W książce Domowe laboratorium naukowe możemy znaleźć wiele
ciekawych eksperymentów z zakresu fizyki, chemii, biologii, geografii czy
meteorologii. Skromny rozdział poświęcono również fizyce jądrowej. Wśród
proponowanych doświadczeń jest symulator datowania izotopowego, spintaryskop,
dozymetr elektrooptyczny oraz komora mgłowa. Chciałbym się pochylić nad
proponowanym projektem spintaryskopu, gdyż jego realizacja jest wyjątkowo
niebezpieczna.
Otóż autorzy sugerują, by zdrapać (!) farbę świecącą ze
starego zegara, zmieszać z siarczkiem cynku i umieścić w pudełku z soczewką.
Oczywiście dla porządku informują o niebezpieczeństwie skażenia i zatrucia, zalecają mycie rąk itp., ale
wiadomo, że takich ostrzeżeń nikt nie czyta, a jak czyta, to i tak nie bierze
poważnie. Tymczasem nawet niewidoczna gołym okiem drobinka farby może dostać
się do dróg oddechowych albo prysnąć poza stanowisko robocze i skazić
pomieszczenie. Wypadek taki może zajść nawet przy bardzo ostrożnej pracy, a tym
bardziej, gdy eksperyment wykonuje "narwana" młodzież. Do tego
dochodzi skażenie narzędzi - nożyk umyjemy gąbką do naczyń, którą potem
będziemy myć talerze? A co ze ściekami? Rad należy do IV, najwyższej grupy
radiotoksyczności, a przyjęty drogą oddechową jest znacznie bardziej szkodliwy
niż spożyty. Prace z tego typu izotopami można wykonywać jedynie w pracowniach
izotopowych w specjalnych komorach rękawicowych. Tyle ostrzeżeń.
Teraz druga
kwestia. Autorzy pytają, czy intensywność świecenia zmniejsza się wraz z
upływem czasu i jak długo taki spintaryskop może działać, sugerując wpływ czasu
połowicznego rozpadu. Otóż w przypadku radu, czas ten nie ma żadnego znaczenia,
gdyż wynosi 1600 lat. Stopniowy spadek liczby błysków światła wynika ze
zniszczenia struktury kryształów siarczku cynku i postępuje znacznie szybciej
niż rozpad radu. Dlatego też wszystkie zegarki i przyrządy z farbą radową od
dawna już nie świecą, choć zachowują radioaktywność. Nawet trytowe źródła
światła tracą jasność szybciej, niż by to wynikało z rozpadu trytu - po prostu
luminofor się zużywa.
I na koniec jeszcze jedna uwaga. Klasyczny spintaryskop ma
ekran scyntylacyjny, po którego jednej stronie, tej z luminoforem, znajduje się
źródło, a po drugiej soczewka [LINK]. Dla większej wartości naukowej źródło powinno
mieć możliwość regulacji odległości od ekranu, aby można było śledzić zasięg
cząstek alfa, wynoszący kilka centymetrów w powietrzu. Podczas przysuwania
źródła w kierunku ekranu w pewnym momencie zauważymy pojedyncze błyski, które
bardzo szybko zwiększą swą intensywność, by przy samym źródle stać się
"wulkanem". Źródło powinno mieć dużą wydajność emisji alfa bez
jednoczesnej emisji gamma i beta, zatem rad sugerowany w książce to słaby
wybór. Szkolne spintaryskopy miały albo polon-210, albo ameryk-241, ew.
pluton-239, jednakże źródła te były szczelnie zamknięte w solidnych, metalowych
obudowach. Spintaryskop powstały w wyniku wymieszania substancji radioaktywnej ze scyntylatorem będzie świecił stale, bez możliwości obserwacji zasięgu cząstek alfa. Nie będzie można go też "wyłączyć" przez odsunięcie źródła od ekranu poza zasięg strumienia cząstek, co spowoduje przedwczesne zużycie scyntylatora.
W pozostałych dwóch eksperymentach również autorzy zalecają
użycie radu jako źródła promieniowania - zarówno w dozymetrze elektrooptycznym,
jak i komorze mgłowej. Co ciekawe, w uwagach pojawia się informacja o
izotopowych czujkach dymu z amerykiem-241. Autorzy nawet pytają, czy
rozbieranie takiej czujki jest bezpieczne i legalne, jakby zdrapywanie radu z
tarczy zegara było!
Tak więc, nie próbujcie tego w domu :) Gwoli sprawiedliwości, książka jest bardzo ciekawa i zawiera szereg inspirujących doświadczeń, które można wykonać bardzo prostymi i tanimi środkami. Pytania umieszczone po każdym eksperymencie zmuszają do myślenia i samodzielnego rozwiązywania problemów badawczych. Ale radem lepiej się nie bawić! Poniżej dodatkowe ostrzeżenia w dziale "uwagi" na końcu książki: