Ten film, choć czarno-biały, powstał dwa lata po filmie "W pogodny dzień", w tej samej wytwórni "Czołówka" i również przy współpracy CLOR. Niespełna 22-minutowy materiał ukazuje, na przykładzie elektrowni Pątnów*, pracę zakładu przemysłowego w warunkach radioaktywnego skażenia po ataku jądrowym. Motywem przewodnim jest utrzymanie pracy zakładu przy jednoczesnym zminimalizowaniu napromieniowania ludzi. Autorzy z miejsca odrzucają możliwość wyłączenia maszyn i ukrycia całej załogi w budowlach ochronnych, uzasadniając to strategiczną rolą elektrowni, ciepłowni, wodociągów, hut itp. w funkcjonowaniu państwa i stratami mogącymi wyniknąć z wyłączenia.
Jako przykład wybrana zostaje elektrownia, przy założeniu, że system energetyczny kraju jest sprawny lub sieć jest wydzielona. Przyjęte metody oczywiście mogą być zastosowane, po pewnych modyfikacjach, do innych zakładów przemysłowych.
W elektrowni najbardziej narażeni na promieniowanie są robotnicy pracujący pod gołym niebem, czyli głównie przy dostarczaniu węgla. Kamera ukazuje opróżnianie wagonów z węgla na wiadukcie nad placem węglowym. Lektor sugeruje przerwanie prac na składowisku i ukrycie pracowników w schronach na czas najsilniejszej aktywności skażeń, co wymaga uprzedniego zgromadzenia odpowiednich zapasów węgla. Śledzimy więc drogę węgla w elektrowni - z wagonów na plac, z placu na taśmociągi i do zasobników nad kotłami w budynku elektrowni. Lektor zwraca uwagę na "wąskie gardło" - ładowarkę, czyli koparkę czerpakową, która przeładowuje węgiel z placu na taśmociąg. Kabina operatora tejże ładowarki jest obudowywana płytami stalowymi - widzimy traserów zaznaczających linie cięcia na blasze stalowej i wycinających odpowiednie kształty. Zabezpieczenie kabiny powoduje, że operator może wrócić na stanowisko dużo wcześniej, kiedy aktywność skażeń jeszcze nie spadnie. Na filmie możemy zauważyć, że pracownik nadzorujący maszynowe cięcie metalu ma gogle odsunięte na czoło, ale to nie film o BHP przy pracy palnikiem, tylko o przygotowaniu elektrowni na opad promieniotwórczy, udajmy więc, że tego nie widzimy.
Jako dodatkowe rozwiązanie problemu zaopatrzenia w węgiel polecany jest mazut, stanowiący rezerwowe paliwo dla elektrowni, zgromadzone w zbiornikach. Mazut jest ciężką frakcją ropy naftowej, używaną jako paliwo do silników okrętowych oraz w elektrowniach i elektrociepłowniach, gdzie służy albo do rozruchu kotłów węglowych, albo jest spalany jako osobne paliwo. Obecnie zastępowany olejem opałowym lekkim (np. w warszawskiej Ciepłowni Wola).
Wchodzimy teraz do budynku. Tutaj pracownicy są bezpieczniejsi - grube ściany i maszyny skutecznie tłumią promieniowanie. Problem stanowią jedynie okna i cieńsze ściany w niektórych miejscach. Narracja urywa się i przechodzimy do symulacji "ostatnich chwil przed atakiem". Czyli znowu - nie spodziewamy się zaskoczenia, tylko czekamy jak na północ w Sylwestra. Wchodzimy do sali, gdzie zebrało się kierownictwo zakładu.
Obłok pyłu jest spodziewany za godzinę-dwie. Uruchomiony zostaje plan obrony cywilnej. Zbędni pracownicy mieszkający odpowiednio blisko są odsyłani do domów. Rozdzielane są zadania, padają pytania o zapasy węgla i mazutu, kierownicy meldują o kończeniu prac nad budową osłon na ładowarkach i stanowiskach dyżurnych. Na żądanie dyspozycji mocy obciążenie ma być zredukowane do minimum, w kotłach trzeba zapalić po jednym palniku olejowym, a na stanowiskach zostać może jedynie niezbędna obsługa. Za pół godziny kierownictwo uda się na stanowisko kierowania OC zakładu, umieszczone w schronie. Widzimy teraz pracowników czekających na przystankach i stacjach kolejki, aby odjechać do domów. Są to głownie osoby wykonujące pomocnicze prace w elektrowni, bez których w chwili zagrożenia zakład może się obejść. Zabiera ich pociąg oraz autobus "Jelcz" 043, tzw. ogórek z dodatkową przyczepą autobusową P-01.
Służba przeciwpożarowa pobiera sprzęt z magazynów. Jej zadaniem jest nie tylko gaszenie pożarów,ale również usuwanie skażeń. Widzimy załadowywanie dużego ręcznego wózka wężami, hydrantami i gaśnicami. Wózek przewozi też motopompę, a strażak bierze z półki aparat oddechowy. Przechodzimy do innego magazynu. Słyszymy, że "Magazynier kończy wydawanie sprzętu dozymetrycznego...", zdejmując z regału... radiotelefony Radmor R-4431 (FM-315). Radiostacje te można poznać po charakterystycznym mikrofonie. Takiego sprzętu używała m.in. Milicja Obywatelska. Dla porównania zdjęcie autorstwa Grażyny Rutowskiej ze zbiorów NAC (sygn. 40-M-6-2):
Gdy zaś lektor kontynuuje "... i sprzętu łączności", pracownik wydaje sygnalizatory RS-70 i skrzynkę z miernikiem nieustalonego typu - może to być DP-66 albo D-08. Członkowie OC rozbiegają się po zakładzie.
Nagle w dyspozytorni dzwoni telefon. Dyżurny przyjmuje meldunek o skażeniach i odsyła swojego zastępcę do schronu. W budynku wyznaczono miejsca bezpieczne dla osób, które muszą stale przebywać na stanowiskach, nawet pomimo zagrożenia. Dyżurny odsuwa swoje krzesło pod gruby żelbetowy słup konstrukcyjny. Ukazana jest plansza z zaznaczonymi kierunkami wiązek promieniowania, które przenikają przez okna i cienkie ściany w taki sposób, że za wspomnianym słupem robi się bezpieczna przestrzeń, trzeba tylko przysunąć do niego krzesło:
Nagle rozlega się alarm. Pracownicy udają się do wspomnianych stref bezpiecznych, z których część przygotowano za specjalnymi parawanami ze stali, jeśli akurat ich stanowiska nie są chronione przez słupy i inne elementy konstrukcyjne.
Dyżurujący pracownicy zostaną zmienieni, gdy otrzymają najwyższą dopuszczalną, choć jeszcze niegroźną dla zdrowia dawkę. O dozymetrii indywidualnej nie ma mowy, dawki są szacowane na podstawie czasu przebywania na stanowisku przy założeniu, że ściany i osłony znacznie osłabią promieniowanie. Przydałby się pomiar radiometrem już po nadejściu obłoku radioaktywnego i weryfikacja skuteczności osłon. Zmiana planu. Udajemy się do schronu, gdzie rezydują służby ZOS. W pomieszczeniu obok przebywa kierownictwo zakładu. Dzwoni telefon. Opad spodziewany jest za 15 minut. Dyżurny przekazuje wieść do schronu ZOS. "Dobrze, że jesteśmy przygotowani" - mówi jeden z "ocelotów" tonem charakterystycznym dla tego typu produkcji. Rozlega się wycie syren, załoga z całego zakładu biegiem udaje się do schronów. Taśmociąg robi się pusty i staje, a operator ładowarki opuszcza kabinę. Dostawa węgla przerwana. Od tej pory elektrownia musi polegać na zgromadzonych zapasach. Akurat tak się dziwnym trafem złożyło, że chwilę wcześniej rozładowano pełen transport węgla i zatankowano mazut.
Pracownicy wbiegają do schronu, członek ZOS rozdziela miejsca i dokonuje inspekcji infrastruktury - widzimy zbiorniki wody i wyjście awaryjne, którego drzwi dyżurny zamyka na zakręcane zasuwy.
Kamera ukazuje "wymarły" zakład z zewnątrz ładowarka stoi na terenie żywego ducha, pracownicy siedzą w schronie, oddając się lekturze czasopism. Pani w białym fartuchu wydaje zupę. W tym czasie obłok promieniotwórczy, ukazany jako miejscowe rozjaśnienie nieba (!) dociera do elektrowni i przesuwa się nad zabudowaniami. Pracownicy przebywają w schronie i czas im się dłuży. Widzimy stoisko z prasą, książkami i grami. Kierownictwo OC odbiera meldunek, że promieniowanie osiągnęło maksimum i zaczyna opadać. Sztab ma nadzieję na utrzymanie produkcji. Na stole widzimy leżący RS-70:
Minął już jeden dyżur obsługi na stanowiskach pracy w elektrowni, następuje teraz zmiana. Nowa obsada może już dłużej pracować z racji zmniejszającego się poziomu promieniowania. "Obłok" dalej przesuwa się nad zakładem, a pracownicy w schronie śpią na materacach rozłożonych na podłodze. Kierownictwo wysyła dozymetrystę z zadaniem "zmierzenia promieniowania na zewnątrz". Zwrot jest dość kolokwialny, właściwym terminem jest aktywność skażeń, ewentualnie moc dawki. Pracownik służby rozpoznania skażeń wychyla się z drzwi schronu z... rentgenometrem D-08. Nie jest to najbardziej odpowiedni sprzęt do tego typu pomiarów, jego zadaniem jest pomiar mocy dawki gamma i to rzędu setek R/h, jakie występują w bezpośrednim sąsiedztwie wybuchu jądrowego. Rentgenometr ten wykorzystuje komorę jonizacyjną znajdującą się wewnątrz solidnej blaszanej obudowy, co prawda wykonano w niej okienko pokryte blachą aluminiową, jednak jest ono przepuszczalne jedynie dla silniejszego promieniowania beta, a jego pomiar w skażeniach jest najbardziej istotny:
Dodatkowo nasz dozymetrysta powinien uruchomić i skalibrować przyrząd przed wejściem do strefy skażeń, zwłaszcza że D-08 wymaga kilku czynności przed uruchomieniem (schemat żarzenie-anoda-zero). Pomijam brak środków ochrony osobistej - skoro teren zakładu jest obsypany pyłem radioaktywnym, wyjście bez maski i kombinezonu, nawet tylko za próg, niesie ryzyko skażenia i wniesienia skażeń do wnętrza. Po kilku ruchach gałkami dozymetrysta wraca do wnętrza. Skażenia rozpoznane, można przeprowadzić dezaktywację, od razu, zanim alarm ustąpi. Ekipa ppoż zmywa wężami pył z krytycznych obszarów, zwłaszcza ładowarki do węgla. Operator już wraca na stanowisko, osłony na ładowarce zabezpieczą go przed radiacją pyłu lezącego na węglu i ziemi.
Maszyna rusza, węgiel znowu jest dostarczany. Pominę fakt, że spalanie węgla pokrytego pyłem radioaktywnym powoduje ulatnianie się skażeń z dymem, a także ich koncentrację w popiele. Obecnie elektrownie mają elektrofiltry, które choć częściowo ograniczają emisję cząstek stałych, mamy jednak lata 70., kiedy o takiej technologii nikt nawet nie marzył, a ochrona środowiska nie była priorytetem. Należy jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że węgiel jest dość trudny do dezaktywacji, szczególnie węgiel brunatny i koks, które są porowate i łatwo chłoną skażenia. Wróćmy do schronu, w którym nadal toczy się życie, jedni czytają, inni śpią. Telefonistka łączy rozmowę - możemy się domyślać, że dzwoni instancja wyższa. Alarm został odwołany, ale w elektrowni nadal trwa, aż do przeprowadzenia pomiarów i usunięcia skażeń. Następuje spłukiwanie wężami pyłu węglowego z okolic zasobników nad kotłami, gdyż zmieszany jest z pyłem radioaktywnym. Pracownicy wracają na stanowiska, przestawiają burka na dawne miejsca, a w schronie składana jest pościel. Lektor zaznacza, że promieniowanie nie znikło jednak i przez "kilka dni" trzeba unikać przebywania na otwartej przestrzeni. Tak po prostu, bez przytoczenia czasów połowicznego rozpadu najczęściej występujących w opadzie radioizotopów (I-131 - 8 dni, Sr-90 - 28 lat, Cs-137 - 30 lat) wraz z informacją, że do zaniku aktywności potrzeba 10 takich okresów. Katastrofa czarnobylska pokaże, jak trudno uporać się z radioaktywnym opadem, który przedostaje się wszędzie, a po jego usunięciu nowe partie są przynoszone przez wiatr. Skażenia wyjątkowo silnie "oblepiają" różne obiekty, do tego stopnia nawet, że dezaktywacja jest niemożliwa lub nieopłacalna, jak w przypadku pojazdów z wspomnianego Czarnobyla.
Film kończy się optymistycznym akcentem, że nawet w warunkach silnych skażeń prawidłowe przygotowanie, ukrycie się, sporządzenie osłon i dezaktywacja skażeń nie tylko uratuje życie załogi i zdolność produkcyjną zakładu, lecz również zapewni ciągłość dostaw energii, wody, gazu i uchroni zakład przed uszkodzeniem. Dlatego zakłady o ruchu ciągłym powinny być przygotowane do pracy również w warunkach skażeń. Czyli po prostu nie ma się czego bać, trochę przygotowań, chwila w schronie lub na zabezpieczonym stanowisku, potem sprzątanko i z powrotem do pracy. Przecież uderzenie jądrowe wcale nie będzie zmasowane i skierowane na strategiczną infrastrukturę kraju, do której należy m.in. przemysł. Ale cóż, w jakiś sposób trzeba było oswajać społeczeństwo z zagrożeniem, przed którym tak naprawdę nie ma ani ucieczki, ani osłony.
------------------------------------
*w kadrach otwierających film pojawia się elektrownia "Adamów" wchodząca w skład kompleksu elektrowni "Pątnów-Adamów-Konin", pozostałe sceny kręcono w Pątnowie.
Co prawda tego filmu nie oglądałem, lecz zdaję sobie sprawę jak było to niebezpieczne. Praca zakładu przemysłowego po ataku jądrowym w warunkach radioaktywnego skażenia była niezwykle kosztowna dla zdrowia, a niektórzy przypłacili to życiem. W dzisiejszych czasach również czyhają na nas różne zagrożenia, jednak być może mniej szkodliwe.
OdpowiedzUsuń