04 grudnia, 2022

Muzeum Gazownictwa w Paczkowie

Muzeum (https://muzeumgazownictwa.pl/) odwiedziliśmy podczas naszego objazdu po Dolnym Śląsku, w czasie którego głównym celem były kopalnie uranu (Podgórze, Liczyrzepa i Kletno). Postanowiliśmy przy okazji zwiedzić kilka innych ciekawych obiektów w okolicy, np. sztolnie walimskie, twierdzę Kłodzko czy właśnie Muzeum Gazownictwa.

Placówka mieści się w budynkach zabytkowej gazowni, która w latach 1901-1977 produkowała tzw. gaz miejski, zwany też świetlnym, powstający poprzez ogrzewanie węgla w wysokiej temperaturze bez dostępu powietrza. 

W tym procesie węgiel ulegał odgazowaniu, tworząc koks, zaś z powstałego gazu odzyskiwano wiele różnych substancji chemicznych, jak amoniak, smoła pogazowa, benzol, naftalen itp. Cały proces można prześledzić na tym schemacie:

Gazownia pracowała na potrzeby lokalnych odbiorców - sieci oświetlenia ulicznego oraz gospodarstw domowych. Wyprodukowany gaz przechowywano w stalowym zbiorniku o zmiennej pojemności, który obecnie mieści ogromną kolekcję gazomierzy.


Ekspozycja muzeum pozwala prześledzić cały proces produkcji gazu, zaczynając od pieca typu poziomo-retortowego.


Część aparatury wyeksponowana jest na dziedzińcu, jak choćby odwadniacze:


Najciekawszym elementem ekspozycji jest szerokie spektrum urządzeń zasilanych gazem. Wbrew potocznemu wyobrażeniu gazowe były nie tylko kuchenki, piecyki czy lampy. Przed wojną produkowano też gazowe lodówki, palarki kawy, maglownice, żelazka oraz lokówki. Odejdę tutaj od głównej tematyki bloga i przyjrzę się bliżej ekspozycji gazowych AGD.

Lodówki gazowe działały na zasadzie absorpcyjnej, czyli palnik gazowy podgrzewał wodę amoniakalną (roztwór amoniaku) w warniku (desorberze), z której wydzielał się gazowy amoniak. Gaz ten następnie był doprowadzany do skraplacza, gdzie przechodził w fazę ciekłą, po czym kierowano go do wypełnionych wodorem rurek wokół komory chłodniczej, gdzie parując odbierał ciepło. Następnie w absorberze amoniak schładzał się i ponownie rozpuszczał w wodzie. Wodór zaś z powrotem był kierowany do skraplacza i parownika [więcej - LINK]


Były to pierwsze lodówki, stosowane w gospodarstwach domowych. Ich zaletą był brak ruchomych części, a przez to długowieczność i cicha praca, wadą zaś niska sprawność, przez co wyparły je powszechne dziś lodówki sprężarkowe. Układ absorpcyjny spotyka się do dziś w lodówkach turystycznych z uwagi na uniwersalność zasilania - warnik może być podgrzewany zarówno grzałką zasilaną z sieci lub instalacji samochodowej, jak też palnikiem gazowym podłączonym do butli. Przykładem takiej lodówki jest Polar TA-71KA.

Piece łazienkowe niewiele różniły się od produkowanych dziś, choć warto zwrócić uwagę na kran z prysznicem umieszczony bezpośrednio na korpusie pieca. Obok wanny widoczny jest taboret gazowy z kotłem, służącym do gotowania bielizny albo pasteryzacji przetworów. Ekspozycję uzupełniają reklamy - przed wojną gaz reklamowano jako "czyste" paliwo z uwagi na brak sadzy, pyłu i dymu, towarzyszących spalaniu węgla i drewna.


Wadą gazu była wysoka toksyczność z powodu dużej zawartości tlenku węgla (czadu), jak również tworzenie mieszanin wybuchowych z powietrzem. Wiele urządzeń, jak niżej widoczny kaloryfer, podłączano do instalacji za pośrednictwem gumowego węża, przyłączanego do specjalnych króćców, tzw. oliwek [LINK]. Uszkodzenie takiego węża, np. przez przepalenie od rozgrzanej powierzchni, mogło mieć tragiczne skutki. 


Ofiarami zatruć gazem padały najczęściej służące, śpiące zwykle w kuchniach z braku osobnych pomieszczeń dla służby. Eksplozje gazu miały zaś ogromną siłę niszczącą - poniżej skutki wybuchu w Gdyni w 1931 r.

Eksplozja gazu w bloku przy al. Piłsudskiego 50 w Gdyni, 1931, zbiory NAC, sygn. 3/1/0/8/7230/1
Toksyczność gazu miejskiego spowodowała stopniowe zastępowanie go gazem ziemnym (metanem), co w Polsce nastąpiło w latach 70. W likwidowanych gazowniach niekiedy urządzano muzeua, jak przypadku Paczkowa czy Warszawy.

Prezentowana w muzeum ekspozycja kuchenek i pieców gazowych jest imponująca, obejmuje zarówno wyroby przedwojenne, jak i z epoki PRL. Niektóre z nich do tej pory można spotkać w starych mieszkaniach - z lewej na ścianie piec "Sanar" z NRD (film z pracy - LINK), pośrodku PG-4 z zakładów w Świebodzicach.


Bardzo ciekawe są gazowe żelazka. Mogły być nagrzewane przez palnik umieszczany w osobnej podstawce, ale gaz mógł też być doprowadzany bezpośrednio do żelazka, jak na archiwalnym zdjęciu ze zbiorów NAC.

Z prawej - żelazko gazowe - nagroda pisma "As", 1937, zbiory NAC, sygn. 3/1/0/8/1894b/1 

Gazowe lokówki nagrzewane były nad palnikiem umieszczonym w podstawce, na którą je odkładano, a temperaturę sprawdzano, owijając lokówkę papierem - jak ciemniał, temperatura była za wysoka. Oprócz lokówek, na które nawijano włosy, stosowano też swego rodzaju karbownice, pozwalające na uzyskanie modnych w latach 30. falowanych fryzur.

Zdjęcia wklejone - zbiory NAC, z prawej tercet żeński F.F., 1935-1939, sygn. 3/1/0/11/7092, z lewej członkini Przysposobienia
Wojskowego Kobiet podczas puszczania wianków na Pilicy, 1933, sygn. 3/1/0/7/2474.

I wreszcie coś, co nas najbardziej interesuje z punktu widzenia dozymetrii, czyli lampy gazowe, wykorzystujące siatki Auera. O samych siatkach pisałem osobno [LINK], przejdźmy więc do ekspozycji.

Na dziedzińcu stoją latarnie uliczne typu czteropłomieniowego - latarnia z lewej świeci, choć jedna z koszulek jest już przepalona, zaś w drugiej pali się tylko płomień pilotujący.


Podobne latarnie znajdują się przed Muzeum Woli w Warszawie i w kilku innych miejscach (ul. Agrykola), gdzie przywrócono je jako funkcjonujące oświetlenie. 

W hali Muzeum możemy przyjrzeć się kloszowi ulicznej latarni z bliska, szczególnie mechanizmowi, pozwalającemu na zdalne zapalenie latarni, za pośrednictwem nagłego skoku ciśnienia w sieci gazowej. Takie rozwiązanie wyeliminowało pracę latarników.


Pośród ekspozycji sprzętu AGD widzimy kilka lamp domowych różnych typów - egzemplarz przy gazowym maglu przypomina sufitowe lampy naftowe


Najciekawsze lampy znajdują się w sali konferencyjnej, ozdobionej dodatkowo gazowymi piecami łazienkowymi. 


Są to dwa typy. Pierwszy to żyrandol o trzech kloszach zapalanych osobno. W każdym z nich znajduje się koszulka Auera w postaci wydłużonej czaszy, zamocowanej do lampy przy pomocy ceramicznej oprawki o trzech ryglach. Są to koszulki wypalane fabrycznie, w odróżnieniu od koszulek do lamp turystycznych, które trzeba wypalić przy pierwszym uruchomieniu. 


Zwracają uwagę rozmiary koszulek oraz brak jakichkolwiek osłon - w razie przepalenia i pokruszenia koszulki rozsypie się ona po okolicy, m.in. do talerzy. Ciekawe, na ile był to powszechny problem w złotym wieku gazowego oświetlenia? Siatki Auera są kruche, choć nie pękają od razu pod byle dotknięciem, tylko najpierw się lekko uginają (nie próbujcie!). Ich wyrób, transport, montaż oraz demontaż uszkodzonych z pewnością powodował rozsiewanie drobnego pyłu, który różnymi drogami dostawał się do organizmów ludzi, zarówno zatrudnionych przy tych czynnościach, jak i osób postronnych. 
Siatki zastosowane w powyższej lampie przypominają nieco produkty firmy ŻAR z Nowego Tomyśla, których produkcja kontynuowana była również pod niemiecką okupacją, jako "ZAR" A.G.  - kilka egzemplarzy omawiałem tutaj na początku mojej przygody z dozymetrią.

Film z pomiarów - https://www.youtube.com/watch?v=ye_QYWl-cW4


Ponieważ zawartość toru w większości siatek z tamtych lat jest zbliżona, zatem odczyt z egzemplarzy zamontowanych w lampach w Paczkowie będzie podobny do uzyskanego przeze mnie przy wspomnianych siatkach firmy ŻAR. Pomiarów w muzeum nie prowadziłem z uwagi na ryzyko uszkodzenia eksponatów.

W tej lampie z kolei jest koszulka Auera typu stosowanego do latarni ulicznych. Takie siatki również omawiałem we wspomnianym wpisie.


Drugi egzemplarz tego modelu nie ma klosza, więc dobrze widać ceramiczną obsadkę z zaczepami, mocującymi siatkę na palniku (brenerze). 



Nie mam danych dotyczących trwałości takich siatek, jednak po wielu egzemplarzach lamp widać, że długotrwała praca powoduje stopniowe osłabianie konstrukcji, aż do wypalenia otworu w siatce, najczęściej w miejscu, gdzie styka się ona ze szczytem płomienia. Oderwany fragment siatki jest wówczas unoszony prądem gorących spalin i leci pod sufit, po czym spada gdzieś w pomieszczeniu. Jeśli fragment jest większy, spadnie bezpośrednio pod lampą. Drobiny siateczki mogą też osadzać się na kloszu i innych elementach lampy. O ile samo promieniowanie siatek jest dość słabe, o tyle skażenie, zwłaszcza wewnętrzne, może mieć groźne skutki dla zdrowia. Wszelkie prace przy siateczkach zawierających tor-232 i lampach, w których są stosowane, należy prowadzić z zachowaniem najwyższej ostrożności.

Same koszulki Auera mają osobną ekspozycję w pawilonie z drobnymi urządzeniami i akcesoriami związanymi z gazownictwem. 


Są to jak widać wyłącznie koszulki wstępnie wypalane, stosowane zarówno w lampach domowych, jak i latarniach ulicznych. 


Jest wśród nich "siatka wagonowa", stosowana w kolejnictwie, niestety o modelu P.10 nie znalazłem żadnych informacji, ale "Katechizm służby pociągowej w pytaniach i odpowiedziach", wyd. II z 1930 r., wspomina o siatkach P.2 dla wagonów I i II klasy oraz P.3 dla klasy III i IV [LINK]. W cytowanym podręczniku pojawia się też zalecenie unikania wstrząsów (trzaskania drzwiami wagonów i gwałtownego zamykania kopuł lamp), co niszczy siatki żarowe. Ostrzega też przed dotykaniem siatek zapalniczką podczas zapalania oraz używania zapalniczek spalających naftę.

Niektóre siatki prezentowane w muzeum są bardzo małe - tutaj przedstawiam najmniejszy egzemplarz z całej wystawy. 


Podczas zwiedzania miałem ze sobą zestaw złożony z RadiaCode 101 i Radex Obsidian. Przy gablocie z siatkami Auera odczyt był wyraźny, ale nadal poniżej niebezpiecznego poziomu. Promieniowanie emitowane przez tor-232 ma małą energię, zaś siatki umieszczone są za szybą, która jak widać skutecznie pochłania większość emisji. Działa tu też prawo odwrotnych kwadratów - promieniowanie maleje proporcjonalnie do kwadratu odległości. 


Najlepiej to widać przy latarniach stojących na dziedzińcu - na poziomie gruntu brak odczytu ponad tło, choć w kloszu lampy znajdują się aż 4 koszulki Auera. 

***

W tym wpisie trochę odszedłem od tematyki dozymetrycznej, jednak ekspozycja Muzeum Gazownictwa jest na tyle wyjątkowa, że warto poświecić jej więcej miejsca. Muzeum polecam każdemu z uwagi na zróżnicowaną, przestronną, nowocześnie urządzoną ekspozycję, która przeniesie nas w czasy, gdy gaz bardzo skutecznie konkurował z elektrycznością. Mam tylko małe zastrzeżenie co do skąpych podpisów - Muzeum sprawia wrażenie zorientowanego na pasjonatów, chcą zobaczyć modele urządzeń znane już z własnej praktyki czy z literatury. Przydałyby się rozszerzone opisy, chociażby przy gazowych lokówkach, gdzie można pokazać, jak wyglądały fryzury ułożone za pomocą tych narzędzi.  Odnosi się też wrażenie, jakby placówka była nieco puszczona samopas - brak kasy biletowej i kiosku z pamiątkami (!), bilety kupuje się w jednym z pokoi biura, który trzeba najpierw znaleźć - parę modyfikacji mogłoby wydobyć ogromny potencjał tej placówki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora]