Tym razem omówię ostatni z lampowych wojskowych mierników, czyli DP-11B, występujący też pod
cywilną nazwą ML-56 i pod nią opisywany w
Podręczniku ochrony radiologicznej (red. K. Broszkiewicz
et al.).
Przyrząd jest czułym radiometrem mierzącym promieniowanie gamma i beta w dwóch podzakresach.
- pierwszy - 0,020-0,40 mR/h (150-2.000 rozp./min*cm2)
- drugi - 0,30-20 mR/h (w zależności od ustawienia osłony sondy - 1.500-100.000 i 70.000-1.000.000 rozp./min*cm2)
Co ciekawe, skala przyrządu posiada podziałkę z kolejnymi liczbami, na podstawie których należy dopiero odczytać natężenie promieniowanie z tabelki umieszczonej na wewnętrznej skali pokrywy. Nie jest to zbyt ergonomiczny patent, a w połączeniu z koniecznością kalibracji miernika przed każdym użyciem i jego dużym uchybem skutecznie odstręcza od korzystania z przyrządu tego typu.
Opisy gałek po polsku, ale miliamperomierz produkcji radzieckiej, podobnie jak elektronika w środku. Przyrząd produkowano na licencji radzieckiej w Zakładach Radiotechnicznych "Eltra", początkowo z importowanych podzespołów:
Urządzenie jest konstrukcją lampową, do zasilania potrzebuje baterii anodowej o napięciu 80 V i dwóch ogniw żarzenia o napięciu 1,5 V. Bateria anodowa, po częściowym wyczerpaniu, może być podpięta w sposób umożliwiający pracę radiometru na napięciu 60 V. Z racji problemów ze zdobyciem baterii anodowych tudzież znacznego przeterminowania "leżaków magazynowych" celowe jest zbudowanie przetwornicy napięcia, umożliwiającej korzystanie np. z akumulatorów od UPS albo zasilacza sieciowego. Rysunek z oryginalnej instrukcji pokazuje umieszczenie ogniw w przyrządzie. Bateria anodowa znajduje się po drugiej stronie. Skrzynka miernika wykonana jest z solidnej stalowej blachy i wyposażona w zatrzaski takie jak przy skrzyniach amunicyjnych. Według instrukcji przyrząd jest odporny na deszcz.
Całość przechowywana jest w drewnianej skrzyni, dość długiej z racji przedłużacza sondy, którego nie da się złożyć. Brawa dla konstruktorów! Rozumiem, że taką sondę zwykle prowadzi się nisko przy ziemi, ale często taki "kij" może po prostu przeszkadzać, lepiej było użyć sondy teleskopowej, jak w niewiele nowszym DP-5 i naszych krajowych DP-66 i DP-75. Skrzynia mieści całe wyposażenie - baterie, zapasowe lampy, taśmę izolacyjną, słuchawki TA-64, pasy nośne (jeden na szyję, drugi do obwiązania się w pasie), dokumentację, naklejkę z instrukcją układania oraz... źródło kontrolne z preparatem kobaltu Co-60. Izotop ten ma okres półrozpadu równy 5,6 roku, zatem od momentu wyprodukowania źródła w 1957 r. minęło 10 okresów półrozpadu i próbka wykazuje śladową aktywność, możliwą do zmierzenia jedynie monitorem EKO-C z okienkiem mikowym (i wynosi ona kilka cps, niewiele ponad tło). Stront-90 jednak lepiej się sprawdzał (t1/2= 28,7 lat).
Źródło kontrolne ma postać metalowej płytki na blaszanym sprężynującym pierścieniu. W pierścieniu znajduje się otwór, który powinien pokryć się ze znacznikiem na sondzie podczas kalibracji. Źródło w skrzyni jest przechowywane na specjalnym kołku:
Sonda miernika ma przysłonę, która rozszerza zakres pomiaru promieniowania beta na tej samej zasadzie, co w DP-66, tylko tam jest dziurka dla wyższego zakresu i szczeliny dla niższego, a tu jest kilka szczelin dla niższego i jedna dla wyższego.
Jak czytamy w oryginalnej instrukcji, dokładność nie imponuje:
Podsumowując, miernik z serii "miałem i sprzedałem", raczej dla kolekcjonerów czy rekonstruktorów niż dozymetrystów-amatorów :)
Egzemplarz z 1964 r., jak do tej pory najnowszy, z jakim miałem do czynienia, większość pochodziła z drugiej połowy lat 50. Zdjęcia dzięki uprzejmości Sprzedawcy:
Wysięgnik sondy jest specjalnie nieskładany, poszukaj edukacyjnych plansz z tym radiometrem- na przekroje widać że w nieskładanym wysięgniku jest elektronika - lampy i inne komponenty. Wysięgnik mógłby b5c składany, ale kosztem więszkego korpusu.
OdpowiedzUsuń