Czarnobyl - obok Hiroszimy i Nagasaki jeden z symboli
nuklearnej apokalipsy. Można powiedzieć, że nawet bardziej złowieszczy, gdyż
bomby atomowe zrzucono w warunkach wojennych, a w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej
siła atomu miała być ujarzmiona i służyć celom pokojowym.
Na temat katastrofy narosło wiele mitów oraz różnorakiej
twórczości satyrycznej, częstokroć ocierającej się o czarny humor. Zacznijmy
jednak od podstaw - Co zdarzyło się 26 kwietnia 1986 r.? Przy okazji postaram
się wyprostować parę błędnych poglądów na energetykę jądrową i biologiczne
skutki promieniowania.
Co wybuchło?
W CzAES (Czarnobylskaja Atomnaja Elektrostancija) pracowały
4 reaktory typu RBMK-1000 o mocy 1000MW każdy. Planowano budowę 2 kolejnych bloków,
które miały uczynić z tej elektrowni najsilniejszą elektrownię jądrową świata. Już
z 4 blokami czarnobylska elektrownia im. Lenina produkowała 10% mocy
elektrycznej w całym ZSRR. Obok elektrowni zbudowano praktycznie od zera całe
miasto Prypeć, przeznaczone dla pracowników zakładu i liczące ok. 50 tys.
mieszkańców.
Reaktory pracujące w Czarnobylu miały szereg wad
konstrukcyjnych i dlatego nie były stosowane nigdzie poza ZSRR. Moderatorem był
łatwopalny grafit. Chłodziwem była woda, którą należało izolować od rozgrzanego
do czerwoności grafitu, gdyż pęknięcie któregoś z kanałów wodnych oznaczało
termiczny rozkład wody, powstanie gazu piorunującego (wodór + tlen 2:1) i
potężną eksplozję. Co więcej, w razie utraty czy zagotowania wody rosła moc
reaktora, w przeciwieństwie do stosowanych na zachodzie reaktorów
wodno-ciśnieniowych. Jakby tego było mało, pręty sterujące miały końcówki z
grafitu, które jako pierwsze wchodziły w kanały rdzenia i chwilowo zwiększały
moc reaktora, zanim je zmniejszyły. Krótko mówiąc, hamulec na moment stawał się
pedałem gazu. Również prędkość przesuwu tych prętów była za mała. Reaktor nie
miał obudowy bezpieczeństwa, niemożliwej do wykonania przy tym typie
konstrukcji. Na sam koniec - przy niskiej mocy stawał się bardzo niestabilny na
skutek tzw. zatrucia ksenonowego (gromadzenia w paliwie produktów rozpadu uranu
z ksenonem na czele). Do jego zalet należała łatwość rozbudowy, możliwość pracy
na niskowzbogaconym paliwie i produkcji plutonu do celów wojskowych - czyli jak
to w ZSRR :)
Dlaczego wybuchło?
Wybuch spowodowany był przez eksperyment, który był źle
przygotowany i niewłaściwie przeprowadzony, w dodatku w reaktorze o dość
niebezpiecznej konstrukcji. Eksperyment ten miał być przeprowadzony przed
włączeniem reaktora do eksploatacji, ale poniechano tego, by dotrzymać terminu
uruchomienia reaktora (czasy gospodarki planowej, wyścigu pracy i wszechobecnej
ideologii). Eksperyment miał sprawdzić, czy w razie awarii zasilania (wywołanej
np. wojną) zdążą się włączyć awaryjne generatory podtrzymujące (taki ówczesny
UPS). Tutaj uwaga. W elektrowni jądrowej część wytwarzanego prądu służy do
zaspokojenia potrzeb własnych, takich jak: oświetlenie, aparatura sterująca i
pomiarowa, systemy bezpieczeństwa, pompy chłodzenia itp. Jeżeli coś wysiądzie,
zasilanie przejmują agregaty napędzanie silnikami Diesla, ale wymagają one
kilkudziesięciu sekund, by osiągnęły odpowiednie obroty. Mamy więc „czas
martwy” między zanikiem zasilania a „rozkręceniem się” agregatów. Na szczęście
turbiny wytwarzające prąd mają pewną bezwładność - jak np. kręcące się koło
rowerowe - i przez jakiś czas jeszcze wytwarzają prąd, choć o stopniowo
słabnącym napięciu. Mamy więc sytuację, w której wysiada zasilanie, turbina
stopniowo traci obroty, a jednocześnie agregat stopniowo zwiększa swoje obroty
- i pytanie, kto zdąży. Pierwsze testy wypadły negatywnie, planowano zamontować
agregaty o krótszym czasie rozruchu, ale ostatecznie zmodyfikowano turbiny, by
dłużej obracały się siłą rozpędu. Nie przetestowano tego jednak w praktyce...
aż do nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 r.
Nakreśliłem już założenia eksperymentu, teraz czas na jego
przebieg. Test został przeprowadzony przez inną zmianę robotników niż ta, która
była do tego przygotowana, ponieważ nagle zażądano z dyspozytorni rozdziału
mocy, aby opóźnić wyłączenie bloku.
Eksperyment przesunął się, przeszkoleni pracownicy poszli do
domów, zatem dość poważny test pozostał w rękach osób niedoświadczonych, na
dodatek pod kierownictwem dość apodyktycznego inżyniera. Dodatkowo wyłączono systemy bezpieczeństwa,
aby nie przeszkadzały w przeprowadzeniu doświadczenia.
Gdy z dyspozytorni mocy w Kijowie przyszło zezwolenie na
wyłączenie bloku IV, wypadki nastąpiły bardzo szybko. Moc reaktora zmniejszono
zbyt gwałtownie, zatem następnie spróbowano ją zwiększyć, wyjmując kolejno
większość prętów kontrolnych. Gdy moc nagle podskoczyła, na reakcję było już za
późno. Kanały prętów kontrolnych odkształciły się pod wpływem temperatury,
przez co pręty uległy zaklinowaniu. Rozszczelniony kanał paliwowy spowodował
kontakt wody z rozżarzonym grafitem, a cyrkonowe koszulki kanału ułatwiły
termiczny rozkład wody i zapłon wytworzonego wodoru. Eksplozja zerwała pokrywę
reaktora i rozrzuciła radioaktywne substancje po okolicy. Cięższe elementy
paliwa i grafitu wylądowały blisko, ale pył promieniotwórczy emitowany podczas
wielodniowego pożaru skaził pół Europy.
Akcja ratownicza
Na miejsce katastrofy najpierw przybyła zakładowa straż
pożarna. Strażacy bez żadnych strojów ochronnych próbowali ugasić pożar za pomocą
zwykłych węży strażackich. Brak wiedzy o naturze promieniowania i przekonanie,
że to zwykły pożar, spowodowały napromieniowanie wielu strażaków i śmierć 6
spośród nich. W elektrowni brakowało sprzętu dozymetrycznego przystosowanego do
pomiaru wysokich dawek - z 2 mierników typu DP-5 jeden był uszkodzony, drugi
przywalony gruzem. Radiometry przeznaczone do pomiaru niskich dawek były
bezużyteczne wobec mocy dawki rzędu tysięcy rentgenów na godzinę.
Ekipy ratownicze ściągano z całego kraju. Państwo, które
planowało wojnę atomową, nie było w stanie dostarczyć odpowiedniej ilości
kombinezonów i innego sprzętu ochronnego. Załogi śmigłowców i wozów pancernych
same wykonywały prowizoryczne osłony z ołowiu, aby choć trochę zmniejszyć
otrzymaną dawkę. Do gaszenia reaktora użyto śmigłowców, które zrzucały w
płonący rdzeń glinę, piasek, ołów i związki boru. Substancje te miały
pochłaniać ciepło, uszczelniać reaktor (ołów), także pochłaniać neutrony
powstająe w wyniku przemian jądrowych (związki boru). Zrzuty nie były zbyt
celne, wiele załóg zatruło się oparami ołowiu, a jednocześnie nakrycie
płonącego reaktora szczelną „czapą” stworzyło ryzyko jego przetopienia się
przez fundamenty i skażenia wód gruntowych. Dodatkowo, w basenie rozbryzgowym
pod reakorem znajdowała się pewna ilość wody - gdyby rozżarzony rdzeń zetknął
się z nią, doszłoby do kolejnej eksplozji. Aby tego uniknąć, drążono tunel pod
reaktorem, aby usunąć wodę i wykonać betonową wylewkę. Do niektórych prac
planowano użyć zdalnie sterowanych robotów, ale ponieważ z powodu wysokiego
poziomu promieniowania szwankowały ich obwody elektroniczne, ostatecznie użyto
ludzi, zwanych „robotami biologicznymi”. Szczególnie ryzykowne było usuwanie
kawałków paliwa jądrowego rozrzuconych na dachu sąsiedniego reaktora, które
należało zrzucić na ziemię i zneutralizować. Likwidatorzy, we własnoręcznie
wykonanych ołowianych kombinezonach, mogli pracować zaledwie 40 sekund - co
starczało na 2 ruchy łopatą - i musieli być zastępowani następnymi, gdyż
otrzymali taką dawkę, jak normalny człowiek przez całe życie. Reaktor płonął 9
dni, rozsiewając wysokoaktywne cząstki na wysokość kilometra. Skalę skuteczności
skażenia promieniotwórczego, rzędu miliardów bekereli, najlepiej ilustruje
fakt, że z reaktora ulotniło się raptem 30 kg cezu-137 i 0,5 kg jodu-131! Jak widać, wystarczyło na pół Europy... Sam reaktor zawierał ok. 190 ton paliwa jądrowego...
Ewakuacja i reperkusje
Po katastrofie podjęto decyzję o ewakuacji miasta Prypeć -
oficjalnie na 3 dni, faktycznie - na zawsze. Tętniąca życiem miejscowość stała
się miastem-widmem, z pordzewiałą karuzelą w wesołym miasteczku i straszącymi,
pustymi oknami bloków. Ewakuowano również mieszkańców okolicznych wsi, a ich
domy buldożerami spychano do wykopanych uprzednio dołów. Niektórzy mieszkańcy
pozostali na miejscach, ukrywając się w lasach i żyjąc z tego, co urodzi ziemia.
Niektórzy mieszkają tam do chwili obecnej, inni powrócili po jakimś czasie,
jako tzw. samosioły. Mimo silnego skażenia promieniotwórczego, w Kijowie odbyły
się pochody pierwszomajowe, a także start kolejnego Wyścigu Pokoju. Władze
robiły wszystko, by uniknąć paniki, zarówno na Ukrainie, jak i w innych
państwach bloku wschodniego. W Polsce zmuszono kolarzy do udziału w Wyścigu,
choć wycofała się większość ekip zachodnich. Polskich sportowców jednak
zmuszono za pomocą szantażu, dziwiąc się następnie słabym wynikiem.
Katastrofy jednak nie dało się ukryć. Pożar reaktora
widoczny był z zachodnich satelitów. A gdy w szwedzkiej elektrowni jądrowej w
Forsmark pracownik wniósł na ubraniu pył radioaktywny - Szwedzi podnieśli
alarm. Podejrzewano wojnę atomową, ale analiza składu izotopowego wskazała
jednoznacznie, że źródłem skażenia był reaktor. Ustalono nawet stopień
wypalenia paliwa jądrowego (na podstawie zawartości produktów rozpadu uranu).
Początkowo radioaktywny obłok omijał terytorium Polski, gdyż wiatr skierował go
na północ, jednakże po dwóch dniach dotarł też do naszego kraju. 28 kwietnia
stacja w Mikołajkach zanotowała gwałtowny wzrost aktywności radioaktywnej w
powietrzu. Jednym ze zwiastunów awarii radiacyjnej u „wielkiego brata” była
konfiskata aparatury dozymetrycznej, przeprowadzona przez UB w instytucjach
naukowych. Mimo to, parę osób dokonało własnych pomiarów, m.in. w szpitalach i
innych placówkach wykorzystujących promieniowanie rentgenowskie oraz źródła
izotopowe. Cenzura starała się moderować
informacje w prasie i telewizji, gdyż za wszelką cenę chciano uniknąć wybuchu
paniki. Uspokajające komunikaty spotykały się jednak z murem nieufności
społeczeństwa, na którą „władza ludowa” ciężko sobie zapracowała. Akcja podania
płynu Lugola dzieciom, młodzieży i kobietom w ciąży była spóźniona (jod należy
podać przed narażeniem na promieniowanie), choć rodziny „towarzyszy” i
milicjantów otrzymały specyfik odpowiednio wcześniej. Tym niemniej, akcję
przeprowadzono bardzo sprawnie i wiele
milionów osób otrzymało ten specyfik w ciągu kilku dni, pomimo panujących problemów
z zaopatrzeniem. O propagandowych technikach ukrywania katastrofy przez władze
polskie napisałem pracę magisterską obronioną 20.09.2010 i opublikowaną w
Dziejach Najnowszych ze stycznia 2011 r.
Kontrowersje
Czarnobyl wzbudził wiele kontrowersji. Zakwestionowano sens
rozwoju energetyki jądrowej. W Polsce zawieszono, a w końcu zrezygnowano z
budowy elektrowni w Żarnowcu, lansując m.in. hasło „Żarnobyl” i strasząc
wizjami popromiennych mutantów. Katastrofa odsłoniła słabość konającego ZSRR,
razem z klęską w Afganistanie definitywnie podkopując prestiż „imperium zła”.
Jednocześnie, dzięki mediom, bezduszność sowieckiej polityki, szafującej życiem
obywateli - dotarła do światowej opinii publicznej.
W całej dyskusji padło wiele ostrych słów i bardziej lub
mniej sensownych argumentów. Jak widać, w epoce postindustrialnej ludzie
dyskutują nad zabezpieczeniami reaktorów atomowych, nie rozumiejąc oznaczenia
„220 V” na odkurzaczu.
Sporna jest liczba ofiar
oraz rozmiar skażonego terenu.
Jedna teoria straszy „tysiącami zabitych chowanych w przydrożnych
rowach”, powtarzanymi bezmyślnie za zachodnią prasą. Druga zakłada, że skażenie
dotyczy tylko najbliższego otoczenia reaktora i ewakuacja Prypeci była niepotrzebna
i naraziła ludzi na stres oraz problemy psychospołeczne po przeprowadzce, co
skutkowało alkoholizmem, depresją, chorobami serca i wzrostem liczby
samobójstw. W Strefie wokół Czarnobyla rozwinęło się życie i powstał jedyny w
swoim rodzaju rezerwat przyrody, choć występują pewne anomalie. Nieznana jest dokładna
liczba ofiar, zwłaszcza wśród łącznej liczby 600 tys. likwidatorów. Nie
wiadomo, ilu spośród nich zachorowało na nowotwory i zmarło. Po katastrofie
zaobserwowano zwiększoną częstotliwość występowania nowotworów tarczycy u
dzieci, ale wcześniej nie przeprowadzano porządnej diagnostyki, a wiele
przypadków to guzy „ciche”, nieujawniajace się przez całe życie. Jak widać,
niewiadomych jest dużo. Obecnie promieniowanie w Strefie jest wyraźnie podniesione,
ale bez zagrożenia dla życia, choć pracujące tam osoby pracują w systemie
zmianowym, pod kontrolą dozymetryczną. W Polsce opad poczarnobylski stanowi 1%
łącznego tła promieniowania. Większość izotopów (stront, jod, cez) została
wypłukana lub uległa częściowemu rozkładowi. Tym niemniej, protesty przeciwko
energetyce jądrowej są bardzo silne, a ekologiczna propaganda stosuje
nieuczciwe chwyty w dyskusji - odsyłam do poprzedniej notki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!
[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora - treści reklamowe i SPAM nie będą publikowane!]