28 września, 2017

Radioindykator promieniowania RIK-59



Tym razem kupiłem bardzo stary indykator promieniowania. Urządzenie stylistyką przypomina radiometr RK-60 - ma metalową obudowę charakterystyczną dla stylistyki lat 50. i 60. z zaokrąglonymi kantami i farbą o fakturze "młotkowej". RIK-59 oznacza Radio-Indykator Kieszonkowy wzór 59 (analogicznie do RK-60, RK-63 i RK-67). Prezentowany egzemplarz pochodzi z 1960 r., wyprodukował go Zakład Doświadczalny Instytutu Tele- i Radiotechnicznego w Bydgoszczy.


Urządzenie ma bardzo prostą konstrukcję, jest to chyba najprostszy miernik promieniowania, z jakim miałem do czynienia (pomijając SmartGeiger, ale to współczesny wyrób). Cała elektronika składa się z przetwornicy napięcia, 2 prostowników selenowych, neonówki (tyratronu), głośnika (wkładki piezoelektrycznej EX-3), kilku oporników i kondensatorów oraz oczywiście tuby Geigera typu BOB-33A (lub odpowiednika, np. BOI-33, STS-5). Na schemacie z listą części znajduje się tylko 17 pozycji (pierwotnie 18, ale wykreślono jedną w toku produkcji). Głośnik jest wmontowany w pokrywę i ma styk, łączący go z płytką drukowaną, zatem przy demontażu nie ma ryzyka zerwania przewodu. Można zauważyć na schemacie, że jeden z oporników jest "dobierany" (indywidualnie dla każdego egzemplarza?):





RIK-59 jest indykatorem, czyli pozwala jedynie oszacować moc dawki promieniowania gamma na podstawie częstotliwości trzasków w głośniczku i migania neonówki. Mierzy tylko promieniowanie gamma i silniejsze beta - obudowa ma specjalne wycięcia, zaklejone od wewnątrz cienką blaszką, zatem kontrolka beta-aktywna, szkło uranowe czy siatki żarowe powodują wzrost wskazań. Oczywiście możemy wyjąć tą blaszkę, wówczas miernik będzie czuły też na promieniowanie beta o średniej energii. W podręczniku "Ochrona przed opadem radioaktywnym w rolnictwie" indykator został uznany za nieprzydatny do wykrywania skażeń właśnie przez "zbyt grubą osłonę licznika G-M" (s. 244). Mała czułość na niskoenergetyczne promieniowanie wynika też z zastosowania szklanego licznika G-M, którego ścianka bardziej pochłania cząstki beta niż ścianka metalowa.



Zakres pomiarowy jest mniejszy niż zastosowanej tuby Geigera, która mierzy promieniowanie od tła naturalnego do 144 mR/h. Specyfikacja zawarta w katalogu Aparatura jądrowa - informator techniczny podaje, że dźwięk indykatora staje się ciągły powyżej mocy dawki 7.5 mR/h (1500 imp./min.), choć indykator może zliczać do 20000 imp./min.:






Najmocniejszy zegar lotniczy, z jakim miałem do czynienia, osiągał 6.8 mR/h, skala od DP-63A dawała 5.5 mR/h, kompas Adrianowa, w zależności od egzemplarza 0.5-1.5 mR/h, zatem nawet tak mocne źródła nie powinny jeszcze powodować generowania sygnału ciągłego przez miernik.


Indykator RIK-59 nie ma przełącznika zakresów. Obsługa sprowadza się do naciśnięcia i przytrzymania przycisku włącznika. Przycisk odskakuje, gdy go puścimy, co zapobiega rozładowaniu baterii w razie pozostawienia włączonego przyrządu, patent podobny do tego z RK-67.


Zasilanie odbywało się z 3 ogniw rtęciowych KM o łącznym napięciu 4 V, których wydajność malała gwałtownie przy temperaturach poniżej +10 st. C. Instrukcja zalecała nawet ograniczenie czasu pracy przy temperaturach ujemnych i trzymanie przyrządu w kieszeni podczas przerw w pracy. Ogniwa wyglądały tak jak na zdjęciu z instrukcji:

Komora baterii ma zaślepkę zakręcaną śrubokrętem, taką jak w RK-60 i RK-67. Gwint jest drobnozwojowy, zatem należy być ostrożnym przy zakręcaniu, by nie go nie zerwać ani nie uszkodzić rowka pod śrubokręt.

Drugi posiadany przeze mnie egzemplarz ma podpięte kabelki, zatem można go zasilać np. z zewnętrznej baterii płaskiej. Można też zrobić adapter np. na 3 baterie guzikowe AG13 1.5 V, który umieszczamy w komorze baterii. Najlepiej przylutować przewody na płytce drukowanej i wyprowadzić przez tylną część komory baterii (nie ma ona dna, tyko mosiężny styk do baterii, często skorodowany od wylanego elektrolitu). Baterie owijamy taśmą klejącą i mocujemy do nich przewody. Całość chowamy w komorze baterii, którą możemy zamknąć jakimś korkiem, np. od fiolek do lekarstw lub zaślepką samochodową (oryginalny często się gubił). Sprzęt pracuje i przy napięciu 3 V, choć wówczas dźwięk z głośniczka jest dużo słabszy. Pobór prądu wynosi 11.5 mA, szacunkowy czas pracy na oryginalnych ogniwach 75 godzin.


Miernik dostarczany był w tekturowym pudełku z instrukcją obsługi i świadectwem jakości, będącym jednocześnie kartą gwarancyjną. Schemat w formie fotokopii umieszczano na wewnętrznej stronie obudowy, analogicznie jak we wczesnych radiach tranzystorowych czy znacznie późniejszych radiotelefonach "Trop". Instrukcja wspomina o plastikowym futerale, mającym chronić indykator od uszkodzeń mechanicznych, ale nie spotkałem się jeszcze z tego typu akcesoriami. Co ciekawe, pudełko jest sygnowane logiem Zakładów Wyrobów Elektrotechnicznych "Eltra", znanych głównie z przenośnych radyjek tranzystorowych (później Unitra-Eltra):




Pomimo upływu lat RIK-59 ma swoje zalety - niewielkie wymiary i prostotę obsługi. Nieskomplikowany układ elektroniczny ułatwia naprawę we własnym zakresie. Oczywiście musimy pamiętać, że jest to jedynie indykator, czyli przyrząd pozwalający stwierdzić, czy coś "świeci" i mniej więcej ile. Użytkownik musi we własnym zakresie dokonać kalibracji, czyli przeliczenia liczby impulsów na jednostki mocy dawki. Można tego orientacyjnie dokonać, sprawdzając, jakie jest natężenie impulsów przy wybranych źródłach promieniowania (siatka żarowa, zegar lotniczy itp.) o znanej mocy dawki.
Zaletą indykatora jest łatwy dostęp do tuby Geigera - wystarczy odkręcić wkręt i rozłączyć połówki obudowy. Pozwala to stosować RIK-59 jako tester tub Geigera kompatybilnych z STS-5 (SBM-20, BOB-33, BOI-33 itp.). Przy włączeniu otwartego indykatora nie będzie działał głośniczek, ale można obserwować błyski neonówki, lepiej widoczne w ciemnym pomieszczeniu. Należy też uważać, by nie dotknąć elementów znajdujących się pod wysokim napięciem 400 V.
Poza tym RIK-59 stanowi ciekawy przykład wzornictwa przemysłowego końca lat 50., Jak widać, nawet taki niepozorny przyrząd, przeznaczony do pracy w dość specjalistycznej dziedzinie, został wykonany z dużą dbałością o estetykę.
Poniżej drugi egzemplarz - w nieco gorszym stanie - przynajmniej nie szkoda używać do testów w obawie, że coś się porysuje albo obtłucze:







I na koniec, egzemplarz na ekspozycji w Muzeum Przemysłu Naftowego w Bóbrce. Jak wiadomo, do poszukiwania złóż ropy naftowej używano również metod izotopowych, stąd RIK-59 pośród eksponatów.

Przyrząd niestety bez dodatkowego opisu, aczkolwiek samo Muzeum bardzo ciekawe i polecam zwiedzić, jak będziecie w okolicy.

23 września, 2017

Budowle ochronne c.d.

Aby nie pompować postu o przygotowaniach PRL do wojny jądrowej, ukryciom zbiorowym poświęcam osobną notkę. Schrony przewidziane do ochrony przed skażeniami (nie tylko promieniotwórczymi, ale też chemicznymi czy biologicznymi) muszą spełniać podwyższone standardy w stosunku do typowych schronów przeciwlotniczych:

1. Szczelność - drzwi gazoszczelne, przedsionki z podwójnymi drzwiami, utrzymywanie nadciśnienia  powietrza wewnątrz schronu, które dodatkowo zabezpiecza przed przenikaniem pyłu radioaktywnego i BST do schronu.



2. Filtrowanie powietrza doprowadzanego z zewnątrz przez urządzenia filtrowentylacyjne o napędzie elektrycznym oraz awaryjnym ręcznym:





3.Indywidualne środki ochrony przed skażeniami (maski przeciwgazowe, kombinezony) oraz miejsca do zabiegów sanitarnych (odkażanie, dezaktywacja):



4. Odpowiednio solidna konstrukcja, zapewniająca wysoki współczynnik osłabienia promieniowania. Wg tego artykułu konstrukcja powinna zapewniać 100-krotne zmniejszenie dawek promieniowania gamma i neutronowego do dawki 0,5-2 Greja, przy których organizm jest w stanie sam się zregenerować, unikając choroby popromiennej (przy dawce powyżej 50 Grejów śmierć następuje niemal natychmiast).
Tekst jest nieścisły. Przede wszystkim dawka 2 Gy to prawie połowa dawki śmiertelnej LD50/30, czyli takiej, po której połowa napromieniowanych umrze w ciągu miesiąca [LINK]. Po drugie, zależy w jakim czasie ta dawka by została przyjęta i na jaką część ciała - jeśli np. w ciągu godziny i na całe ciało = choroba popromienna z dużym ryzykiem śmierci, jeśli na kończyny - jest szansa wyleczenia, to samo jeśli taka dawka na całe ciało zostałaby przyjęta w ciągu kilku lat. O chorobie popromiennej już pisałem TUTAJ. Po trzecie, osłabienie promieniowania neutronowego następuje w innych ośrodkach (jądra lekkie, np. wodór, a więc woda, parafina) niż promieniowania gamma (jądra ciężkie - ołów, żelazo, rtęć). 

Procent osób, które ulegają obrażeniom na skutek działania czynników rażących broni jądrowej w zależności od rodzaju ukrycia:


Schron powinien być pod budynkiem lub przykryty grubą warstwą ziemi - poniżej współczynniki osłabienia dla różnych substancji - jak widać 40 cm betonu lub 56 cm ziemi osłabia promieniowanie 16 razy:


Odporność na falę uderzeniową po wybuchu jądrowym, co oprócz zagłębienia w ziemi wymaga również stosowania tzw. zaworów przeciwwybuchowych w przewodach powietrznych - zawór taki zamyka się przy nagłym wzroście ciśnienia i otwiera automatycznie lub ręcznie, gdy ciśnienie spadnie do poziomu atmosferycznego. Dodatkowo czerpnie powietrza muszą mieć specjalne osłony - w latach 50. stosowano metalowe płyty osłaniające wlot:

Czerpnie znajdują się na pewnej wysokości nad ziemią (zwykle pod sufitem parteru), aby uniknąć zasypania przez zawalony budynek a także by nie zasysać wraz z powietrzem leżących na powierzchni ziemi skażeń. Czasem czerpnie powietrza budowano jako osobne obiekty lub łączono z awaryjnymi wyjściami - poniżej 3 czerpnie na tyłach ul. Szczęśliwickiej róg Bitwy Warszawskiej:



 ***


Inne elementy są wspólne z typowymi schronami przeciwlotniczymi, np.:


Awaryjne wyjście w odległości 1/2h+3 m (gdzie h = wysokość budynku, spotkałem się też z wartością 1,5 m)

"Grzybki" - awaryjne wyjścia ze schronów przy ul. Wolskiej 

W niektórych przypadkach - wieżowy punkt obserwacyjny (WPO) na dachu - zwykle jeden wybrany wysoki budynek na kilkanaście innych, poza tym zakłady pracy i obiekty strategiczne miały własne WPO. Obsługę stanowiły 2 osoby (i 2 zmienników w schronie), wyposażone w łączność telefoniczną ze schronem pod budynkiem:

WPO przy ul. Grochowskiej przed rondem Wiatraczna.

Zbliżenie na konstrukcję WPO.

WPO na przedwojennej wieży ciśnień w d. Fabryce Wyrobów Precyzyjnych im. Gen. Świerczewskiego (dawniej
Państwowa Fabryka Karabinów, jeszcze wcześniej - Gerlach i Pulst)
Widoczna również syrena alarmowa systemu Obrony Cywilnej.
Do chwili obecnej udało mi się zidentyfikować prawie 40 WPO w Warszawie, jak ktoś chciałby pomóc znaleźć pozostałe, proszę o kontakt przez formularz kontaktowy bloga:


Link do mapy (tylko do odczytu)

Wstępna wersja mapy "grzybków" w Warszawie (Schrony PRL-u na FB):


Jeżeli w Waszym budynku znajduje się jakiś ciekawy schron, dajcie znać przez formularz kontaktowy bloga. W moim bloku schron został zachowany, choć nie pełni swojej funkcji, a betonowe drzwi leżą stoją smętnie pod ścianą.

19 września, 2017

Pulpit załadowczy PZ-65


Dzięki uprzejmości Sprzedawcy mogę zaprezentować pulpit załadowczy do dozymetrów optycznych oznaczony PZ-65. Urządzenie jest jakby miniaturką rentgenoradiometru DP-66 umożliwiającą ładowanie dozymetrów optycznych DKP-50 z zestawu KD-65 wyprodukowanych po 1964 r. Wcześniejsze dozymetry miały magnetyczny kontakt ładowania i ładowało się je w innych przyrządach (pulpit kontrolno-załadowczy DP-23p, poprawcie mnie, jeśli się mylę). Poszczególne typy dozymetrów odróżniał kształt dolnego kapturka oraz mosiężna elektroda centralna do regulacji wkrętakiem - więcej informacji TUTAJ.

Przyrząd jest zasilany z baterii R-20 lub z zewnętrznego źródła przez wkładkę z pozwalającą na stosowanie napięć 3, 6 lub 12 V. Sam pulpit waży 1 kg, w skrzyni z akcesoriami i częściami zapasowymi 3.5 kg, wymiary pulpitu 165 x 80 x 140 mm, wymiary futerału 220 x 180 x 185 mm.


 Sprzęt był lżejszy, prostszy w obsłudze i tańszy w produkcji niż pełnowymiarowe rentgenoradiometry DP-66 i DP-66M. Nie była to zresztą jedyna modyfikacja tych mierników, że wspomnę choćby radiometr górniczy RG-1, czyli DP-66 bez możliwości ładowania dozymetrów optycznych - można powiedzieć, że sumą RG-1 i PZ-65 byłby DP-66 (tak, wiem RG-1 miał zakres do 250 mR/h a nie 200 R/h, ale chodzi mi o funkcje - RG-1 mierzył, a nie ładował DKP, PZ-65 ładuje ale nie mierzy).




Link do aukcji jakby ktoś chciał nabyć:

http://allegro.pl/pulpit-zaladowczy-pz-65-dozymetry-i7279912032.html

Inny egzemplarz - TUTAJ

18 września, 2017

Przygotowania do wojny jądrowej w PRL



Pierwsze eksplozje jądrowe i następujący po nich amerykańsko-radziecki wyścig zbrojeń spowodowały, że wizja wojny jądrowej stała się na wiele lat bardzo realna. W związku z tym podjęto szereg przygotowań po obu stronach "żelaznej kurtyny". W tym miejscu chciałbym przedstawić krótki przegląd działań podejmowanych w naszym kraju.


  • rozmieszczenie magazynów z radzieckimi ładunkami nuklearnymi, zarządzanymi przez ZSRR - część stanowiły ładunki mające być, w razie wojny, wydane LWP na hasło "Wisła 778" (3001 Podborsko koło Białogardu, 3002 kolonia Brzeźnica koło Sypniewa [FOTO] i 3003 Templewo koło Trzemeszna Lubuskiego). Istniały też magazyny przeznaczone wyłącznie dla Północnej Grupy Wojsk Radzieckich z siedzibą w Legnicy (m.in. w Kluczewie, Bagiczu i Szprotawie). Ładunki miały moc od 0,5 do 500 kt i było ich łącznie ok. 300. Do przenoszenia ładunków przeznaczono zarówno wyrzutnie rakiet m.in. Łuna 2P16 czy SS-1B (SCUD-A), jak również samoloty MiG-21PFM, MiG-23, Su-20, Su-22 i in. Poniżej mapa przedstawiająca rozmieszczenie wojsk radzieckich, gwiazdy oznaczają magazyny "amunicji specjalnej" [źródło z szerszym omówieniem lokalizacji i sprzętu przenoszącego ładunki]




    Wyrzutnia 9M71 "Temp"

    Su-22
    MiG-23


    • budowa Atomowej Kwatery Dowodzenia w Łomiankach na terenie Kampinosu, wyposażonej we własne ujęcia wody, generatory prądu, środki łączności itp. Podziemny bunkier z zewnątrz zamaskowano budynkiem wyglądającym jak... szkoła "tysiąclatka". Obiekt do niedawna posiadał w pełni funkcjonalne wyposażenie, niestety pozostawiony bez dozoru został rozszabrowany, a następnie częściowo wyburzony w 2017 r. Zostały tylko wyprute kondygnacje podziemne. Szkoda, gdyż mógłby być bardzo ciekawym muzeum zimnej wojny, na wzór Obiektu Alfa...



    • Przygotowanie planów strategicznych, wg których Polska miała atakować Danię. Poniżej mapa planu wojny totalnej wykradziona przez płk. Kuklińskiego i przekazana na Zachód [źródło]:



    • budowa tajnych laboratoriów, zamaskowanych i odpornych na atak z powietrza, jak np. niedawno odtajniony Obiekt Alfa na terenie Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii, gdzie prowadzono ściśle tajne badania nad bronią NBC, a także monitoring skażeń promieniotwórczych. Poniżej stanowisko do prac z izotopami oraz zestaw pomiarów skażeń typu ZAPKS-1:


    • budowa schronów pod zakładami pracy, budynkami mieszkalnymi i użyteczności publicznej. Część z nich spełniała wymogi ochrony przed skażeniami (urządzenia filtrowentylacyjne, drzwi gazoszczelne z przedsionkami, sprzęt odkażający i dezaktywacyjny), pozostałe były jedynie schronami przeciwlotniczymi. Do dziś na wielu osiedlach widać charakterystyczne "grzybki" zapasowych wyjść i czerpni powietrza. 
    • Pomimo masowej budowy schronów w razie wojny zmieściłby się w nich niewielki procent ludności Polski. Z biegiem lat schrony zostały przeznaczone na piwnice i magazyny, a ich wyposażenie straciło sprawność lub zostało rozkradzione. Obecnie mamy schronów na... 2.5% ludności [źródło]. Funkcję schronów mogą pełnić też pierwsze stacje budowanego od 1983 r. warszawskiego metra (Kabaty - Wierzbno), wyposażone w specjalne grodzie. Nowsze stacje nie mają już tych urządzeń. 
    • Improwizowanymi ukryciami miały być szczeliny przeciwlotnicze, czyli nakryte rowy wykopane w ziemi czy nawet odpowiednio wzmocnione i uszczelnione piwnice domów oraz piwnice wolnostojące, popularne na wsiach.
    • Poniżej urządzenia filtrowentylacyjne z napędem elektrycznym i ręcznym, z prawej wyjście zapasowe (fot. dzięki uprzejmości Exploratorów, dzięki!):


    Przykładowy plan schronu.
    Inne rozmieszczenie pomieszczeń schronu

    W schronie musiał być też kibelek ;)

    • wyposażanie wojskowych pojazdów w urządzenia filtrowentylacyjne, oczyszczające powietrze doprowadzane do wnętrza wozu, wymagało to oczywiście uszczelnienia włazów, klap itp. Pokładowe rentgenoradiometry (np. DPS-68) pozwalały automatyczne uruchomienie tych instalacji w razie wykrycia podwyższonego poziomu promieniowania. Poniżej transporter opancerzony SKOT:


    Stacja radarowa P-40 Agata, zapewniająca pełną funkcjonalność w warunkach odizolowania załogi od środowiska zewnętrznego:



    • bieżący monitoring skażeń promieniotwórczych przez Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej - jak widać na wykresie, ograniczenie prób nuklearnych spowodowało wykrywalne zmniejszenie całkowitego opadu promieniotwórczego (cyt. za: K. Żarnowiecki, Podstawy ochrony radiologicznej).

    Zespół Aparatury Pomiarów Skażeń ZAPKS-1 w CLOR
    Siedziba CLOR przy ul. Konwaliowej 7, oddana do użytku w 1970 r.


    • rozbudowa struktur Obrony Cywilnej (OC), która miała chronić ludność i środki materialne kraju podczas wojny czy klęsk żywiołowych. Do obowiązków OC należało m.in. ostrzeganie o skażeniach za pomocą syren oraz środków improwizowanych (np. dzwonów kościelnych). Poniżej film "W pogodny dzień" z 1976 r. o zachowaniu się w warunkach alarmu o skażeniach. Rozpoznacie wszystkie sprzęty? 



    • Instrukcje dezaktywacji obiektów skażonych:




    • System alarmowania o zagrożeniach (podawane za pomocą syren alarmy powietrzne, o skażeniach itp.) - dziś syreny służą głównie do oznajmiania rocznic, czasem jedynie sprawdza się ich działanie w ramach ćwiczeń OC.


    • Oprócz szykowania się na III wojnę OC zabezpieczała także przed klęskami żywiołowymi i zagrożeniami przemysłowymi. Poniżej plan obrony cywilnej dawnych Zakładów Mechanicznych im. Nowotki (PZL-Wola S.A.)  - ten plan, jak widać jest dość nowy (widać mleczarnię Danone przy Redutowej) i uwzględnia bardziej realne zagrożenia trującym środkami przemysłowymi (TŚP) stosowanymi w warszawskich zakładach (chlor, amoniak):




    • budowa ponad tysiąca szkół "tysiąclatek" (dokładnie Szkół-pomników Tysiąclecia Państwa Polskiego zgodnie z hasłem "tysiąc szkół na Tysiąclecie") w latach 60. Oczywiście dla kształcenia przyszłych kadr Polski Ludowej, ale... projekt szkół umożliwiał szybką adaptację na szpitale polowe. Niektóre szkoły miały schrony przeciwlotnicze czy nawet schrony kierowania Obroną Cywilną. Szkoły budowano z prefabrykatów, według szablonowego projektu, stąd "tysiąclatki" są tak podobne do siebie w całej Polsce:
    SP nr 128 przy ul. Kadetów 15, fot. G. Rutowska, NAC


    • zajęcia z Przysposobienia Obronnego, na których m.in. nauczano postępowania w razie ataku jądrowego ze słynnym "nakryciem się prześcieradłem" ("i czołganiem do najbliższego cmentarza", jak dodawali złośliwi). Sama idea nie była zła - wiedza z zakresu pierwszej pomocy, terenoznawstwa, podstaw strzelectwa, ochrony ppoż. itp. jest przydatna w każdych warunkach, zresztą do tej pory jest nauczana w szkołach. Niestety silne zideologizowanie tego przedmiotu w latach PRL-u, prowadzonego często przez "trepów", oraz wpajanie przy tym komunistycznej wizji dziejów sprawiało, że zajęcia z PO były szczerze znienawidzone. Po latach zostawały w pamięci jedynie kuriozalne powiedzonka "peowców", np. "siła żywa, tak zwani ludzie" :)



    Zajęcia z PO, fot. G. Rutowska, NAC. Kto widzi radiometr i jaki? ;)





    • przystosowanie autobusów Autosan H9 do szybkiego załadunku rannych na noszach przez specjalną klapę w masce pojazdu, kierowców PKS szkolono w szybkiej obsłudze tego urządzenia [LINK]

    • Szczególne urządzenia techniczne, będące na wyposażeniu wojska i obrony cywilnej:
    1. dozymetry indywidualne dla żołnierzy - zarówno optyczne DS-50 i DKP-50 (zakres 2-50 R) jak i chemiczne DP-70 (zakres 50-800 R)
    2. rentgenometry o dużym zakresie pomiarowym (nieraz do 500 R/h), zarówno nasobne (D-08), jak i przewoźne (DP-3B, DPS-68)
    3. rentgenometry o mniejszym zakresie od 0.5 do 50 R/h (DP-63A) oraz sygnalizatory promieniowania (RS-70)
    4. rentgenoradiometry nadające się zarówno do pomiaru niewielkich aktywności, jak i dużych mocy dawek (rodzina DP-66 i DP-75)
    5. sprzęt odkażający w postaci indywidualnych zestawów samochodowych (IZS) i eżektorowych zestawów samochodowych (EZS), wykorzystujących do zasilania bądź ciśnienie sprężania w cylindrze silnika spalinowego (IZS), bądź ciśnienie spalin (EZS)
    6. indywidualne środki ochrony przed skażeniami - maski przeciwgazowe różnych typów (MUA, tzw. słoń, MC-1, później MP-4, tzw. buldog) i kombinezony, zarówno jednoczęściowe (L-2), jak i dwuczęściowe, złożone z pończoch ochronnych i narzutki (OP-1)
    7. indywidualne pakiety radiochronne zawierające środki przeciw chorobie popromiennej (cysteamina), tabletki jodowe chroniące tarczycę, odtrutki przeciw BST i środki przeciwbólowe
    8. specjalnie przyciemniane okulary mające chronić wzrok żołnierzy przed błyskiem wybuchu jądrowego (do niedawna sprzedawane na Allegro)
    9. suwaki dozymetryczne, czyli mechaniczne kalkulatory zmniejszania się mocy dawki promieniowania w zależności od czasu, który upłynął od wybuchu, służyły też do obliczania czasu przebywania na terenie skażonym
    10. chorągiewki do oznaczania terenu skażonego i innych miejsc niebezpiecznych, widoczne choćby poniżej:

    Samochód GAZ-69 RS wyposażony w rentgenometr pokładowy DSP-68
    i chorągiewki do oznaczania terenu skażonego.


    Część wyposażenia stosowanego w LWP i OK: Indywidualny Zestaw Samochodowy
     (taka myjka ciśnieniowa), maski p/gaz typu "słoń",
     przyrząd do kontroli masek (z prawej) i przyrząd rozpoznania chemicznego.

      • zapasy jodku potasu do podania ludności w razie masowego skażenia radioaktywnym jodem-131, wykorzystane podczas akcji podawania płynu Lugola po awarii w Czarnobylu - całą akcje, pomimo opóźnienia jej rozpoczęcia, przeprowadzono bardzo sprawnie, podając płyn Lugola dzieciom, młodzieży i kobietom w ciąży, łącznie kilku milionom ludzi. Dla porównania, podczas awarii w Three Miles Island i Windscale jod podano po wielu, wielu dniach...
      Źródło - https://wiadomosci.onet.pl/kraj/pijcie-dzieci-plyn-lugola-to-radziecka-coca-cola/e3rn6


      • wydawanie specjalnych publikacji np. Miasto w wojnie jądrowej, Działanie rażące wybuchu jądrowego itp. Zresztą nawet pozornie "cywilne" książki, jak Podręcznik kierowcy zawodowego, uczyły jak zachować się, gdy wybuch jądrowy zastanie nas za kółkiem (schować się pod deską rozdzielczą, wykorzystując masywny przód samochodu z silnikiem jako tarczę przeciw promieniowaniu przenikliwemu, cieplnemu i fali uderzeniowej).





      • prace nad własną bombą wodorową prowadzone w Wojskowej Akademii Technicznej pod kierownictwem prof. Sylwestra Kaliskiego - w latach 70. Polska była pionierem laserowej mikrosyntezy, m.in. uzyskano temperaturę plazmy 10 mln st. C ("eksperyment Focus"). Powołano istniejący do dziś Instytut Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy. Śmierć Kaliskiego na skutek wypadku samochodowego w 1978 r. przerwała te prace. Można przypuszczać, że za "wypadkiem" stał ZSRR, doskonale poinformowany o postępach prac przez swoich agentów. Wielki Brat nie mógł dopuścić, by w "najweselszym baraku" socjalistycznego obozu produkowano na własną rękę broń termojądrową...
      ***
      Podsumowując przygotowania PRL-u na wypadek konfliktu nuklearnego, należy pamiętać, że analogiczne działania podejmowano po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. Antyatomowa panika była podsycana przez wyścig zbrojeń obu bloków politycznych. Budowano schrony, przeprowadzano próbne alarmy i symulacje działań bojowych, a także produkowano sprzęt dozymetryczny. Ale o tym innym razem :)

      ***

      Na deser ładny przykład legendy miejskiej i radiofobii w jednym, znaleziony przy szukaniu materiałów o radzieckich magazynach głowic jądrowych: 
      Będąc w wojsku w Świętoszowie, "zwiedzałem" tamtejsze pozostałości po armiach radzieckich. Z Opowieści naszego kapitana wynikało że tak jak pisał szwejk4 właśnie w okolicach Bolesławca jest stara jednostka w której były głowice jądrowe. Stwierdził też, że okolica silosów jest tak skażona, że mimo zalania terenu zbrojonym betonem, promieniowanie wielokrotnie przekracza wszelkie normy...
      Zdjęć niestety nie posiadam... nigdy tam nie bylem i raczej nie miałem zamiaru tam się wybierać... ;)
      Interlokutor słusznie kontruje, ale popada w pułapkę nierozróżniania rodzajów promieniowania - obsługa stacji radarowych miała specjalne nakrycia głowy z drobną metalową siatką, ekranująca od promieniowania, egzemplarz można oglądać np. w Obiekcie Alfa:
      Jeżeli chodzi o te skażenie promieniotwórcze to raczej wątpliwa sprawa. Po wyjściu Rosjan wszelkiego typu obiekty wojskowe były badane przez komisje z Ochrony Środowiska i WAT-u. Nie stwierdzono znaczącego wzrostu promieniowania na tych terenach. Owszem kazda niewielka ilość materiału promieniotwórczego pozostawia tzw ślad czyli niewielkie podniesienie promieniowania w obszarze gdzie był przetrzymywany materiał promieniotwórczy. Nie jest to szkodliwa dawka. Większe promieniowanie powstaje przy pracy na stacjach radiolokacyjnych, gdy pracują na wysokiej mocy. Jeśli chodzi o skażenie to owszem przekraczało ono kilkaset razy normy ale pod względem zanieczyszczenia środkami ropopochodnymi, paliwem lotniczym, metalami ciężkimi, rtęcią, a w okolicach Bornego Sulinowa bardzo toksycznym paliwem rakietowym SAMINA (na bazie kwasu azotowego).