jak miniaturowe mierniki scyntylacyjne.


Podsumowując, jest to jeden z najciekawszych wyrobów pokrytych glazurą uranową, jakie znalazłem na targu od początku istnienia bloga. Oprócz samego faktu występowania glazury uranowej na metalu jeszcze bardziej intrygujący jest granatowy kolor glazury na spodzie wyrobu. Jeśli kiedykolwiek spotkaliście się z takimi wyrobami lub tym kolorem glazury, dajcie znać w komentarzach!

18 lutego, 2023

Dozymetr YF-8608 z Aliexpress

Przyrząd ten należy do kategorii mierników kombinowanych, które oprócz pomiaru promieniowania jonizującego mierzą też inne wartości. Takim miernikiem był omawiany w zeszłym roku JD-3001, który mierzył dodatkowo natężenie pola elektromagnetycznego oraz temperaturę i wilgotność powietrza. 

Prezentowany tutaj przyrząd, oznaczony YF-8608, jest znacznie skromniejszy, zarówno pod względem funkcji, jak i wykonania. 


Urządzenie mierzy następujące wartości:
  • bieżącą moc dawki uśrednianą z ostatnich 10 s (Rtd)
  • średnią moc dawki uśrednianą wg czasu wybranego w ustawieniach (Avg)
  • temperaturę powietrza (T)
  • wilgotność względną powietrza (H)
Dodatkowo zmiany mocy dawki rejestrowane są na wykresie z ostatnich 20 minut, z zaznaczoną linią "bezpiecznego" poziomu promieniowania (safety line). Linia ta jest wartością progu alarmu, domyślnie ustawionego na 0,52 µSv/h. Wartość ta odnosi się do długoterminowego narażenia całego ciała, chwilowa moc dawki, z jaką możemy się zetknąć bez szkody dla zdrowia jest dużo wyższa. Więcej na ten temat we wpisie o bezpiecznej dawce promieniowania [LINK]. 
Jeśli w ustawieniach wybierzemy wyższy lub niższy próg alarmu, wysokość słupków wykresu będzie skalowana tak, aby odpowiadać stosunkowi bieżącej mocy dawki do wartości progu:


Jeśli pomiar przekroczy safety line, wówczas piki wykresu zmieniają kolor na czerwony. 


Detektorem promieniowania jest szklany licznik G-M typu J-304βɣ, umieszczony skośnie wewnątrz obudowy.


Licznik ten ma dużą objętość czynną, co przekłada się na wysoką czułość, niestety częściowo traconą z powodu plastikowej obudowy, osłabiającej niskoenergetyczne promieniowanie.


Detektor ten jest też czuły na ultrafiolet, zatem jeśli chcemy wywiercić w obudowie otwory, aby ułatwić dotarcie niskoenergetycznego promieniowania do licznika, musimy zakleić je folią nieprzepuszczającą UV. Do tego tematu jeszcze wrócę.

***

Dozymetr włączamy w sposób nietypowy, przesuwnym przełącznikiem na boku korpusu. 


W innych miernikach do tego celu służy jeden z przycisków funkcyjnych, który trzeba dłużej przycisnąć.

Do sterowania parametrami dozymetru służą 3 przyciski na przednim panelu


Ich przeznaczenie jest następujące i, jak to często bywa w chińskich miernikach, nie zawsze intuicyjne:
  • środkowy 
    • wejście do menu ustawień
    • przewijanie pozycji w menu
    • przewijanie kolejnych cyfr do modyfikacji i ich zmiana przez dłuższe przytrzymanie
  • kursor lewy 
    • wybranie pozycji w menu do modyfikacji
  • kursor prawy
    • wyjście z menu
Ustawienia dozymetru są bardzo skromne:

  • Avg-t (min) - czas uśredniania w minutach (5 cyfr, czyli teoretycznie moglibyśmy ustawić 99999 minut = 1666,6 godzin, prawie 70 dni!)
  • ALAR - alarm progowy - aby go ustawić, wciskamy lewy kursor, po czym środkowym przyciskiem przewijamy kolejne cyfry, modyfikacji dokonując przytrzymując dłużej środkowy przycisk
  • ALAR-K - włączenie dźwięku alarmu progowego - aby włączyć, wybieramy wartość 1 (domyślnie 0 - wyłączony).

Każde wejście do menu powoduje reset wykresu zmian mocy dawki, z pozostawieniem wartości bieżącej i średniej. Jest to poważna wada, szczególnie że wykres oddaje ostatnie 20 minut, czyli długi odcinek czasu, w innych dozymetrach zwykle nie przekracza on 1-3 minut, wyjątkowo 5. Z drugiej strony pozwala to na zresetowanie wykresu bez wyłączania dozymetru. 

***

Czułość dozymetru jest duża dzięki sporej objętości czynnej licznika G-M oraz cienkiemu plastikowi obudowy. Miernik reaguje nawet na słabe źródła, takie jak niskoaktywne szkło uranowe czy cienkie warstwy glazury uranowej. Wzrost wyniku jest bardzo szybki, podobnie jak spadek. 


Odczyt niekiedy jest wyższy niż na ANRI Sosna z otwartą klapką, jak w przypadku talerzyka z uranowego szkła w kolorze akwamaryny - ponad 1 µSv/h wobec 0,7 wg Sosny. Jest to pierwsza tego typu sytuacja, gdy szklany licznik, w dodatku osłonięty plastikiem obudowy, daje wyższy odczyt niż 2 metalowe SBM-20 bez jakiejkolwiek osłony. W przypadku innych źródeł widać osłabiający wpływ obudowy, nie jest on jednak znaczny.



Podczas testów wystąpił jednak pewien problem - otóż licznik G-M jest wrażliwy na ultrafiolet, zawarty w świetle słonecznym. Przekonałem się o tym po wystawieniu dozymetru na balkon celem przetestowania termometru. Balkon mam od wschodniej strony, test prowadziłem w pochmurny listopadowy dzień, już po przejściu słońca nad dachem bloku, oświetlenie nie było więc intensywne. Wynik po chwili skoczył do 10 µSv/h i następnie do 20! Drugi test przeprowadziłem w tym samym czasie, ale przy oknie od zachodu, również przy silnym zachmurzeniu, kierując dozymetr w stronę zamkniętego okna - szkło okienne odfiltrowuje znaczną część ultrafioletu. 


Tym razem po kilku sekundach pomiar skoczył do 2 µSv/h, potem do 3 i 4!  Jeżeli w taki sposób dozymetr reaguje na niewielkie ilości rozproszonego ultrafioletu, wolę nie wiedzieć, jak zachowa się w słoneczny dzień. Jeśli więc planujemy pracę na zewnątrz, musimy zakleić wszystkie kratki w obudowie dozymetru przy pomocy folii nieprzepuszczającej UV.

Z czułością szklanych chińskich liczników na ultrafiolet osobiście spotkałem się po raz pierwszy przy  BR-9B, mającym licznik M4011. W tamtym wypadku jednak była to kwestia niektórych serii liczników, gdyż GQ GMC-320 Plus, mający ten sam detektor, nie wykazywał reakcji na UV.

***

Obudowa jest wyposażona w podpórkę, pozwalającą na postawienie dozymetru i wygodną pracę stacjonarną.


Dozymetr jest lekki (200 g) pomimo sporej obudowy, co wynika m.in. z zastosowania dość cienkiego plastiku. Jakość wykonania jest na przyzwoitym poziomie, aczkolwiek obudowie zabrakło dokładnego wykończenia.


Widać to szczególnie na łączeniach połówek 


Dozymetr zasilany jest z wbudowanego akumulatora 3,7 V 2000 mAh, który ładujemy przez port micro-USB umieszczony na bocznej ściance. Stan naładowania sygnalizowany jest za pomocą wskaźnika o 3 paskach, instrukcja niestety nie podaje, na jak długo starcza jedno ładowanie. 

Aby naładować akumulator, musimy włączyć dozymetr, zaś podczas ładowania nie wyświetla się żaden symbol, nie wiemy więc, czy ono jeszcze trwa. Czas ładowania wg instrukcji to 2-3 godziny, tymczasem po całonocnym ładowaniu, pół godziny po odłączeniu ładowarki, zostały tylko 2 kreski z 3. Następnie po ok. 2 godzinach zniknęła druga, dozymetr jednak pracował aż do wieczora, kiedy prowadziłem testy. Ten szybki "spadek" poziomu naładowania akumulatora i długa praca "na oparach" bardzo  utrudniają oszacowanie dalszego czasu pracy bez ładowania. 

W komplecie dostajemy proste kartonowe pudełko i bardzo skromną instrukcję. Pod tym względem YF-8608 jest jednym z najuboższych chińskich dozymetrów.



Przyrząd ten wyróżnia się spośród dozymetrów dostępnych na Aliexpress, a jego podsumowująca ocena musi uwzględniać specyficzne przeznaczenie. Jakkolwiek jest to przyrząd przenośny, dobrze leżący w dłoni, to trudno nazwać go kieszonkowym. Miernik ten służy raczej do długoterminowego monitorowania mocy dawki w naszym otoczeniu i alarmowaniu, gdy promieniowanie osiągnie niebezpieczny poziom. Wrażliwość na ultrafiolet ogranicza jego zastosowanie w terenie, chyba że dokonamy pewnych modyfikacji. Tym niemniej YF-8608 zaskoczył mnie wysoką czułością, której nie spodziewałbym się po tak prostym mierniku.

Plusy
  • duża czułość
  • wykres z 20 minut skalowalny wobec wartości progu
  • pomiar temperatury i wilgotności powietrza
Minusy

  • wrażliwość na ultrafiolet
  • reset wykresu po wyjściu z menu
  • skromne ustawienia
  • brak pomiaru łącznej dawki
  • brak sygnalizacji ładowania

13 lutego, 2023

Targowe poszukiwania metodą "na przyrządy"

Często na blogu wspominam, że dany artefakt znalazłem, szukając metodą „na przyrządy”. Pora więc poświęcić tej metodzie kilka słów. Nazwę zaczerpnąłem z lotnictwa, gdzie oznacza lot w oparciu tylko o wskazania przyrządów pokładowych (Instrument Flight Rules, IFR), bez widoczności ziemi, horyzontu itp. Przeciwieństwem jest lot VFR (Visual Flight Rules), czyli w oparciu o zewnętrzne punkty odniesienia, będące pod kontrolą wzroku pilota.

https://www.youtube.com/watch?v=d3qIQTG48jU

Analogicznie, przy targowych poszukiwaniach można wypatrywać obiektów podejrzewanych o „świecenie”, a następnie sprawdzać je dozymetrem, bądź też „skanować” dozymetrem wszystkie wyroby i śledzić odczyt w poszukiwaniu nagłego wzrostu.

Metodę pierwszą stosowałem od samych początków istnienia bloga aż do 2020 r. Znalazłem dzięki niej dziesiątki ciekawych artefaktów, wolę jednak nie myśleć, ile pominąłem. Sprawdzałem przede wszystkim wyroby:

  • ceramiczne: pomarańczowe, żółte, czerwone, brązowe i zielone, 
  • szklane: zielone, żółte, później miodowe oraz mleczne. 

Z biegiem czasu „profilaktycznie” mierzyłem prawie każdy wyrób, który nie był biały lub przezroczysty (a jak pokazała przyszłość, i takie powinienem sprawdzać!). Metoda miała pewne zalety – przede wszystkim dyskretność. Przyłożenie co któregoś wyrobu na stoisku do Polarona nie zwracało zbytnio uwagi, można to było zrobić szybko, gdyż ten miernik momentalnie reagował na promieniowanie ,nawet od niskoaktywnych źródeł.  To w sumie jedyna zaleta. Wad było więcej. Przede wszystkim zmęczenie – każdy wyrób wyjąć (delikatnie!), przyłożyć do miernika, odłożyć (też delikatnie!). W pewnym momencie ostrość wzroku zaczyna spadać i łatwo o przeoczenie. Poza tym czas. Stoisk jest kilka, na każdym 80-100 kartonów - zawartość jednego dostawczaka. 

Przykładowo moje targi: 

  • sobota (dane z 28.01.2023):
    • stoisko 1 - 5 rzędów po 16 kartonów + jeden po 8 = 88 kartonów
    • stoisko 2 -  7 rzędów po 12 kartonów = 84 kartony
    • stoisko 3 - ok. 5 rzędów po ok. 20 kartonów (stoisko rozłożone częściowo z uwagi na deszcz, więc nie liczyłem dokładnie) = ok. 100 kartonów.
  • niedziela (dane z 29.01.2023):
    • stoisko 4 - 6 rzędów po 24 kartony = 124 kartony

Kartony mają standardowe wymiary, łatwo więc policzyć łączną powierzchnię do przeszukania.

I najważniejsza wada: możliwość przeoczenia wyrobów o nietypowych barwach lub lezących pod spodem. Do takich obiektów należy:

  • płaskorzeźba Matki Boskiej z przezroczystego szkła z dodatkiem Th-232 [LINK]
  • białe talerzyki Provincial Boquet
  • kremowe talerze i mlecznik (oraz niekupiona waza) firmy Haldensleben
  • dymne szkło uranowe, wyglądające zupełnie jak Duralex czy Arcoroc [LINK]
  • oprawny w cynę talerz z kremowego szkła uranowego
  • glazura uranowa na metalu - tu jeden obiekt (miedziany trójkąt) rozpoznałem wzrokowo, ale pozostałe "na przyrządy":
    • rycerz [LINK]
    • puzderko My Nghe Viet Nam [LINK]
    • tacka Esmaltes Garcia
  • okruchy autunitu w małej gablotce
  • okruchy nierozpoznanych minerałów różnych rozmiarów i aktywności
  • żółte minerały znajdujące się pod warstwą naczyń
  • czarne kieliszki i czarka z glazurą uranową [LINK]
  • kafel z motywem gwiazdki, świetny do autoradiogramów [LINK]
  • holenderska ceramika Gouda, często dość niepozorna
  • talerzyk z... Fabryki Fajansu w Kole
  • pomalowany na złoto wazon z zielonego szkła uranowego (zob. niżej)
  • dzbanek z malowanego szkła wazelinowego 
  • czasza od kielicha z metalowymi "złotymi" zdobieniami
  • miseczka z zielonego "butelkowego" szkła

Powyższych wyrobów w 90% bym nie znalazł, szukając tradycyjnymi metodami. Albo kolor był niepozorny, albo znajdowały się głęboko, albo byłem już zmęczony i wzrok mi się mącił, ale jeszcze wyskok wskazówki „żelazka” byłem w stanie zauważyć. Tu mała uwaga. Może się wydawać śmieszne, ale po kilku godzinach z „kocim plecakiem” na grzbiecie, często w pół-zgiętej pozycji zdolność koncentracji i spostrzegawczość gwałtownie spadają. Pstrokacizna przedmiotów zaczyna zlewać się w jeden melanż, a jeśli jakiś wyrób nie ma typowo "uranowej" barwy (ostry pomarańcz), to bardzo łatwo go pominąć. Sprawę komplikują dodatkowo obiekty "fałszywie dodatnie", czyli pomarańczowy lub żółty odbiegający od typowego koloru glazury uranowej, które jednak, dla 100% pewności, lepiej sprawdzić.

Do tego dochodzi kwestia obiektów umieszczonych przy ściance kartonu albo pod warstwą innych naczyń. Kafel ozdobiony motywem gwiazdy podniósł odczyt na RKP-1-2, stojąc pionowo, "przyklejony" do ścianki kartonu. W inny sposób bym go nie zauważył. Niektóre naczynia wykopałem spod warstwy innych skorup, jeśli tylko ich aktywność była odpowiednio wysoka. Promieniowanie glazury uranowej ma dość niską energię i łatwo ulega pochłanianiu w warstwie naczyń znajdujących się powyżej, jednak naczynia nie leżą ściśle, a odstępy są na tyle duże, że wystarczą, by silna wiązka dotarła do dozymetru. W przypadku minerałów, emitujących promieniowanie o wyższej energii ("twarde") ten problem nie występuje, nawet gruba warstwa naczyń nie jest w stanie bardzo go osłabić. Po dłuższej praktyce można nawet zauważyć różnicę w szybkości ruchu wskazówki - przy minerałach skok jest gwałtowny., wskazówka od razu idzie na koniec skali I zakresu, a dźwięk impulsów zmienia się w charakterystyczny syk.

***

Metoda "na przyrządy" ma również wady.  Pierwszą, dość oczywistą, jest zmęczenie. "Żelazko" trzeba zbliżyć na odległość 5-10 cm od powierzchni naczyń w kartonie. Kartony sięgają mniej więcej do kolan osoby o przeciętnym wzroście. Oznacza to, że pracujemy w póługiętej pozycji. "Żelazko" waży 1,5 kg, a obsługujemy je jedną ręką, zwykle wiodącą (u mnie lewa).

Do tego dochodzi "pułapka ośmiu cps", którą opisałem osobno [LINK], tutaj więc tylko wspomnę, że oznacza ona oscylowanie wyniku wokół dwukrotności tła naturalnego. Może być to spowodowane nagromadzeniem szkła kryształowego, zwykłej ceramiki, granitu albo pojedynczego wyrobu o średniej aktywności i w pewnym oddaleniu. 

Poważniejszym jednak problemem jest zwracanie na siebie uwagi i to zarówno sprzedawcy, jak i innych kupujących. Ze sprzedającym najlepiej się zaprzyjaźnić, zwłaszcza jak jesteśmy stałym klientem. Dobra relacja opłaca się obu stronom - sprzedawca ma stałego nabywcę, a my możemy liczyć na mały rabat czy podsunięcie ciekawego obiektu (zdarzało się!). Niestety nie zawsze to działa i niektórzy podwyższają cenę, jeśli widzą, że przedmiot wyszukał dozymetrysta-amator. Pomaga wówczas chodzenie parami. Jedna osoba "skanuje" kartony, a druga "ogląda" tradycyjnie. Przedmioty "świecące" są odkładane na miejsce w umówiony sposób (np. po dwukrotnym potrząśnięciu, postukaniu palcem, obejrzeniu pod światło). Druga osoba ma na oku tak "zaznaczone" obiekty i po chwili pyta o cenę. 

Inną kwestią są humory niektórych sprzedawców (w moim wypadku niezwykle rzadkie, aczkolwiek zdarzały się) - większość tylko pyta, co mierzymy, nawiązuje pogawędkę i tyle. W moim mieście na dwóch stoiskach można pogawędzić, na pozostałych jestem traktowany neutralnie, na jednym sprzedawca czasem coś podsunie, bo już mniej więcej wie, jakie wyroby "świecą". Niektórzy jednak mają dziwne pretensje - słynna sytuacja "Tu nie ma żadnego promieniowania, tu ludzie chodzą!". Nie spotkałem się jeszcze z zarzutem "niszczenia" towaru przez dotykanie miernikiem, ale wszystko przede mną.

Obawa przed nieprzychylną reakcją powstrzymała mnie od użycia "żelazka" na giełdzie Pchli Targ w Poznaniu - ograniczyłem się do poszukiwania wzrokowego i znalazłem jedynie drobnicę z niewielkimi maźnięciami glazury uranowej. Gdybym przeskanował te wszystkie kartony, być może znalazłbym coś jeszcze, wolałem jednak nie ryzykować na nie swoim terenie:

https://promieniowanie.blogspot.com/2022/06/gieda-staroci-pchli-targ-w-poznaniu.html

Kolejnym problemem są inni kupujący. Niektórzy zapytają się, po wyjaśnieniu (i otrzymaniu wizytówki bloga) podziękują - tacy są najlepsi. Inni zaczną wchodzić w dyskusję, co jest już mniej pożądane - wszak towar stygnie, a inni kupujący nie śpią, lubię popularyzować wiedzę, ale targ jest moim terenem polowań. Najbardziej irytujący są "śmieszni", co pytają "z Czarnobyla?" "bombę budujesz". Niektórym po prostu ewidentnie się nudzi, inni zaś patrzą się jak sroka w kość czy nawet śledzą (!), ale nie pytają. 

***

Na sam koniec pozostaje kwestia sprzętu, którego używamy do poszukiwania metodą "na przyrządy". Miernik taki powinien mieć przede wszystkim:

  • czuły detektor o dużej powierzchni - najlepiej zestaw 3 lub 6 liczników STS-6/SBM-19/BOI-53, ewentualnie większy licznik okienkowy, np. SBT-10A, SI8B, SI14B
  • mikroamperomierz analogowy (ze wskazówką) - ma mniejszą bezwładność niż cyfrowy wyświetlacz i łatwiej zauważyć nawet drobne wahania.

Podane warunki spełnia niewiele mierników:

Spośród nich przetestowałem gruntownie RKP-1-2, który jest najbardziej użyteczny i sprawdził się podczas licznych poszukiwań. Największą zaletą jest duża powierzchnia liczników, pozwalająca na "omiecenie" całego kartonu w ciągu kilku sekund. Drugą zaletą jest duży, wyraźny mikroamperomiez, pozwalający zarejestrować nawet niewielki wzrost poziomu promieniowania. Nie bez znaczenia jest też mały pobór prądu - przy cotygodniowym chodzeniu na targi w sobotę i niedzielę jeden komplet starcza na ponad rok pracy!

Starsza wersja - RKP-1 - jest mniej wygodna, ale tylko, gdy przesiadamy się z nowszej i musimy przyzwyczaić do skali w cpm oraz mR/h zamiast cps i µGy/h. W takiej sytuacji trzeba na nowo zapamiętać wartości tła, "pułapki 8 cps" oraz odczytów dla najważniejszych typów artefaktów. Jeśli poszukiwania zaczynamy z RKP-1, będzie on równie funkcjonalny jak RKP-1-2, gdyż różnice są kosmetyczne. Dźwięk impulsów w RKP-1 jest nieco "ostrzejszy" w brzmieniu, co niekiedy może być zaletą.  

Testowałem też radiometr RM5/1 firmy Nuclear Enterprises, który może współpracować ze wszystkimi sondami na napięcie 300-1400 V, zatem podłączymy do niego każdą sondę produkcji ZZUJ Polon z pojedynczym wtykiem koncentrycznym. Przyrząd jest lekki i ma wygodny uchwyt do przenoszenia, niestety krótka stała czasu powoduje w połączeniu z dość "nerwową" wskazówką mikroamperomierza bardzo duże wahania wyniku. Miernik testowałem z sondą SGB-3P i udało mi się znaleźć ten oto podgrzewacz firmy Rosenthal, choć kolor był tak charakterystyczny, że pomiar był tylko formalnością.

https://promieniowanie.blogspot.com/2022/12/podgrzewacz-rosenthal-z-glazura-uranowa.html

Próbowałem też prowadzić poszukiwania z miernikami cyfrowymi:

Wyniki jednak nie były w pełni zadowalające. Najlepiej sprawdził się UDR-2 z sondą SGB-3P. Sonda ta stanowi większą wersję SGB-1P i ma 6 liczników STS-6/SBM-19/BOI-53, dwa razy więcej niż mniejszy model. Z jednej strony przyspiesza to przeszukiwanie kartonów, z drugiej powoduje wzrost odczytu od dużej liczby zwykłych wyrobów ceramicznych, szkła kryształowego itp. Problemem jest też masa sondy (2 kg), do której dochodzi jeszcze radiometr (0,5 kg), a także mała manewrowość całego zestawu. Nie wyobrażam sobie w tej roli RUST-3, ważącego 4 kg.

EKO-C jakkolwiek ma dużą czułość, to jego wyświetlacz LED ma sporą bezwładność, a do tego nie jest dobrze widoczny w pełnym słońcu. W przypadku RK-100 z kolei problemem był wysoki bieg własny i czas reakcji, choć mała i lekka sonda ułatwiała pracę. Zaletą jest też dobre zabezpieczenie okienka pomiarowego przez mocną siatkę drucianą, choć i tak lepiej uważać - z zawartości kartonu może sterczeć drut lub szpikulec i nieszczęście gotowe.

Niedawno testowany MKS-1E ma dobrą czułość, jednak problemem jest dość małe okienko, wymagające powolnego i wielokrotnego przesuwania nad zawartością kartonu, a także szybkie zapełnianie się pamięci, jeśli ustawimy krótki czas pomiaru, niezbędny by dozymetr szybko zareagował na źródło. Do tego dochodzi nieergonomiczny wysięgnik, wymagający mocnego chwytu, gdyż pulpit pomiarowy powoduje silne skręcanie w lewo:


Jak już wspomniałem, przy licznikach okienkowych należy też bardzo uważać, by nie dotknąć okienkiem różnych obiektów o ostrych krawędziach, wystających drutów itp. Mika jest bardzo cienka i łatwo ją uszkodzić, nieodwracalnie niszcząc licznik.

Poszukiwania kieszonkowymi miernikami (AT-6130, RadiaScan 701A) prowadziłem wyjątkowo, z powodu uszkodzenia głównego dozymetru. Małe okienko pomiarowe powodowało, że trzeba było wykonać kilka "przejść" przez karton. Pracę ułatwiał tryb poszukiwania, obecny w obu miernikach. W tym trybie dozymetr bardzo szybko reaguje na odchyłki od tła naturalnego, a wynik pokazywany jest w postaci wydłużającego się paska i dodatkowej wartości cyfrowej:


Dozymetr z małym okienkiem i trybem poszukiwania przydaje się jako dodatkowy miernik, gdy "żelazko" wpadnie w "pułapkę 8 cps" albo pokazuje niejednoznaczny wynik, bo źródło jest znacznie mniejsze niż powierzchnia detektorów. W takim przypadku pomiar małym licznikiem okienkowym pozwala stwierdzić, czy aktywność obiektu wyraźnie przekracza tło. Takie problemy najczęściej sprawia niskoaktywne szkło uranowe, często w kolorze ciemnej, butelkowej zieleni.

***

Podsumowując, metoda "na przyrządy", jakkolwiek wymaga pewnej wprawy oraz dużej dozy cierpliwości, pozwala na wyszukanie obiektów, których innymi metodami byśmy nie znaleźli. Jest szczególnie przydatna w przypadku obiektów przykrytych innymi naczyniami, małych, niewyróżniających się, a zwłaszcza tych o dużej aktywności. 

Szukacie metodą "na przyrządy" czy wolicie wzrokowo? Jakie najdziwniejsze sytuacje spotkały Was podczas poszukiwania artefaktów? Może wzorem konkursu "Atomowa bzdura roku" zrobimy własny pt. "Targowa bzdura roku"? 

08 lutego, 2023

Kamil Dworaczek - W cieniu radioaktywnej chmury

Publikacja ta, wydana w 2022 r przez IPN, wypełnia poważną lukę, jaka do tej pory istniała wśród pozycji dotyczących katastrofy w Czarnobylu. Otóż większość prac na ten temat została napisana przez autorów zagranicznych i skupiała się na:

  • technicznym aspekcie katastrofy, 
  • działaniach Likwidatorów, 
  • osobistych tragediach mieszkańców Prypeci i okolic, 
  • skutkach zdrowotnych, 
  • reperkusjach międzynarodowych. 

W Polsce, nie licząc pierwszej dekady po katastrofie, ukazało się mało wydawnictw na temat krajowych skutków Czarnobyla. Do tej pory też nikt nie ujął w sposób całościowy działań władz PRL i oddźwięku katastrofy czarnobylskiej w Polsce. Przyczynkiem do badań, ale tylko jednego aspektu, była moja praca magisterska, poświęcona propagandowym technikom ukrywania katastrofy przez władze polskie (skrót opublikowany w "Dziejach Najnowszych" R. 43, nr 2 (2011), s. 115-132, pełna wersja w serwisie Akademia.edu - LINK). Teraz Czytelnik dostaje do rąk przeglądową publikację, która prowadzi  od momentu wykrycia skażeń nad Polską aż do końca czerwca 1986 r., kiedy zainteresowanie sprawą Czarnobyla wyraźnie zmalało.

Praca powstała w oparciu o solidną kwerendę źródłową, obejmującą zarówno materiały archiwalne, jak również wywiady z głównymi uczestnikami, w tym ówczesnym rzecznikiem rządu, Jerzym Urbanem. Autor omawia dostępne źródła, jak również te, do których nie udało się dotrzeć lub zostały utracone. 

Nie będę tu streszczał całej publikacji, która zdecydowanie jest warta lektury, tylko skupię się na ścisłości kwestii dotyczących fizyki jądrowej, dozymetrii i ochrony radiologicznej. Na wstępie zaznaczę, że nie zauważyłem rażących nieścisłości, mogących wprowadzić Czytelnika w błąd. Występują jednak pewne niezręczności dotyczące opisu zjawisk z dziedziny fizyki jądrowej:

  • s. 7-8 - "Oprócz tego [prętów sterujących - przyp. mój] w każdym reaktorze znajduje się moderator, którego zadaniem jest odpowiednie spowolnienie reakcji, do których dochodzi w reaktorze" - moderator spowalnia neutrony, aby były w ogóle w stanie rozszczepiać jądra uranu-235, bez niego reaktor by nie działał. Moderator nie jest potrzebny przy reaktorach, które pracują na neutronach prędkich, gdzie paliwem jest głównie uran-238. Trudno więc mówić, że moderator "spowalnia" reakcje w reaktorze - opis Autora sugeruje, jakby moderator był dodatkowym układem regulującym, obok prętów kontrolnych. 
  • s. 26 - Nie wspomniano, że test, który doprowadził do katastrofy, pierwotnie miał być przeprowadzony przed oddaniem IV reaktora do użytku, jednak spieszono się z wykonaniem planu i test odłożono na później. W tekście jest mowa tylko o przełożeniu testu ze zmiany dziennej na nocną z powodu nieprzewidzianego deficytu mocy w sieci energetycznej, wywołanego awarią reaktora w innej elektrowni.
  • s. 27
    • "Była ona [woda - przyp. mój] jednym z absorberów uwalnianych neutronów, kiedy jej zabrakło, zachodziła większa liczba reakcji atomowych, co spowodowało, że moc reaktora zaczęła gwałtownie rosnąć" - mowa oczywiście o reakcjach jądrowych
    • "Ilość uwolnionego promieniowania szacowano na 200 mln kiurów" - bardzo potoczne stwierdzenie, powinno być "aktywność uwolnionych izotopów...".
  • s. 38 - "Była to bardzo ryzykowna misja ze względu na konieczność przejścia przez mocno napromieniowaną wodę" - częsty błąd, mylenie napromieniowania ze skażeniem. Woda w basenie rozbryzgowym pod reaktorem była przede wszystkim skażona radioizotopami wypłukanymi z paliwa jądrowego i to one stwarzały największe zagrożenie. 
  • s. 48 - "Co prawda znajdują się w niej obszary mocnej skażone, które należy omijać, ale jednodniowa wycieczka powoduje pochłonięcie  dawki promieniowania takiej, jaką przyjęlibyśmy w czasie godzinnego lotu samolotem narażonego na ekspozycję promieniowania kosmicznego" - plus za termin "skażone" zamiast "napromieniowane", sama dawka też dość obrazowa, warto jednak uściślić, o jaką wysokość przelotową samolotu chodzi, gdyż od niej zależy moc dawki promieniowania kosmicznego. Przy locie na wysokości 10 tys. m będzie to 4-5 µSv/h, zatem godzina lotu da nam od 4-5 µSv. Teraz podzielmy tą dawkę przez czas zwiedzania Strefy w ciągu jednego dnia (ok. 10 h) i wyjdzie nam średnia moc dawki 0,4-0,5 µSv/h. Warto też wspomnieć, że w wielu miejscach Strefy moc dawki jest taka sama, jak w Warszawie - odsyłam do mojej relacji [LINK]
  • s. 82 - wartości mocy dawki w Polsce podawane są, zgodnie z zachowaną dokumentacją, w milirentgenach na godzinę (mR/h). Można się spierać, czy trzeba podawać też przelicznik na współczesne jednostki (µGy/h lub µSv/h).
  • s. 107 - "[Wicepremier Szałajda] dodał, że mleko było skierowane do przerobu, ponieważ po ośmiu dniach następuje rozpad radioaktywnego jodu, w związku z tym przetwory będą bezpieczne" - to parafraza wypowiedzi ministra, zawartej w materiale źródłowym, przydałby się jednak przypis z informacją, że po ośmiu dniach rozpadnie się zaledwie połowa pierwotnej aktywności jodu-131. Całość ulegnie rozpadowi dopiero po 10 okresach połowicznego rozpadu, czyli po 80 dniach. Sama zasada przetwarzania produktów spożywczych, skażonych izotopami krótkożyciowymi, jest słuszna - przetwory można dłużej przechowywać niż świeży produkt, a przez ten czas izotopy ulegną rozpadowi. 
  • s. 209 - "Oprócz tego czytelnik mógł zaznajomić się z samą zasadą działania siłowni jądrowych, m.in. omówiono charakterystykę reaktora typu RBMK, gdzie wskazano jego słabości konstrukcyjne oraz brak kopuły ochronnej" - fachową nazwą jest "obudowa bezpieczeństwa".
  • s. 223 - "(...) szturm na dyżurujące apteki w nadziei na kupno jodu, choćby w postaci roztworu jodyny, mimo że przeznaczony był do użytku zewnętrznego" - określenie "roztwór jodyny" jest niefortunne, jodyna (nalewka jodowa, Iodi solutio spirituosa, Tinctura Jodi) jest alkoholowym roztworem jodu z dodatkiem jodku potasu dla stabilizacji. Warto byłoby tutaj umieścić w przypisie informacje, czym się różni jodyna od płynu Lugola (rozpuszczalnikiem, ten drugi ma wodę zamiast alkoholu) i jakie konsekwencje może mieć picie jodyny (poparzenia, zatrucia jodem). Takie informacje miałyby nie tylko walor historyczny - nawet obecnie, ilekroć pojawiają się wiadomości o awarii w obiekcie jądrowym, ludzie wykupują preparaty jodowe z aptek i niekiedy biorą je na własną rękę, poważnie szkodząc swojemu zdrowiu [LINK]. 
  • s. 231 - "Obawiano się też o skażenie Narwi, której źródła znajdowały się na terenach uważanych za najbardziej napromieniowane" - znowu, napromieniowanie zamiast skażenia, choć możliwe, że autor/redaktor chciał uniknąć powtarzania słowa "skażenie/skażone".

Tekst zamyka słowniczek podstawowych pojęć z zakresu fizyki jądrowej i dozymetrii, które można lepiej zdefiniować:

  • s. 317 
    • Bekerel (Bq) - jednostka aktywności ciała promieniotwórczego w układzie SI; wyrażane w niej jest stężenie radionuklidu w jednostce masy lub objętości. Jednostkami stężenia są bekerele na kilogram, litr lub metr sześcienny. - zabrakło podstawowej informacji, że 1 bekerel oznacza 1 rozpad promieniotwórczy na sekundę, zaś sama jednostka nie jest związania z masą czy objętością. Co do stężenia, zabrakło metra kwadratowego - w tej jednostce mierzono np. skażenie gleby.
    • Promieniowanie jonizujące - promieniowanie elektromagnetyczne lub korpuskularne (składające się z cząstek) powodujące jonizację (wybijanie elektronów z ich orbit atomowych) ośrodka, przez który przechodzi. Powoduje m.in. rozbicie atomów, z których zbudowane są tkanki żywych organizmów. - myślę, że nie chodziło tu o rozbicie atomów, a cząsteczek, np. radiolizę wody pod wpływem promieniowania jonizującego. "Rozbicie atomu" jest jak najbardziej możliwe z fizycznego punktu widzenia, choć prawidłowym terminem jest rozszczepienie, które zachodzi w specyficznych warunkach i nie w organizmach żywych.

  • s. 318
    • Rem (R) - jednostka równoważnika pochłoniętej dawki promieniowania jonizującego 
      • po pierwsze, litera litera R oznacza rentgena, jednostkę dawki ekspozycyjnej, jednostkę rem, która jest skrótowcem (roentgen equivalent man) zawsze zapisujemy po prostu "rem", ewentualnie z przedrostkami "mrem", µrem", po drugie warto wspomnieć, że rem jest jednostką pozaukładową i już niestosowaną, zastąpił ją siwert.
    • Sivert (Sv) - prawidłowy zapis jednostki to siwert, użycie litery v to kalka z angielskiego "sievert"
Słowniczek pozostawia pewien niedosyt - liczy dwie strony i zaledwie 13 najbardziej podstawowych haseł występujących w tekście (bekerel, dawka, efektywny równoważnik dawki, moc dawki, okres połowicznego rozpadu, opad całkowity, promieniowanie jonizujące,  promieniowanie tła, radioaktywność, radionuklidy, rem, równoważnik dawki, siwert). Rozumiem, że mamy do czynienia z książką historyczną i ten aspekt jest najważniejszy, jednak przydałoby się dodać jeszcze kilkanaście haseł, szczególnie dla mniej zorientowanego czytelnika.  

Książkę kończy wkładka barwna z kilkudziesięcioma fotografiami. Tutaj mam zastrzeżenia co do treści podpisów:

  • s. 347 - zniszczony reaktor sfotografowany z pokładu śmigłowca 26 kwietnia, podpisane "Fot. Wojtek Łaski / East News" - faktycznym autorem jest Igor Kostin, 26 kwietnia żaden polski fotoreporter nie byłby w stanie dotrzeć w rejon katastrofy i wykonać zdjęcia reaktora. Zdjęcie różni się jedynie zwiększonym kontrastem w stosunku do oryginału oraz odbiciem lustrzanym:

  • s. 364:
    • górne - "badanie poziomu skażenia wykonywane przez pracownika laboratorium" - raczej jest to analiza składu izotopowego skażeń, pracowniczka obsługuje zestaw ze wskaźnikiem oscyloskopowym
    • dolne - "badanie skażeń przez Wojewódzką Stację Sanitarno-Epidemiologiczną w Rzeszowie" -  na zdjęciu jest wyjmowanie tygielka kwarcowego z pieca elektrycznego, służącego do spopielania filtrów wyłapujących aerozole z powietrza przed badaniem aktywności skażeń. W tym wypadku jest to prawdopodobnie piec muflowy PEM-1 o mocy 2,5 kW i temperaturze maksymalnej 950 st. C.

  • s. 365 
    • górne - "badanie poziomu skażenia wykonywane przez pracownika laboratorium" - opis bardzo ogólny, na zdjęciu widzimy wyjmowanie filtra wyłapującego skażenia powietrza, który następnie, po spopieleniu, będzie poddany pomiarom aktywności całkowitej oraz badaniom spektrometrycznym


Jak widać, nie jest tego dużo i nie są to kwestie fundamentalne. Co zaś zasługuje na pochwałę? Przede wszystkim szeroka kwerenda źródłowa i krytyczna analiza źródeł. Podkreślone są błędy, przemilczenia i zafałszowania w oficjalnych raportach, a także chwyty manipulacyjne stosowane w ówczesnych mediach, zwłaszcza w debatach telewizyjnych. Jednym z głównych aktorów jest nieżyjący już "Goebbels stanu wojennego", czyli rzecznik rządu Jerzy Urban. Sporo miejsca poświęcono jego chwytom erystycznym, błyskotliwym, choć nieetycznym. Z drugiej strony trudno nie przyznać racji niektórym jego obrazowym wypowiedziom, dotyczącym znacznego, lecz nadal niegroźnego i krótkotrwałego wzrostu poziomu promieniowania: jak z 1 kropli wody poziom wzrośnie do 15 tys., będzie to dużo, ale i tak się nie utopimy (s. 192). Zwraca też uwagę mocno protekcjonalne traktowanie społeczeństwa, które nie zrozumie naukowych zawiłości i wpadnie w panikę, a czasu na przyspieszony wykład fizyki i dozymetrii nie było. Jednocześnie ocena działań informacyjnych i organizacyjnych, podjętych przez władze PRL, nie jest tak negatywna, jakby się mogło wydawać. Szczególnie w porównaniu z ZSRR, czy nawet niektórymi państwami Zachodu (s. 214). Podkreślono też panikarstwo mediów zachodnich (s. 202) oraz wietrzenie sensacji - jeden z dziennikarzy bez żenady stwierdził, że za artykuł inny niż sensacyjny (choćby i nieprawdziwy) nikt by mu nie zapłacił (!).

Autor przywiązuje dużą wagę do definicji i spory passus poświęca kwestii lokalizacji elektrowni czarnobylskiej, która jak wiemy, znajdowała się w Prypeci i taki miała adres, jednak nazwa brzmiała Czarnobylska Elektrownia Atomowa (CzAES) im. W.I. Lenina (s. 11). To samo dotyczy niektórych terminów, w mowie potocznej i części literatury stosowanych zamiennie (awaria i katastrofa, elektrownia jądrowa i atomowa, plotka i pogłoska, aborcja i przerwanie ciąży itp.) - Autor opowiada się za którąś z opcji albo dopuszcza obie, zwracając uwagę na synonimiczność. 

Na co zwróciłem szczególną uwagę spośród licznych merytorycznych informacji zawartych w książce:

  • uściślenie daty pierwszego wykrycia skażeń promieniotwórczych przez stację w Mikołajkach
  • chaos organizacyjny przez pierwsze 35 godzin po w/w informacji
  • brak procedur na wypadek masowego wystąpienia skażeń na terenie całego kraju
  • schemat polityki informacyjnej w ZSRR i PRL
  • wartości skażeń powietrza i wybranych produktów spożywczych w poszczególnych województwach
  • dane procentowe dotyczące źródeł informacji o Czarnobylu oraz zaufania do każdego z nich (media krajowe, znajomi, rozgłośnie zagraniczne)
  • zmiany w strukturze zakupów wywołane obawą przed promieniowaniem (w liczbach względnych i bezwzględnych)
  • błędy i sprzeczności w oficjalnych komunikatach
  • dane liczbowe dotyczące telefonów obywateli do mediów i placówek służby zdrowia
  • skutki ekonomiczne wywołane embargiem EWG na produkty z krajów socjalistycznych
  • faktyczne skutki zdrowotne, główne pod względem chorób tarczycy, badane zarówno w pierwszych latach po katastrofie, jak i w 2002 r.
  • kwestia przerywania ciąży z obawy przed wadami płodu wywołanymi promieniowaniem

Nie będę tutaj przytaczał szczegółowych danych, by nie psuć przyjemności z lektury. Chciałem tylko zasygnalizować, które informacje były dla mnie sporym zaskoczeniem, choć jestem osobą dość dobrze rozeznaną w temacie.

Na koniec, last but not least, mój artykuł. Przywołany jest w trzech miejscach. Najpierw przy omówieniu literatury, jako wytłumaczenie faktu, że Autor zrezygnował z kwerendy w aktach Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (s. 18). Następnie pod koniec rozdziału "Reglamentowanie informacji" na blisko dwóch stronach streszczono jego najważniejsze tezy, dotyczące ingerencji cenzorskich w artykułach prasowych dotyczących Czarnobyla (s. 204-205).


Trzecim miejscem jest fragment poświęcony problemom środowiska wiejskiego, m.in. nieprzyjmowaniem nowalijek przez punkty skupu (s. 253) oraz kwestii odszkodowań ze strony ZSRR.

Podsumowując, książka zdecydowanie warta polecenia. Napisana jest przystępnym językiem, choć niestety oznacza to również pewne uproszczenia czy nieścisłości w kwestiach fizycznych, ale zwróci na to uwagę tylko taki nerd jak ja. Szczególnie cenne jest przytoczenie wielu faktów i danych, nieznanych wcześniej, zwłaszcza szerszemu ogółowi. 

Jeśli czytaliście już książkę "W cieniu radioaktywnej chmury - konsekwencje katastrofy czarnobylskiej w Polsce", znaleźliście inne nieścisłości lub macie uwagi do powyższej recenzji - dajcie znać w komentarzach!

02 lutego, 2023

Promieniowanie jonizujące czy radioaktywne?

Promieniowanie jonizujące, któremu poświęcony jest mój blog, niekiedy bywa określane mianem „promieniowania radioaktywnego”, choć termin ten nie występuje ani w literaturze naukowej, ani w ustawodawstwie (por. prawo atomowe - LINK). Przyjrzyjmy się więc nazewnictwu od strony językowej.

Definicja przymiotnika „radioaktywny” w Słowniku Języka Polskiego odsyła nas do hasła „promieniotwórczy”, są to bowiem synonimy i mogą być używane wymiennie [LINK]. „Promieniotwórczy” zaś oznacza:

  • „związany z promieniotwórczością” 
  • "radioaktywny" . 

Promieniotwórczość z kolei to zdolność jąder atomowych do samorzutnego rozpadu, połączonego zwykle z emisją cząstek alfa, beta lub kwantów gamma. Zatem termin „promieniowanie radioaktywne” możemy zastąpić terminem „promieniowanie promieniotwórcze” i wychodzi nam pleonazm („masło maślane”), podobnie jak w przypadku terminu "demokracja ludowa" ("ludowe rządy ludu"). Określenie "promieniowanie radioaktywne (promieniotwórcze)" jest o tyle błędne, ponieważ promieniowanie samo w sobie nie jest „promieniotwórcze” („radioaktywne”), ono jest raczej skutkiem promieniotwórczości, czyli  zdolności do emitowania promieniowania przez niektóre pierwiastki. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że promieniowanie jonizujące nie zawsze jest skutkiem zjawiska radioaktywności, które - z definicji - zachodzi na poziomie jądra atomowego. Przykładem może sytuacja, gdy elektron wybity na wyższą orbitę powraca na niższą, oddając nadmiar energii w postaci kwantu promieniowania rentgenowskiego - całe zjawisko zachodzi między powłokami elektronowymi (na rysunku  tor cząstki nr 1). Podobnie dzieje się w przypadku promieniowania hamowania (nr 2):

https://www.seceng.co.kr/eng/technology/xray_principle/?ckattempt=1

Mimo to termin "promieniowanie radioaktywne" ten często jest stosowany w tekstach popularnych, szczególnie o zabarwieniu sensacyjnym. Niekiedy też może być użyty, jeśli zależy nam na podkreśleniu wymowy tekstu i swoistego "dobicia puenty dechą", by czytelnik, zwłaszcza niezorientowany, nie miał wątpliwości, o jaki rodzaj promieniowania chodzi. Jest to o tyle istotne, ponieważ bardzo wiele osób myli promieniowanie jonizujące z mikrofalami i generalnie falami radiowymi, o czym pisałem osobno [LINK]. 

Sam pleonazm też nie zawsze jest błędem, szczególnie gdy stanowi chwyt retoryczny czy zabieg literacki mający na celu wzmocnienie wydźwięku wypowiedzi. Mogą też być pleonazmy pozorne, np. biały śnieg [LINK]

Tym niemniej właściwym określeniem jest „promieniowanie jonizujące”, czyli mające zdolność jonizacji – tworzenia jonów, atomów obdarzonych ładunkiem elektrycznym. Jonizacja może następować:

  • bezpośrednio, w przypadku promieniowania złożonego z cząstek o ładunku elektrycznym (alfa, beta, protony), 
  • pośrednio, za pośrednictwem elektronów wybijanych z powłok przez promieniowanie fotonowe (kwanty gamma i rentgenowskie) lub cząstki obojętne (neutrony). 

https://www.env.go.jp/en/chemi/rhm/basic-info/1st/01-03-06.html

Aby promieniowanie elektromagnetyczne zostało zakwalifikowane do jonizującego, musi mieć energię większą niż ultrafiolet (nadfiolet, UV, dawniej promieniowanie pozafiołkowe lub nadfiołkowe) - granica przebiega między światłem widzialnym a UV-A (długość fali 320-380 nm). Całość widma promieniowania elektromagnetycznego, wraz z obrazowym przedstawieniem długości fali doskonale ilustruje ten diagram: 

https://www.prorankingi.pl/blog/czy-mikrofalowka-jest-szkodliwa-dla-zdrowia/#wplyw-mikrofal-na-zywnosc
I kolejny, jeszcze bardziej obrazowy wykres:

https://si2pem.gov.pl/about_pem/

Stąd też, choć ultrafiolet może powodować jonizację, nie zalicza się do promieniowania jonizującego. Zdolność ultrafioletu do jonizacji pozwala mierzyć to promieniowanie przy pomocy liczników G-M, jeżeli oczywiście ich ścianka jest przepuszczalna dla tego promieniowania. Zatem liczniki G-M przeznaczone do pomiaru UV muszą mieć specjalne okienko kwarcowe, przepuszczalne dla UV. gdyż zwykłe szkło silnie pochłania. Jeśli jednak licznik ma rejestrować tylko promieniowanie jonizujące, jego obudowa powinna odcinać ultrafiolet, aby nie zawyżał wyniku. W licznikach BOB-33 i BOB-33A osiągnięto to przez pomalowanie bańki licznika czarną farbą. Z kolei w przypadku chińskich M4011 po prostu ukryto licznik wewnątrz obudowy dozymetru - niektóre serie tych liczników były czułe na ultrafiolet, co widać na poniższym filmie:


Skoro już wyjaśniliśmy nazewnictwo dotyczące promieniowania jonizującego, błędnie zwanego radioaktywnym, przyjrzyjmy się teraz promieniowaniu niejonizującemu. Zaliczają się do niego następujące rodzaje promieniowania:

  • ultrafiolet (UV)
  • światło widzialne
  • podczerwień (IR)
  • fale radiowe:
    • mikrofale
    • fale ultrakrótkie (UKF, na Zachodzie zwane błędnie, od stosowanej w tym zakresie modulacji częstotliwościowej, "FM")
  • fale krótkie (SW)
  • fale średnie (MW, w zachodnich radioodbiornikach dwuzakresowych często zwane błędnie, od modulacji amplitudowej, "AM")
  • fale długie (LW)

Promieniowanie niejonizujące oznacza się osobnymi symbolami, zupełnie odmiennymi od "koniczynki" oznaczającej promieniowanie jonizujące:


Najczęściej znak "uwaga, promieniowanie niejonizujące" stosuje się w odniesieniu do fal radiowych, szczególnie tych o najmniejszej długości fali, czyli mikrofal. Są one stosowane w kuchenkach mikrofalowych, radarach, telefonii komórkowej, sieciach Wi-Fi oraz łączności Bluetooth. Do pomiaru tego promieniowania służą specjalne radiometry mikrofalowe, niemające nic wspólnego z dozymetrami promieniowania jonizującego. 

https://pl.aliexpress.com/item/4000077044996.html

Mimo to nieuczciwi (albo niedouczeni) sprzedawcy, głównie z Aliexpress, często mieszają te dwa rodzaje promieniowania i mierników. Radiometry mikrofalowe (i ogólnie mierniki pola elektromagnetycznego) są opisywane jako licznik Geigera, zaś dozymetry wykorzystujące licznik Geigera reklamowane wizerunkami stacji bazowych telefonii komórkowych.

Wprowadza to ogromny chaos pojęciowy w powszechnej świadomości, który potem muszę mozolnie porządkować przez poglądowe wpisy na blogu. Szczególnie "winne" są tu opisy z Aliexpress, zawierające jak najwięcej słów kluczowych, dodatkowo automatycznie tłumaczone w sposób dość koślawy: 

Źródło - Aliexpress


W zwalczaniu mitów i naocznym ilustrowaniu odmienności obu rodzajów promieniowania bardzo przydatne są mierniki kombinowane, łączące w jednej obudowie dozymetr promieniowania jonizującego i radiometr mikrofalowy. Takie urządzenie pozwala za pomocą jednego eksperymentu udowodnić, że telefon komórkowy emituje mikrofale, ale bez promieniowania jonizującego, zaś źródła promieniowania jonizującego nie generują mikrofal. 

Takim miernikiem jest choćby JD-3001, omawiany dwa lata temu, który ma osobne tryby do pomiaru promieniowania jonizującego i niejonizującego, zaś wyniki mogą być logowane w pamięci:

https://promieniowanie.blogspot.com/2021/11/dozymetr-jd-3001.html

Podsumowując, zalecam używanie prawidłowego terminu "promieniowanie jonizujące" zamiast "radioaktywne", choć przyznaję, że niekiedy na blogu zdarzało mi się użyć niepoprawnego określenia, szczególnie w początkach działalności. Staram się jednak korygować starsze wpisy, a w nowszych stosować właściwą terminologię.
Na koniec argument dość ryzykowny, zważywszy na powszechność niektórych błędów, czyli liczba wyników Google dla obu terminów:


Z kolei w katalogach Biblioteki Narodowej stosunek ten wynosi 6 do 1147. Termin "promieniowanie radioaktywne" pojawia się tylko w tekstach popularnych albo jest generowany przez wyszukiwarkę, która łączy wyrazy należące do różnych związków w obrębie jednego tytułu, np. Izotopy radioaktywne jako źródło promieniowania gamma


Myślę, że stosowanie terminu "promieniowanie jonizujące" w literaturze naukowej, przy jednoczesnym praktycznym braku publikacji o "promieniowaniu radioaktywnym" powinno stanowić ostateczny argument za używaniem prawidłowej terminologii. 

Jeżeli nie zgadzacie się z moją argumentacją, macie inne spojrzenie na sprawę, coś jest niejasne, albo chcecie uzupełnić niniejszy wpis, dajcie znać w komentarzach!