10 września, 2019

Wycieczka do Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia

Wizyta w słynnej Zonie (Strefie) wokół elektrowni jądrowej w Czarnobylu chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu - na pewno od początków bloga (2013), a może jeszcze wcześniej? Wszak urodziłem się 7 miesięcy po katastrofie czarnobylskiej, a ukrywaniu awarii przez władze polskie poświęciłem swoją pracę magisterską. Ciągle jednak coś stawało mi na przeszkodzie - a to niestabilna sytuacja polityczna na Ukrainie, a to oszczędzanie na zakup mieszkania, czy wreszcie - brak odpowiedniej osoby, z którą mógłbym jechać. Dopiero zatem w tym roku wszystkie problemy znalazły szczęśliwe rozwiązanie i Strefa stała się jednym z punktów... podróży poślubnej. Na marginesie nadmienię, że data ślubu wypadła dzień po 33. rocznicy awarii w Czarnobylu.
O samej Strefie nie będę się tym razem rozpisywał, gdyż zyskała już wystarczającą literaturę, skupię się tylko na wybranych aspektach, szczegółach organizacyjnych wyprawy oraz wynikach przeprowadzonych pomiarów.
Jechaliśmy z biurem podróży, a w programie przewidziano dwa dni w Strefie i nocleg w hotelu w Czarnobylu, a także atrakcje w innych miastach Ukrainy, ale o tym w osobnych notkach. Organizacja sprawna, przewodnik bardzo sympatyczny i kompetentny. Figla spłatała jedynie pogoda, choć nie był to najgorszy z możliwych wariantów, czyli deszcz - przez oba dni w Strefie żar dosłownie się lał z nieba, temperatura przekraczała 30 st. Było to szczególnie uciążliwe przy obowiązkowych długich spodniach i rękawach. Strój taki jest bezwzględnie wymagany przy wejściu do Strefy. Chroni nie tylko przed skażeniem, ale również przed pochlastaniem się - droga prowadzi często przez zarośla, a w budynkach pełno jest gruzu, żelastwa i potłuczonego szkła. Kto nie ma długich spodni i rękawów, otrzyma przy wejściu gustowny biały kombinezon. W naszej ekipie  nie było takich osób, ale widzieliśmy paru "szczęśliwców" z innych wycieczek:

Generalnie ruch w Strefie jest spory (w zeszłym roku 40 tys. osób), a teraz jeszcze zwiększył się z racji popularności serialu HBO "Czarnobyl", zarządzający Strefą spodziewają się nawet 100 tys. odwiedzających. W okolicach domu kultury "Energetyk" i hotelu "Polesie" spotkały się aż trzy, łącznie z naszą, a w wielu miejscach spotykaliśmy zaparkowane i jadące wycieczkowe busy. Z jednej strony oczywiście przyczynia się to do popularyzacji prawdziwego obrazu Zony, bez tej całej mityczno-popkulturowej otoczki pełnej zombie, z drugiej - powoduje coraz większą degradację terenu i obiektów. Do Strefy zaczynają też ściągać osoby niezbyt zainteresowane tematyką czarnobylską, a chcące jedynie zrobić melanż w oryginalnym miejscu. Tymczasem pamiętajmy, że jest to miejsce, gdzie wydarzyła się jedna z najpoważniejszych katastrof przemysłowych XX w., w której jedni stracili życie, inni zdrowie, a pozostali "tylko" dobytek. Pajacowanie i spożywanie trunków w Strefie uważam za mocno niestosowne.

Wracając do samej wycieczki, to zaczęła się na punkcie kontrolnym od sprawdzenia paszportów i zezwoleń na wjazd, załatwionych przez organizatora i wydania dozymetrów indywidualnych.  Były to konstrukcje radiofotoluminescencyjne lub termoluminescencyjne, choć ich późniejsze sczytywanie jest tylko formalnością:

Przy wjeździe można nabyć różnego rodzaju pamiątki, głównie magnesy na lodówkę i kubki, ale są też komplety dozymetrów indywidualnych DP-22 i DP-24, jak również dozymetry Terra-P.
Po wjeździe na teren Strefy najpierw weszliśmy do mocno zdewastowanego domu kultury, w którym ostała się jedynie dziurawa podłoga i komunistyczne hasło po ukraińsku (większość napisów jest jednak po rosyjsku):

Później szybko obeszliśmy kilka chatek ze stojącymi obok wrakami samochodów. Moc dawki zaledwie 0,2-0,25 µSv/h. W oknach sporo "ustawek", czyli przedmiotów porzuconych przez mieszkańców, które odwiedzający ustawiają w różnych konfiguracjach do zdjęć:

Wrak samochodu terenowego ŁuAZ-1302 "Wołyń" produkcji ukraińskiej:


Łada. Ciekawe, gdzie się podziały wszystkie części - pewnie do tej pory jeżdżą po drogach byłego ZSRR:

To był pierwszy, jeden z wielu "przystanków" w Strefie. Następnie odwiedziliśmy znajdujący się w Czarnobylu pomnik Trzeciego Anioła z Apokalipsy św. Jana:

10 I trzeci anioł zatrąbił:
i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia,
a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód.
11 A imię gwiazdy zowie się Piołun.
I trzecia część wód stała się piołunem,i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie. (przekład Biblii Tysiąclecia
- LINK)

Czarnobyl po ukraińsku oznacza jeden z gatunków piołunu, stąd po katastrofie czarnobylskiej liczne były nawiązania do w/w fragmentu - biblijny piołun powiązano z nuklearnym skażeniem.


Obok pomnika znajduje się kamienna mapa Strefy. Każde z metalowych kółek oznacza wysiedloną wieś. Zabudowa wiosek miała być zrównana z ziemią i zasypana, jednak przy burzeniu domów buldożerami podnosiły się chmury radioaktywnego pyłu i wkrótce zaprzestano prac, pozostawiając większość opuszczonych domostw w całości.

Później pojechaliśmy zwiedzać pozostałości tajnego miasteczka garnizonowego Czarnobyl-2, którego centrum stanowi radar pozahoryzontalny Duga-2, zwany Okiem Moskwy lub Rosyjskim Dzięciołem. Miał on wykrywać amerykańskie rakiety dalekiego zasięgu zmierzające w stronę ZSRR. Rakiety takie można wykryć tylko podczas pierwszej i ostatniej fazy lotu, stąd konieczność budowy silnego radaru o dużym zasięgu, pracującego na falach krótkich. Zakres fal używanych przez radar pokrywał się z częstotliwościami cywilnymi, przez co był dobrze słyszalny przed krótkofalowców - od jego stukającego dźwięku zyskał nazwę "Rosyjski Dzięcioł" ("Russian Woodpecker").

Instalacja ta była w fazie testów, gdy nastąpiła awaria w Czarnobylu. Radar został wyłączony podczas katastrofy, zaś ponowne uruchomienie okazało się niemożliwe z powodu zasysania pyłu radioaktywnego przez urządzenia wentylacyjne radaru. Nieużywana konstrukcja została częściowo rozebrana. Ciekawostką jest fakt, że pomimo braku jakichkolwiek odciągów całość jest bardzo sztywna i nawet na samej górze nie wyczuwa się drgań od wiatru itp. Niestety pomieszczenia sterowni radaru są bestialsko zdewastowane - całość przypominała Zakłady Ursus przed wyburzeniem. 



 Jedno z nielicznych dobrze zachowanych wnętrz:



Sterownia systemu chłodzenia: 
 I pozostałości samego systemu chłodzącego:

W ogóle poziom dewastacji w Strefie jest ogromny, aż przykro patrzeć. Wyposażenie budynków albo skotłowane wewnątrz, albo wyrzucone przez okna. Niektóre wnętrza spalone lub pomalowane sprayem.


Osoby, które były w Strefie wiele razy, potwierdzają pogarszanie się stanu obiektów wywołane czynnikiem ludzkim... Jednak dość dygresji, wracamy na szlak. 
W okolicach warsztatów remontowych na tyłach radaru znaleźliśmy pierwszą "gorącą plamę", choć nie była najsilniejsza - pomiar gamma 1,5 µSv/h, gamma+beta 1,8. Szukać jej należy wśród sterty drobnych śmieci na końcu dziedzińca poniższych warsztatów, na lewo od ścieżki:


Do pomiaru używaliśmy dwóch dozymetrów Polaron Pripyat', z których jeden miał otwartą klapkę, a drugi zamkniętą. Było to bardzo praktyczne rozwiązanie, gdyż hot-spoty w Strefie wykazują duże zróżnicowanie, jeżeli chodzi o skład i energię promieniowania - do tego tematu jeszcze wrócę. Dozymetry trzymaliśmy w woreczkach strunowych celem ochrony przed skażeniem. 
W znacznej części Strefy tło wynosiło zaledwie 0,2 µSv/h, choć w wielu rejonach utrzymywało się między 0,4 a 1 µSv/h. Niestety Polaron nie ma alarmu, zatem musieliśmy ciągle obserwować wyświetlacze, polegać na informacjach przewodnika lub korzystać z pomocy osób mających dozymetry "Terra". Organizator dostarczył kilka sztuk tych mierników, a poza tym jedna osoba miała własny. Tak szczerze mówiąc, to spodziewałem się, że więcej osób weźmie własny sprzęt dozymetryczny i zastanawiałem się, jakie to będą modele. Czy radzieckie zabytki, zachodnie zabawki, a może klasyki z Polonu? Nic z tych rzeczy, powtórzyła się sytuacja ze sławetnej wycieczki do Świerku.
***
Kompleks budynków wokół radaru obejmuje, oprócz sterowni i warsztatów, również szkołę, przedszkole, dom kultury, bloki mieszkalne, małą przychodnię oraz remizę straży pożarnej. W remizie obejrzeć można makietę radaru i zabudowań:



W przy lodówce stołówki szkoły znajdował się kolejny polecony przez przewodnika hotspot -opakowania ze skażonym piaskiem. Niestety nie starczyło czasu na dłuższy pomiar, stąd tylko szybki wynik emisji gamma.

Urządzenia gastronomiczne na w/w stołówce:
Stojak na probówki i model sieci krystalicznej chlorku sodu, wyjątkowo uchowały się wśród powszechnej demolki:

Zwiedzanie miasteczka Czarnobyl-2 trwało ok. 2 godzin. Spora część terenu jest już bardzo mocno zarośnięta drzewami, szczególnie przedszkole i osiedle bloków mieszkalnych, stąd zdjęcia nie będą zbyt czytelne.





Następnie zmieniliśmy lokalizację. Przewodnik wskazał następny hotspot - dąb koło pomnika poległych w II wojnie światowej - na zdjęciu z prawej strony:

Moc dawki nie była jednak tak duża, jak przy płotku koło dróżki wiodącej do przedszkola zbudowanego w 50. rocznicę Wielkiego Października - na poniższym zdjęciu wyniki jeszcze rosną, ale w końcu emisja łączna sięgnie 5,13 µSv/h:

Najbardziej przygnębiające wrażenie robią porzucone zabawki, nadgryzione zębem czasu. Jest ich też najwięcej w budynkach, nie licząc pomocy naukowych ze szkół.








Następny punkt, a właściwie obszar o podwyższonym promieniowaniu, znaleźliśmy na grobli przy stawach rybnych - wszędzie między 0,9 a 1,1 µSv/h. Stawy te wykorzystywały ciepło odprowadzane z wymienników elektrowni do ogrzewania wody, co stwarzało rybom korzystne warunku do rozrodu. Po awarii  były pełne skażonej wody i planowano je szybko osuszyć, jednak osuszenie doprowadziłoby do wzbijania się ogromnych ilości radioaktywnego pyłu, zmieniono więc metodę. Obecnie poziom wody jest systematycznie obniżany, aby umożliwić zarastanie roślinności, która wiąże skażenia i zapobiega unoszeniu się pyłu. 


 Wnętrza zakładów hodowli ryb:



ZiŁ-131 straży pożarnej:







Niestety nie udało mi się dokładnie zmierzyć punktu przy pomniku "Wiecznaja sława gierojam" w pobliżu w/w zakładów hodowlanych - pośpiech spowodował, że muszę przytoczyć cudzy wynik pomiaru "Terrą" - 4 µSv/h. Więcej czasu na swobodne pomiary jest na wyjazdach pięciodniowych, jednak chcieliśmy oprócz Strefy zwiedzić inne atrakcje Ukrainy.



Później przeszliśmy na teren niedokończonych chłodni kominowych, gdzie moc dawki wahała się od 1 do 2 µSv/h. Byliśmy już mocno zmęczeni upałem i wielogodzinnym penetrowaniem Strefy, dlatego pomiary były okazjonalne. 

Przebywając na terenie chłodni należy uważać, by nie stać pod rusztowaniami, które po tylu latach oddziaływania deszczu i mrozu trzymają się na słowo honoru


 W pobliżu chłodni kominowych znaleźliśmy porzucony wśród złomu saturator do wody sodowej.

Wracając z chłodni i czekając na zebranie się całej wycieczki znaleźliśmy dosyć gorący punkt. Była to biała płyta z jakiegoś tworzywa sztucznego. Na Polaronie pomiar beta+gamma wskazywał 17 µSv/h, zatem wyjąłem miernik o większym zakresie, przeznaczony na słynny Chwytak - RK-21C! Pomiar beta+gamma wyniósł 10 µSv/h - pamiętajmy, że radiometr ten wykorzystuje miniaturowy licznik GM o zupełnie innej geometrii niż typowa cylindryczna tuba SBM-20.
 



Na sam koniec pojechaliśmy w okolice IV bloku od strony kanału, tam, gdzie stoi pomnik upamiętniający ofiary katastrofy. Niestety nie można było z tego miejsca robić zdjęć w kierunku elektrowni i to na serio - obszar był pod kontrolą monitoringu, a złamanie zakazu naraziłoby organizatora na problemy.

https://www.flickr.com/photos/atomicallyspeaking/32376243320
Skupiliśmy się więc na rybach w kanale (można je karmić z mostku, są dość żarłoczne) i nieukończonych blokach Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej (CzAES). Jak wiadomo, w chwili katastrofy pracowały cztery bloki, piąty był ukończony w 80%, szósty w 20%. Docelowo planowano budowę 12 bloków, co uczyniłoby CzAES największą elektrownią jądrową świata:
Widok na kanał, V blok i z prawej nieukończona chłodnia kominowa, przy której byliśmy wcześniej:

IV blok od 2016 r. przykryty jest Nową Bezpieczną Powłoką (zwaną też Arką), czyli  największą przesuwną konstrukcją na świecie. Arka została zbudowana z funduszy zebranych przez 45 państw (w tym Polskę i USA) oraz Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Jej budowa stała się konieczna, ponieważ Sarkofag zbudowany zaraz po awarii miał trwałość obliczoną na zaledwie 10 lat i znajdowały się w nim dziury o łącznej powierzchni 25 m kw. Arka została zbudowana obok IV bloku i nasunięta na niego. Z pomiarów przeprowadzonych podczas jej nasuwania na Sarkofag wynikało, że od razu czterokrotnie zmniejszyła moc dawki w okolicy. Po nasunięciu Arki na reaktor nadal trwały prace wykończeniowe, a oficjalne przekazanie miało miejsce dopiero 10 lipca 2019 r. Trwałość Arki obliczona jest na 100 lat. Planowany jest stopniowy demontaż IV reaktora i umieszczenie szczątków w składowisku odpadów radioaktywnych. Poniżej widok Arki od strony kanału.

Podjechaliśmy bliżej pod Arkę, niestety, znowu trzeba było uważać z fotografowaniem - tym razem zakaz robienia zdjęć szarego budynku przy bramie elektrowni. Odpuściłem zatem fotografowanie z tej strony, koncentrując się na pomniku i pomiarach.
Polaron z zamkniętą klapką miał już wyczerpany akumulatorek, zatem mogłem zmierzyć jedynie łączną emisję - 1,85 µSv/h. Dla porównania, pomiar Terrą przy starym Sarkofagu, przed budową Arki, wynosił 4 µSv/h - LINK


Ostatnim punktem pierwszego dnia był szpital w Prypeci - niestety tylko "liznęliśmy" go w pośpiechu i dyskretnie, zatem zdjęć mam mało. Piwnice pominęliśmy, choć już miałem narychtowany RK-21C, aby zmierzyć moc dawki od kombinezonów strażaków, skażonych podczas początków akcji ratowniczej. Na korytarzach tło w normie, generalnie zresztą w budynkach tło jest raczej niskie, praktycznie takie jak w Warszawie, gorące plamy występują na zewnątrz.
"Dzisiaj u nas się leczy..."
Fotel ginekologiczny przed szpitalem - jak rozumiem, sam tam wywędrował?

To był ostatni punkt programu pierwszego dnia. Potem już tylko obiadokolacja w hotelu w Czarnobylu i czas na regenerację sił. Kto widzi reprodukcję obrazu Ilji Riepina?

Drugi dzień zaczął się od 16-piętrowego wieżowca, który mocno nadszarpnął nasze siły. Widok z dachu rozciąga się na całą Strefę, niestety w pośpiechu nie wziąłem aparatu, zatem zdjęcia jedynie z telefonu. Zwiedzaliśmy rano, zatem najważniejszy widok - w stronę Arki - był pod słońce:



 Wandale już tu byli i to współcześni...



Z "szesnastki" poszliśmy do szkoły w Prypeci. Jest to jeden z tych obiektów, w którym zachowało się sporo dawnego wyposażenia w "znośnym" stanie.





 Z lewej na biurku model helisy DNA:
 "Ustawka" w jednej z klas, a zdjęcie wygląda na przyniesione z zewnątrz:

 Oczywiście wszędzie "wiecznie żywy" Włodzimierz Iljicz:




Potem były zakłady "Jupiter", filia zakładów "Majak" z Kijowa (nie mylić z "Majakiem" z Czelabińska). Był to drugi co do wielkości pracodawca w Prypeci, poza elektrownią czarnobylską Oficjalnie produkował magnetofony, nieoficjalnie - elektronikę wojskową. Pogłoski o przerabianiu tutaj plutonu dla celów wojskowych uważam za mało prawdopodobne - zbyt słabo zabezpieczony obiekt i za blisko miasta. Po katastrofie w Czarnobylu mieściło się tu laboratorium radiologiczne przedsiębiorstwa "Specatom", zajmującego się dozymetrią i dekontaminacją. W piwnicach znajduje się mały trezor na izotopy, oczywiście pusty. 

 Moc dawki w normie, niestety nie miałem monitora skażeń, by znaleźć ewentualne ślady izotopów. Sądząc po grubości ścianek, raczej przechowywano tu niskie aktywności.


Laboratorium działało w latach 1986-1996, pozostałością po nim jest m.in. ten sprzęt komputerowy:









 Emblemat z cyklu "Wojna o pokój" (fighting for peace is like fucking for virginity...)




 Widać karty perforowane od komputerów starszych generacji





Kolejnym obiektem była komenda milicji i znajdujące się obok małe cmentarzysko pojazdów (główne, znane z archiwalnych zdjęć, już zlikwidowano). W gmachu zwróciła uwagę mapa patrolowa Prypeci:


 Korytarz z celami aresztu:
 Judasz w drzwiach jednej z cel:
 Silnik widlasty V8 poniewierający się wśród złomu:
 A to chyba spacerniak:


Poniżej garaże milicji i resztki ciężarówki ZiŁ-130.



Fragment cmentarzyska. Z lewej ciężarówka ZiS-151, z prawej ZiŁ-130:

Ostatnie nierozszabrowane zegary na desce rozdzielczej jednego z wraków:

 Chyba KrAZ-255:

Autobus PAZ-672 - https://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%9F%D0%90%D0%97-672


Nie mogąc znieść niepewności, spytałem o Chwytak. Oczywiście, będzie, odetchnąłem więc z ulgą, bo RK-21C cierpliwie czekał w plecaku na swoją kolej. Już w busie skręcałem przedłużkę do sondy, wiedząc, że czasu nie będzie zbyt wiele. Na dnie Chwytaka, przy wewnętrznej powierzchni jego szczęk, zmierzyłem łączną emisję 138 µSv/h (0,138 mSv/h). Przy bocznej ściance jednej z "łap" - 20 µSv/h, od spodniej strony 75 µSv/h, zaś pośrodku wnętrza 40 µSv/h. Niestety nie miałem więcej czasu, aby znaleźć gorętsze miejsca (Chwytak osiąga i 1 mSv/h, a zakres RK-21C kończy się na 100).

Radiometr RK-21C okazał się bardzo przydatny z racji przedłużki do sondy, która umożliwiała zachowanie pewnego dystansu od Chwytaka, jak również ułatwiała manipulację sondą w jego wnętrzu. Planowałem zabrać RK-67, ale nie byłoby to dobre rozwiązanie właśnie przez brak przedłużacza - sondę musiałbym zbliżać gołą ręką bezpośrednio do silnie aktywnej powierzchni metalu, a drugą ręką trzymać przycisk uruchamiający pomiar.

Szybkiego pomiaru dokonałem też Polaronem z zamkniętą klapką (134 µSv/h), jednak nie jestem pewien wyniku, gdyż musiałem gonić wycieczkę:


Chwytak był tylko krótką wstawką, po chwili ruszyliśmy dalej. W przedszkolu zachowało się sporo wyposażenia. Prypeć była bardzo młodym miastem, średnia wieku wynosiła zaledwie 26 lat, stąd rozbudowana infrastruktura szkolna i przedszkolna:
 Klatka dla niegrzecznych dzieci?






  


















Przy stadionie tło podskoczyło do 1-2 µSv/h, lecz zbytnio spieszyliśmy się do wesołego miasteczka, by dłużej pomierzyć.

 Wesołe miasteczko miało być otwarte na 1 maja 1986 r., lecz otwarto je zaraz po katastrofie, by odwrócić uwagę ludności od płonącego reaktora. 

Na placu przy młyńskim kole były myte śmigłowce wracające z gaszenia reaktora, zatem studzienka ściekowa jest hot-spotem. Co ciekawe, emisja pochodzi od  promieniowania beta i słabego gamma - Polaron z zamkniętą klapką wskazywał ledwie 2 µSv/h, z otwartą - 47!
Użycie dwóch dozymetrów oszczędzało ciągłego otwierania i zamykania klapki-filtra, co byłoby szczególnie kłopotliwe w warunkach pośpiechu i narażenia na pył. Jeszcze lepszym patentem byłoby sklejenie tych dozymetrów taśmą klejącą celem stworzenia przenośnego zestawu radiometrycznego do równoczesnego pomiaru samej emisji gamma i łącznej gamma+beta:




Przy mini-samochodach również występowało podniesione tło, ale tylko 1-2 µSv/h.

Z wesołego miasteczka wyszliśmy na Plac Centralny w Prypeci. Niestety natrafiliśmy na dwie inne wycieczki, zatem poszliśmy zwiedzać inne obiekty.
 Hotel "Polesie" - z jego dachu kierowano lotem śmigłowców gaszących reaktor, mieszkali też w nim specjaliści zatrudnieni podczas akcji ratowniczej:






Jedna ze szkół, koło której przechodziliśmy, uległa częściowemu zawaleniu w 2013 r. Taki los czeka niestety wszystkie budynki w Prypeci. Lata naprzemiennego działania wilgoci, mrozu, słońca i roślin nie pozostają obojętne dla materiałów budowlanych. 



Tam oczywiście nie wchodziliśmy. Większość budynków póki co jest w dobrym stanie technicznym, pomijając dziury w podłogach i brak większości szyb, ale ich zawalenie się jest kwestią kilkunastu lat. Stan zachowania jest zresztą dość zmienny, jak widać w mojej fotorelacji:






 Pawilon meblowy:

Powyższe obiekty minęliśmy w pośpiechu, podobnie jak poniższy pawilon gastronomiczny: 



Udaliśmy się następnie do portu rzecznego





Wychodząc z portu w kierunku skarpy, natrafiliśmy po lewej stronie ścieżki na jeszcze jeden hot-spot, którym musiał się zająć Naczelny Dozymetrysta Wyprawy. Łączna emisja 34 µSv/h, niestety nie mogłem szybko skorzystać z miernika na samą gammę:




 Kino "Prometeusz" ("Prometej")




 Z samej sali niewiele zostało...


 Wracamy w kierunku Placu Centralnego - z prawej komitet Partii w Prypeci, podczas katastrofy czarnobylskiej w jego schronie mieścił się sztab akcji ratowniczej.
 Po awarii przez aż do 1996 r. gmach komitetu był siedzibą firmy "Kompleks":
 Stąd logo firmy nad wejściem, połączenie "koniczynki" i symbolu Obrony Cywilnej:

 I znowu trafiamy pod hotel "Polesie":

 Jeszcze tylko dosłownie rzut okiem na Dom Kultury "Energetyk"

 i wycieczka powoli dobiega końca...

Przejeżdżając w drodze powrotnej obok Czerwonego Lasu w pewnym momencie zmierzyłem w naszym busie 7,4 µSv/h. Kierowca celowo zwolnił, aby wszyscy zdążyli zmierzyć. Od razu rozdzwoniły się alarmy w "Terrach", choć zwykle były ustawione na 0,3 µSv/h i podczas całej wycieczki uaktywniały się przy byle okazji, dekonspirując naszą grupę. 


Wyjeżdżając jeszcze odwiedziliśmy Pomnik Likwidatorów ("tych, co ocalili świat"), stojący przed remizą straży pożarnej w Czarnobylu. Upamiętnia osoby zaangażowane w akcję ratowniczą - strażaków (z prawej), dozymetrystów (z lewej, z miernikiem), pracowników elektrowni (przy zaworze) i służbę zdrowia (w tle, z apteczką):
Strażacy, którzy jako pierwsi wyruszyli do pożaru reaktora i udział w nierównej walce z dwoma żywiołami przypłacili życiem:

Pracownik elektrowni odkręcający zawór symbolizuje m.in. trzech inżynierów, którzy na ochotnika poszli otworzyć zawory, aby usunąć wodę spod reaktora - na zdjęciu skrył się za dozymetrystą. Z lewej na dalszym planie lekarz z apteczką spieszący do chorego:

Przy wyjeździe ze Strefy, a także w korytarzu stołówki czarnobylskiej elektrowni znajdują się bramki dozymetryczne, które sprawdzają, czy ktoś z odwiedzających nie uległ skażeniu. Wykorzystują okienkowe liczniki Geigera SBT-10A zgrupowane parami  w miejscach, gdzie przykłada się dłonie, kolana, pierś, brzuch i plecy stojącego człowieka.




https://www.flickr.com/photos/zaruka/37218876886 



Bramki zaprojektowano dla osób do ok. 190 cm wzrostu, więc mając 194 musiałem trzymać głowę nieco w bok, unikając kontaktu z elementem zawieszenia panelu dozymetrycznego. Bramka uruchamia się po wejściu do niej i stanięciu na detektorach, pomiar trwa kilka sekund, i gdy wynik jest pomyślny, urządzenie zwalnia blokadę, pozwalającą na wyjście. W razie wykrycia skażenia daje znać sygnałem dźwiękowym i wskazaniem detektora, który wykazał radiację. Spośród naszej wycieczki jedna osoba uruchomiła bramkę. Skażenie pojawiło się na dłoni, najprawdopodobniej po dotknięciu dłonią strun pianina na krótko przed końcem wycieczki i obiadem w stołówce elektrowni. Na szczęście umycie ręki pozwoliło na szybką dekontaminację, nie było też dalszych konsekwencji. Niby większość skażeń w Strefie zdążyła wsiąknąć w grunt wraz z opadami deszczu, jednak słyszałem o przypadku utknięcia małej aktywnej drobiny w... bieżniku buta.
Nocowaliśmy w hotelu "Dziesiątka" w Czarnobylu, przed którym, tak samo jak na punktach kontrolnych, znajdowała się sonda radiometryczna nieustalonego typu. 
Standard wystarczający na potrzeby typowego turysty, pokoje czyste, łazienki na korytarzu, jedzenie smaczne, tradycyjne. 

Opuszczając Strefę na punkcie kontrolnym przeszliśmy przez bramki dozymetryczne, a w tym czasie bus był kontrolowany przenośnym radiometrem scyntylacyjnym, podejrzewam, że którymś z radzieckich DRGZ.
Oczywiście nie zrobiłem zdjęcia, ale masywna, biała skrzynka z niezbyt długą sondą przywodzi na myśl tylko te przyrządy:
SRP-68 ma podobny korpus, lecz sonda jest dłuższa, cieńsza i ma chwyt pistoletowy.
***
Czas na podsumowanie i dobre rady. Największe wrażenie zrobiła na mnie rozległość Strefy i stopień zarośnięcia roślinnością. Szczególnie Prypeć wyobrażałem sobie jak normalne miasto, tyle że opuszczone, a tymczasem wiele budynków znajduje się pośrodku gęstego drzewostanu. Nie spodziewałem się również takiego stopnia dewastacji budynków i ich wyposażenia. Podejrzewałem, że zastanę we wnętrzach lekki nieład - w końcu Prypeć opuszczano w pośpiechu, a chwilę potem miał miejsce szaber - ale jednak większość przedmiotów będzie na swoich miejscach. Tymczasem część wnętrz jest kompletnie wypruta, aż do gołych ścian, zaś tam, gdzie coś zostało, rzeczy są zwalone na kupę albo rozwłóczone gdzie się da. Zaryzykuję stwierdzenie, że nieco się zawiodłem na Strefie pod tym względem. Zanim mnie zlinczujecie, miejcie na względzie, że przez wiele lat (2007-2015) zajmowałem się urban-exploringiem i widziałem naprawdę wiele opuszczonych budynków, zarówno mieszkalnych, jak i przemysłowych. W porównaniu z nimi Strefa różni się przede wszystkim skalą oraz przyczyną opuszczenia. Przyznam nawet, że nieco nużyły mnie kolejne, podobnie wyprute budynki, szczególnie, że zwiedzaliśmy w ponad 30-stopniowym upale. Oczywiście, były diamenty wśród popiołu, ale raczej drobne - kino, przychodnia, sklep z pianinami.  Tak, czy inaczej, Strefa z wielu względów jest warta zwiedzenia, ale nie nastawiajcie się na fajerwerki i przygotujcie na wysiłek fizyczny, zwłaszcza jak pogoda nie dopisze.

Przejdźmy teraz do kwestii dozymetrycznych. Szukanie "gorących plam" jest fascynującym zajęciem, szczególnie gdy znajdziemy jakąś, o której nie mówił przewodnik. Ich emisja jest zwykle na tyle silna, że wystarczy nawet prosty radiometr gamma z osłoniętym licznikiem GM (Biełła, Jupiter SIM-05, Fon, Raton-901 itp.). Oczywiście radiometr beta-gamma będzie jeszcze lepszy, gdyż niektóre miejsca charakteryzują się znacznie większą emisją beta niż gamma - np. klapa w wesołym miasteczku - ale radiometrem gamma też je wykryjemy. Znalezione przez nas hotspoty nie przekraczały 7 uSv/h emisji gamma i 50 łącznej, choć wiem, że można znaleźć jeszcze mocniejsze (pomijam Chwytak, to osobna historia). Zatem jaki sprzęt zabrać? Mały i lekki. Cały dzień chodząc po Strefie będziemy mieć serdecznie dosyć "żelazka" RKP-1-2, nie wspominając już o DP-5/DP-66/DP-75. Miernik powinien mieć też odpowiedni zakres pomiarowy, dlatego odpadają wszelkiego rodzaju indykatory, w których "niebezpieczny" poziom promieniowania zaczyna się od 1,2 µSv/h, a "podwyższony" od 0,6. W Strefie będą dawać odczyt poza skalą lub na granicy "bezpiecznego" i "podwyższonego", co dużo nam nie powie.
Nie ma też co obwieszać się sprzętem, powinien wystarczyć jeden przyrząd, drugi ewentualnie tylko na Chwytak, szczególnie jak ma większy zakres, który chcemy przetestować. Przydatny może być przyrząd zliczający skumulowaną dawkę (Radiatex MRD-2, Gamma Scout), jeżeli chcemy wiedzieć, ile "nałapaliśmy" przez całą wyprawę, choć nie są to dawki szkodliwe dla zdrowia, można je porównać z transatlantycką podróżą samolotem. Szczególnie przydatny byłby Gamma-Scout, w którym przy logowaniu pomiaru co 10 s pamięci starczy na 3 dni (pomijam brak uszczelnień tego przyrządu). Pamiętajmy oczywiście o nowych bateriach lub dobrze naładowanych akumulatorkach, by nie zmieniać ich w trakcie wyprawy, zwłaszcza po zapakowaniu dozymetru w woreczek strunowy. Jeśli mamy dozymetr z sondą zewnętrzną, owińmy ją polietylenową torebką. Łatwiej wyrzucić torebkę niż odkazić dozymetr, a szkoda w tak głupi sposób stracić drogi sprzęt.
Jeżeli chodzi o strój, oprócz długich rękawów i spodni istotny jest nierzucający się w oczy kolor. Nie muszą to być od razu wojskowe kamuflaże, ale raczej brązy, zielenie i szarości, wtapiające się w otoczenie. Do tego nakrycie głowy, zarówno od słońca, jak i przeciw skażeniom. Najistotniejsze są jednak buty. Wielogodzinne chodzenie po gruzie, żelastwie, gałęziach, tłuczonym szkle i kafelkach wymaga naprawdę solidnego obuwia, zarówno dla bezpieczeństwa, jak i wygody. Buty muszą być zakryte, na mocnej podeszwie z grubym bieżnikiem, najlepiej z cholewami. Żadne trampki, cichobiegi, sandały! Od biedy mocne adidasy, lepiej jednak założyć buty turystyczne, desanty, glany, jungle-boots itp.
Z pozostałego wyposażenia warto mieć robocze rękawice, latarkę-czołówkę i maseczkę przeciwpyłową. Od jedzenia w Strefie lepiej się powstrzymać, jednak ponieważ zwiedzanie trwa cały dzień dobrze wziąć coś lekkiego i kalorycznego, np. snickersy, stosowane z powodzeniem przez bojowników w Czeczenii.
W kwestii sprzętu fotograficznego najlepsza będzie lustrzanka z uniwersalnym obiektywem typu superzoom, np. 18-200 mm. Nie ma co nosić całej "szklarni", gdyż zwykle nie będzie czasu, by zmienić obiektyw, możemy też nałapać pyłu do aparatu. Oczywiście w pewnych miejscach aż się prosi, by użyć "rybiego oka" (chłodnie kominowe, Duga-2, wnętrze Chwytaka), ale bez niego też można zrobić dobry kadr. Kompakty i telefony nie dadzą odpowiedniej jakości ujęcia, szczególnie w biegu czy w słabych warunkach oświetleniowych. O kartach pamięci i akumulatorach nie muszę chyba przypominać - wykonałem łącznie 950 zdjęć w samej Strefie, zajmując obie karty i zużywając codziennie 1,5 akumulatora, powyższa fotorelacja jest mocno wybiórcza i subiektywna.
Jeżeli chodzi o język, to w samej Strefie wystarczy angielski (sklepik z pamiątkami przy wjeździe), choć parę podstawowych zwrotów po ukraińsku przydaje się na wszelki wypadek - polecam np. te rozmówki - http://www.rozmowki.slowka.pl/ukrainski_rozmowki.php.
I wreszcie odwieczne pytanie - czy warto? Moim zdaniem warto, nawet pomimo znacznego zdewastowania obiektów, a może właśnie przede wszystkim dlatego. Za kilka lat wiele budynków się zawali lub dostęp zostanie ograniczony, jeśli zdarzy się tam choć jeden wypadek. Tak było z Okiem Moskwy, z którego zabił się Białorusin i na wszelki wypadek usunięto drabinki. Strefa jest zjawiskiem unikalnym na skalę światową i warto ją zwiedzić, nawet jak nie jesteśmy wielkimi pasjonatami fizyki i historii. Dla pasjonatów gier z serii STALKER i innych utworów kultury masowej wycieczka do Strefy pozwoli nabrać dystansu do popkulturowych schematów. Z kolei dla dozymetrystów będzie unikalną okazją do wykonania pomiarów w terenie oraz sprawdzenia wyższych zakresów w swoich dozymetrach.
A Wy, byliście już w Strefie? Pobyt był udany? Wpisujcie w komentarzach. A niedługo ciąg dalszy fotorelacji z Ukrainy, stay tuned!

7 komentarzy:

  1. Strefa jest wspaniała. Samemu byłem jesienią zeszłego roku z Napromieniowani.pl. Mieliśmy kilka dozymetrów organizatora. Ja większość czasu używałem Gamma Scout w hot pointach robiąc odczyt na alfa/beta/gamma zaś reszte czasu dla zabezpieczenia licznika na beta/gamma. Złym rozwiązaniem okazały się dozymetry z sygnałem dźwiękowym (spożywczy) który z powodu wyskalowania na małe dawki wariował ogłuszając noszącą ją osobę (oraz zdradzając jej pozycje co często jest mocno niepożądane...). Odczyty były od 0.09uSv do 1mSv gdzie kończył się zakres pomiarowy. Wyższe poziomy były przy zawiasach maszyn używanych do likwidacji (gdzie w smarze zostały radionuklidy), jak również na kilku rzeczach typu fragment ubrania strażaka w szputalu nr.9(?) lub studzienka. Warto uważać bo o mało nie złamalem nogi o zarośniętą dziurę prowadzącą do mogilnika. Odczyt przy wylocie 20uSv. W Jupiterze w podziemiach jest jedno miejsce gdzie zawsze brakuje skali więc trzeba wziąć coś o szerokim zakresie (może dp-66?).
    Jak jechałem obiecywałem sobie że to tylko raz. Teraz sam zbieram ludzi na kolejny znacznie dłuższy wyjazd. (Warto uważać na organizatorów bo można trafić na jednodniowe wycieczki gdzie w samej strefie jest się 6h z czego 2.5h w busie, a do tego nigdzie się nie wejdzie...)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna relacja, czekamy na więcej:-)
    Pozdrawiam.
    Jarek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Za jakiś czas relacja z dalszych etapów wycieczki :)

      pozdrawiam!
      ŁK

      Usuń
  3. Rozumiem, że z DP-75 ciężko się chodzi cały dzień, ale generalnie wpuszczą mnie do Strefy z takim pudłem? Czy koniecznie musi być coś małego typu Hupra lub Terra?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można mieć ze sobą mały plecak, więc bez problemu, albo w autobusie trzymać :)

      Usuń
  4. część, bardzo fajny materiał. Mam parę Pytań: na oko Moskwy już się na da wejść?
    Czy trzeba mieć dolary żeby gdzieś zboczyć z oficjalnej ścieżki?
    To prawda że wycieczka dostaje GPS do śledzenia gdzie jest?
    Dlaczego nie wolno robić zdjęć przy reaktorze-jakoś to tłumaczyli?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak byliśmy, to można było tylko na 2 pierwsze poziomy, ale nie wiem, czy drabinki na wyższe nadal istnieją, czy je zdemontowali po tym, jak ktoś zleciał ze skutkiem śmiertelnym.
      Bez dolarów można się dogadać, dwie osoby puszczono na mały skok w bok, dostały tylko krótkofalówkę, by był kontakt. Zależy od organizatora :)
      O GPS nic mi nie wiadomo, nie wiem, czy to nie legenda miejska.
      Podejrzewam, że jakieś nieokreślone "względy bezpieczeństwa", by ktoś przypadkiem nie poznał szczegółów zabezpieczeń terenu - tak samo było w Świerku, wszędzie można tylko nie wejście do budynku reaktora i nie śluza prowadząca na halę reaktora - oczywiście to pic na wodę, masa zdjęć jest w sieci, dyskretnie jakby ktoś chciał, i tak by zrobił.

      Usuń

Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!

[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora]