Kopalnia ta była moim celem od dawna, jednak utrudniony dojazd do Kowar ciągle przesuwał te plany w dalszą przyszłość. Dopiero teraz, jak wybraliśmy się z Żoną w objazd po Dolnym Śląsku, postanowiliśmy wreszcie zwiedzić to miejsce.
W swojej recenzji nie będę spojlerował niezwykle ciekawych opowieści przewodnika, skupię się tylko na praktycznym oraz dozymetrycznym aspekcie zwiedzania. I tak bym nie przekazał całości wiedzy, zresztą mija się to z celem, kopalnię "Podgórze" trzeba po prostu zobaczyć, usłyszeć i poczuć.
Z kolei o samym górnictwie uranu w tych rejonach pisałem przy okazji recenzji książki "Atomowa tajemnica Sudetów" [LINK], więc tych informacji również nie będę powtarzał.
***
Zacznijmy od kwestii organizacyjnych. Do kopalni najlepiej dojechać samochodem, oczywiście można spróbować komunikacji miejskiej, jednak od przystanku trzeba będzie jeszcze spory kawałek dojść piechotą. Nawigacja dobrze wskazuje drogę, jednak musimy uważać, by nie pomylić Podgórza z sąsiednią kopalnią Liczyrzepa (o niej w osobnej recenzji - LINK). Jest to o tyle trudne, że obie kopalnie występują pod nazwą "Sztolnie Kowary", zaś parking Liczyrzepy jest wcześniej i specjalny "naganiacz" kieruje do tej kopalni, o czym zostaliśmy poinformowani w Podgórzu, pytając o dojazd. Spotkałem się z informacją, że niekiedy zatrzymuje samochody i informuje, że kopalnia Podgórze jest nieczynna (!). Uważajcie na to i jedźcie dalej, trzymając się prawej strony. Z poziomu ulicy wygląda to tak:
Z lewej parking Liczyrzepy, z prawej w oddali zjazd do kopalni Podgórze - LINK |
Droga jest wąska i na pewnym odcinku obowiązuje ruch wahadłowy, regulowany światłami. Światło czerwone trwa 3 minuty, zielone 1 minutę, poczekajmy więc, zanim uznamy, że sygnalizacja się zepsuła. Światła są rozstawiane ok. godziny 9, przed pierwszym terminem trasy turystycznej, więc jeśli jedziemy na godz. 8 (I termin trasy ekstremalnej), to ich jeszcze nie będzie.
Po przejechaniu tego odcinka mamy z lewej strony pierwszy parking kopalni Podgórze. Możemy jednak jechać dalej i z lewej strony mamy mały podjazd, a następnie stromy zjazd. Za nim będzie parking przy kasach biletowych.
Zjazd jest ostry, ale pracownicy zapewniają, że jeszcze nie było przypadku, by ktoś nie podjechał z powrotem. Przy parkingu mamy stoliki z parasolkami, można kupić jedzenie i napoje, jest też kiosk z pamiątkami, m.in. wyrobami ze szkła uranowego.
Bilety najlepiej rezerwować telefonicznie - kontakt jest podany na stronie Kopalni [LINK]. Odbiór i płatność w kasie. Warunki zwiedzania podano na tablicy obok mapy, ukazującej teren wydobycia rud uranu w tym rejonie.
W ofercie kopalni Podgórze są trzy trasy:
- turystyczna, 1,5 km, 1,5 godziny
- ekstremalna, 3 km, 3 godziny
- nurkowa (tylko dla osób z przeszkoleniem nurkowym)
Ponieważ przyjechaliśmy we dwoje, rozdzieliliśmy się, aby zaliczyć zarówno trasę ekstremalną, jak i turystyczną. Recenzję zaczniemy od trasy ekstremalnej. Gotowi?
***
Trasa ekstremalna obrosła już legendami - nasz przewodnik przytoczył czyjąś opinię, że są to "3 godziny czołgania się w błocie" (sic!). Jak było naprawdę, zaraz się dowiecie.
Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem, w grupach od 2 do 15 osób, co jest jej ogromną zaletą, gdyż tłok skutecznie zabija radość z każdego zwiedzania, a zwłaszcza kopalni. W mojej grupie było nas pięcioro: dwie pary i ja, co można uznać za optimum.
Przed wejściem dostajemy kaski z czołówkami oraz kalosze. Do wyboru są dwie opcje:
- "wodery", czyli pończochy ochronne od stroju przeciwchemicznego OP-1, nakładane na buty - dla osób o rozmiarze buta do ~43 oraz o szerszych łydkach, które nie wejdą w zwykłe kalosze
- tradycyjne kalosze zakładane zamiast obuwia dla osób o rozmiarze buta >44
OP-1 lepiej zabezpiecza przed bryzgami wody, które mogą się przelać przez zwykłe kalosze, zmieszczą się też na każdą łydkę, gdyż są szerokie, spinane gumowymi paskami nad kostką i pod kolanem.
Do tych butów lepiej założyć mocniejsze adidasy lub obuwie turystyczne, gdyż w sztolni jest sporo chodzenia po kamieniach i leżących na ziemi belkach.
Jaki strój? Przede wszystkim taki, którego nie szkoda pobrudzić i poocierać. W moim wypadku były to długie spodnie z cienkiego ortalionu i stara lekka kurtka przeciwdeszczowa. W sztolni panuje temperatura ok. 8 st. C, jednak podczas marszu szybko się rozgrzejemy. Wilgotność jest duża (do 97 %), a ze stropu czasem coś kapie, należy więc pamiętać o zabezpieczeniu sprzętu fotograficznego i dozymetrycznego. Jest to szczególnie istotne w przypadku dozymetrów, które nie są hermetyczne - kondensująca się wilgoć może zniszczyć elektronikę. Do tego tematu jeszcze wrócę.
***
Zaczynamy zwiedzanie. Bilety mają postać "przepustek" stylizowanych na stary dokument, będą więc miłą pamiątką z wycieczki. Sporo muzeów nie dba o takie detale, a niektóre w ogóle nie wydają biletów, tylko paragon.
Przewodnik widząc naszą grupę stwierdził, że wyglądamy na sprawnych, może więc zaproponować więcej chodzenia kosztem bardziej pobieżnego omówienia ekspozycji (liczniki itp.). Grupa prawie jednomyślnie przystała na tę propozycję - osobiście wolałbym usłyszeć więcej o eksponatach, jednak ostatecznie dłuższa trasa była strzałem w dziesiątkę.
Po otrzymaniu informacji organizacyjnych udajemy się do sztolni 19A. Koło wejścia stoi leżak z istniejącego tu kiedyś inhalatorium radonowego oraz wagonik kolejki dowożącej pacjentów.
Wchodzimy i mijamy kolejne ekspozycje w niszach korytarza. Wilgotność nie daje się bardzo we znaki, spodziewałem się, że będzie gorzej. Fotografuję na szybko, najpierw tylko przy świetle czołówki, na wysokim ISO, później z fleszem. Zaczynamy od sprzętu górniczego - świdrów, łopat i masek przeciwpyłowych.
Mamy tu też systemy łączności stosowane w kopalniach - zarówno telefony górnicze w hermetycznych obudowach (niebieskie), jak również zwykłe polowe MB-66 z łącznicą ŁP-10, używane w Ludowym Wojsku Polskim:
Z uwagi na panującą w kopalni wilgoć eksponaty są mocno skorodowane, przywodząc na myśl podobną ekspozycję w katakumbach w Odessie [LINK]. Sprzęt dozymetryczny reprezentowany jest przez wojskowe radiometry i rentgenometry:
Nie zatrzymujemy się przy tej ekspozycji, wszak dalekie korytarze przed nami. Na dłuższą chwilę stajemy zaś przy kolekcji szkła uranowego. Dominuje kolor zielony, choć są też pojedyncze wyroby w kolorze miodowym i niebieskim, a także przedmioty ze szkła chryzoprazowego i wazelinowego. Na poniższym zdjęciu udało mi się doliczyć 86 sztuk, choć pewnie w ciemności skrywa się trochę więcej.
Tak jak wspomniałem, nie będę tu przytaczał wszystkiego, co opowiadał przewodnik, ani też zamieszczał szczegółowej fotorelacji z każdego etapu zwiedzania. Niech te kilka zdjęć posłuży za zachętę do odwiedzenia Podgórza, a my przejdźmy teraz do kwestii turystyczno-sprawnościowych. Korytarze pozwalają na swobodne przejście w pozycji wyprostowanej. Dno jest suche, w głębszych rejonach woda do kostek, raz się trafiła do pół łydki. Przewodnik ostrzega, jeśli gdzieś jest głębiej, informuje też, którą stroną lepiej przechodzić. Jeśli mamy zwykłe kalosze, trzeba uważać na rozbryzgi wody, które mogą się przelać górą przy przekraczaniu różnych przeszkód, głównie belek.
W paru miejscach trzeba się trochę pochylić, skręcając głowę w bok. Najniższy korytarz, widoczny poniżej, pokonałem w kucki (mam 194 cm), osoby niższe muszą tylko się mocniej schylić.
Z innych przeszkód - wysokie schody, po których wchodziliśmy w jedną stronę. stabilne i z poręczami
A także dwie tamy, pod które zresztą podstawiono stopnie, ułatwiające przejście. Tamy te miały na celu ograniczenie przepływu radonu przez chodniki - gaz ten jest cięższy od powietrza i gromadzi się w dolnych partiach.
Osoba o przeciętnej sprawności fizycznej doskonale sobie poradzi z tymi "przeszkodami", nie mówiąc już o korytarzach. Nie wiem, skąd się wzięło to "czołganie się przez 3 godziny", szczególnie że przewodnik stara się dobrać wariant trasy do kondycji danej grupy.
Jedynie klaustrofobia może być przeszkodą do zwiedzania sztolni, jednak przewodnik przed wejściem pyta, czy ktoś cierpi na tą przypadłość, a także prosi o zgłaszanie nawet drobnych objawów. Lepiej wówczas zrobić przerwę i się uspokoić, niż dopuścić do wystąpienia napadu paniki, z którego wychodzenie trwa znacznie dłużej. Przewodnik ma ze sobą podręczną apteczkę, zatem wszelkie rany i skaleczenia zostaną od razu opatrzone - w naszej grupie na szczęście nie było takiej potrzeby.
Wilgotność jest duża, ale nie przeszkadza w robieniu zdjęć, w kilku miejscach ze stropu kapie lub ciurka mały strumyczek. Wody lepiej nie dotykać, zwłaszcza tej na dnie, z racji obecności mikroorganizmów charakterystycznych dla jaskiń. Trzeba też uważać na przykryty kamiennymi płytami kanał odwadniający po prawej stronie głównego chodnika sztolni (patrząc od wejścia).
Nasza grupa miała świetny czas - trasę na 3 godziny zrobiliśmy w 2, zwiedziliśmy więc jeszcze jeden chodnik. Przez cały czas nie było zimno, a nawet w niektórych momentach lekko ciepło. Szedłem zwykle na końcu, rozciągnięty między słuchaniem, fotografowaniem a pomiarami. Generalnie polecam być blisko przewodnika, gdyż szum wody i pogłos w kopalni mocno zagłuszają słowa.
Po zakończonym zwiedzaniu wyszliśmy sztolnią nr 18, którą mijaliśmy na początku wycieczki.
Trasę ekstremalną polecam każdemu - jest to unikalna możliwość spotkania z historią, geologią, biologią i fizyką w niezwykle malowniczej scenerii, wśród licznych anegdot i ciekawostek. Trasę pokonają wszyscy, nawet osoby o słabej kondycji fizycznej, jedynym poważnym przeciwwskazaniem jest klaustrofobia.
Teraz kwestie dozymetryczne. Na wycieczce miałem ze sobą 3 dozymetry:
- RadiaCode 101 w wodoszczelnym etui od telefonu z włączoną aplikacją, ale bez mapy - pod ziemią i tak nie ma zasięgu, ale zależało mi na histogramie mocy dawki
- AT-6130 w firmowym pokrowcu przy pasku - ten dozymetr ma solidny filtr do pomiaru promieniowania gamma, a przy tym jest wodoszczelny i z opcją ręcznego zapisu bieżącego pomiaru
- Radex RD-1008 w improwizowanym etui w kieszeni kurtki - służył za dawkomierz, wyzerowałem dawkę dla użytkownika nr 2 i rozpocząłem zliczanie na punkcie zbiórki.
Moc dawki monitorowałem głównie za pomocą RadiaCode 101. Na parkingu wynosiła 0,2-0,4 µSv/h, zaraz po wejściu do sztolni skoczyła do 1,38 µSv/h, a później oscylowała wokół 5-7 µSv/h ze skokami do 11. Pamiętajmy jednak, że ten dozymetr nie jest skompensowany energetycznie i trochę zawyża pomiar. Niestety Radex Obsidian odmówił posłuszeństwa, a on ma kompensację energetyczną i odczyty na nim są zawsze trochę niższe niż na RadiaCode 101.
Histogram z RadiaCode 101 przedstawia się następująco - z lewej częstość zliczania w cps, z prawej moc dawki w µSv/h:
- 8:25 - 0,65 µSv/h 12%
- 8:33 - 1,29 µSv/h 5%
- 8:46 - 2,51 µSv/h 22%
- 9:01 - 4,68 µSv/h 6%
- 9:04 - 4,67 µSv/h 4%
- 9:08 - 4,51 µSv/h 3%
- 9:13 - 6,67 µSv/h 6%
- 9:19 - 5,06 µSv/h 4%
- 9:34 - 4,43 µSv/h 6%
- 9:53 - 5,96 µSv/h 4%
- 10:11 - 4,38 µSv/h 3%
- 10:34 - 5,54 µSv/h 5%
- 10:43 - 4,76 µSv/h 3%
- 10:52 - 5,74 µSv/h 3%
- 11:10 - 0,28 mSv/h 3% (wspomniany minerał)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!
[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora - treści reklamowe i SPAM nie będą publikowane!]