02 listopada, 2019

Wznowienie książki "Czarnobyl - spowiedź reportera"

Igor Kostin (1936-2015), fotoreporter agencji "Nowosti", zasłynął jako ten, który pierwszy wykonał z powietrza zdjęcia zniszczonego IV reaktora Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej. Natężenie promieniowania było tak duże, że po 20 zdjęciach przestały działać jego aparaty fotograficzne, zaś z całej rolki ocalał tylko jeden kadr, mocno ziarnisty, o wyblakłych kolorach.


Nie zważając na promieniowanie, Kostin ofiarnie fotografował akcję ratowniczą po katastrofie, jak również sceny z życia likwidatorów czy opuszczone osady w Strefie. Swój fotoreportaż zawarł w wydanej w 2006 r. książce "Czarnobyl - spowiedź reportera". Był to zbiór fotografii uzupełnionych wspomnieniami Autora i opatrzonych redakcyjnymi, lapidarnymi podpisami. Nakład rozszedł się szybko, i jak w 2010 r. pisałem swoją magisterkę poświęconą Czarnobylowi, używane egzemplarze kosztowały ponad 100 zł. Skorzystałem więc ze zbiorów BUW, rezygnując z zakupu. Kilka lat później dzieło Kostina stało się bibliofilskim białym krukiem, a ceny oscylowały wokół 400-500 zł (!). 

Dlatego też z nadzieją powitałem informacje o wznowieniu książki przez wydawnictwo Albatros 17 lipca 2019 r. [LINK]. Czemu więc piszę o tym dopiero w listopadzie?  Ponieważ od wydania minęło na tyle dużo czasu, że na rynku już pojawiły się używane egzemplarze w cenie o połowę niższej. Warto czasem poczekać kilka miesięcy, zamiast rzucać się na nowość jak szczerbaty na suchary. Swoją strategię od lat stosuję z powodzeniem i ulgą dla portfela.

Jak już wspomniałem, książka to fotoreportaż złożony z autorskich fotografii Kostina i jego wspomnień. Tekst nie uchronił się od pewnych nieścisłości merytorycznych, jednak nie taka jest jego rola. Główną siłą dzieła są zdjęcia: przeloty nad reaktorem, akcja likwidacyjna, pustka Strefy. Przez cały czas Autor nas prowadzi, zaczynając od nocnego telefonu 26 kwietnia 1986 r. aż do tych lat, kiedy przyroda zaczęła stopniowo odzyskiwać tereny ongiś zamieszkałe przez ludzi. Wiele zdjęć zostało naznaczonych przez radiację - są ziarniste, ze spłowiałymi kolorami i ciemnymi smugami ciągnącymi się od perforacji negatywu. Tym większa ich siła, szczególnie jeśli pamiętamy, że napromieniowaniu ulegał nie tylko sprzęt, ale również fotograf. Pragnienie wykonania rzetelnego reportażu pchało Kostina prawie w sam środek piekła. Stał na krawędzi dachu III bloku, spoglądając w ziejący otwór po bloku IV. Towarzyszył "robotom biologicznym" w ich 40-sekundowych zmianach przy zrzucaniu grafitu z dachu. 

Z przewodnikiem wszedł nawet pod IV blok. Uwieczniał też likwidatorów przy codziennych czynnościach, wykonał także pamiątkowe zdjęcie załogi śmigłowca, która następnego dnia zginęła w katastrofie, gdy maszyna zawadziła wirnikiem o dźwig. Swoją pracą chciał uhonorować tych ludzi, którzy nie zważając na nic, za wszelką cenę chcieli ograniczyć zasięg katastrofy i choć częściowo zniwelować jej skutki. W tekście podkreśla, że takie poświęcenie  - i jednocześnie szafowanie życiem - możliwe było tylko w ZSRR, kraju, gdzie "jednostka niczym". Swoje zdjęcia przypłacił zdrowiem, po katastrofie był wielokrotnie hospitalizowany, m.in. w słynnej moskiewskiej Klinice nr 6, specjalizującej się w leczeniu choroby popromiennej. Jednak jego organizm okazał się silniejszy niż promieniowanie, co sam Kostin przypisuje zaznaniu głodu i niedostatku w najmłodszych latach, przypadających na II wojnę światową. 
Niestety, ten niezwykle zasłużony reporter, osoba o wyjątkowo barwnym życiu - był inżynierem-wynalazcą, żołnierzem, sportowcem, fotografem-portrecistą - zginął 9 czerwca 2015 r. w wypadku samochodowym pod Kijowem. Jest w tym jakiś straszliwy chichot historii. Oczywiście zaraz pojawiły się teorie spiskowe ("w końcu go dopadli"), jakby 29 lat po katastrofie, o której napisano setki tomów, komuś jeszcze mogłoby zależeć na eliminacji świadków. Szczególnie, że "rękopisy nie płoną"...
Śmierć Kostina spowodowała kilka wzmianek w Sieci [LINK, LINK], jednak nie w nowym wydaniu jego opus magnum (!). Tak, dobrze czytacie, w książce, wydanej 3,5 roku po jego śmierci, Igor Kostin sprawia wrażenie nadal żywego. Na ostatnim zdjęciu trzyma na kolanach swoją malutką córeczkę, a w tekście opisuje radość z dziecka. 

Moim zdaniem przydałaby się jakaś informacja na samym końcu, wszak jest to świetna okazja do refleksji nad kruchością ludzkiego życia, okrutną ironią losu, jak również nieśmiertelnością człowieka poprzez jego dokonania. Dzięki swemu dziełu Igor Kostin pozostanie na zawsze żywy w ludzkiej pamięci, przypominając zarówno o tragedii Czarnobyla, jak również o bohaterstwie i poświęceniu Likwidatorów. Jego głos powinien być też ostrzeżeniem przed nadmiernym zaufaniem wobec techniki pokazując, jak łatwo można spowodować katastrofę o globalnym zasięgu. Nie wspomnę już o memento wobec grozy systemu totalitarnego, gdzie przynależność partyjna, ślepe posłuszeństwo, brak odpowiedzialności i tajemnica państwowa tworzą zabójczą mieszankę, wyjątkowo niebezpieczną dla tak newralgicznej dziedziny, jak energetyka jądrowa. Głos Autora upomina się też o wszystkich zapomnianych przez państwo - tak Likwidatorów, zostawionych bez wsparcia, jak i mieszkańców skażonych terenów, których nie mają możliwości opuścić.

Wracając do kwestii formalnych - książka sprawia wrażenie przedruku poprzedniego wydania. Może to wyglądać na czepialstwo lub skrzywienie zawodowe, ale uważam, że przydałby się choć krótki wstęp, opisujący okoliczności pierwszego wydania, jak również konieczność drugiego i przyjęte założenia. W takim wstępie można byłoby zamieścić informacje o tym, że np. redakcja nie prostuje błędów Autora. W przeciwnym wypadku Czytelnik dojdzie do wniosku, że Walerij Legasow zastrzelił się w marcu 1988 r., a nie powiesił 27 kwietnia tegoż roku, dzień po 2 rocznicy katastrofy. Autorowi można taki błąd wybaczyć, wszak pamięć jest ulotna, redakcja powinna to jednak zweryfikować. Tak samo informacje o tym, że przetopienie się rdzenia reaktora i kontakt z wodami podziemnymi mogłyby doprowadzić do eksplozji termojądrowej - jeśli już, to do wybuchu wodoru powstałego na skutek termicznego rozkładu wody. Takie informacje można umieścić w przypisie albo w nawiasie kwadratowym bezpośrednio w tekście z adnotacją "[przyp. red.]". Tylko w ten sposób można uchronić publiczność przed powielaniem błędów, a błędy są bardzo żywotne, jak się je powieli odpowiednio często. Zatem apeluję o dokładne sprawdzanie wszystkich szczegółów i konsultacje ze specjalistami, bo nigdy nie wiadomo, czy nie trafi się pasjonat, który wytknie taką nieścisłość. Moje uwagi zostały zgłoszone Wydawnictwu, oczywiście z jednoczesnymi podziękowaniami za drugą edycję tej niezwykle cennej publikacji. Z kolei zaprzyjaźniona redaktorka z innej firmy uznała moją wypowiedź za modelowy przykład pasjonata wyłapującego nieścisłości i zwracającego się z nimi do wydawcy, co powinno stanowić motywację do jak najdokładniejszego opracowania tekstu.
Kończąc edytorskie marudzenie, zwrócę uwagę na jeszcze jeden aspekt - otóż książka nie porusza zbyt szeroko kwestii przyczyn katastrofy, narracja zaczyna się dopiero od wybuchu, choć są pewne retrospekcje, ale o charakterze ogólnym. Przytoczono m.in. różnego rodzaju incydenty, które miały miejsce w elektrowni przed katastrofą 26 kwietnia 1986 r. Niektóre były poważne, z wyciekiem substancji radioaktywnych, ale zostały zatuszowane, a wniosków nie wyciągnięto. Przyczyny katastrofy pojawiają się tez przy okazji pokazowego procesu kierownictwa elektrowni, ale znowu - skrótowo. Nie taka jest rola tej pozycji, a bibliografia Czarnobyla jest bardzo bogata, że wspomnę wyjątkowo treściwą "Czarnobyl - zapis faktów" Piersa Paula Reada, "Raport z Czarnobyla" Grigorija Miedwiediewa czy "Czernobyl (!) - od katastrofy do procesu" Waldemara Siwińskiego - że wymienię tylko najważniejsze, pierwsze publikacje.
Na zakończenie chciałbym złożyć podziękowania Wydawnictwu Albatros za powtórne wydanie dzieła Kostina i przybliżenie tej książki szerokiej publiczności, szczególnie teraz, na fali zwiększonego zainteresowania Czarnobylem przy okazji serialu HBO. Książka jest obowiązkową pozycją dla osób interesujących się czarnobylską katastrofą, ale stanowi też po prostu kawał dobrego fotoreportażu oraz bardzo poruszającą opowieść o nierównych zmaganiach człowieka z atomowym żywiołem. A jak Wasze wrażenia z nowego nakładu "Spowiedzi reportera"? Skorzystaliście z reedycji czy załapaliście się na pierwsze wydanie? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora]