05 maja, 2023

Utylizacja promieniotwórczych zabytków - aspekt etyczny

Podczas dnia otwartego w Krajowym Składowisku Odpadów Promieniotwórczych w Różanie [LINK] zapytałem, czy do Składowiska trafiają przedmioty kolekcjonerskie, zawierające substancje radioaktywne. Uzyskałem odpowiedź twierdzącą. Przykładem był dzbanek do "napromieniowywania" wody z czasów radowego szaleństwa (najprawdopodobniej Radium Ore Revigator, który nasycał wodę radonem) - kolekcjoner, gdy dowiedział się, że obiekt zawiera źródło promieniowania, przyniósł je (do NCBJ?) z chęcią pozbycia się. 

https://www.orau.org/health-physics-museum/collection/radioactive-quack-cures/jars/index.html

Przypuszczam, że podobny los spotkał rozszczelnione kompasy Adrianowa, zegary lotnicze czy rentgenometry DP-63A, które rozsypują drobiny farby radowej, a także emitują spore ilości radonu. 

https://promieniowanie.blogspot.com/2014/06/swiecace-zegary-lotnicze-podsumowanie.html

Pojawia się jednak problem etyczny. Przedmioty te stanowią bowiem bez wątpienia zabytek - świadectwo przeszłości, zwłaszcza rozwoju techniki, medycyny czy obyczajowości (radowe prezerwatywy czy tabletki na potencję!). 

https://www.orau.org/health-physics-museum/collection/radioactive-quack-cures/pills-potions-and-other-miscellany/index.html

To samo dotyczy minerałów promieniotwórczych, zarówno tych rzadszych (skłodowskit, cuproskłodowskit), jak i nawet dość pospolitych (blenda smolista), ale wyróżniających się wielkością czy formą. 

Cuproskłodowskit, fot. Rob Lavinsky, iRocks.com – CC-BY-SA-3.0, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=10122491 

Rodzi się zatem pytanie, czy obiekty te powinny być tak bezrefleksyjnie utylizowane tylko z uwagi na zawartość radioizotopów, które zresztą nie zawsze stanowią bezpośrednie zagrożenie napromieniowaniem i skażeniem. Takich wątpliwości nie ma w przypadku pospolitych odpadów medycznych czy przemysłowych, dla których brak jest jakiegokolwiek praktycznego zastosowania.

Przedmioty zabytkowe czy znaleziska geologiczne powinny być jednak zachowywane dla przyszłych pokoleń, a najlepiej, po właściwym zabezpieczeniu, eksponowane w specjalnym muzeum. Do takich obiektów zaliczają się przede wszystkim:

  • kosmetyki i leki z okresu "radowego szaleństwa" oraz same opakowania po nich
  • obiekty z farbami radowymi (zegary, zegarki, kompasy, markery, wskaźniki)
  • siatki żarowe (koszulki Auera) i lampy z nimi, zwłaszcza nietypowe
  • ceramika i inne wyroby (np. metalowe) z glazurą uranową 
  • szkło uranowe (tu akurat mało kto ma wątpliwości wobec zabytkowego charakteru tych wyrobów)
  • jonizacyjne czujki dymu, szczególnie starszych typów

Łączna aktywność izotopów w tych obiektach (za wyjątkiem zegarów lotniczych) jest niewielka, co pozwalałoby na eksponowanie w odpowiednich gablotach ze szkła ołowiowego, zaś wydobywający się radon można wypompowywać i absorbować. Część przedmiotów, jak rozszczelnione zegary lotnicze, można poddać dekontaminacji, usuwając luźne drobiny farby radowej oraz zabezpieczyć pozostałą farbę przed kruszeniem się. 

Największą moc dawki, obok farb radowych, emitują niektóre minerały, jednak tutaj oprócz grubych osłon może pomóc po prostu oddalenie eksponatu od widzów i skrócenie czasu narażenia, w myśl 3 podstawowych zasad ochrony radiologicznej. Dobitnie przedstawia te zasady poniższy slajd, oczywiście przytoczone dawki mają charakter poglądowy i są znacznie wyższe niż występujące przy muzealnych eksponatach:

Polecam całą prezentację dotyczącą narażenia na promieniowanie w muzealnictwie - LINK

Niektóre promieniotwórcze obiekty muzealne mogłyby być też wykorzystywane do różnego rodzaju pokazów popularnonaukowych (zarówno na żywo, jak i online) oraz do celów badawczych. Utylizacja takich przedmiotów byłaby więc również stratą dla środowiska naukowego. 

Szczególnie istotną kwestią jest fakt, że wiele z tych znalezisk, szczególnie z okresu "radowego szaleństwa", jest obecnie bardzo rzadka w Polsce. Przykładem mogą być znajdujące się w zbiorach Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej okłady "Polrad", reklamowane jako "radoaktywne" (!), nie "radioaktywne", co miało dobitnie podkreślać obecność radu-226:

Zdjęcie dzięki uprzejmości CLOR - LINK

Inne obiekty, jak choćby rentgenometr DP-63A z grubą warstwą farby radową na skali, są relatywnie popularne na rynku kolekcjonerskim, ale - do czasu. Jeśli będziemy je masowo utylizować, wkrótce mogą stać się deficytowe. Już obecnie w wielu muzeach wyeksponowane samoloty pozbawione są zegarów z farbą radową, jak choćby w Muzeum Wojska Polskiego:

https://promieniowanie.blogspot.com/2016/02/poszukiwania-muzealnych-artefaktow-cd.html

W tym przypadku może być to jednak efektem zdekompletowania jeszcze przed przekazaniem do muzeum - wskaźniki lotnicze, zwłaszcza chronometry ACzS-1 były częstą "pamiątką" i obiektem kolekcjonerskim. Dodatkowo w większości wojskowych samolotów w latach 70. wymieniano zegary z farbami radowymi na wskaźniki z farbami okresowego świecenia. Tym niemniej warto pamiętać o swoistym "złudzeniu popularności" - coś, co w danym momencie zdaje się być powszechne, bez wartości muzealnej, swego rodzaju "gatunek najmniejszej troski" używając biologicznego terminu, w krótkim czasie może stać się kolekcjonerskim rarytasem "wymarłym na wolności".

https://pl.wikipedia.org/wiki/Czerwona_ksi%C4%99ga_gatunk%C3%B3w_zagro%C5%BConych


***

Przy stworzeniu tego "Muzeum Przedmiotów Radioaktywnych", "Muzeum Radioaktywności" (czy jaką nazwę miałoby nosić) istotne byłyby następujące aspekty:

  1. bezpieczeństwo faktyczne, wynikające ze stosowania zasad ochrony radiologicznej i obliczenia maksymalnych dawek, na jakie mogliby być narażeni odwiedzający, oczywiście z tendencją do jej minimalizowania
  2. bezpieczeństwo psychiczne - stałe upewnianie publiczności, że poziom promieniowania na sali muzealnej mieści się w bezpiecznych granicach (dozymetry dla zwiedzających, monitoring promieniowania w gablocie i poza nią, porównywanie mocy dawki w muzeum do lotu samolotem czy spaceru nad Morskie Oko)
  3. wynikająca z pkt. 1 zgodność z prawem stanowionym - odpowiednie regulacje dotyczące dawek i narażenia zawarte są w prawie atomowym
  4. najbardziej problematyczna kwestia, czyli zgodność z szeroko rozumianym "widzimisię urzędnika" , niekiedy bardzo odległym od faktycznego stanu prawnego. Pomimo zgodności z prawem, posiadania zezwoleń i spełniania wszelkich norm zawartych w przepisach wspomniane Muzeum mogłoby zostać nagle zamknięte, zaś prowadzący pociągnięci do odpowiedzialności na skutek czyjejś złej woli albo nieznajomości przepisów lub ich mylnej interpretacji. Następnie, po wieloletnim procesie, powołaniu biegłych, straconych nerwach itp. zapadłby wyrok uniewinniający, placówka jednak nie mogłaby wznowić działalności, zaś zbiory zostałyby zutylizowane. Przykładem może być słynna "afera uranowa", mająca miejsce jeszcze przed powstaniem mojego bloga [LINK] - kolekcjoner wymieniał się minerałami (w tym rudą uranu) z innymi kolekcjonerami, ostatecznie został uniewinniony, lecz zbiorów nie odzyskał... Teraz wyobraźmy sobie, że taki los spotkał muzeum pełne zegarków, zegarów, siatek Auera, ceramiki i dzbanków radonowych.
Ostatnią kwestią jest fakt, że w wielu polskich muzeach występują przedmioty, o których wspomniałem wyżej, nie są jednak określone expressis verbis jako radioaktywne. 
  • W muzeach szeroko rozumianej wojskowości będą to zegarki, zegary, kompasy i inne wskaźniki z farbami radowymi. Takie przedmioty były zarówno indywidualnym wyposażeniem żołnierza, jak również oprzyrządowaniem samolotów, wozów bojowych czy okrętów. Samoloty miały też izotopowe czujniki oblodzenia, omawiane przeze mnie w 2015 r.
  • Spośród zbiorów elektrotechnicznych wyróżnić można gniazdka, wtyczki, oprawki i inne izolatory z glazurą uranową, lampy elektronowe z włóknami z dodatkiem toru-232 czy odgromniki iskrowe z cezem-137. 
  • Muzea fotografii to przede wszystkim soczewki z torowanego szkła, najczęściej występujące w obiektywach produkcji... japońskiej. 
  • Szkło i ceramika, zarówno dekoracyjne, jak i też użytkowe (np. apteczne!) to kolejny rozdział.  
  • Muzea gazownictwa to z kolei lampy gazowe z siateczkami Auera. 
Jak widać, trochę się tego nazbierało - substancje promieniotwórcze były (i niekiedy są nadal) stosowane w wielu dziedzinach życia, zatem nic dziwnego, że takie obiekty trafią później do różnorakich muzeów. Są tam eksponowane i nie stanowią zagrożenia dla zdrowia z uwagi na niewielką moc dawki, jaką generują, a także krótki czas narażenia, oddalenie widzów od eksponatów i osłonę w postaci gablot.
Niestety z uzyskanych przeze mnie informacji wynika, że taki stan jest możliwy właśnie dlatego, ponieważ w/w przedmioty nie są określone wprost jako radioaktywne. Odnoszę wrażenie, że problem jest nie tyle w samym prawie, a w jego stosowaniu i obawiam się typowego dla naszego Państwa "niedasizmu". 

Mam nadzieję, że mój krótki wpis będzie stanowił bodziec do stworzenia swego rodzaju Muzeum Radioaktywności, na wzór ORAU Museum of Radiation and Radioactivity, gdzie obiekty zawierające radioizotopy będą mogły być w sposób ciekawy i bezpieczny eksponowane.
https://www.orau.org/health-physics-museum/index.html

Jak myślicie, czy w polskich warunkach udałoby się stworzyć muzeum poświęcone radioaktywności, w tym jej praktycznego zastosowania? 

2 komentarze:

  1. Ogólnie i tak, i nie. Z niektórymi stwierdzeniami nie mogę się zgodzić. Większość zegarów lotniczych zawierających farbę radową ma swój odpowiednik w postaci bezpiecznej farby luminescencyjnej i w zasadzie tylko farbą się różnią. Sprawnie działające muzeum potrafi we własnym zakresie pozyskać zegary z bezpieczną farbą i umieścić ją w samolocie z czasów drugiej wojny światowej, nie umniejszając w wyglądzie, bo i tak te zegary pasują oraz wyglądają tak samo. Więc chyba lepiej zbierać bezpieczne "analogi" takich zegarów. ACzS-1 w niezmienionej formie (poza zmianą farby dawno temu) produkowany jest do dziś. Co do "wyczyszczonych" eksponatów muzealnych z zegarów (tak jak samolot na zdjęciu) itp. to wcale nie chodziło o bezpieczeństwo. Wojsko przed oddaniem takiego sprzętu do cywilnej instytucji wykręcało wszystko to, co się mogło jeszcze przydać jako część zapasowa. Wbrew pozorom dzięki takiemu chomikowaniu części przez wojsko, wiele z tych niebezpiecznych zegarów poszło do składowania w Różanie. W zasadzie większość eksponatów samolotów w polskich muzeach czy na pomnikach to tak naprawdę pusta skorupa pozbawiona silnika i pozostałego osprzętu. A co do takich muzeów, chyba najlepiej jakby się znajdowały na uczelniach wyższych, instytucjach państwowych, które mają wiedze w zakresie przechowywania tego typu rzeczy. Takim, trochę dalekim przykładem jest Muzeum Lamp Rentgenowskich na Politechnice Opolskiej gdzie faktycznie fachowcy mają wiedzę na ten temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako historyk się nie zgodzę :) Oryginał to oryginał i jeśli oryginalny zegar nie jest uszkodzony/zniszczony/brakujący, to lepiej zostawić (i zabezpieczyć) niż wstawiać nowszy bez farby radowej, czyli taki "aromat identyczny z naturalnym" (ale nie naturalny). Poza tym sporo zegarów nie ma swoich nieradioaktywnych analogów - z radzieckimi jest najprościej, ale już brytyjskie, niemieckie? Do tego dochodzi koszt wyszukania, wymiany i utylizacji.

      Co do kompletności, w kilku śmigłowcach wykryłem izotopowy czujnik oblodzenia, doskonale go widać we wlocie powietrza, a i dozymetr reaguje nawet z odległości. Zegary - różnie, niektóre samoloty nadal mają, dobry dozymetr scyntylacyjny wykrywa :) Jeśli ekspozycja jest w plenerze, lepiej zostawić oryginał niż na siłę "oczyszczać" - radon się nie gromadzi, ludzie oglądają z odległości i krótko.

      Usuń

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora]