Elektroskop, znany nam wszystkim z lekcji fizyki, jest przyrządem do wykrywania ładunków elektrycznych. Ładunki jednoimienne odpychają się, zatem jeśli naładujemy metalowy pręt z obrotowo zawieszonym ramieniem, wówczas ramię odchyli się od niego z siłą proporcjonalną do wielkości ładunku. Naładowany elektroskop utrzymuje ładunek dopóki go nie rozładujemy np. przez dotyk ręką co sprowadza ładunki do ziemi. Pozostawiony bez interwencji, ulegnie stopniowemu samorozładowaniu, zależnemu m.in. od wilgotności powietrza (wilgoć przyspiesza), ale też od obecności promieniowania jonizującego. W ten sposób odkryto promieniowanie kosmiczne - naładowany elektroskop wynoszony rozładowywał się szybciej na pokładzie balonu lecącego wysoko nad ziemią niż na poziomie morza. Elektroskopu używano też do pomiaru natężenia promieniowania przed wynalezieniem licznika Geigera-Mullera w 1928 r. W specyficznym zastosowaniu znajdował się dużo dłużej - jako dozymetr indywidualny typu elektrooptycznego, np. polski DKP-50. Dozymetry te - o kształcie długopisu - były po prostu elektroskopami z włosowatym wskaźnikiem, ładowanymi w specjalnym pulpicie DP-23p albo rentgenoradiometrach DP-66 i DP-75. Promieniowanie powodowało stopniowe rozładowanie elektroskopu i przesuwanie wskaźnika po skali wyskalowanej w rentgenach (0-50R). Dozymetry musiały mieć wysoką sprawność (niska upływność) by ograniczyć samorozładowanie (na poziomie 2%/dzień).
Mając różne źródła promieniowania można porównać czas samorozładowania elektroskopu. U mnie w korzystnych warunkach elektroskop rozładowuje się w 3 godziny. Do elektryzowania najlepsza jest szklana pałeczka i... kot :) Można też użyć wełny, własnych włosów, pałeczki z siarki itp. Mój egzemplarz elektroskopu jest nieco sfatygowany, ale spełnia swoją rolę:
Gry do elektroskopu przyłożymy np. skalę od paliwomierza lotniczego, rozładowanie nastąpi dużo szybciej - w niecałe 30 minut: