Blog o promieniowaniu jonizującym, dozymetrii i ochronie radiologicznej. Zwalcza mity związane ze zjawiskiem radioaktywności i przybliża wiedzę z zakresu fizyki jądrowej oraz źródeł promieniowania w naszym otoczeniu.
Jak do tej pory najniższą moc dawki ze szkła uranowego ustaliłem na 0,35 µSv/h - był to pojemnik z pokrywką, wykazujący bardzo słabą ale widoczną luminescencję w UV:
Teraz jednak trafiłem na wiele egzemplarzy jeszcze mniej aktywnego szkła, przy którym można mieć wątpliwości, czy to w ogóle szkło uranowe. Prezentowane wyroby w większości mają porównywalną aktywność: RKP-1-2 wskazuje 7-8 cps (tło 4), EKO-C 6-7 cps (tło 1.5-2.5), a moc dawki mierzona Polaronem i Sosną 0,2-0,3 µSv/h, w porywach do 0,4 (tło 0,10-0,15).
Zacznijmy od tej oto cukiernicy. Oprócz niskiej aktywności sprawę komplikuje kolor:
Barwnik nieco tłumi luminescencję...
Chyba że skupimy wiązkę ultrafioletu na małym fragmencie:
Ten sam odcień, bardzo niska aktywność i jeszcze słabsza luminescencja:
Przy całościowym oświetleniu prędzej oślepniemy od ultrafioletu niż zauważymy fluoryzowanie uranu:
Dopiero skupienie wiązki wywołuje znajome jarzenie, nadal jest ono słabsze niż na cukiernicy w tym samym kolorze:
Jeszcze jedna miseczka w nietypowym kolorze, dająca na EKO-C ledwo 4-5 cps, czyli tyle, co przeciętny kawałek granitu:
Z kolei ten wyrób ma barwę bardziej charakterystyczną dla szkła uranowego, niestety aktywność jest wyjątkowo niska, luminescencja także, czyli ani źródło, ani dekoracja:
Podobnie tutaj - mierząc te wyroby "żelazkiem" RKP-1-2 odniosłem wrażenie, jakby umówiły się ze sobą, że nie przekroczą podziałki 8 cps na skali:
Ditto:
Ale nie zawsze niska aktywność idzie w parze ze słabą luminescencją. Ten mlecznik wykazuje moc dawki na poziomie 0,3-0,4 µSv/h, a świecenie jest bardzo wyraźne:
Również ta miseczka:
i kolejna nieznacznie powyżej tła:
Teraz porównajmy wyroby niskoaktywne z przeciętnymi, oznaczonymi karteczkami z mocą dawki beta+gamma w µSv/h wg Polarona - zwykle w okolicach 1 µSv/h, za wyjątkiem wazonika dającego 2,4.
W ultrafiolecie od razu widzimy, że intensywność luminescencji jest proporcjonalna do aktywności, ale w pewnych granicach:
Podsumowując, na 22 egzemplarze 2 były silnie aktywne (4-5 µSv/h), 7 wykazywało przeciętną moc dawki (1-2 µSv/h), 2 nieco poniżej standardu (0,5-0,8 µSv/h), reszta: 0,2-0,3 µSv/h
***
Pocieszające jest to, że szkło uranowe prezentuje zwykle wysokie wartości dekoracyjne, a dla osób obawiających się promieniowania niska aktywność może być nawet zaletą. Jeżeli jednak chcemy używać go do pomiarów, zakupu lepiej dokonywać osobiście, mierząc moc dawki własnym sprzętem. Szkło uranowe sprzedawane na Allegro, jeśli jest w ogóle rozpoznane, to zwykle tylko przy pomocy ultrafioletu (trudno się dziwić z uwagi na panującą radiofobię), a jak pokazałem, nie zawsze luminescencja idzie w parze z odpowiednią aktywnością.
Na koniec jeszcze przedstawię wyroby "pośrednie" - talerzyk o mocy dawki 0,8 µSv/h w bardzo ciekawym, rzadko spotykanym kolorze:
Oraz kieliszki - 1. z prawej emituje jedynie 0,5 µSv/h, pozostałe 1-1,3.
Akurat tutaj różnica w aktywności pokrywa się z intensywnością luminescencji:
Jeżeli trafiliście na jakieś ciekawe wyroby ze szkła uranowego, które wykazały szczególnie niską lub wysoką aktywność, piszcie przez formularz kontaktowy bloga. Stay tuned!
Ten film, choć czarno-biały, powstał dwa lata po filmie "W pogodny dzień", w tej samej wytwórni "Czołówka" i również przy współpracy CLOR. Niespełna 22-minutowy materiał ukazuje, na przykładzie elektrowni Pątnów*, pracę zakładu przemysłowego w warunkach radioaktywnego skażenia po ataku jądrowym. Motywem przewodnim jest utrzymanie pracy zakładu przy jednoczesnym zminimalizowaniu napromieniowania ludzi. Autorzy z miejsca odrzucają możliwość wyłączenia maszyn i ukrycia całej załogi w budowlach ochronnych, uzasadniając to strategiczną rolą elektrowni, ciepłowni, wodociągów, hut itp. w funkcjonowaniu państwa i stratami mogącymi wyniknąć z wyłączenia.
Jako przykład wybrana zostaje elektrownia, przy założeniu, że system energetyczny kraju jest sprawny lub sieć jest wydzielona. Przyjęte metody oczywiście mogą być zastosowane, po pewnych modyfikacjach, do innych zakładów przemysłowych.
W elektrowni najbardziej narażeni na promieniowanie są robotnicy pracujący pod gołym niebem, czyli głównie przy dostarczaniu węgla. Kamera ukazuje opróżnianie wagonów z węgla na wiadukcie nad placem węglowym. Lektor sugeruje przerwanie prac na składowisku i ukrycie pracowników w schronach na czas najsilniejszej aktywności skażeń, co wymaga uprzedniego zgromadzenia odpowiednich zapasów węgla. Śledzimy więc drogę węgla w elektrowni - z wagonów na plac, z placu na taśmociągi i do zasobników nad kotłami w budynku elektrowni. Lektor zwraca uwagę na "wąskie gardło" - ładowarkę, czyli koparkę czerpakową, która przeładowuje węgiel z placu na taśmociąg. Kabina operatora tejże ładowarki jest obudowywana płytami stalowymi - widzimy traserów zaznaczających linie cięcia na blasze stalowej i wycinających odpowiednie kształty. Zabezpieczenie kabiny powoduje, że operator może wrócić na stanowisko dużo wcześniej, kiedy aktywność skażeń jeszcze nie spadnie. Na filmie możemy zauważyć, że pracownik nadzorujący maszynowe cięcie metalu ma gogle odsunięte na czoło, ale to nie film o BHP przy pracy palnikiem, tylko o przygotowaniu elektrowni na opad promieniotwórczy, udajmy więc, że tego nie widzimy.
Jako dodatkowe rozwiązanie problemu zaopatrzenia w węgiel polecany jest mazut, stanowiący rezerwowe paliwo dla elektrowni, zgromadzone w zbiornikach. Mazut jest ciężką frakcją ropy naftowej, używaną jako paliwo do silników okrętowych oraz w elektrowniach i elektrociepłowniach, gdzie służy albo do rozruchu kotłów węglowych, albo jest spalany jako osobne paliwo. Obecnie zastępowany olejem opałowym lekkim (np. w warszawskiej Ciepłowni Wola).
Wchodzimy teraz do budynku. Tutaj pracownicy są bezpieczniejsi - grube ściany i maszyny skutecznie tłumią promieniowanie. Problem stanowią jedynie okna i cieńsze ściany w niektórych miejscach. Narracja urywa się i przechodzimy do symulacji "ostatnich chwil przed atakiem". Czyli znowu - nie spodziewamy się zaskoczenia, tylko czekamy jak na północ w Sylwestra. Wchodzimy do sali, gdzie zebrało się kierownictwo zakładu.
Obłok pyłu jest spodziewany za godzinę-dwie. Uruchomiony zostaje plan obrony cywilnej. Zbędni pracownicy mieszkający odpowiednio blisko są odsyłani do domów. Rozdzielane są zadania, padają pytania o zapasy węgla i mazutu, kierownicy meldują o kończeniu prac nad budową osłon na ładowarkach i stanowiskach dyżurnych. Na żądanie dyspozycji mocy obciążenie ma być zredukowane do minimum, w kotłach trzeba zapalić po jednym palniku olejowym, a na stanowiskach zostać może jedynie niezbędna obsługa. Za pół godziny kierownictwo uda się na stanowisko kierowania OC zakładu, umieszczone w schronie. Widzimy teraz pracowników czekających na przystankach i stacjach kolejki, aby odjechać do domów. Są to głownie osoby wykonujące pomocnicze prace w elektrowni, bez których w chwili zagrożenia zakład może się obejść. Zabiera ich pociąg oraz autobus "Jelcz" 043, tzw. ogórek z dodatkową przyczepą autobusową P-01.
Służba przeciwpożarowa pobiera sprzęt z magazynów. Jej zadaniem jest nie tylko gaszenie pożarów,ale również usuwanie skażeń. Widzimy załadowywanie dużego ręcznego wózka wężami, hydrantami i gaśnicami. Wózek przewozi też motopompę, a strażak bierze z półki aparat oddechowy. Przechodzimy do innego magazynu. Słyszymy, że "Magazynier kończy wydawanie sprzętu dozymetrycznego...", zdejmując z regału... radiotelefony Radmor R-4431 (FM-315). Radiostacje te można poznać po charakterystycznym mikrofonie. Takiego sprzętu używała m.in. Milicja Obywatelska. Dla porównania zdjęcie autorstwa Grażyny Rutowskiej ze zbiorów NAC (sygn. 40-M-6-2):
Gdy zaś lektor kontynuuje "... i sprzętu łączności", pracownik wydaje sygnalizatory RS-70 i skrzynkę z miernikiem nieustalonego typu - może to być DP-66 albo D-08. Członkowie OC rozbiegają się po zakładzie.
Nagle w dyspozytorni dzwoni telefon. Dyżurny przyjmuje meldunek o skażeniach i odsyła swojego zastępcę do schronu. W budynku wyznaczono miejsca bezpieczne dla osób, które muszą stale przebywać na stanowiskach, nawet pomimo zagrożenia. Dyżurny odsuwa swoje krzesło pod gruby żelbetowy słup konstrukcyjny. Ukazana jest plansza z zaznaczonymi kierunkami wiązek promieniowania, które przenikają przez okna i cienkie ściany w taki sposób, że za wspomnianym słupem robi się bezpieczna przestrzeń, trzeba tylko przysunąć do niego krzesło:
Nagle rozlega się alarm. Pracownicy udają się do wspomnianych stref bezpiecznych, z których część przygotowano za specjalnymi parawanami ze stali, jeśli akurat ich stanowiska nie są chronione przez słupy i inne elementy konstrukcyjne.
Dyżurujący pracownicy zostaną zmienieni, gdy otrzymają najwyższą dopuszczalną, choć jeszcze niegroźną dla zdrowia dawkę. O dozymetrii indywidualnej nie ma mowy, dawki są szacowane na podstawie czasu przebywania na stanowisku przy założeniu, że ściany i osłony znacznie osłabią promieniowanie. Przydałby się pomiar radiometrem już po nadejściu obłoku radioaktywnego i weryfikacja skuteczności osłon. Zmiana planu. Udajemy się do schronu, gdzie rezydują służby ZOS. W pomieszczeniu obok przebywa kierownictwo zakładu. Dzwoni telefon. Opad spodziewany jest za 15 minut. Dyżurny przekazuje wieść do schronu ZOS. "Dobrze, że jesteśmy przygotowani" - mówi jeden z "ocelotów" tonem charakterystycznym dla tego typu produkcji. Rozlega się wycie syren, załoga z całego zakładu biegiem udaje się do schronów. Taśmociąg robi się pusty i staje, a operator ładowarki opuszcza kabinę. Dostawa węgla przerwana. Od tej pory elektrownia musi polegać na zgromadzonych zapasach. Akurat tak się dziwnym trafem złożyło, że chwilę wcześniej rozładowano pełen transport węgla i zatankowano mazut.
Pracownicy wbiegają do schronu, członek ZOS rozdziela miejsca i dokonuje inspekcji infrastruktury - widzimy zbiorniki wody i wyjście awaryjne, którego drzwi dyżurny zamyka na zakręcane zasuwy.
Kamera ukazuje "wymarły" zakład z zewnątrz ładowarka stoi na terenie żywego ducha, pracownicy siedzą w schronie, oddając się lekturze czasopism. Pani w białym fartuchu wydaje zupę. W tym czasie obłok promieniotwórczy, ukazany jako miejscowe rozjaśnienie nieba (!) dociera do elektrowni i przesuwa się nad zabudowaniami. Pracownicy przebywają w schronie i czas im się dłuży. Widzimy stoisko z prasą, książkami i grami. Kierownictwo OC odbiera meldunek, że promieniowanie osiągnęło maksimum i zaczyna opadać. Sztab ma nadzieję na utrzymanie produkcji. Na stole widzimy leżący RS-70:
Minął już jeden dyżur obsługi na stanowiskach pracy w elektrowni, następuje teraz zmiana. Nowa obsada może już dłużej pracować z racji zmniejszającego się poziomu promieniowania. "Obłok" dalej przesuwa się nad zakładem, a pracownicy w schronie śpią na materacach rozłożonych na podłodze. Kierownictwo wysyła dozymetrystę z zadaniem "zmierzenia promieniowania na zewnątrz". Zwrot jest dość kolokwialny, właściwym terminem jest aktywność skażeń, ewentualnie moc dawki. Pracownik służby rozpoznania skażeń wychyla się z drzwi schronu z... rentgenometrem D-08. Nie jest to najbardziej odpowiedni sprzęt do tego typu pomiarów, jego zadaniem jest pomiar mocy dawki gamma i to rzędu setek R/h, jakie występują w bezpośrednim sąsiedztwie wybuchu jądrowego. Rentgenometr ten wykorzystuje komorę jonizacyjną znajdującą się wewnątrz solidnej blaszanej obudowy, co prawda wykonano w niej okienko pokryte blachą aluminiową, jednak jest ono przepuszczalne jedynie dla silniejszego promieniowania beta, a jego pomiar w skażeniach jest najbardziej istotny:
Dodatkowo nasz dozymetrysta powinien uruchomić i skalibrować przyrząd przed wejściem do strefy skażeń, zwłaszcza że D-08 wymaga kilku czynności przed uruchomieniem (schemat żarzenie-anoda-zero). Pomijam brak środków ochrony osobistej - skoro teren zakładu jest obsypany pyłem radioaktywnym, wyjście bez maski i kombinezonu, nawet tylko za próg, niesie ryzyko skażenia i wniesienia skażeń do wnętrza. Po kilku ruchach gałkami dozymetrysta wraca do wnętrza. Skażenia rozpoznane, można przeprowadzić dezaktywację, od razu, zanim alarm ustąpi. Ekipa ppoż zmywa wężami pył z krytycznych obszarów, zwłaszcza ładowarki do węgla. Operator już wraca na stanowisko, osłony na ładowarce zabezpieczą go przed radiacją pyłu lezącego na węglu i ziemi.
Maszyna rusza, węgiel znowu jest dostarczany. Pominę fakt, że spalanie węgla pokrytego pyłem radioaktywnym powoduje ulatnianie się skażeń z dymem, a także ich koncentrację w popiele. Obecnie elektrownie mają elektrofiltry, które choć częściowo ograniczają emisję cząstek stałych, mamy jednak lata 70., kiedy o takiej technologii nikt nawet nie marzył, a ochrona środowiska nie była priorytetem. Należy jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że węgiel jest dość trudny do dezaktywacji, szczególnie węgiel brunatny i koks, które są porowate i łatwo chłoną skażenia. Wróćmy do schronu, w którym nadal toczy się życie, jedni czytają, inni śpią. Telefonistka łączy rozmowę - możemy się domyślać, że dzwoni instancja wyższa. Alarm został odwołany, ale w elektrowni nadal trwa, aż do przeprowadzenia pomiarów i usunięcia skażeń. Następuje spłukiwanie wężami pyłu węglowego z okolic zasobników nad kotłami, gdyż zmieszany jest z pyłem radioaktywnym. Pracownicy wracają na stanowiska, przestawiają burka na dawne miejsca, a w schronie składana jest pościel. Lektor zaznacza, że promieniowanie nie znikło jednak i przez "kilka dni" trzeba unikać przebywania na otwartej przestrzeni. Tak po prostu, bez przytoczenia czasów połowicznego rozpadu najczęściej występujących w opadzie radioizotopów (I-131 - 8 dni, Sr-90 - 28 lat, Cs-137 - 30 lat) wraz z informacją, że do zaniku aktywności potrzeba 10 takich okresów. Katastrofa czarnobylska pokaże, jak trudno uporać się z radioaktywnym opadem, który przedostaje się wszędzie, a po jego usunięciu nowe partie są przynoszone przez wiatr. Skażenia wyjątkowo silnie "oblepiają" różne obiekty, do tego stopnia nawet, że dezaktywacja jest niemożliwa lub nieopłacalna, jak w przypadku pojazdów z wspomnianego Czarnobyla.
Film kończy się optymistycznym akcentem, że nawet w warunkach silnych skażeń prawidłowe przygotowanie, ukrycie się, sporządzenie osłon i dezaktywacja skażeń nie tylko uratuje życie załogi i zdolność produkcyjną zakładu, lecz również zapewni ciągłość dostaw energii, wody, gazu i uchroni zakład przed uszkodzeniem. Dlatego zakłady o ruchu ciągłym powinny być przygotowane do pracy również w warunkach skażeń. Czyli po prostu nie ma się czego bać, trochę przygotowań, chwila w schronie lub na zabezpieczonym stanowisku, potem sprzątanko i z powrotem do pracy. Przecież uderzenie jądrowe wcale nie będzie zmasowane i skierowane na strategiczną infrastrukturę kraju, do której należy m.in. przemysł. Ale cóż, w jakiś sposób trzeba było oswajać społeczeństwo z zagrożeniem, przed którym tak naprawdę nie ma ani ucieczki, ani osłony.
------------------------------------
*w kadrach otwierających film pojawia się elektrownia "Adamów" wchodząca w skład kompleksu elektrowni "Pątnów-Adamów-Konin", pozostałe sceny kręcono w Pątnowie.
Ten 15-minutowy film miał przedstawiać w sposób przystępny dla szerokiej publiczności zasady zachowania się w razie ataku jądrowego i skażeń promieniotwórczych.
Zaczyna się scenami z małego miasteczka Frysztak na Podkarpaciu, żyjącego własnym, spokojnym życiem. Głos lektora chwali czyste letnie pogodne niebo, które nie zapowiada niczego groźnego. Mieszkańcy mogą zająć się swoimi sprawami, gdyż wiedzą, że w razie zagrożenia umieją się zachować i nie zostaną bez pomocy. Ich sąsiad został przeszkolony i wyposażony w sygnalizator promieniowania, zatem ostrzeże w porę o niebezpieczeństwie. Na ekranie ukazuje się protagonista, wyjmujący stare ogniwa z RS-70 i wkładający świeże:
Przyrząd jest gotowy do użytku, gdyż nasz bohater dba o jego utrzymanie i sprawdzanie działania. Możemy teraz obejrzeć ręcznie rysowaną animację eksplozji jądrowej - od kuli ognistej, przez formowanie się grzyba i przesuwanie się obłoku promieniotwórczego, który wkrótce dociera do wspomnianej miejscowości.
Następnie naszym oczom ukazuje się "polska wieś spokojna". Rodzina pracuje w polu przy sianokosach, dziewczynka bawi się z pieskiem, słońce świeci, jest sielsko-anielsko. Idyllę przerywa wycie leżącego na kocu sygnalizatora RS-70.
Słysząc dźwięk sygnalizatora, dziewczynka woła rodziców. Ojciec bierze przyrząd do ręki i przekręca przełącznik. Jak się dobrze przyjrzymy, zobaczymy, że przyrząd wył na... zakresie kontrolnym - drugie położenie od lewej strony - a następnie został przełączony na zakres 0,5 R/h, na którym nadal wył, i na zakres 5 R/h, gdzie również alarm działał, dopóki przełącznikiem go nie wyłączył. Najwyższego zakresu - powyżej 30 R/h - nasz bohater już nie włączył. Co ciekawe, po wyłączeniu dźwięku - jak na poniższym kadrze - gdy nasz "ocelot"* każe ostrzec ludzi, przyrząd znowu zaczyna hałasować. Wycie na zakresie 5 R/h oznacza to, że moc dawki gamma przekracza w przeliczeniu ok. 50000 µSv/h (50 mSv/h), podczas gdy tło naturalne wynosi 0,10-0,20 µSv/h, a rocznie od wszystkich źródeł promieniowania otrzymujemy ok. 3,6 mSv/h. Oczywiście w warunkach bezpośredniego uderzenia jądrowego dawki idą w tysiące i setki rentgenów, zatem do eksplozji doszło względnie daleko bądź też wiatr przywiał skażenia promieniotwórcze.
Następnie nas dozymetrysta chwyta ręczną syrenę i zaczyna alarmować. Do ostrzegania użyte są również kościelne dzwony, które szczególnie na rozległych, rzadko zabudowanych terenach są bardzo skutecznym środkiem sygnalizacji.
Wszyscy opuszczają pole. Z ulic i sklepów biegiem uciekają mieszkańcy. W domach zamykane są okna. Żywy inwentarz w gospodarstwach rolnych jest zaganiany do pomieszczeń inwentarskich. Lektor zachęca do zabezpieczenia zwierząt i paszy dla nich, jeśli tylko starczy czasu.
W jednej z zagród gospodarz każe żonie pozostawić kury i inny drób, rozbiegający się po podwórku, i uciekać do domu, podczas gdy sam prowadzi krowę do obory. Jedna rodzina ewakuuje się do schronu urządzonego w wolnostojącej piwnicy, popularnej na wsiach. Murowana z kamienia, umieszczona poniżej poziomu gruntu i przysypana warstwą ziemi stanowi dobre zabezpieczenie przed promieniowaniem przenikliwym - przypomnijmy, że 56 cm ziemi osłabia promieniowanie gamma aż 16 razy, zaś 42 cm 8 razy.
Schron jest już wyposażony w najniezbędniejsze sprzęty, umożliwiające spędzenie w nim kilku dni:
Pozostaje tylko zatarasować wejście workami z cementem, gdyż drewniane drzwi stanowią najsłabszy element ukrycia:
Pojawiają się znowu plansze, które przekonują, że pył radioaktywny nie dostaje się do wnętrza "ziemianki" i ludzie w niej są bezpieczni:
Z kolei rodzina naszego dozymetrysty ewakuuje się do piwnicy swojego domu jednorodzinnego. Gospodyni zabiera do torby niezbędne produkty żywnościowe po czym wszyscy schodzą po schodach.
Piwnica jest przestronna, mieści się w niej stół, regały i improwizowane posłania. "Ocelot" oczywiście zabiera ze sobą sygnalizator RS-70, który wiesza na kołku.
Kamera teraz filmuje puste miasteczko, a nastrój grozy potęguje odpowiednia muzyka. Czy aby na pewno wszyscy ukryli się w bezpiecznych schronieniach?
Nie! Oto przez pole biegnie maruder. Grozi mu pył promieniotwórczy, najbardziej niebezpieczny w pierwszych godzinach po wybuchu, osiadający na całym ciele i powodujący oparzenia (nie wspomniano o najbardziej niebezpiecznym dostaniu się do płuc z racji dużej objętości powietrza przechodzącego przez drogi oddechowe człowieka, zwłaszcza przy wysiłku):
Przenosimy się do jednego ze schronów. Spiker zwraca uwagę na fakt, że trudno jest dłuższy czas przebywać w ukryciu, ale to jedyna szansa na ratunek w warunkach promieniotwórczego skażenia. Rodzina dozymetrysty zajmuje się lekturami i słuchaniem radia:
Program radiowy słuchany z odbiornika "Ewa" zostaje nagle przerwany komunikatem sztabu OC. Zwiad lotniczy doniósł, że poziom promieniowania w województwie nadal jest wysoki i zaleca się pozostawanie w ukryciach:
Opuszczenie ukryć dopuszczalne jest jedynie po pomiarach dozymetrycznych na miejscu, a samowolne wychodzenie na zewnątrz zagraża zdrowiu i życiu. Przenosimy się następne do schronu pod domem wielorodzinnym, choć raczej nie jest to blok. Do schronu zabrano też psa, co nie byłoby możliwe w przypadku ukryć dla większej liczby osób, gdzie przepisy stanowczo zabraniały zabierania zwierząt domowych. Schron przedstawiony na filmie nie ma również typowego wyposażenia schronowego i jest po prostu zaadaptowaną piwnicą (pralnią?) budynku wielorodzinnego. Więcej o samych schronach - LINK.
Następuje zmiana planu - widzimy blok warszawskiego osiedla Za Żelazną Bramą:
Lektor przedstawia właściwości ochronne bloków, zalecając jako ukrycia bądź piwnice, bądź też środkowe piętra, a szczególnie pomieszczenia pozbawione okien (słynne "ślepe kuchnie" na wspomnianym osiedlu) i z dala od dachu, na którym leży pył:
Porównano też zdolność osłonną ścian ceglanych i drewnianych, ale mało obrazowo, oceńcie sami, czy te dwa rysunki coś Wam mówią? Powinni pokazać, ile promieniowania przedostaje się przez mur, a ile przez drewno...
...albo umieścić obrazek ilustrujący krotność osłabienia promieniowania gamma przez poszczególne grubości różnych materiałów. Podaję przykład z podręcznika przysposobienia wojskowego z lat 50.:
Wracamy następnie do naszego dozymetrysty, który nadal siedzi wraz z rodziną w swoim schronie. Kolejnego ranka rodzina budzi się i włącza radioodbiornik. Sztab OC informuje o zmniejszeniu się poziomu skażeń i dopuszcza jednorazowe opuszczenie ukrycia na pół godziny w razie szczególnej konieczności. Jeśli na miejscu dokonano pomiarów dozymetrycznych, czas pozostania poza ukryciem można przedłużyć zgodnie z instrukcjami, jednak całkowite opuszczenia schronień możliwe będzie dopiero po odwołaniu alarmu. Ze słów gospodyni wynika, że w schronie przebywają już 4 dni. Córka się cieszy z możliwości wyjścia, jednak ojciec zaznacza, że będzie mogła wyjść jedynie do mieszkania. Temat większej wrażliwości dzieci na promieniowanie nie jest rozwinięty. Gospodyni przyrządza posiłek na jednopłytowej maszynce elektrycznej, choć gotowanie w szczelnie zamkniętym schronie bez wentylacji nie jest najlepszym pomysłem z uwagi na powstające zapachy i zwiększanie się temperatury wewnątrz:
Następne sceny filmu ukazują ekipy dozymetryczne w terenie, zarówno piesze, jak i zmotoryzowane. Używany sprzęt to rentgenoradiometry DP-66M - na poniższym kadrze dobrze widać źródło kontrolne nowszego typu, w czerwonej obudowie (DP-66 miał srebrną):
Pojawia się również pokładowy rentgenometr DPS-68 zamontowany w samochodzie terenowym GAZ-69RS, przeznaczonym do identyfikacji skażeń. Litery "RS" (wersja rozpoznania skażeń) dodawano też do innych nazw pojazdów wojskowych, np. transporterów opancerzonych BRDM. Na samochodzie widzimy zestaw chorągiewek do oznaczania granic terenu skażonego.
Miały barwę żółtą, kształt trójkątny i kieszonkę na notatkę z wynikiem pomiaru oraz małą latarkę do podświetlenia w nocy. Poniżej egzemplarze ze zbiorów warszawskiego Muzeum Obrony Cywilnej (pozdrowienia!), w wersji z futerałem do ręcznego przenoszenia.
Załoga dozymetrycznego "gazika" jest ubrana w odzież ochronną, ale bez... masek przeciwgazowych, choć wskazania DPS-68 są wysokie - pokrętło zakresów ustawione w pionie (mnożnik x1), a wskazówka na skali jest nieco w lewo od środka, czyli pokazuje ok. 0,5 R/h:
Inne ekipy dozymetryczne przemieszczają się samochodami UAZ-469B, z których albo wysiadają, albo prowadzą pomiary w czasie jazdy:
Oczywiście przejazd przez teren skażony tak nieszczelnym wozem wymaga następnie jego gruntownej dekontaminacji, choć blacha karoserii zmniejsza narażenie na promieniowanie ok. dwukrotnie, a dodatkowym czynnikiem ochronnym jest skrócenie czasu przebywania w obszarze skażenia:
Skażenia pomierzone, można przystąpić do dekontaminacji. W teren wyruszają polewaczki - te sekwencje akurat były kręcone w Krośnie. Lektor zaznacza, że całkowite usunięcie pyłu nie jest możliwe, ale też nie jest... konieczne. Większość pyłu spłynie do ścieku i jego promieniowanie nie będzie już niebezpieczne (!). Oczywiście, pył ten nie będzie wzbijał się od wiatru i ruchu pojazdów na ulicach, ale za to skazi wodę w rzece, gdyż kanalizacja burzowa kieruje wody opadowe bezpośrednio do rzek. To jest zresztą największe zagrożenie ze strony skażeń radioaktywnych - można je jedynie przemieścić lub rozcieńczyć, lecz nic nie przyspieszy ich rozpadu, którego tempo jest stałą charakterystyczną dla każdego izotopu. Przykładowo pluton-239 ma czas półrozpadu rzędu 24 tys. lat, zaś rad-226 - 1599 lat.
Ponieważ ważne zakłady pracy muszą jak najszybciej wznowić produkcję, strażacy zmywają dachy hal za pomocą sikawek. Spłukiwane są również ulice i place, na których często przebywają ludzie.
Wchodzimy teraz do sklepu pełnego produktów żywnościowych. Słyszymy, że zamknięte pomieszczenia - sklepy, magazyny, mieszkania - chronią żywność przed pyłem radioaktywnym, choć oczywiście skuteczność ochrony zależy od szczelności drzwi, okien i przewodów wentylacyjnych, które należy uprzednio zabezpieczyć, o czym lektor już nie mówi. Przez kratkę wywiewną w kuchni może nasypać się sporo pyłu i to do pomieszczenia tak istotnego z punktu widzenia przetrwania.
Lektor porusza następnie kwestię wody pitnej - zakryte studnie i pompy są bezpieczne, tak samo jak woda z otwartych zbiorników, na które spadł pył radioaktywny, o ile woda przejdzie następnie przez stacje uzdatniania. Uproszczony przekrój stacji widzimy na animowanej planszy - zmniejszenie się zawartości izotopów radioaktywnych nie jest tak duże, jak chcieliby je przedstawić twórcy filmu.
Uspokajający komentarz tłumaczy nam, że pył słabo rozpuszcza się w wodzie i osiada na dnie (znowu - zależy które izotopy, stront jest mniej rozpuszczalny niż cez czy jod). Oczywiście, im bardziej rozbudowany ciąg technologiczny stacji, tym mniejsze finalnie stężenie w wodzie pobieranej z kranu. Przestrzega się za to przed wodą z płytkich zbiorników, kałuż i spływającą z dachów (na wsiach pobór deszczówki był powszechną praktyką, szczególnie w rejonach o niedoborach wody).
Kolejne ujęcia ukazują pomiary skażeń żywności w zakładach przetwórczych i informują o sposobach eliminacji skażeń. Z owoców i warzyw pył trzeba przede wszystkim spłukać - widzimy najpierw dozymetrystę z DP-66M, a następnie przemysłowe płuczki do ogórków:
Izotopy przenikają też do mleka krów, choć warto uściślić, że dzieje się tak głownie przy wypasaniu na skażonych pastwiskach, karmienie nieskażonymi kiszonkami w dużej mierze eliminuje problem. Skażenie mleka jest szczególnie niebezpieczne dla dzieci, które piją go więcej, będąc jednocześnie bardziej wrażliwymi na radiację. Stąd kontrola dozymetryczna, na filmie prowadzona w improwizowanym z cegieł domku osłonnym, mającym zmniejszyć wpływ podwyższonego tła promieniowania:
W przypadku skażeń żywności częściowym rozwiązaniem jest przetworzenie jej w postać nadającą się do dłuższego przechowywania. Przetwory można magazynować przez dłuższy czas niż surowce, zatem znacznie zmniejszy swoją aktywność lub całkowicie zaniknie, w zależności od czasu połowicznego rozpadu. W przypadku mleka przetwarzanie jest najprostsze - produkcja serów i masła.
Pozwoli to wyeliminować m.in. jod-131 o okresie półrozpadu 8 dni - po 80 dniach można przyjąć, że w całości uległ rozpadowi. Oczywiście pozostaną dwa najpowszechniej występujące w opadzie izotopy - cez-137 (30 lat) i stront-90 (28 lat), z których szczególnie groźny jest stront, wykazujący powinowactwo do wapnia i gromadzący się w kościach. Cóż, nie była to wówczas wiedza dostępna szerszemu ogółowi, a jakoś trzeba było oswoić społeczeństwo z widmem nuklearnej zagłady. Stąd też propozycja z podręcznika PO "wykonywania najbardziej niezbędnych prac gospodarczych" w improwizowanych środkach ochrony osobistej. Czyli wokół walą atomówki, z nieba leci stront, cez, jod i pluton, a ja doję krowę w płaszczu z folii zgrzewanej żelazkiem i maseczce z flaneli na twarzy...
Po scenach w zakładach mleczarskich, gdzie pracownicy za pomocą DP-66M prowadzą pomiar skażenia surowców i produktów, pojawia się Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej. Instytucja mieści się w już w nowej siedzibie przy ul. Konwaliowej 7, zbudowanej w 1970 r., w której miałem przyjemność kilka razy gościć.
Alarm został już odwołany, jednak placówka monitoruje poziom promieniowania, kamera najeżdża na sondy pomiarowe umieszczone przed budynkiem.
Pracownicy dokonują analizy skażeń produktów żywnościowych za pomocą analizatora widma z drukarką.
Pojawia się również Zestaw Aparatury Pomiaru i Kontroli Skażeń ZAPKS-1, wykonany z modułów systemu "Standard 70". Dziesięć lat później urządzenia te sprawdzą się w sytuacji prawdziwego skażenia, emitowanego przez płonący reaktor w Czarnobylu.
Niestety trudno odczytać wskazania na rejestratorze, który ma pojedynczą skalę od 0,5 do 5 z podziałką co 0,5.
W laboratorium spostrzec można typowe wyposażenie - wagę torsyjną, homogenizator, wagę analityczną i uchylny ekran chroniący przed promieniowaniem beta:
Zarówno do analizy aktywności, jak i składu izotopowego próbka musi byś spopielona - widzimy, jak wjeżdża do specjalnego urządzenia, gdzie jest automatycznie spalana, choć lektor nie wspomina o tym ani słowa:
Przenosimy się następnie do ośrodka obliczeniowego wyposażonego w elektroniczne maszyny cyfrowe, gdzie są opracowywane dane zebrane przez laboratorium. W kadrze widzimy dziurkarkę taśmy papierowej i w tle pamięci taśmowe PT-3.
Podejrzewam, że jest to Stołeczny Ośrodek Elektronicznej Techniki Obliczeniowej (STOETO), który widzimy również na tych zdjęciach z Narodowego Archiwum Cyfrowego wykonanych w 1973 r. [LINK]. Pamięci taśmowe są tu starsze - PT-2:
Udajemy się teraz do sztabu Obrony Cywilnej, gdzie spływają meldunki z placówek pomiarowych. W kadrze widzimy radiotelefon Mors 302, a odbierający telefon major notuje wskazania z terenu.
Wyniki zostaną naniesione na mapę i na ich podstawie podjęte zostaną dalsze działania, aby ci, "którzy dzięki rozsądnemu postępowaniu i zdyscyplinowaniu przetrwali najgroźniejszy okres, mogli dalej żyć bezpiecznie". Czyli uderzenie jądrowe ograniczyło się do najwyżej kilku ładunków o bardzo małym tonażu... Faktyczna wojna oznaczałaby zmasowany atak w pierwszych kilku minutach, zanim przeciwnik zdąży uruchomić swój arsenał nuklearny. Więcej na ten temat w notce o symulatorach ataków jądrowych [LINK].
Produkcja kończy się "powrotem do normalności". Dzieci wracają do szkół, ulice zapełniają się ludźmi.
Pojawia się pacyfistyczny akcent "nie chcemy, aby promieniotwórczy pył spadł na miasta, wsie, pola - tak samo myśli większość ludzi na świecie" z jednoczesnym podkreśleniem, że nauczeni zasad postępowania w razie zagrożenia możemy tym spokojniej dzisiaj w ten ten pogodny dzień żyć i pracować. Kamera panoramuje miejscowość i stopniowo rozszerza kadr:
Aż chciałoby się powiedzieć: jakże szybko można wrócić do normalnego życia po ataku bronią jądrową! Cóż, trzeba było jakoś oswajać ludność, choć w latach 70. zagrożenie międzynarodowym konfliktem nuklearnym było znacznie mniejsze niż w latach 60., gdy wojna dosłownie wisiała na włosku (kryzys kubański). Stąd też pewnie brak nachalnej propagandy politycznej w tej produkcji i skupienie się na zagadnieniach stricte technicznych. Tak, czy inaczej, film stanowi cenne źródło historyczne jeżeli chodzi o polską Obronę Cywilną, dozymetrię i ochronę radiologiczna w połowie lat 70. XX w.
Rzućmy jeszcze okiem na niezbyt rozbudowane napisy końcowe:
A jeśli jesteście zainteresowani, to całość filmu obejrzeć można na Youtube. Polecam, naprawdę warto!
Jeżeli rozpoznaliście miejscowość występującą w filmie, albo macie uwagi co do sprzętu dozymetrycznego, wyników pomiarów lub metodologii, piszcie w komentarzach. Stay tuned!