W PRL-u baterie były dość drogie i starczały na krótko - większość popularnych ogniw stanowiły suche ogniwa cynkowo-węglowe typu Leclanchego. Postanowiono obejść ten problem, wprowadzając akumulatorki niklowo-kadmowe wielokrotnego ładowania. Były droższe i miały niższą pojemność od ogniw tradycyjnych, jednak ich koszt szybko się zwracał. Stosowano m.in. modele KN-1 i KN-0.2. W popularnych radioodbiornikach typu Koliber, Sylwia czy Dana używano 5 sztuk KN-0.2 w specjalnym zasobniku, zastępującym fabryczny koszyczek na 4 paluszki R6 (AA). Gniazdo zasilacza znajdowało się w koszyczku naprzeciwko specjalnego otworu w tylnej ściance obudowy i umożliwiało jednoczesną pracę urządzenia oraz ładowanie akumulatorków.
Fabryczny koszyczek na baterie miał w miejscu gniazda zaślepkę, zasłaniającą otwór w obudowie radia podczas zasilania z tradycyjnych baterii. Z tego co się dowiedziałem, akumulatorki były dość odporne na całkowite rozładowanie.
Fabryczny koszyczek na baterie miał w miejscu gniazda zaślepkę, zasłaniającą otwór w obudowie radia podczas zasilania z tradycyjnych baterii. Z tego co się dowiedziałem, akumulatorki były dość odporne na całkowite rozładowanie.
Do ładowania tych akumulatorków służył "adapter" PT-1 (przetwornica transformatorowa), będąca po prostu transformatorem z diodą prostowniczą DZG. Produkowane były przez Zakłady Produkcji Transformatorów Radiowych "Zatra" oraz Zakłady Radiowe "Eltra" i konfekcjonowane w tekturowych pudełkach o różnych wzorach.
Ładowarka produkcji "Zatry" z pudełkiem jednoczęściowym. |
Ładowarka produkcji "Eltry" z pudełkiem dwuczęściowym. |
Widoczne logo "Eltry" będące jednocześnie banderolą opakowania. |
Pobór prądu wynosił... a napięcie wyjściowe 6 V. Wtyk miał dwa bolce różniące się średnicą i długością, z przetoczeniem na końcach, które zaskakiwało za styki w koszyczku. Na tylnych ściankach odbiorników umieszczano oznaczenie "+", choć z uwagi na różne średnice wtyków odwrotne podłączenie było niemożliwe, ale próby wciskania na siłę mogłyby uszkodzić gniazdo i wtyk.
Oprócz radioodbiorników ten sposób zasilania wykorzystano w... w radiometrze kieszonkowym RK-63, produkcji Zakładu Doświadczalnego Biura Urządzeń Techniki Jądrowej. Fabryczny karton radiometru ma nawet osobne miejsce na ładowarkę oraz obok koszyczek z bateriami. Z innych przyrządów warto wymienić choćby przenośny izotopowy miernik poziomu PIMP-3. Niewykluczone, że ten sposób zasilania stosowany był również w innych przyrządach radiometrycznych i izotopowych pierwszej połowy lat 60. Istotną rolę odgrywała unifikacja produkcji, co widać choćby po przyjęciu sposobu zasilania z popularnego radia, że o stylistyce obudowy nie wspomnę.
RK-63 z koszyczkiem na typowe baterie wygląda tak:
Po założeniu obudowy otwór na wtyk ładowarki jest zasłonięty przez występ na koszyczku, służący do jego wyjmowania:
Zakładamy koszyczek z akumulatorkami:
Gniazdo ładowania wystaje przez otwór w obudowie:
i można wetknąć wtyczkę:
Ładowarka w osobnej przegródce firmowego opakowania radiometru RK-63:
Z kolei PIMP-3 miał gniazdo zasłaniane specjalną zaślepką z chromowanej stali, którą można było wyjąć po przekręceniu:
Koszyczek trzymany był na płytce drukowanej przez płaskownik z aluminiowej blachy:
Opis z katalogu "Aparatura jądrowa - informator techniczny" (1963 r.) informuje o możliwości stosowania ładowarki identycznej z tą stosowaną w radioodbiornikach "Koliber" produkowanych przez zakłady "Eltra", stanowiącej element wyposażenia zestawu - zatem możliwe, że produkowano oddzielną wersję specjalnie dla PIMP-3.
Koszyczek z akumulatorkami w swoim uchwycie:
Co ciekawe, obudowa jest skręcana na cztery śruby, mocujące panel przedni do korpusu, nie ma żadnej klapki, umożliwiającej wymianę koszyczka, zatem raczej przewidywano stałe korzystanie z akumulatorów - nikt by nie chciał rozkręcać obudowy by zmienić baterie co 30 godzin pracy, a akumulatorki wystarczało naładować z przetwornicy co 20 godzin.
I na koniec radiometr przenośny typu RP, opisywany w Katalogu z 1961 r. Na zdjęciu widzimy ładowarkę o takiej samej wtyczce i przewodzie typu "skrętka", lecz innym korpusie - cylindrycznym i wykonanym z metalu. Opis informuje, że miernik zasilany jest z 2 baterii - jedna 4,5 V, druga 1,5 V lub zasilacza sieciowego, nie przewidziano zatem użycia akumulatorków. Podejrzewam, że ten zasilacz mógł być wspomnianą wyżej oryginalną ładowarką do PIMP-3, ale kwestię zostawiam otwartą.
Obecnie ładowarki PT-1, zwłaszcza z opakowaniem i instrukcją, osiągają wysokie ceny, od 30 do 50 zł. Co prawda dostępność baterii AA jest większa niż akumulatorków KN-02, ale skoro mamy już RK-63 czy inny sprzęt z tego okresu, to warto uzupełnić jego wyposażenie o PT-1. Trudniej dostępne są koszyczki na akumulatorki, ale od biedy można dorobić z odpowiedniego plastikowego pudełka.
I na koniec porada praktyczna - aby przetwornica zmieściła się w fabrycznym pudełeczku, przewód owijamy wokół wtyków do gniazdka sieciowego - inaczej nie wejdzie:
I na koniec pierwsza wersja "Kolibra" - MOT-601 - w tylnej ściance otwór na wtyk ładowarki:
Cześć, nie znalazłem niestety innej formy kontaktu więc piszę tutaj:
OdpowiedzUsuńznalazłem stronę artysty który robi przedmioty ze szkła. Część produktów reklamuje jako szkło świecące w UV, a w dzień o charakterystycznym żółtym odcieniu ;)
Wklejam linka: https://www.etsy.com/pl/shop/FreemanGlassworks
Czy to możliwe, by było to szkło uranowe?
Co ciekawe, gość z tego szkła tworzy nawet... zabawki analne świecące w UV ;)
Na 99% tak, świeci na kolor typowy dla uranu. Ostatnio pisałem o współczesnych kolczykach "dyskotekowych" ze szkła uranowego :) Nawet bym kupił trochę jego wyrobów, gdyby nie cena :(
Usuń