Rok 2022 przyniósł też sondy produkcji ZZUJ Polon i to te rzadziej występujące. Warto wymienić tutaj sondę powierzchniową beta-gamma SGB-3P, stanowiącą dwukrotnie powiększoną sondę SGB-1P. Przeznaczona była do poszukiwania skażeń na dużych powierzchniach, głównie podłogach. Przetestowałem ją zarówno podczas poszukiwań artefaktów na targu, jak i pomiarów aktywności dużych, niskoaktywnych źródeł, takich jak granit czy beton.
Ciekawa, choć w warunkach amatorskich mało przydatna, jest sonda neutronowa SSNT-2, którą otrzymałem od jednego z Czytelników (pozdrowienia!)
Mam nadzieję, że nigdy nie będę miał okazji jej przetestować, gdyż obecność silnego strumienia neutronów oznacza bliską eksplozję jądrową (lub rdzeń reaktora).
Na rynku wypłynęły również inne sondy krajowej produkcji, m.in. cztery egzemplarze SSU-70-2, dwa SGB-1P, jedna SGB-1R, jedna SSA-1P, jedna LS-5. Najciekawszy z nich był radziecki blok detekcji promieniowania BDMG-42 do systemu Sejwał, w dodatku sygnowany przez ZZUJ Polon.
Pod koniec roku na Allegro pojawił się nawet monitor promieniowania z analizatorem widma Sapos 90, bardziej rozbudowana wersja omawianego tu
Sapos 90M, a także niespotykany do tej pory zestaw SU-88:
Niestety zwiększony popyt połączony z niekorzystnymi zmianami wprowadzonymi przez Allegro powoduje absurdalny wzrost cen i utrudnia zakupy.
2. Artefakty
Znaleziskiem roku została bezapelacyjnie Matka Boska Radioaktywna, która objawiła się pod postacią niepozornej płytki z bezbarwnego szkła. Charakterystyka pomiarów dozymetrycznych, a następnie badanie widma promieniowania gamma jednoznacznie wskazały na obecność toru-232.
Spośród naczyń z glazurą uranową na pierwsze miejsce wybija się się owocarka niemieckiej firmy Strehla, upolowana wspólnymi siłami wraz z Żoną. Początkowo sprzedający wycenił ją na 50 zł, zawahałem się więc i odłożyłem zakup. Następnie, po zwiedzeniu drugiego targu, wróciłem na to stoisko, jednak naczynie leżało już w "droższej strefie", koło lampy art deco, i kosztowało 100 zł. Wróciłem więc do domu, bolejąc nad straconą okazją. Wkrótce na targ poszła Żona, której udało się kupić to naczynie za... 40 zł.
Jest to jeden z bardziej "gorących" obiektów pokrytych glazurą uranową, jak również największych - średnica wynosi 30 cm, zaś wysokość 9 cm.
Równie "gorący", choć mniejszy, jest ten podgrzewacz renomowanej firmy Rosenthal, którego kolor rzuca się w oczy już z daleka. Równa powierzchnia, jednolicie oblana glazurą uranową, bardzo ułatwia pomiary, gdyż zapewnia korzystną geometrię układu pomiarowego. W podgrzewaczu pozostał kawałek świeczki, a do stearyny przeniknęła odrobina uranu, powodując niewielki, lecz wyraźny wzrost odczytu na odpowiednio czułych miernikach.
Naczynia kupuję pojedynczo, starając się wybierać je pod kątem aktywności, koloru, rozmiaru lub oryginalności wzoru. Raz jednak zrobiłem wyjątek i kupiłem cały zestaw do kawy lub herbaty w stylu art deco, nazwany HAWAI. Największą aktywność wykazuje imbryk z dużymi zdobieniami na dzióbku i uchwycie.
Naczynia pochodzą z ok. 1929 r., producentem jest Uffrecht & Co (później Carstens Uffrecht KG) z Neuhaldensleben [podobny model -
LINK].
Niektóre znaleziska są bardzo niepozorne, jak ten skromny popękany talerzyk, sygnowany przez... Fabrykę Fajansu w Kole:
Polskie wyroby z glazurą uranową bardzo rzadko trafiają się na targach, zaś produkcja takiej ceramiki cały czas czeka na swoje opracowanie. Do tej pory spotkałem się z żółtym niskoaktywnym plamiastym talerzykiem z Ćmielowa, "marmurkową" paterą z Włocławka oraz ozdobnym (i drogim) talerzem z Łysej Góry. "Włocławek" ostatecznie trafił w moje ręce, jednak jak do tej pory nie udało mi się ustalić dodatkowych informacji na jego temat.
W kategorii "najciekawszy kształt" zwycięża "bucik" (chodak) z pomarańczową glazurą, choć jego aktywność jest przeciętna:
Drugą nagrodę zyskuje ta francuska pieprzniczka w kształcie króla z podbitym okiem, w której "świecą" żółtawe zdobienia
Pozostała ceramika przedstawia się następująco - podobnie jak w zeszłym roku, zakupy ograniczyłem do wyrobów wyróżniających się aktywnością, wzorem lub ceną:
|
Zestawienia za poprzednie lata - LINK |
Generalnie rok był obfity w glazurę żółtą, która występuje znacznie rzadziej niż pomarańczowa, podsumowałem więc całość znalezisk w osobnej notce [
LINK]. Pojawiła się też, po raz pierwszy od lat, brązowa glazura uranowa i to nie tylko jasna, "sraczkowata", ale też ciemna, przypominająca pospolite, nieaktywne wyroby. Te naczynia również opisałem zbiorczo w osobnym wpisie [
LINK]
Spośród brązowych wyrobów wyróżnił się ten włącznik światła z
Zakładów Elektrotechnicznych „Bracia Borkowscy” (znak fabryczny BRABORK), w którym pokrętło pokryto brązową glazurą uranową - na porcelanie elektrotechnicznej stosowano zwykle glazurę czarną.
Oprócz tego kupiłem jeszcze gniazdko natynkowe (sam korpus) oraz wtyczkę. Na wtyczce są wyraźne sygnatury: znak jakości VDE (Verband Deutscher Elektrotechniker - Stowarzyszenie Niemieckich Elektryków) i DRGM (Deutsches Reich Gebrauchsmuster - wzór użytkowy Rzeszy Niemieckiej).
Obecnie mam więc dwie wtyczki, dwa gniazdka, jedną oprawkę żarówki, włącznik podtynkowy oraz natynkowy, a także samo pokrętło do takiego włącznika. Pozostaje mi polować na kostki przyłączeniowe oraz izolatory, jeśli takowe też pokrywano glazurą uranową.
Glazura uranowa była umieszczana nie tylko na ceramice, ale również na wyrobach z metalu, choć są one bardzo rzadkie. W zeszłym roku trafiła się prostokątna plakieta z wizerunkiem rycerza [LINK], w tym zaś miedziany trójkąt ozdobiony mniejszymi trójkącikami. Wbrew pozorom aktywne nie są te jaskrawe, pomarańczowe:
Szkło uranowe w tym roku prezentuje się dość mizernie: kilka kieliszków, filiżanka, kałamarzyk (niestety bez pokrywki) i wkład do wazonu, pozwalający na umieszczanie kwiatów w odstępach.
Ciekawym wyrobem zaś jest widoczny również wazon ze szkła przypominającego zwykłą, butelkową zieleń. Odczyt na RKP-1-2 oscylował wokół 10-12 cps, czyli na poziomie szkła kryształowego, zaryzykowałem jednak i miałem rację, w ultrafiolecie widoczna jest słaba luminescencja.
W takich przypadkach, oprócz "żelazka" do wyszukiwania, warto też mieć ze sobą kieszonkowy dozymetr z licznikiem okienkowym.
Z drugiej strony "żelazko" i metoda szukania "na przyrządy" pozwoliła mi upolować ten oto dzbanek z ręcznie malowanego szkła wazelinowego, który najprawdopodobniej bym pominął wśród masy innych naczyń.
Do targowych zdobyczy trzeba doliczyć dwa poważnie uszkodzone wyroby. Pękniętą pokrywę do wazy sprzedawca chciał wyrzucić (!), jak zwróciłem uwagę na uszkodzenie, zaś mocno obity kieliszek z uranową nóżką dostałem za darmo.
Na targu pojawiły się też minerały - albo może były i wcześniej, jednak wtedy nie szukałem metodą "na przyrządy", które pozwala odnaleźć obiekt nawet na dnie kartonu, pod warstwą talerzy i dzbanków. Były to głównie niewielkie bryłki o przeciętnej aktywności - poniżej zapisane wartości łącznej aktywności alfa+beta+gamma zmierzonej MKS-01SA1M, emisja gamma ledwie przekracza tło.
Garść tych kamyków skaziła mi skórzaną rękawiczkę, o czym przekonałem się, dokonując pomiarów sondą SSA-1P. Rękawiczka trafiła do foliowego worka i posłuży jako źródło do autoradiogramów.
Sonda SSA-1P jest BARDZO przydatna przy pracy z tego typu obiektami, gdyż wykrywa nawet niewielkie ilości emiterów alfa rozmieszczone na większej powierzchni i robi to znacznie wydajniej niż licznik G-M, nawet z najcieńszym okienkiem pomiarowym. Przekonałem się o tym kilka razy w ciągu upływającego roku.
Wśród minerałów trafiło się też wyjątkowe znalezisko - drobne okruchy autunitu (?) w gablotce z pleksi, wykazujące silną luminescencję:
Gablotka ta była na tyle niepozorna, że zupełnie nie rzucała się w oczy, szczególnie wobec ogromu talerzy, dzbanków i kieliszków w kartonach. Odczyt na "żelazku" był jednak bardzo silny, wyższy niż przy ceramice, nietrudno było więc zlokalizować "świecący" obiekt.
Budzików z farbą radową praktycznie już nie kupuję, ograniczając się do dokumentacji fotograficznej, szczególnie że wiele z nich nie ma szkiełka i grozi skażeniem:
Pewnego razu, spośród licznych wyrobów znanych producentów (Kienzle, Westlclox, Junghans, UMF Ruhla) trafiłem również na taki oto chiński budzik.
Czasami też fotografuję naczynia, których nie kupuję, zwykle przez niekorzystny stosunek aktywności do ceny lub zbyt duży gabaryt, albo jedno i drugie.
Ceny na targu to temat na osobny wpis, podobnie jak humory niektórych sprzedawców. Generalnie moje poszukiwania spotykają się z życzliwym zaciekawieniem, czasem nawet z prośbami o sprawdzenie jakiegoś przedmiotu (zwykle szkła uranowego), natomiast zawsze musi trafić jakaś czarna owca. Przy jednym ze stoisk usłyszałem "Tu nie ma żadnego promieniowania, tu ludzie chodzą!". Czasami pozostaje tylko pokazać "kuku na muniu" i zaśmiać się szyderczo, albo w ogóle zignorować.
3. Literatura przedmiotu
Opublikowałem drugi artykuł w Postępach Techniki
Jądrowej – tym razem podsumowałem poczarnobylską produkcję sprzętu
dozymetrycznego z wyszczególnieniem cech poszczególnych grup przyrządów i
przybliżeniem najważniejszych oraz najciekawszych przykładów. Z uwagi na
objętość został przesunięty z IV kwartału 2021 r. na I kwartał 2022, zatem choć
powstał w VIII roku bloga, to zaliczam go do upływającego.
Podobnie książka Pawła Sekuły "Zona - opowieść o radioaktywnym świecie", choć przeczytana jeszcze we wcześniejszym roku obrachunkowym, to recenzja ukazała się już na początku kolejnego, znajdzie więc tutaj swoje miejsce. Publikacja bardzo cenna, gdyż doprowadzona praktycznie do ostatnich lat i zawiera najnowsze dzieje Strefy:
Z kolei zdjęcie naszej kolekcji szkła uranowego trafiło na łamy najnowszej książki prof. Tomasza Pospiesznego "Nowa alchemia czyli historia radioaktywności":
Wśród książek wyróżniło się wznowione wydanie pracy Richarda Rhodesa "Jak powstała bomba atomowa", która de facto przedstawia historię odkryć, umożliwiających w ogóle prace nad bronią jądrową. Bardzo ciekawa podróż przez historię fizyki jądrowej.
W publikacji "Energia jądrowa w Polsce w latach 1955-1960" znalazłem zdjęcie przyrządu opisanego jako "tranzystorowy monitor promieniowania MGB-5". Jest to jedna z małoseryjnych konstrukcji, powstałych w pionierskim okresie rozwoju polskiej atomistyki. Zdjęcie miernika uzupełniło wpis o zapomnianych dozymetrach, umieszczam je również tutaj:
Podobnie jak w przypadku dozymetrów, niektóre publikacje, choć przeczytane w upływającym roku obrachunkowym, omówione zostaną dopiero w następnym. Inne zaś, choć niewątpliwie ciekawe, nie doczekają się recenzji z uwagi na ograniczone zasoby czasowe - niestety pełna recenzja publikacji pochłania znacznie więcej sił i czasu niż równie dogłębna ocena przyrządu dozymetrycznego. Jeśli jednak oczekujecie większej liczby postów dotyczących literatury przedmiotu, dajcie znać w komentarzach.
4. Inny sprzęt
Swoją służbę zakończył legendarny „koci plecak”, używany
nieprzerwanie od 2013 r. Drelichowa „gruszka” produkcji radzieckich zakładów
„Wojenochot” przeniosła ogromne ilości uranowej glazury, szkła, dozymetrów i
innej elektroniki, płowiejąc od słońca i deszczu oraz wycierając się na
łączeniach.
Plecak nabył ode mnie pewien Stalker, zatem poszedł w dobre ręce i pewnie posłuży jeszcze drugie tyle. Szybko kupiłem nowy plecak, też radziecki, jeden z licznych cywilnych modeli stosowanych podczas wojny w Afganistanie. Przy porównywalnej pojemności, ma on większą tylną kieszeń, w której z powodzeniem mieści się "żelazko".
Ciekawostką okazał się próbnik napięcia z żarówką tablicową na gwint E-14, wykorzystujący jako obudowę… osłonę sondy od radiometru DP-11B
Z akcesoriów do sprzętu dozymetrycznego wspomnę o przystawce głośnikowej PS-2, przeznaczonej do radiometrów RUST-2, a także przejściówce, wykonanej przez Michała (dzięki!), pozwalającej na podłączenie dowolnego licznika G-M do każdego radiometru uniwersalnego z wtykiem BNC-2,5.
Przedstawię tutaj jeszcze dwa przyrządy, skromne, ale przydatne: sonometr do pomiaru natężenia dźwięku oraz mechaniczny stoper produkcji radzieckiej. Szczególnie często korzystam ze stopera, mierząc czas uruchamiania się przyrządów, uśredniania wyniku, reakcji na wzrost mocy dawki i jej spadek czy długość osi czasu w histogramie.
Z kolei sonometr (decybelomierz) przydaje się przy pomiarze głośności alarmu oraz dźwięku impulsów. Niektóre przyrządy osiągają nawet 90 dB, przy innych dźwięk jest ledwie słyszalny, ale ocena na słuch bywa bardzo subiektywna, lepiej dokonać pomiaru używając trybu wartości szczytowej.
Radiometr SRP-68 zyskał wreszcie futerał, pozwalający na bezpieczne przenoszenie zarówno pulpitu pomiarowego, jak i sondy.
5. Wydarzenia
Najważniejszymi wydarzeniami było zwiedzenie 3 kopalni uranu podczas naszej objazdowej wycieczki po Dolnym Śląsku:
- Podgórze (świetna trasa ekstremalna)
- Liczyrzepa (w detektorze żenady zabrakło skali)
- Kletno (najciekawsza ekspozycja, choć ciut za krótkie zwiedzanie)
Po wycieczce przekonałem się, że nasza domowa kolekcja szkła uranowego jest całkiem spora - podobnej liczebności jak zbiory Podgórza, 4 razy większa niż w Liczyrzepie i 2 razy mniejsza niż w Kletnie. Jako uzupełnienie zbiorów szkła uranowego zaproponowałem obu kopalniom nabycie zestawu naczyń z glazurą uranową z przykładami wszystkich kolorów w każdym. W obu przypadkach oferta spotkała się z zainteresowaniem.
Kopalnia w Kletnie szybko sfinalizowała transakcję, natomiast Podgórze, pomimo początkowej akceptacji, ostatecznie odpowiedziało, cytuję: Dziękujemy za wiadomość natomiast te talerze nie są tematycznie związane z kopalnią (!). Dodatkowy zestaw trafił więc do Kletna. Z Podgórza zaś przyniosłem trochę mineralizacji uranowej na spodniach, o czym poinformowała mnie niezastąpiona w tym sonda SSA-1P.
Podczas wycieczki odwiedziliśmy również Muzeum Broni i Militariów w Witoszowie Dolnym k. Świdnicy. Miałem okazję przetestować krotność osłabienia promieniowania tła przez pancerz czołgu oraz zmierzyć kilka "uradowanych" wskaźników, w tym jeden na działku przeciwlotniczym:
Osobom żądnym ekstremalnych wrażeń polecam oferowaną w Muzeum przejażdżkę haubicą samobieżną "Krab", ale ostrzegam, trzeba mieć silne ręce, by mocno trzymać się pancerza, pojazd jeździ po wertepach o sporym kącie nachylenia.
Będąc w okolicy, zajechaliśmy do Muzeum Gazownictwa w Paczkowie, wiedząc, że w zbiorach będą koszulki Auera różnych typów, a także funkcjonujące lampy gazowe.
Recenzję z tego bardzo ciekawego muzeum napiszę dopiero w nadchodzącym roku obrachunkowym.
Pomiary prowadziłem też w kopalni Guido w Zabrzu - 320 m pod ziemią moc dawki nie różniła się zbytnio od tej na powierzchni, za wyjątkiem jednego miejsca, przy tamie izolacyjnej, gdzie skoczyła do 0,40 µSv/h.
Warto też wspomnieć o dniu otwartym Krajowego Składowiska Odpadów Promieniotwórczych w Różanie. Niestety
nie udało mi się przeprowadzić pomiarów, ale przy następnej edycji wykonał je
jeden z Czytelników. Oczywiście nie zachęcam nikogo do przemycania dozymetrów, tym niemniej sama instytucja za mały nacisk kładzie na aspekt dozymetryczny zwiedzania. Wycieczki otrzymują kilka dawkomierzy, jednakże są to mierniki czułe tylko na promieniowanie gamma i w czasie zwiedzania, trwającego niecałą godzinę, nie przyjmą nawet 0,1 µSv, czyli najmniejszej dawki, możliwej do zarejestrowania przez ten miernik.
Odwiedziliśmy też giełdę staroci Pchli Targ w Poznaniu. Jest ona znacznie bardziej przestronna i lepiej zorganizowana niż warszawskie bazary, z drugiej strony asortyment ma dużo nowszy, przeważnie z lat 90. i wczesnych 2000. Stoiska ze skorupami dość duże, ale praktycznie bez "świecidełek", nie licząc drobnicy z Jasby.
Po nawiązaniu kontaktu z Działem Edukacji i Szkoleń NCBJ w Świerku otrzymałem do przetestowania Detektory Edukacyjne. Był to
Edukacyjny Licznik Geigera (na STS-6) oraz scyntylacyjny
CosmicWatch, który w trybie koincydencji z drugim takim samym detektorem może zliczać miony z promieniowania kosmicznego.
Podziękowałem pewnej rosyjskiej firmie, która napisała do mnie z propozycją pozycjonowania strony. Odparłem, że z racji toczącej się wojny nie współpracuję z żadnymi rosyjskimi podmiotami, odpowiedź kończąc: Слава Україні!
Na krótko przed rocznicą zareklamowałem konkurs "Atomowa Bzdura Roku", zorganizowany przez portal Nuclear.pl. W konkursie tym można zgłaszać wygłoszone publicznie treści dotyczące energetyki jądrowej i promieniotwórczości, które są sprzeczne z obecną wiedzą naukową. Zachęcam do zgłaszania nominacji, termin upływa 30 listopada.
Inne wnioski i obserwacje:
- Ludzie nie wydadzą na dozymetr klasy popularnej więcej niż 400-450 zł. Sprzedaż dozymetrów z wyższej półki, mających licznik okienkowy i kosztujących 1500-2000 zł graniczy z cudem, choć nie jest to niemożliwe.
- Ceny na targu ustalane są bardzo arbitralnie i często wyrób obiektywnie więcej warty zostanie sprzedany taniej niż teoretycznie "tani" bibelot. Dobrym przykładem może być wazonik z żółtą glazurą uranową znanej firmy Sarreguemines (10 zł) oraz kwadratowa popielnica ze zwykłego przezroczystego szkła (20 zł). Niektórzy sprzedawcy wycwanili się i podwyższają ceny, jeśli przedmiot okazuje się być szkłem uranowym lub ceramiką z glazurą uranową (nie wszyscy na szczęście, mam parę zaprzyjaźnionych stoisk z przyzwoitymi cenami).
- Na Olx i Allegro pojawiło się sporo trefnych ogłoszeń z
miernikami sprzedawanymi jako niesprawdzone, podczas gdy tak naprawdę są
uszkodzone, a w dodatku nieudolnie naprawiane. Szczególnie rozczulił mnie
"niesprawdzony" zasilacz do DP-66 - jak rozumiem, osoba od lat zajmująca się dozymetrami nie potrafi podłączyć zasilania 3, 6 lub 12 V i żaróweczką od latarki lub multimetrem sprawdzić pracy tego prostego układu? Na szczęście działa też „sieć ostrzegania
sąsiedzkiego” – świat dozymetrystów jest mały i informacje o „niesprawdzonych”
egzemplarzach rozchodzą się lotem błyskawicy. Poza tym, jeśli z asortymentu sprzedawcy i treści ogłoszeń widać, że zna się na rzeczy, to przymiotnik "niesprawdzony" trzeba traktować jako synonim "niesprawny".
- "Żelazko" wzbudza ogromne zainteresowanie, ale ludzie w większości kompletnie nie odróżniają aparatury technicznej - wielokrotnie chodząc z "żelazkiem" słyszałem "mam taki sam na sprzedaż, przyniosę", po czym zwykle okazywało się, że jest to... multimetr, najczęściej UM-3 lub kompatybilny. Jakim cudem taki przyrząd może być podobny do RKP-1-2?
***
Na sam koniec zerknijmy jeszcze na moją poboczną
działalność, jaką jest przetwórstwo owocowo-warzywne. W tym roku mirabelki nie
obrodziły - starczyło tylko na kilka butelek kompotu, z kolei truskawki były bardzo drogie i zrobiłem jedynie parę słoików konfitury.
Pojawiła się za to obfitość
gruszek, których przy pomocy ogrodniczego czerpaka nazbierałem ponad 60 kg. Większość
poszła do suszenia, trochę na kompot i sok, z reszty zrobiłem cydr. Przypłaciłem to śmiercią chińskiej sokowirówki, z której poszedł dym, ale nabyta pospiesznie VA-370 "Katarzyna" firmy Predom Mesko sprawnie dokończyła robotę.
Nastawiłem też wino z czereśni (delikatne) oraz ze
sklepowego soku jabłkowego (najmocniejsze z dotychczas zrobionych). Kwas chlebowy po raz kolejny stał się piwem, pozostaje mi więc robić tylko podpiwek kujawski z gotowego zestawu.
I ostatnia kwestia, również niezwiązana tematycznie z blogiem - adopcje kotów niewidomych. Od prawie 2 lat jest z nami Sabinka, adoptowana za pośrednictwem fundacji Ja Pacze Sercem jako młodziutki ślepaczek po kocim katarze. Mimo ślepoty doskonale sobie radzi, wykorzystując inne zmysły, głównie słuch. Bez problemu trafia do miski i kuwety, skacze za piłeczką (i moją nogą), niekiedy wręcz sprawia wrażenie, jakby widziała, choć stan oka niestety to wyklucza.
Napisałem więc okolicznościowy wpis, w którym zawarłem garść praktycznych porad dla osób, które rozważają adopcję niewidomego kota (polecam!). Wiele osób obawia się opieki nad niewidomym kotem - zupełnie niesłusznie! Niewidome koty widzą więcej!
***
Kończąc ten rocznicowy wpis, przede wszystkim dziękuję PT Czytelnikom za obecność, wnikliwą lekturę i konstruktywne uwagi. Wsparcie, które otrzymuję w komentarzach i wiadomościach prywatnych jest bardzo cenne i zachęca mnie do dalszej pracy nad blogiem.
Oczywiście pozostawiam otwartą księgę życzeń i uwag w komentarzach, jestem też dostępny mailowo - formularz kontaktowy znajduje się na prawym panelu bloga. Szczególnie czekam na komentarze od Czytelników, którzy na bloga trafili za pośrednictwem wizytówek lub z polecenia.