20 lipca, 2023

Farba radowa na chodniku - zgłoszenie do CEZAR

Co tydzień odwiedzam warszawskie targi staroci, szukając głównie szkła uranowego, ceramiki itp. Używam do tego celu monitora skażeń radioaktywnych RKP-1-2, tzw. żelazka, którym „skanuję” kartony z naczyniami i drobnym AGD. Dodatkowo mam ze sobą dozymetr scyntylacyjny Raysid z alarmem częstości zliczania ustawionym na 30 cps (normalne tło w Warszawie zawiera się między 15 a 25 cps). Noszę też RadiaScan 701A do identyfikacji niskoaktywnego szkła uranowego.

W ostatnią niedzielę na jednym ze stoisk zauważyłem wibracje Raysida, a jednocześnie wskazówka RKP-1-2 zaczęła się wyraźnie przesuwać w kierunku końca I zakresu. Zacząłem sprawdzać naczynia ustawione na stołach, odczyt jednak wtedy malał. Pod stołem stały kartony ze śmieciami, je również sprawdziłem, ale odczyt był niski. Wynik zaś rósł na ziemi, w alejce między kartonami. Im bliżej gruntu, tym odczyt był wyraźniejszy. Włożyłem Raysida w cholewkę buta i zacząłem zbierać spektrum. Moc dawki nie była duża z uwagi na odległość i osłabienie promieniowania w grubej skórze buta, ale udało się zidentyfikować rad-226. 

Screen jeszcze sprzed zidentyfikowania spektrum, niestety następny, już z identyfikacją, wyszedł nieostro

Spróbowałem dokładniej namierzyć aktywne miejsce – już wiedziałem, że jest na chodniku, a nie w kartonach czy na stole. Włączałem coraz wyższe zakresy, ale ciągle wybijało wskazówkę poza skalę. Ostatecznie na najwyższym (2000 cps) wskazówka doszła do połowy skali, jednak gdy jeszcze bardziej zbliżyłem się do aktywnego punktu, przekroczyło również najwyższy zakres. Przełączyłem RKP-1-2 na tryb pomiaru mocy dawki (wtedy pracuje tylko 1 licznik) i wówczas osiągnąłem połowę najwyższego zakresu. Na chodniku jednak nie widziałem nic, co mogłoby być źródłem promieniowania.

Postanowiłem wrócić tam, gdy handel się skończy, by nie wzbudzać paniki i na spokojnie potwierdzić obecność promieniowania zanim powiadomię służby. Bez trudu namierzyłem miejsce na chodniku. Dzięki RadiaCode 101 udało mi się zidentyfikować je co do centymetra - w jednym punkcie wykazał 18 µSv/h (nie ma kompensacji energetycznej, stąd zawyżenie wyniku). 


Zaznaczyłem to miejsce znalezioną w pobliżu instrukcją do aparatu fotograficznego i szukałem dalej. 

Znalazłem jeszcze jedno, mniej aktywne i też je oznaczyłem. Wróciłem do pierwszego miejsca i zacząłem mierzyć zabranym sprzętem:

  • ANRI Sosna - 1,6 µSv/h emisji gamma, 
  • Raysid - 6 µSv/h, spektrum Ra-226 wyraźne. 


Nie mogło być mowy o pomyłce. Prawdopodobnie w tym miejscu uległ uszkodzeniu jakiś zegar z radową farbą świecącą. Poziom promieniowania nie stwarzał zagrożenia nawet przy dłuższym narażeniu, istniało jednak ryzyko skażenia – izotop promieniotwórczy był w postaci niezwiązanej i mógł ulec dalszemu rozproszeniu. Ktoś mógł przenieść izotop na butach do mieszkania. Przechodzące dziecko mogło się potknąć czy usiąść na ziemi, dotknąć skażonego miejsca, a następnie wprowadzić izotop do ust. A rad-226 należy do IV, najwyższej grupy radiotoksyczności – wykazuje powinowactwo do wapnia, więc gromadzi się w kościach, skąd jego usunięcie jest praktycznie niemożliwe.

Zadzwoniłem więc na numer podany w Centrum do Spraw Zdarzeń Radiacyjnych (CEZAR -https://www.gov.pl/web/paa/centrum-do-spraw-zdarzen-radiacyjnych). Poinformowałem o skażeniu na chodniku. Zapytano mnie o szczegóły, powiedziałem więc, że szukając szkła uranowego natrafiłem na bardzo wysoki odczyt. Zapytano mnie o sprzęt, jaki mam, przytoczyłem więc wyniki z „żelazka” (powyżej skali w trybie pomiaru aktywności, połowa najwyższego zakresu w trybie mocy dawki). Poinformowałem też o odczycie Raysida, który zidentyfikował izotop jako rad-226. Poproszono mnie o pozostanie na miejscu. Była godzina 17.10. O 17.20 zadzwoniono do mnie znowu - tym razem już inna osoba. Pytania dotyczyły sprzętu, który posiadam, czy był kalibrowany, przechodził przeglądy. Poinformowałem o tym, że bardzo często go używam do celów hobbystycznych i na pewno jest sprawny. Przytoczyłem też pomiar z Sosny (1,6 µSv/h z zamkniętą klapką). Zapytano mnie, czy powiadomiłem policję i straż pożarną. Powiedziałem, że nie - usłyszałem że powiadomiłem PAA o zdarzeniu radiacyjnym, w związku z czym służby muszą zostać wezwane na miejsce. Przez chwilę mam wątpliwości, czy ta drobinka farby radowej warta jest tak dużej akcji, z drugiej strony mam w pamięci właściwości radu i fakt, że mamy do czynienia ze źródłem otwartym. Poza tym sądziłem, że PAA ma jakiś "patrol dozymetryczny", jak kiedyś CLOR, i może zweryfikować mój pomiar przed postawieniem na nogi wszystkich służb. 

Czekamy. Minęło jakieś pół godziny. Jedzie straż pożarna. Informuję, w czym rzecz. Proszą, by poczekać na dowództwo. Pojawia się też policja. Rozmawiam z funkcjonariuszem o miernikach i tym, jak wykryłem skażenie. Tłumaczę, że odczyt jest na kilku różnych miernikach, więc trudno mówić o błędzie urządzenia. Moja Żona słyszy rozmowę przez radio, z której wynika, że "centrala" pyta, czy zgłaszający wygląda na normalnego, a funkcjonariusz z lekkim zawahaniem odpowiada, że tak. Być może były przypadki nieuzasadnionych wezwań, dokonywanych lekkomyślnie lub złośliwie, moje jednak do takowych nie należało.

Po pewnym czasie przyjeżdżają jeszcze dwa wozy strażackie i dowództwo. Teren zostaje ogrodzony. Strażacy z jednostki ratownictwa chemicznego szykują sprzęt dozymetryczny. Chcę im pokazać miejsce znalezienia skażenia, ale nie zostaję wpuszczony do strefy działań. Pokazuję więc z odległości miejsca, które zaznaczyłem. Strażacy mają przenośny spektrometr Identifinder, bardzo podobny do FieldSpec, znanego mi z CLOR [LINK]. Pomiar w bardziej aktywnym miejscu pokazuje 2 µSv/h i obecność radu-226.

Poziom promieniowania zostaje uznany za niezagrażający ("poniżej 100 µSv/h") i akcja kończy się. Pytam jeszcze o możliwość skażenia, przeniesienia izotopu na butach itp., jednak strażacy twierdzą, że nie ma zagrożenia, powołując się na przykład ludzkich wydzielin po badaniu jodem-131, które też wykazują odczyt. Za pozwoleniem fotografuję ich miernik. Akcja kończy się o 19.10. Trochę zdziwiłem się, że miejsce nie zostało zdekontaminowane i ta farba radowa nadal tam leży, stopniowo wypłukiwana przez padające ostatnio deszcze. 

Po wszystkim znowu miałem pewne wątpliwości, czy postąpiłem słusznie, jednak według mojej wiedzy otwarte źródło promieniowania, nawet małej aktywności, ale wysoko radiotoksycznego izotopu, nie powinno sobie tak po prostu leżeć na chodniku.  

Sprawa miała jeszcze swój epizod po dwóch tygodniach, kiedy zostałem zagadnięty przez obsługę targowiska, jakie mam uprawnienia i zezwolenia do organizowania takich akcji, bo to są koszty, była straż pożarna, policja i... karetka. Po pierwsze sprostowałem, że żadnej karetki nie było (tak się tworzą plotki!), po drugie jestem naukowcem-amatorem z 10-letnim doświadczeniem w zakresie dozymetrii, więc znam się na rzeczy i swoje działania podjąłem w interesie bezpieczeństwa publicznego. Zgłoszenia do CEZAR może dokonać każdy, gdyż Centrum właśnie do tego służy - zresztą pod wpisem na blogu, dotyczącym incydentu w Lia (znalezienie źródeł radioaktywnych przez drwali), dostałem komentarz, aby takie zdarzenia zgłaszać właśnie do CEZAR [LINK]. Dowiedziałem się też, że służby "nie potwierdziły" skażenia, co znowu nie było ścisłe. Potwierdziły (vide foto wyżej), tylko nie uznały tego za zagrożenie wg ich standardów. Zwróciłem też uwagę na fakt, że zgłoszenia dokonałem po zakończeniu handlu, aby nie wzbudzać paniki i nie powodować strat.  

PS. Długo wahałem się, czy w ogóle publikować ten tekst, aby nie być posądzonym o szukanie sensacji i niepotrzebne wzniecanie alarmu. Jednak ostatecznie uznałem, że przesłanki do zgłoszenia istniały i lepiej, że skażone miejsce zostało sprawdzone. W powyższym przypadku był to tylko okruch farby radowej, jednak kradzieże czy porzucenia źródeł promieniowania nie należą do rzadkości - m.in. w 2015 r. złodzieje otworzyli skradzione pojemniki izotopowe, doprowadzając do skażenia, a następnie wydobyte źródła porzucili w okolicznych krzakach:

https://tvn24.pl/poznan/wciaz-szukaja-skradzionego-kobaltu-dwa-kolejne-zrodla-promieniowania-w-poznaniu-ra532418

Z kolei na śmietniku w Mińsku na Białorusi znalazło się kilka kilogramów związków uranylu, wyrzuconych przez osobę opróżniającą mieszkanie po zmarłej babci, pracującej na wydziale chemii tamtejszego uniwersytetu:

Źródło - LINK

W takich sytuacjach zalecam skontaktowanie się z CEZAR i dokładne opisanie znaleziska. Jeśli dysponujemy dozymetrem, podajmy typ, odczyt i odległość, z jakiej dokonany został pomiar. Moim zdaniem lepszy jest nadmiar ostrożności niż dopuszczenie, aby źródło promieniowania (zwłaszcza typu otwartego!) pozostawało bez zabezpieczenia w miejscu publicznym.

A jakie jest Wasze zdanie? Mieliście podobną sytuację? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora]