20 listopada, 2024

Radiometr EKO-D/p - rzadka wersja EKO-D

Radiometr EKO-D produkcji firmy Polon-Ekolab, wywodzącej się z gdańskiego oddziału ZZUJ Polon, omawiałem w 2020 r [LINK]. Teraz mam okazję przedstawienia rzadkiej wersji EKO-D/p, która od modelu podstawowego różni się następującymi cechami:

  • brak dźwięku impulsów (przy zachowaniu dźwięku alarmu progowego)
  • stała czasu zależna od mocy dawki - przy tle naturalnym wynosi aż 3 minuty
  • brak opcji zmiany jednostki pomiaru na mR/h i mrem

Z zewnątrz brak istotnych różnic, obudowa jest prawie identyczna, zachowano nawet diody sygnalizujące pomiar w mR/h i mrem, są one jednak nieaktywne, gdyż jednostki nie da się zmienić. 

Z lewej typowy EKO-D, z prawej EKO-D/p

Na porównawczym zdjęciu można jedynie zauważyć zamienienie miejscami tych par diod, ale wynika to z serii produkcyjnej:  wszystkie wczesne EKO-D miały µSv/h i mSv z lewej.


Dopiero w połowie lat 90. zamieniono kolejność i była ona zachowana przez następne lata. Prezentowany EKO-D/p jest z 1995 r. i ma już µSv/h i mSv z prawej.

Tak naprawdę jedynym oznaczeniem zmodyfikowanej wersji jest dopisek do nalepki znamionowej pod klapką przedziału akumulatorków:

Zakres pomiarowy i czułość są również takie same, dozymetr korzysta z tego samego licznika DOI-80 w ołowianej tulejce z małym wycięciem, co zwykły EKO-D. Główna różnica to inaczej zaprogramowany EEPROM: cała pamięć została zajęta przez algorytm zmiennej stałej czasowej, programowo również odcięto wyprowadzenie impulsów na głośniczek, choć zachowano alarm progowy. 

Obsługa pozostaje identyczna, nie będę więc tu dublował wpisów. Niestety nie mam już podstawowej wersji EKO-D, by nagrać filmik porównawczy. Prezentuję więc tylko pomiar kilku źródeł o przeciętnej aktywności i kilku mocniejszych:



Z uwagi na programowe wyłączenie w/w funkcji istnieje możliwość ich odblokowania po podłączeniu dozymetru do komputera, potrzebny jest jednak specjalny program. 

Jedna z nielicznych wzmianek w literaturze o EKO-D i D/p (bez rozróżnienia wersji) - A. Skłodowska i B. Gostkowska, Promieniowanie jonizujące a człowiek i środowisko, Warszawa 1994.

Pod względem funkcjonalności EKO-D/p ustępuje nieco standardowej wersji z powodu braku dźwięku impulsów i możliwości zmiany jednostki pomiaru, choć ta druga opcja była akurat rzadko wykorzystywana. Dłuższy czas uśredniania wyniku na początku zakresu również nie zawsze będzie zaletą. Z drugiej strony z uwagi na rzadkie występowanie EKO-D/p będzie cenionym nabytkiem kolekcjonerskim.

Jeżeli spotkaliście się z tą wersją lub macie dodatkowe informacje dotyczące różnic względem standardowego EKO-D, dajcie znać w komentarzach!

***

Zachęcam też do wspierania bloga, zarówno pośrednio, poprzez zakup dozymetrów [LINK], jak i bezpośrednio, przez Patronite lub BuyCoffeeTo 


16 listopada, 2024

Śmiercionośny zegarek

Przeglądając numery Ilustrowanego Kuriera Codziennego, udostępnione przez Małopolską Bibliotekę Cyfrową, trafiłem na historię zegarka, przynoszącego śmierć kolejnym właścicielom. Historia jest opisana w numerze 2 z 2 stycznia 1932 r.:

http://old.mbc.malopolska.pl/dlibra/applet?mimetype=image/x.djvu&sec=false&handler=djvu_html5&content_url=/Content/66515/index.djvu

Podczas lektury tego krótkiego artykułu początkowo pomyślałem o jakiejś truciźnie, znajdującej się na powierzchni zegarka lub aplikowanej przez specjalny mechanizm wstrzykujący, umieszczony wewnątrz, jednak gdy objawem okazał się wrzód w miejscu noszenia zegarka, sprawa stała się jasna. Od razu przypomniałem sobie historię Henriego Becquerela, który nosił fiolkę z radem w kieszeni kamizelki, czego skutkiem była jątrząca rana, a finalnie - śmierć uczonego. Również Maria Skłodowska-Curie i jej mąż Piotr cierpieli na oparzenia radiacyjne, wywołane promieniowaniem radu, przy czym Piotr celowo eksperymentował z działaniem radu na własną skórę, przywiązując sobie do ręki fiolkę z radem (!).

https://www.researchgate.net/figure/Pierre-Curies-self-exposure-radium-burn-It-was-described-33-as-Professor-Curies-arm_fig4_6261599


Wracając do historii z zegarkiem, w powyższym artykule widzę kilka nieścisłości i luk wymagających wyjaśnienia. Po pierwsze, legenda o śmiercionośnym zegarku miała istnieć jeszcze w ubiegłym stuleciu, czyli w XIX wieku. Otóż rad został odkryty pod sam koniec XIX w. (1898), po długich wysiłkach, wymagających przerobienia 2 ton rudy uranowej, aby uzyskać zaledwie 0,1 g radu. Jeszcze 10 lat po odkryciu radu jego uzyskanie było bardzo pracochłonne z uwagi na wspomniane niskie stężenie w rudzie uranowej [LINK]. Nie zmieniło się to przez następne dekady i rad był pierwiastkiem bardzo drogim - aby kupić 1 gram dla warszawskiego Instytutu Radowego, Maria Skłodowska-Curie potrzebowała 100 tys. dolarów, równowartość obecnych 20 mln dolarów [LINK]. W tym celu przeprowadziła zbiórkę wśród Polonii amerykańskiej, dawała też wykłady i odczyty. Trudno zatem wierzyć, aby wkrótce po odkryciu tego pierwiastka ktoś zdobył nawet niewielką jego ilość i użył do celów skrytobójczych. Drugą kwestią jest brak świadomości zagrożenia powodowanego przez rad. Radowa farba świecąca była stosowana od I wojny światowej aż do końca lat 20., kiedy sprawa pracownic fabryki zegarków, tzw. radium girls, znalazła finał w sądzie (1925-1929). Dopiero wówczas radowe szaleństwo zaczęło trochę słabnąć, przedtem radu używano beztrosko do malowania numerów domów, zabawek, strojów itp. Możliwe że właśnie wówczas, po doniesieniach prasowych o straszliwym cierpieniu "radowych dziewczyn", których szczęki po prostu się rozpadały, ktoś wpadł na pomysł użycia radu do skrytobójstwa.

Trzecia kwestia to zachowanie sprzedawcy, który za zegarek zażądał, jak rozumiem, niskiej kwoty 100 lirów, po czym w ostatniej chwili poprosił nabywcę o wizytówkę i wkrótce napisał ostrzegawczy list wraz z czekiem zwracającym pieniądze. Wyrzuty sumienia? Historia opowiedziana w liście przedstawia zegarek jako skuteczne narzędzie dyskretnego mordu, pozwalającego: przejąć firmę (młoda żona bogatego kupca), wyeliminować konkurencję (malarz zazdrosny o sławę kolegi po fachu) czy przyspieszyć nabycie spadku (majętna staruszka). Trzy kolejne przypadki (łącznie było ich 6) nie zostały już opowiedziane, siódmym zaś miał być obecny właściciel zegarka. Trochę mi ta cyfra nie pasuje, pamiętajmy, że liczba 7 była uważana za magiczną i chętnie pojawia się w baśniach, legendach, przypowieściach i przysłowiach. 

Następna kwestia to umieszczenie małego cylinderka z kryształkiem radu (lub raczej jego soli, pewnie chlorku) w mechanizmie zegarka i to w taki sposób, by nie przeszkadzał w pracy mechanizmu. Jak wiadomo, mechanizm zegarka jest ciasno upakowany i nie ma w nim za wiele miejsca na tego typu modyfikacje. Oczywiście na upartego w paru miejscach zmieści się naprawdę cienka tubka - poniżej przykładowy zegarek z lat 20. XX w.:

https://www.timekeepersclayton.com/product/vacheron-and-constantine-pocket-watch-1920s-18-karat-yellow-gold-vintage/

Ostatnia kwestia to aktywność radu umieszczonego we wspomnianej fiolce. Musiała być wystarczająca, aby wywołać nie tylko rumień popromienny, ale również poważne napromieniowanie głębszych tkanek, skutkujące chorobą popromienną lub nowotworem, a w efekcie, dość szybkim zgonem. 

Przyjmijmy roboczo, że źródłem był niewielki objętościowo ładunek 6,66 mg radu (~6,66 mCi), stosowany w radioterapii kontaktowej (brachyterapii, wówczas zwanej curieterapią).

Kaseta na 50 igieł po 6,66 mg radu w Instytucie Radowym, 1936, zbiory NAC


W tym przypadku moc dawki w odległości 1 cm od źródła wynosiła aż 0,4 Sv/h (pomijam absorpcję w deklu mechanizmu). 

Taka moc dawki dawałaby po już 10 godzinach dawkę śmiertelną LD50/30 (po napromieniowaniu całego ciała połowa ofiar umiera w ciągu miesiąca, jeśli nie zostanie podjęte leczenie). Wystarczyłby więc tylko jeden dzień noszenia tego zegarka, aby otrzymać dawkę śmiertelną, a zakładam, że zegarek był noszony przez wiele dni, zanim pojawił się rumień. Promieniowanie wydobywające się z zegarka było częściowo osłabiane przez dekiel, czyli składało się w większości z twardej emisji gamma, silniej penetrującej tkanki i czyniącej poważne szkody wewnątrz organizmu (tzw. dawka Hp(10), mierzona 10 mm w tkance), w przeciwieństwie do emisji niskoenergetycznej, składającej się na tzw. dawkę Hs(0,07), zwaną też dawką na skórę.

Zegarki kieszonkowe noszono zwykle w specjalnej kieszonce kamizelki, zatem najbardziej narażone byłyby narządy jamy brzusznej, ewentualnie klatki piersiowej.

Wincenty Witos (pośrodku) podczas procesu brzeskiego (1931-1932), widoczny łańcuszek od zegarka.
Fot. Ilustrowany Kurier Codzienny, zbiory NAC.

Przy dłuższym noszeniu mogło dojść do równomiernego napromieniowania całej lewej połowy ciała i powstania choroby popromiennej - najpierw subklinicznej (osłabienie, zmiany we krwi), następnie hematologicznej (niedokrwistość, obniżenie odporności), a wreszcie jelitowej (uszkodzenia przewodu pokarmowego, biegunki, zaburzenia gospodarki wodnej). Z uwagi na stopniowe narastanie dawki, a także przerwy w napromieniowaniu (zegarka kieszonkowego nie nosi się całą dobę), dające czas na regenerację, raczej nie doszło do kolejnego etapu - mózgowego - choroby popromiennej.  Tym niemniej bohater naszego artykułu był w stanie określonym jako "bardzo poważny", z niepewnymi rokowaniami na przeżycie. Pamiętajmy, że wówczas choroba popromienna była praktycznie nieznana, choć szkodliwe skutki promieniowania jonizującego były już opisywane. Dotyczyły jednak głównie naukowców oraz lekarzy rentgenologów. Przykładem może być Clarence Madison Dally, asystent Thomasa Edisona, który na skutek długotrwałego narażenia na promieniowanie rentgenowskie doznał owrzodzeń dłoni, które przyczyniły się do jego śmierci:

https://www.dailymail.co.uk/health/article-7180945/X-rays-ravaged-Thomas-Edisons-assistants-hands-killed-him.html


W którymś z przedwojennych czasopism (IKC lub Światowid) widziałem podobne fotografie palców lekarza pracującego przy RTG, ilustrujące artykuł poświęcony zagrożeniom wywołanym promieniowaniem. Nadal jednak do końca nie znano mechanizmu działania promieniowania na organizm człowieka, choć już wykorzystywano rad w leczeniu nowotworów, niekiedy niezbyt umiejętnie, powodując więcej szkody niż pożytku.


***



Podsumowując, artykuł mógł zostać całkowicie zmyślony, szczególnie że "Asgir", nazwisko tego "znanego angielskiego podróżnika i kolekcjonera", zupełnie nie pojawia się w zasobach internetu, nawet włoskojęzycznego, brak tam też wzmianek o samej sprawie. Nie udało mi się również znaleźć kontynuacji historii w kolejnych numerach IKC. Opowieść ma też wiele luk, nawet jeśli przyjmiemy, że była prawdziwa, to nasuwają się następujące pytania:
  • skąd pochodził rad umieszczony w zegarku? (szpital? laboratorium? fabryka zegarów?)
  • w jaki sposób ten zabójczy zegarek trafiał do kolejnych osób, i to zawsze akurat takich, w których śmierci ktoś miał interes? Czyżby kupiec sprzedawał zegarek kolejnym zabójcom, a po wykonaniu zadania zegarek wracał do sklepu?
  • czemu nikt się nie zainteresował śmiercią kolejnych ofiar? Zakładam, że objawy były podobne (oparzenia radiacyjne)
  • jakie były losy ostatniej ofiary, czy udało się jej uratować życie?
  • co ostatecznie stało się z zegarkiem? Czy został zabezpieczony jako dowód w sprawie, pozbawiony śmiercionośnego dodatku czy trafił z powrotem do obiegu kolekcjonerskiego?

Warto wspomnieć, że izotopy promieniotwórcze były później wielokrotnie stosowane do celów kryminalnych - niektóre przypadki opisano w recenzowanej przeze mnie książce "Radioaktywni". Co najmniej jeden taki przypadek wydarzył się w Polsce - pracownik naukowy chciał zabić swoją byłą partnerkę za pomocą roztworu kobaltu-60 [LINK].

Jeżeli macie dodatkowe informacje dotyczące powyższej sprawy, znacie inne przypadki kryminalnego użycia izotopów lub chcecie zgłosić uwagi co do tekstu, dajcie znać w komentarzach!

***

Zachęcam też do wspierania bloga, zarówno pośrednio, poprzez zakup dozymetrów [LINK], jak i bezpośrednio, przez Patronite lub BuyCoffeeTo 



12 listopada, 2024

Indykator promieniowania UDRBG-B

Ten przyrząd należy do najprostszych indykatorów promieniowania, służących jedynie do szacowania mocy dawki na podstawie częstotliwości błysków diody i dźwięków z głośnika. 

http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=280

Producentem była firma LNOP "Plastik" z siedzibą przy ul. Zielonej 149 we Lwowie. Pełna nazwa to "domowego użytku sygnalizator pomiaru mocy dawki ekspozycyjnej promieniowania beta - gamma".

http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=280

Detektorem promieniowania jest popularny licznik SBM-20 umieszczony w plastikowej obudowie miernika, ale bez dodatkowego ekranu.

http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=280

Mamy więc tutaj tzw. II szkołę budowy dozymetrów wg mojej systematyki, w której dozymetr mierzy mieszankę emisji gamma i beta, z nieznacznym jedynie odfiltrowaniem najsłabszego promieniowania przez plastik obudowy. Samą systematykę przedstawiłem na łamach Postępów Techniki Jądrowej [LINK].

Przyrząd ma trzy progi alarmowe:

  1.  30 µR/h (0,3 µSv/h) z możliwością regulacji min. +/- 5 µR/h (0,05 µSv/h)
  2.  50 µR/h (0,5 µSv/h)
  3.  200 µR/h (2 µSv/h)

Maksymalna moc dawki mierzona tym przyrządem nie powinna przekraczać 50.000 µR/h (50 µSv/h).

Obsługa UDRBG-B nie jest intuicyjna i bez instrukcji lepiej nie włączać tego indykatora. Miernik ma dwa tryby pracy przewidziane przez producenta:

  • pomiar mocy dawki: 
    • od razu włączamy II zakres (50 µR/h):
    • brak dźwięku oznacza moc dawki poniżej 50 µR/h (0,5 µSv/h),
    • jeśli słyszymy sygnał dźwiękowy, przełączamy na III zakres:
      • jeśli sygnał umilknie, moc dawki zawiera się między 50 a 200 µR/h (0,5-2 µSv/h)
      • jeśli sygnał trwa, moc dawki przekracza 200 µR/h (0,5-2 µSv/h)
  • pomiar skażeń żywności:
    • włączamy I zakres, oznaczony ⭤
    • przekręcamy mały potencjometr u góry korpusu na pozycję 1
    • jeśli pojawi się sygnał dźwiękowy, przekręcamy o jedną działkę i czekamy, czy w ciągu 10 sekund sygnał nadal będzie się pojawiał, jeśli tak, przekręcamy o jeszcze jedną działkę
    • w ten sposób ustawiliśmy próg czułości nieco powyżej tła naturalnego
    • zbliżamy dozymetr do badanego produktu, licznik G-M oznaczony jest trójkątem
    • podczas pomiaru mogą się pojawiać okresowe sygnały wynikające z wahań tła naturalnego.
Dozymetr jest dosyć kapryśny w obsłudze, co spowodowane jest głównie niską jakością wykonania. Najsłabszym elementem jest przełącznik zakresów, który lubi zacinać się na pozycjach pośrednich, powodując ciągły terkot z głośnika.

Na pierwszym zakresie najlepiej od razu ustawić czułość na najmniejszą wartość (4), by uniknąć ciągłego wzbudzania się dozymetru. Niestety potencjometr regulacji czułości jest dość głęboko osadzony i niewygodnie go przełączać

Jak widać na powyższym zdjęciu, jakość wykonania jest fatalna, plastik niechlujnie obrobiony, a elementy byle jak osadzone. Prezentowany egzemplarz pochodzi z forum RHBZ, mój jest w nieco gorszym stanie:


Jak przedstawia się czułość tego ustrojstwa? Z uwagi na zastosowany licznik, osłonięty jedynie cienkim plastikiem obudowy, dozymetr będzie reagował na większość "domowych" źródeł. Problem w tym, że już tło naturalne powoduje okresowe piski z głośnika, nawet na wyższych zakresach, choć zakres III zaczyna się od 2 µSv/h, co jest 20-krotnością typowego tła naturalnego. Licznik G-M nie ma jednak ekranu, co powoduje zawyżenie wyniku od niskoenergetycznej emisji gamma. Jest to cena za przyrząd, który może jednocześnie mierzyć promieniowanie beta.

Podczas testów mierzyłem odległość, z której wybrane źródła powodują zauważalny wzrost wskazań, z uwagi jednak na wysoki bieg własny i dużą nieregularność impulsów trudno było ustalić jednoznaczną granicę. 


Jak widać, kontrolka DP-66M jest wykrywana z bardzo dużej odległości (ok. 70 cm), znacznie przekraczającej szerokość użytej maty. Indykator reagował na wszystkie "domowe" źródła z dolnej i średniej półki aktywności, jedynie kawałek szkła uranowego i woreczek z saletrą potasową dawał niezbyt wyraźne wskazania.

Rosyjskojęzyczny dłuższy filmik można obejrzeć tutaj:




Zasilanie odbywa się z dwóch akumulatorków guzikowych typu D-0,2, umieszczonych w osobnym przedziale, dostępnym po rozkręceniu obudowy.

http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=280&p=2


Pojedyncza śrubka trzymająca razem połówki obudowy lubi wyrabiać otwór w spodzie obudowy i wkręcać się coraz głębiej, powodując luzy między połówkami. Zalecam więc użycie odpowiedniej podkładki:

Dozymetr nie ma stabilizacji napięcia zasilania, instrukcja motywuje to ekonomiką zużycia akumulatorków i podaje nawet zależność wysokości progów od napięcia zasilania:

  • 2,8 V (po naładowaniu) 20, 40, 160 µR/h
  • 2,45 V (po połowicznym rozładowaniu) 30, 50, 200 µR/h
  • 2,2 V (całkowite rozładowanie) 40, 60, 240 µR/h

Czas pracy kompletu akumulatorków 60 h. Ładowanie odbywa się za pomocą ładowarki podłączanej przez gniazdo jack.

http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=280&p=1

Ładowarka nie ma transformatora odcinającego, nie wolno zatem dotykać wtyczki po jej podłączeniu do sieci, a dozymetr powinno podłączać się do ładowarki przed jej przyłączeniem do sieci.


http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=280&p=2


Czas ładowania 15 h, instrukcja przestrzega przed przeładowaniem akumulatorków. Zamiast fabrycznych akumulatorków można użyć baterii guzikowych AG13 (LR44). tak jak ma to miejsce w moim egzemplarzu:


Dozymetr konfekcjonowany był w plastikowym blistrze wraz z instrukcją obsługi i ładowarką:

http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=280&p=2



Przyznam, że recenzja tego przyrządu była dla mnie mordęgą. Kupowanie go w innych celach niż kolekcjonerski mija się z celem, chyba że dokonamy jakichś przeróbek, zwiększających kulturę pracy. Są inne indykatory, nawet prostsze, a znacznie przyjaźniejsze dla użytkownika. Oczywiście, z braku laku, UDRBG-B może służyć jako prosty wykrywacz obecności promieniowania ze szkła uranowego czy ceramiki, gdyż jego czułość jest wysoka, będzie to jednak tylko prosta sygnalizacja "świeci - nie świeci". Musimy się też liczyć z fałszywymi alarmami, wywołanymi wysokim biegiem własnym tego przyrządu. Z kolei sygnalizacja progowa (0,5 i 2 µSv/h jest praktycznie bezużyteczna, gdyż oba progi będą przekroczone nawet przez słabe źródła.

***

Zachęcam też do wspierania bloga, zarówno pośrednio, poprzez zakup dozymetrów [LINK], jak i bezpośrednio, przez Patronite lub BuyCoffeeTo 


07 listopada, 2024

Obiektyw Hexanon 2,8/35 od aparatu Konica C35

Obiektywy ze szkła z dodatkiem toru-232 już kilkakrotnie gościły na łamach bloga. Przypomnę więc, że dodatek toru-232 do szkła optycznego pozwalał na uzyskanie wysokiego współczynnika załamania światła przy jednocześnie niskiej dyspersji [więcej - LINK]. Szkło tego typu, nazywane torowanym (ang. thoriated) stosowano zwykle do obiektywów wysokiej klasy, przeznaczonych do lustrzanek. Najczęściej były to konstrukcje niemieckie i japońskie - na blogu do tej pory omówiłem następujące modele:

Niekiedy jednak takie obiektywy stosowano w aparatach kompaktowych, jak w/w  Agfa Ambi Silette, Do tej samej kategorii należy prezentowany dziś aparat Konica C35, którego obiektyw Hexanon 2,8/35 ma soczewkę z torowanego szkła.


Aparat został wprowadzony na rynek w 1968 r. i występował w trzech wersjach:
  • Konica C35:
    • 1968 - srebrna obudowa 
    • 1969 - czarna
  • Konica C35V (1971) - wersja bez dalmierza, tylko srebrna obudowa, w Japonii oznaczony C35E&L
  • Konica C35 Automatic (1971), z bardziej zaawansowaną obsługą lampy błyskowej, w Japonii znany jako Konica C35 Flashmatic [dane za Camerapedią - LINK].
Prezentowany egzemplarz to pierwszy model z 1968 r. Aparat kupiłem na tym samym stoisku ze skorupami z Niemiec, gdzie nabyłem omawiany rok temu Agfa Ambi Silette. Stan zachowania jest jeszcze gorszy niż wspomnianej Agfy: aparat nosi ślady wilgoci, celownik jest pełen pyłu z utlenionego aluminium, mechanizmy pracują opornie, a pokrywa komory filmu nie zamyka się. 


Dla nas jednak najważniejszy jest obiektyw, choć i jego soczewka ucierpiała przez lata.


Hexanon 2,8/35 ma ogniskową 35 mm, czyli jest to obiektyw szerokokątny dla filmu małoobrazkowego o formacie kadru 36x24 mm. Obiektyw ten składa się z czterech soczewek i najprawdopodobniej z torowanego szkła wykonano tylko przednią. Przednia soczewka ma średnicę 15,5 mm i jest osadzona ok. 5 mm poniżej krawędzi pierścienia mocującego filtr. Obiektyw jest niewymienny, zaś migawka jest zablokowana przez rdzę, zatem pomiary większością dozymetrów będę prowadził tylko od strony przedniej soczewki.

Przejdźmy więc do pomiarów.

Dozymetry z licznikiem cylindrycznym:
  • ANRI Sosna - 1,06 µSv/h (7,16 µSv/h bez klapki)
  • Biełła - 0,8 µSv/h (gościnnie od sprzedawcy z targu, który dzięki blogowi połknął bakcyla i sprawił sobie dozymetr - pozdrowienia!) 
  • EKO-D/p - 7,3 µSv/h (beta+ gamma)
  • RKP-1-2:
    • pomiar aktywności - 36-42 cps
    • pomiar mocy dawki - 2,2-3,2 µSv/h
Dozymetry z licznikiem okienkowym:
  • MKS-01SA1M - 2,02 µSv/h
  • RadiaScan 701A:
    • tryb gamma - 1,32 µSv/h
    • tryb beta - 725,3 rozp/min/cm2 (łączny 937,8)
  • EKO-C (SBT-10)
  • EKO-C (pancake) - 1,6-1,8 µSv/h
Dozymetry scyntylacyjne:
  • Raysid - 1,2-1,6 µSv/h
  • RadiaCode 101 - 1,8-2,2 µSv/h
  • Radex Obsidian:
    • pomiar łączny - 1,5 µSv/h
    • pomiar selektywny - 1,23 µSv/h + 1300 rozp/min/cm2
  • SRP-68 - 1,4-1,6 µSv/h
  • uDose RNG - 0,7-0,8 µSv/h
Na koniec spektrum z Raysida, który bez problemu rozpoznał tor-232:


Pomiary od tylnej ścianki przeprowadziłem właściwie pro forma, nie spodziewając się znaczącego przekroczenia tła. 
  • ANRI Sosna - 0,24 µSv/h
  • RadiaCode 101 - 0,16-0,19 µSv/h (tło 0,08-0,9 µSv/h)
  • Raysid:
    • tryb poszukiwania - 0,23-0,32 (tło 0,09-0,12 µSv/h)
    • tryb spektrometru (bardziej stabilny odczyt) - 0,26 µSv/h (tło 0,12 µSv/h)
  • SRP-68 - 0,21-0,23 µSv/h
Odczyt minimalnie przekracza tło naturalne, aparat nie stwarza więc zagrożenia nawet przy długotrwałym noszeniu. Przyjmując nawet, że nosimy aparat bezpośrednio przy ciele przez 8 godzin przez cały rok, otrzymamy wówczas 671,6  µSv (0,6716 mSv). Dopuszczalna dawka na całe ciało dla ogółu ludności wynosi 1 mSv rocznie ponad tło naturalne (w Polsce 3,2-3,6 mSv). W tym przypadku jednak istotniejsza będzie dawka na skórę, a w Polsce dawka graniczna na skórę dla ogółu ludności (oraz "uczniów, studentów i praktykantów w wieku poniżej 16 lat") wynosi 50 mSv, zaś dla pracowników narażonych na promieniowanie jonizujące 500 mSv


Na koniec wykonałem jeszcze pomiar od strony migawki, po otwarciu tylnej klapki. Jedyny dozymetr, który się tam zmieścił (a i nie do końca) to RadiaCode 101. Odczyt był niski (0,26 µSv/h), porównywalny do odczytu w powietrzu 4 cm od przedniej soczewki:


W ten sam sposób użyłem też miniaturowej sondy okienkowej UABG-1, porównując odczyt przez migawkę z odczytem bezpośrednio na powierzchni przedniej soczewki:


Znacząca różnica wskazań w liczbie impulsów zliczonych przez minutę (237 vs 15) pozwala więc przyjąć, że z torowanego szkła wykonano tylko przednią soczewkę.

Temat kompaktowych aparatów z obiektywami z torowanego szkła wymaga dalszego zbadania. Planuję dalsze poszukiwania, choć z uwagi na cenę będą to głównie takie destrukty jak prezentowany model. Jeśli zetknęliście się z takimi aparatami lub macie uwagi do powyższego wpisu, dajcie znać w komentarzach!

***

Zachęcam też do wspierania bloga, zarówno pośrednio, poprzez zakup dozymetrów [LINK], jak i bezpośrednio, przez Patronite lub BuyCoffeeTo 


01 listopada, 2024

Album "CLOR 1957-2017 Kronika i wspomnienia"

Z Centralnym Laboratorium Ochrony Radiologicznej miałem okazję współpracować przez pierwszą połowę 11-letniej historii bloga, a ściślej, w latach 2014-2018. Napisałem nawet wpis poświęcony 60-leciu instytucji [LINK] i wówczas pierwszy raz zetknąłem się z okolicznościowym albumem, upamiętniającym jubileusz. Wydany był zarówno w wersji papierowej, jak i w PDF do pobrania ze strony CLOR [LINK].  

Niedawno, po długich poszukiwaniach, udało mi się nabyć wydanie papierowe, które chciałbym tutaj przedstawić. 

Wiem, że wobec dostępności wersji cyfrowej będzie miało znaczenie wyłącznie kolekcjonerskie, osobiście jednak lepiej czyta mi się z papieru. Dodatkowo w wersji PDF niektóre fotografie mają bardzo niską rozdzielczość, sprawiają wrażenie jakby dodano miniatury, a nie właściwe pliki graficzne:


W papierowym albumie zdjęcia mają właściwą rozdzielczość:

Album jest dla mnie o tyle wyjątkowy, że niektóre miejsca, przyrządy i dokumenty miałem okazję widzieć na żywo w CLOR, a następnie przedstawiać na blogu.

Publikacja podzielona jest na następujące rozdziały:

  • Słowo wstępu 7 
  • Z biegiem lat 12 
  • Kalendarium 12 
  • Rys historyczny 17 
  • Dyrektorzy Instytutu 34 (krótkie jednostronicowe biogramy)
  • W perspektywie czasu 38 
  • Służba awaryjna 38 (dokumentacja interwencji, która omówię w dalszej części wpisu, kilka artykułów prasowych o wypadkach radiacyjnych plus opisywana przeze mnie w 2018 r. sprawa Anny Domnicz)
  • Kontrola skażeń 46 (krótki opis sieci Służby Pomiarów Skażeń Promieniotwórczych)
  • Pomiary radonu 48 (m.in. archiwalne zdjęcia wczesnej aparatury, omówione dalej)
  • Przygotowanie do EJ Żarnowiec 52 (m.in. mapy rozkładu mocy dawki w rejonie przyszłej EJ)
  • Awaria w Czarnobylu 56 (działania CLOR podczas awarii i w następnych latach, małe mapki z rozkładami skażeń na terenie Polski)
  • Zabójczy mit Czarnobyla 62 (słynny wywiad z prof. Jaworowskim na łamach "Polityki", przedruk wydania z 23.03.2011 r., choć sam wywiad ukazał się w nr 15(2550)/2006 i korzystałem z niego przy mojej magisterce w 2010 r.; artykuł został uzupełniony o skany starszych artykułów prasowych dotyczących skażeń po Czarnobylu)
  • Pomiary skażeń powietrza – stacje ASS-500 77 (szczegółowy opis budowy i działania stacji i ich późniejszych modernizacji)
  • Co robimy dzisiaj 83 (w następnych rozdziałach krótkie opisy działalności poszczególnych działów CLOR wraz z fotografiami stosowanego sprzętu, tych zdjęć nie omawiam)
  • Struktura organizacyjna CLOR 83 
  • Zakład Higieny Radiacyjnej 84
  • Zakład Dozymetrii 92 
  • Zakład Kontroli Dawek i Wzorcowania 99 
  • Dział Szkolenia i Informacji 108
  • CLOR oczami młodych 110 
  • Wspomnienia, wspomnienia... 111 
  • Znani nie tylko w CLOR 111 (Janusz A. Zajdel - fizyk, działacz "Solidarności" i pisarz fantastycznonaukowy, Zbigniew Jaworowski - lekarz radiolog, taternik, członek Komisji Rządowej podczas katastrofy w Czarnobylu, a także denialista klimatyczny)
  • Też byliśmy w CLOR 114
    • Bożena Gostkowska - wspomina głównie swoich współpracowników oraz własną działalność szkoleniową i publikacje, jak również służbowe wyjazdy 
    • Ludwika Kownacka - bardzo ciekawe wspomnienia o pomiarach skażeń powietrza za pomocą aparatury zamontowanej na wojskowym samolocie MiG-17
    • Tomasz Ściborowski - wymienia kilka przykładów interwencji Ośrodka Dyspozycyjnego Służby Awaryjnej, w tym jeden przypadek utajniony (wykolejenie się wagonu z rudą uranu w 1974 r.)
  • Niecodzienna biografia 136 (autobiografia prof. Jerzego Peńsko, pierwszego dyrektora CLOR, obejmująca okres od dzieciństwa aż po emeryturę, oprócz opisów powstawania CLOR doskonale oddaje realia dyktatury partii i ideologii komunistycznej w tym okresie; biografia zajmuje aż 57 stron na 222 strony całości, ale nie jest przegadana i mało co można byłoby z niej wyciąć)
  • Rodzinny album (liczne fotografie od lat 50. aż po 2000, niestety bez podpisów ani odniesień w tekście).

Szczególną wartość mają artykuły dotyczące interwencji służby awaryjnej oraz działalności CLOR po katastrofie w Czarnobylu. 

Strona edytorska nie jest wolna od błędów, zwykle są to powtórzone zdania i akapity, czasem literówki Niestety jest to bolączka tego typu niszowych wydawnictw. Przykład:

Wykorzystywanie farb z promieniotwórczym radem wzbudzało wiele kontrowersji, a co gorsza, zdążyło się przyczynić do kilku ciężkich chorób popromiennych z jednym przypadkiem śmiertelnym. Dlatego ogromnym sukcesem Laboratorium było przyczynienie się do wycofania ich z użytkowania. Ogromnym sukcesem Laboratorium było ich wycofanie z użytkowania. (s. 22)

Niektóre literówki sprawiają wrażenie ogromnego pośpiechu przy wydawaniu tej publikacji, gdyż powinny zostać wychwycone przez program Word.

Album jest bogato ilustrowany - zdjęcia umieszczono w tekście poszczególnych rozdziałów, jak również w aneksie na końcu publikacji, zatytułowanym "Album rodzinny". Zaprezentowane fotografie niestety nie zostały precyzyjnie opisane, zatem mając odpowiednią wiedzę, przystąpię do tej pracy. Zdjęcia omawiam w kolejności pojawiania się w tekście i skupię się na rozpoznaniu historycznych już przyrządów dozymetrycznych, z których część już omawiałem na blogu. Pominę zaś fotografie ze współczesnym sprzętem specjalistycznym.

Gotowi? Zaczynamy!

Radiometr RK-63, mierzący moc dawki od źródła z izotopowego czujnika oblodzenia - pomiar na I zakresie, wskazówka sięga 50 mR/h (oczywiście nie jest to właściwa jednostka do pomiaru strumienia cząstek beta):


Radziecki radiometr komorowy "Karagacz" z charakterystyczną stożkową komorą jonizacyjną na długim wysięgniku:



Dla porównania zdjęcie z forum RHBZ:

http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=2&topic=223

Radiometr kieszonkowy RK-67, wówczas jedyny miniaturowy przyrząd z sondą zewnętrzną:


Prezentowane powyżej zdjęcia z interwencji Ośrodka Dyspozycyjnego Służby Awaryjnej miałem okazję oglądać na żywo podczas wizyty w CLOR.

Aparatura do pomiaru radonu - oba poniższe zdjęcia mają słabą jakość i smugi od skanera (?). 


Zdjęcia pochodzą ze wspomnień prof. Jerzego Peńsko, które były opublikowane również w pełnej wersji jako samodzielny referat [LINK]. W tymże referacie w/w fotografie występują w szerszym kadrze i lepszej jakości, zatem tą wersję poddam analizie: 

  • Z prawej u góry zasilacz stabilizowany PZS-5 zasilający widoczny poniżej przelicznik elektronowy PEL-5:

  • Z lewej u dołu osłona z ołowianych kształtek dwudaszkowych i na prawo od niej pompa powietrza.

To samo miejsce, tylko laborantka prezentuje urządzenie do pomiaru małych stężeń radonu.


Wspomniany referat prof. Peńsko zawiera również zdjęcia niepublikowane w omawianym albumie, które omówię pod koniec wpisu. 

Wracając do naszego albumu kolejna fotografia przedstawia radonowe stanowisko wzorcowe, które miałem okazję oglądać na żywo i nawet mierzyć moc dawki przy źródle radonu (żółty element z prawej):


Kolejna fotografia jest niestety bardzo niskiej rozdzielczości, przedstawia wysokociśnieniową (argon, 35 atm.) komorę jonizacyjną z nierozpoznanym radiometrem:


Pomiary aktywności jodu-131 w tarczycy dzieci po katastrofie w Czarnobylu - z lewej dwie sondy SSU-70 lub SSU-70-2 (przyłącza na 2 przewody, tzw. Standard 70), z prawej radiometr RUST-3 i sonda scyntylacyjna SSU-3, pewnie z kryształem NaI(Tl):


Elektrometr strunowy służący we wczesnym etapie rozwoju atomistyki do pomiaru dawki, typu nie podejmuję się rozpoznać, pewnie produkcja rzemieślnicza:


Pomiar gęstości optycznej błon dozymetrycznych, używanych do kontroli narażenia pracowników, błony takie miały podwójną emulsję i mogły służyć do pomiaru dawki od promieniowania gamma, beta i neutronów termicznych:


Nierozpoznana aparatura, z prawej zestaw spektrometru gamma ZSG-1:


Pełna specyfikacja w katalogu "Mery" tom V:
https://promieniowanie.blogspot.com/2024/03/katalog-automatyki-i-aparatury.html

Zestaw Standardu 70 w obudowie ZNN-44 (z lewej, bez jednej wkładki), jak również pusta obudowa tego typu skrajnie u góry z prawej:


Z lewej, nad sondą SSA-1P, leży przelicznik PT-72, fragmenty innych egzemplarzy widoczne na sąsiednich półkach:

https://archiwum.allegro.pl/oferta/scaler-timer-miernik-polon-pt-72-prod-1973-rok-i7609222624.html

Z kolei na górnej półce, na lewo od pustej ZNN-44 widoczny zasilacz wysokiego napięcia ZWN-2,5:

https://archiwum.allegro.pl/oferta/zasilacz-wysokiego-napiecia-2-5-kv-i7640462314.html

Radiometr uniwersalny RUS-5 i sonda licznikowa LGM-2, mocowana w łapie statywu, by nie opierała się na mierzonej powierzchni:

Prezentowana już wcześniej komora wysokociśnieniowa i nierozpoznany radiometr:


Fragment radzieckiego radiometru TISS z sondą powierzchniową TCz, poniżej sondy lutownica kolbowa:


https://promieniowanie.blogspot.com/2023/08/radiometr-uniwersalny-tiss.html


Na biurku RKP-1 (łatwo poznać po umiejscowieniu głośnika), laborantka mierzy ciecz rentgenoradiometrem DP-66M (początkowo myślałem też o RG-1, ale na pokrywie jest plastikowa nakrętka na gniazdo ładowania DKP-50), w oddali domek ołowiany DO-1 i z prawej kawałek Standardu 70.


Jakiś Radiometryczny Zestaw Polowy, przeznaczony do terenowych badań cieczy, i obok przenośny radiometr z sondą zewnętrzną w typie Bertholda:


Pewności nie mam:


Trójkanałowy analizator AZAR 90, mierzący moc dawki oraz aktywność trzech radionuklidów, bardzo podobny do SAPOS-90:


Znowu ciśnieniowa komora jonizacyjna i nierozpoznany radiometr:


Defektoskop "Żuraw" mierzony rentgenoradiometrem DP-66 (sonda z charakterystyczną osłoną):


Analizator Sapos 90 i domek ołowiany:


Tak jak wspomniałem, opublikowany w albumie tekst wspomnień prof. Peńsko został skrócony - wycięto m.in. informację o zawyżaniu dawek przyjętych przez pracowników poprzez naświetlanie filmów dozymetrycznych, jak również fałszowanie pomiarów aktywności moczu i całego ciała. W albumie również nie opublikowano wszystkich zdjęć, zatem pozwolę sobie zacytować i omówić co istotniejsze fotografie

Odczyt dozymetrów fotometrycznych - inne ujęcie, dodatkowo sklejone ze zdjęciem samych kaset dozymetrycznych i szkoleniowej planszy:


Pomiar skażeń powierzchni radiometrem TISS z sondą TCz (początkowo myślałem o RUS-4 i LGM-2, nie zgadza się jednak rączka radiometru oraz wielkość okienek sondy):


Radiometr z sondą scyntylacyjną, którego identyfikacja zajęła mi dłuższą chwilę. Od razu uznałem, że nie jest to żaden znany mi przyrząd polski czy radziecki, sprawdziłem więc amerykańskie oraz brytyjskie.


Na forum RHBZ wśród brytyjskich przyrządów znalazłem zestaw BN-110, złożony ze stacjonarnego radiometru oraz przenośnego miernika, a także sondy scyntylacyjnej alfa na scyntylatorze ZnS(Ag), takich samych jak na powyższym zdjęciu:

http://forum.rhbz.org/topic.php?forum=74&topic=9


RUS-5, podpisany błędnie jako RUS-5a, z sondą LS-3 zamocowaną w łapie statywu. Sonda ta miała przyłącze na 9 pinów, nie mogła więc współpracować z RUS-5a, który miał już pojedynczy kabel koncentryczny, jak RUST. Nie był to też sprzęt sowiecki, a polski, produkcji Biura Urządzeń Techniki Jądrowej.


Pomiar aktywności pyłu farby radowej, zebranej na filtrze przez "odkurzacz" widoczny z lewej strony. Widoczny higrometr włosowy (na pudełku), autotransformator i miernik uniwersalny (multimetr):


Radiometr jest produkcji brytyjskiej - Ratemeter type 1355B firmy Fleming Radio Developments Ltd, od razu podejrzewałem, że to nie jest sprzęt polski ani radziecki:

https://collection.sciencemuseumgroup.org.uk/objects/co5738/ratemeter-unit-type-1355b-by-fleming-radio-developments-ltd

Bardzo ciekawe zdjęcie, przedstawiające poszukiwanie w terenie zagubionego źródła promieniowania. Dozymetryści idą w tyralierze i mają następujące mierniki:
  • 1. i 3. od lewej monitory licznikowe ML-56 lub ML-57
  • 2. z lewej radiometr scyntylacyjny SRP-2 produkcji radzieckiej (z rozsuwanym uchwytem)
  • 1. z prawej polski radiometr scyntylacyjny SRP-2 (można poznać po wielkim mikroamperomierzu i sondzie bez rozsuwanego uchwytu)

Interwencja przy przemysłowym defektoskopie, skrzynie prawdopodobnie mieszczą sprzęt dozymetryczny, czasza w ręku jednego z pracowników to raczej element defektoskopu.


Sprzęt Ośrodka Dyspozycyjnego Służby Awaryjnej - na stojaku z tabliczką ostrzegawczą zamontowany jest nierozpoznany monitor promieniowania, inne mierniki łatwo rozpoznać:



Z całej publikacji najciekawsza jest jednak ta fotografia:

  • w skrzyni z lewej monitor licznikowy ML-56 lub 57, przed nim radiometr komorowy RKL-60 lub RKLG-62 (różniły się skalą oraz przesłoną do pomiaru emisji beta).
  • w skrzyni z prawej radiometr scyntylacyjny SRP-2 (radziecki), przed nim monitor promieniowania wyskalowany w cpm, coś w rodzaju KBAE-62/57 i skrajnie z prawej tranzystorowy monitor promieniowania MGB-5
  • pośrodku nierozpoznany ręczny radiometr w typie krajowego DK-3 albo amerykańskiego Cutie Pie, zwraca uwagę ogromna komora jonizacyjna.
MGB-5 wyglądał tak - jedyne znane mi zdjęcie pochodzi z publikacji Energia jądrowa w Polsce w latach 1955-1960:


Krzemowy spektrometr alfa opracowany w CLOR:


Wsiądźmy teraz do autobusu-laboratorium zbudowanego na bazie czechosłowackiego wozu Karosa ŠM 11:


W części radiochemicznej wyglądał tak:
  • z lewej waga torsyjna, na dalszym planie mały piecyk gazowy ("junkers") do podgrzewania wody (miniaturowy, "kuchenny" model)
  • pośrodku wyciąg laboratoryjny i sprzęt do wyprażania próbek
  • z prawej u dołu domek ołowiany typu Celor-B i powyżej dwa przeliczniki elektronowe na lampach liczących typ LL-1 Mod. B


Część laboratoryjna - znowu brytyjski Ratemeter type 1355B, na nim leży multimetr, obok domek ołowiany:


Znowu wysokociśnieniowa komora (z lewej), nierozpoznany radiometr i z prawej sonda nieustalonego typu:


Radiometr lotniczy zamontowany w samolocie An-2 (popularny "antek") celem oceny tła naturalnego przed budową elektrowni jądrowej w Żarnowcu:


Detektorem promieniowania był układ czterech scyntylatorów, każdy o średnicy 90 mm i wysokości 60 mm.

Zestaw do pomiarów tła na terenie Stacji Filtrów w Warszawie:


Przyznam, że bardzo brakuje w albumie pełnej wersji wspomnień prof. Peńsko wraz z w/w fotografiami i mam nadzieję, ze mój wpis choć trochę wyrówna ten brak. W całej publikacji zabrakło też podpisów pod zdjęciami, a wiedza o tych przyrządach wkrótce zacznie zanikać wraz z odchodzeniem świadków i rozproszeniem dokumentacji. 

Jeżeli możecie rozpoznać mierniki widoczne na powyższych zdjęciach lub macie inne uwagi do powyższego wpisu, dajcie znać w komentarzach!

***

Zachęcam też do wspierania bloga, zarówno pośrednio, poprzez zakup dozymetrów [LINK], jak i bezpośrednio, przez Patronite lub BuyCoffeeTo