Blog o promieniowaniu jonizującym, dozymetrii i ochronie radiologicznej. Zwalcza mity związane ze zjawiskiem radioaktywności i przybliża wiedzę z zakresu fizyki jądrowej oraz źródeł promieniowania w naszym otoczeniu.
Nabyłem okazyjnie świetny miernik, jakim jest krajowej produkcji monitor skażeń EKO-C, niestety bez przesłony, która odcina promieniowanie alfa i beta oraz chroni mikowe okienko licznika Geigera. W większości przypadków przesłona pełni raczej funkcję ochronną, gdyż głównie zależy nam na pomiarze emisji alfa, którą mierzymy z otwartą przesłoną. Uszkodzenie okienka mikowego oznacza natychmiastową awarię miernika, zaś zdobycie tuby SBT-10A jest trudne i kosztowne (eBay). Poza tym okienko trzeba chronić przed zanieczyszczeniami itp.
Oryginalna przesłona.
Przesłonę dorobimy z blachy aluminiowej - użyłem 0.85 mm, która jest odpowiednio sztywna, ale daje się łatwo wyginać i ciąć. Pasek blachy miał 14 cm szerokości (można i 15-16 cm). Po odcięciu fragmentu przykrywającego z zapasem okienko pomiarowe zaginamy brzegi w imadle.
Można posłużyć się jakąś rurką jako podkładką, by kanty były zaokrąglone. Rogi odcinamy cążkami, a ostre krawędzie wygładzamy pilnikiem. Odcięcie rogów jest o tyle ważne, że uniemożliwia uszkodzenie okienka przy szybkim, niestarannym zakładaniu osłony, a leży ono bardzo blisko za kratką (spiłowane robi nie przejdą przez kratkę).
Aluminium jest miękkim metalem, więc jego obróbka nie nastręcza trudności nawet początkującemu rzemieślnikowi. Gotowa przesłona wygląda tak (niestety krzywo mi się ucięło):
Trafił mi się popularny radiometr RK-67 z pierwszych serii produkcyjnych (rocznik 1969, wtyk słuchawkowy typu koncentrycznego), niestety bez sondy pomiarowej - został tylko sam kabel koncentryczny. Na szczęście jej konstrukcja nie jest zbyt skomplikowana i można ją bez problemu dorobić tanim kosztem. Potrzebować będziemy tuby Geigera STS-5 lub odpowiednika (SBM-20, BOB-33A, BOI-33), 2 uchwytów bezpieczników do druku, opornika 5.1M i jakiejś płytki z tworzywa sztucznego. Obudowę wykonamy z rurki aluminiowej lub plastikowej, ale to dalsza część programu.
Plus zasilania tuby znajduje się na centralnej żyle przewodu sondy, minus na oplocie, opornik podłączamy do plusa, a następnie tubę plusem do opornika. Pamiętajmy o dobrej jakości lutów.
Jedna uwaga. Jeśli pominiemy opornik i tubę podłączymy do sondy bezpośrednio, to impulsy tła naturalnego będą powodować gwałtowne skoki wskazówki na wszystkich zakresach oprócz najwyższego (tam będzie skakać do 1/4). Początkowo sądziłem, że jeśli fabryczny opornik 5.1M daje zakres zaczynajacy się od 0.1 mR/h, to zmniejszając go 10 x (czyli 510k) rozszerzymy zakres pomiarowy do 0.01 mR/h. Niestety, miernik ze słabszym opornikiem ma wskazania prawie takie same jak z mocniejszym - tu na filmie pracuje z opornikiem 510k:
Opornik 5.1M powoduje zmniejszenie czułości na promieniowanie tła (wskazówka ledwo drga zamiast dochodzić do drugiej działki), natomiast kielich wywołuje praktycznie takie same wskazania. Póki co zostawiłem mocniejszy opornik by trzymać się oryginału, zwłaszcza że specyfikacja tuby STS-5 zakłada obciążenie oporem 5-10 M, zatem nie wiem, czy niższy opór nie wpłynie niekorzystnie na trwałość tuby.
Jeśli mamy już sondę, warto pomyśleć o obudowie. Mamy dwie opcje - rurka z aluminium, w której zrobimy nacięcia, jak w oryginale (ew. otworki jak w RGBT-62), albo rurka z tworzywa sztucznego z dodatkową wkładką z blachy aluminiowej (otworki / nacięcia j.w.). Oczywiście, jak ktoś ma korpus sondy od DP-66 / DP-75 / RG-1, to może go zaadaptować. Oryginalna sonda nie miała płytki montażowej, tuba trzymała się na gumowej izolacyjnej uszczelce z jednej strony i płaskiej sprężynce dystansowej z drugiej, ale jednak użycie płytki mocno upraszcza montaż. Poniżej oryginał oraz inne wzory:
Sonda RK-67 - okno pomiarowe dla emisji beta
Wnętrze oryginalnej sondy - fotki z bloga Dozymetria.wordpress.com:
Sonda od DP-75:
Sonda od RGBT-62 (przysłona na wyższy zakres)
Sonda od RGBT-62 (przysłona na niższy zakres)
Sonda od RGB-58, podobna do naszego DP-11B:
Ostatecznie jako obudowa posłużyła mi rurka od łazienkowego stolika z półeczkami. Szczeliny służące za okienko pomiarowe zrobiłem piłą do metalu. Jako korki - wąż od gazów technicznych ścięty na grube uszczelki, każda przecięta z usunięciem fragmentu i ciaśniejszym zwinięciem, by się zmieściła w rurce:
W innym egzemplarzu użyłem cienkiej rurki PCV od instalacji, do której wsunąłem tubę z przylutowanym opornikiem i przewodem - akurat mieściła się na styk. Na przewód dałem zaciskową przelotkę, która zwykle mocuje kabel sieciowy w otworze obudowy różnych urządzeń. Otwory - wypiłowane tak jak w poprzednim egzemplarzu:
Drugi koniec zatkałem plastikowym korkiem. Otwory w sondzie warto poszerzyć, wyłamując co drugie "żeberko", aby zwiększyć czułość, można też całkowicie usunąć plastik z powierzchni czynnej licznika po jednej stronie obudowy sondy:
Na koniec jedna uwaga. Oryginalny schemat sondy do radiometru RK-67 przewiduje istnienie transformatora ferrytowego w kubku i dodatkowych kondensatorów oraz oporników.
Nie wiem, czy jest to modyfikacja dokonana w toku produkcji, ale zwracam na to uwagę. Powinno wyglądać to tak - zdjęcia autorstwa p. Adama (źródło):
Tym niemniej, jeśli sonda zostanie dorobiona moim sposobem - prostszym, niewymagającym wykonania transformatorka w kubku - to miernik będzie działał i wskazywał wyniki porównywalne z fabrycznym.
Tym razem dzięki uprzejmości Sprzedawcy mogę przedstawić dozymetr, od którego zaczynałem przygodę z fizyką jądrową, czyli "Fon" - Фон = ros. tło (np. promieniowania). Byłem wtedy na III roku studiów i w ramach wykładów poza Instytutem Historycznym wybrałem "Współczesne źródła energii" i "Energię jądrową i promieniotwórczość" na Wydziale Chemii. Wykłady były bardzo interesujące, prof. Czerwiński mierzył m.in. aktywność związków potasu i farby świecącej w starym budziku za pomocą dozymetru Polaron. Postanowiłem również kupić sobie miernik i był to właśnie "Fon". Nie miałem wtedy doświadczenia w dozymetrii i miernik wydał mi się dziwny w obsłudze, zabawa nie trwała więc długo a sprzęt zmienił właściciela. Teraz już wiem, że "Fon" nie jest dozymetrem uśredniającym wynik pomiaru, jak "Polaron", RK-67 czy EKO-C, tylko zliczającym impulsy przez ustalony odcinek czasu, jak bardzo podobny do niego RATON-901 czy powszechnie znane ANRI Sosna, Biełła, Master-1, RKSB-104 i in.
Tyle tytułem wstępu. "Fon" jest jednym z wielu liczników produkowanych w ZSRR dla ludności po awarii w Czarnobylu od końca lat 80. do początku 90. Konstrukcja wykorzystuje pojedynczą tubę Geigera typu SI-29BG (dane tutaj http://testset.ru/) owiniętą folią ołowianą, zatem mierzy tylko emisję gamma, pomimo kratki na przednim panelu, odsłaniającej tubę.
Wyświetlacz LCD tego samego typu co w dozymetrach Biełła, Expert i Raton, wynik podawany jest w µSv/h. Zakres od 0,01 do 99,99 µSv/h, czyli 0,001-9,99 mR/h, zatem zmierzy zarówno tło naturalne, jak i mocno "świecące" zegary lotnicze. Zakres energii mierzonego promieniowania gamma od 0.06 do 1.25 MeV. Zasilanie z typowej baterii 9V, czas pracy wg producenta 200 godzin, ale nie wiem, czy nie dotyczy on radzieckich akumulatorków, podobnych do baterii 6F22, ale o okrągłym przekroju. Poniżej akumulatorek i ładowarka do niego:
Obsługa jest bardzo prosta: przesuwnym przyciskiem z lewej włączamy miernik, a następnie wciskamy guzik z prawej aby rozpocząć pomiar. Po włączeniu słychać sygnał dźwiękowy i na chwilę zapala się dioda LED na frontowym panelu. Czas pomiaru wynosi ok. 20 s. Znak (+) z tyłu obudowy oznacza miejsce, gdzie znajduje się środek układu pomiarowego. Film z pracy dozymetru:
Miernik nie pojawia się zbyt często na aukcjach. W przeciwieństwie do podobnego wizualnie, omawianego wcześniej Ratona 901 mierzy tylko emisję gamma. Można zatem go określić jako odpowiednik Biełły, tylko o krótszym czasie pomiaru (20 nie 40 s), większej masie (300 g) i innych wymiarach (Biełła jest dłuższa i węższa). Jeżeli mamy do pomiaru próbki z przewagą aktywności gamma i chcemy szybko uzyskać konkretny wynik pomiaru, bez stałych wahań charakterystycznych dla dozymetrów uśredniających (Polaron), to "Fon" będzie dobrym wyborem. Oczywiście z racji ołowianej folii na tubie słabsze źródła mogą nie być wykrywane (np. niektóre zegarki, niskoaktywne szkło uranowe itp.) i musimy się z tym pogodzić. Jeżeli zaś potrzebujemy sprzętu do poruszania się w terenie skażonym lub poszukiwania "świecących" artefaktów, wówczas lepszy będzie miernik uśredniający, najlepiej mierzący zarówno emisję gamma, jak i beta (Polaron, RK-67, EKO-C).
Przeglądając statystyki bloga trafiłem na takie oto wyszukiwane słowa kluczowe: "szkło uranowe zabija - 4 wyszukiwania". Jak widać radiofobia i antyatomowa propaganda mają się dobrze, śpieszę zatem z wyjaśnieniami.
Szkło uranowe jest w pełni bezpieczne.
Zawartość uranu jest minimalna, szczególnie w nowszych wyrobach, wykonywanych z dodatkiem uranu zubożonego.
Natężenie promieniowania maleje bardzo szybko wraz z kwadratem odległości, zatem już z dystansu 25 cm kielich z bardzo aktywnego uranowego szkła jest ledwo wykrywalny przez wysokoczuły monitor skażeń EKO-C - w przypadku słabiej aktywnych wyrobów promieniowanie zanika już w odległości 10 cm.
Szkło uranowe jako obiekt kolekcjonerski jest zwykle eksponowane w gablotach, które w zupełności eliminują słabe promieniowanie uranu. Pojedyncza szyba zupełnie tłumi promieniowanie od całej półki wypełnionej uranowym szkłem - poniżej pomiar za pomocą monitora skażeń RKP-1-2 o dużej czułości:
Okresowe dotykanie rękami nie stanowi żadnego zagrożenia, ponieważ energia promieniowania uranu naturalnego jest niewielka, i nie jest w stanie uszkodzić ciała człowieka, gdyż zatrzyma się na skórze.
Związki uranu są stopione z masą szklaną, zatem nie ma możliwości ich przeniknięcia do substancji przechowywanych w tych naczyniach. Poza tym zwykle naczynia te nie pełnią funkcji użytkowych.
Napromieniowanie przez uran nie sprawia, że dana substancja staje się radioaktywna - aby dokonać się mogła aktywacja, potrzebny jest strumień neutronów z reaktora jądrowego albo broni jądrowej. Zatem nawet jeśli ktoś coś trzyma w pojemniku ze szkła uranowego, nie stanie się to radioaktywne.
Szukanie zagrożenia w szkle uranowym nie ma sensu. Co najwyżej można się nim skaleczyć, jak każdym innym szkłem, gdy się je rozbije. Lepiej rzucić palenie, by nie wprowadzać do organizmu wysoce radiotoksycznego polonu-210 (tego samego, którym otruto Litwinienkę).
Dla dociekliwych oglądających filmiki na Youtube. Wyniki pomiarów radioaktywności szkła uranowego wymagają odpowiedniej interpretacji - przede wszystkim: jakim miernikiem był dokonywany pomiar, w jakich jednostkach, na jakim zakresie pomiarowym i z jakiej odległości. Gwałtowny wzrost wskazań dozymetru działa na wyobraźnię, ale taki sam wynik można osiągnąć za pomocą worka nawozu potasowego (potas-40) czy paczki elektrod TIG (tor-232), choć oba te izotopy mają niską energię promieniowania i w przytoczonych przykładach nie stanową zagrożenia.
Zgodnie z teorią hormezy radiacyjnej niewielkie dawki promieniowania nie są szkodliwe, a wręcz przeciwnie, ułatwiają naprawę DNA człowieka - istnieją rejony na świecie, gdzie tło naturalne przekracza wielokrotnie tło w Polsce (Ramsar w Iranie max. 260 mSv, Kerala w Indiach 35 mSv przy 2-3 mSv w Polsce!) - a ludzie żyją tam od tysiącleci i cieszą się długowiecznością.
Promieniowanie jonizujące jest jednym z naturalnych czynników środowiskowych i nasz organizm przez wieki przystosował się do życia w jego obecności. Poważniejszym problemem jest skażenie wewnętrzne, czyli przedostanie się emiterów promieniowania do organizmu (np. przy paleniu tytoniu), ale w przypadku szkła uranowego nie ma o tym mowy. Nawet jakby ktoś to szkło potłukł i zjadł...
Tym razem chciałbym omówić pierwszą wersję popularnego "żelazka" RKP-1-2, omawianego w tej notce [LINK]. Miernik powstał w 1969 r., zatem wykazuje pewne podobieństwa do najstarszej wersji radiometru RK-67. Charakterystyczne jest gniazdo słuchawki - typu koncentrycznego! - oraz skala w milirentgenach oraz impulsach na minutę (cpm). Późniejsza wersja, wprowadzona w 1975 r. - RKP-1-2 - miała gniazdo słuchawkowe na typowy wtyk jack 3.5 i skalę w impulsach na sekundę (cps) oraz mikrogrejach na godzinę (czyli dla promieniowania gamma i beta odpowiadających mikrosiwertom na godzinę). Mierniki różnią się też zasilaniem - RKP-1 ma zakręcaną pokrywę zasobnika na baterie, taką samą jak w rentgenoradiometrach DP-66/DP-75 i sygnalizatorze RS-70, gdyż również używa ogniw R-20, zaś nowsza wersja ma szufladkę na 4 typowe paluszki AA. Obie wersje wyprodukowano w łącznej liczbie 1500 szt., niestety nie mam informacji, ile spośród całej produkcji przypada na starszy model.
Miernik ma 5 zakresów wyskalowanych zarówno w mR/h, jak i w cpm [w nawiasie kwadratowym zakresy RKP-1-2]:
30 mR/h (100.000 cpm) [200 µGy/h / 2000 cps = 120000 cpm] = można stwierdzić, że starsza wersja miała szerszy zakres w milirentgenach, zaś nowsza w impulsach.
Obie skale w RKP-1 są liniowe, jedna od 0.5 do 10 z podziałką co 0.5, druga od 0.1 do 3 z podziałką co 0.1. Nowszy RKP-1-2 ma dwie skale logarytmiczne - jedna od 1 do 20 z podziałką co 1, druga od 2 do 80 z podziałką co 2. Czerwony łuk służy do kontroli napięcia zasilania - jeśli po wciśnięciu przycisku "supply testing" wskazówka znajdzie się w obrębie łuku, ogniwa zasilające mają odpowiednie napięcie:
Skala pokryta jest farbą okresowego świecenia i podświetlana żaróweczką z wyłącznikiem chwilowym, tak samo jak w nowszej wersji:
Pomimo powyższych różnic zasada działania miernika (3 tuby SBM-19 / STS-6) i obsługa elementów sterujących są takie same jak w RKP-1-2 - odpowiednimi przełącznikami zmieniamy tryb pomiaru (mR/h lub imp/min), stałą czasu (fast/slow), zakresy pomiarowe oraz włączamy podświetlenie skali. Również "spust" w rączce i dodatkowy z tyłu rączki działają tak samo.
Okno pomiarowe - widać 3 tuby Geigera typu STS-6.
Miernik do tej pory pojawił się na rynku w liczbie zaledwie 2 egzemplarzy, pochodzących z likwidowanej pracowni. Nowsza wersja RKP-1-2 występuje zdecydowanie częściej (9 szt. w latach 2013-1019).
Poniżej zdjęcia dwóch innych egzemplarzy, z którymi zetknąłem się w muzeach:
W Obiekcie Alfa (pozdrowienia dla sympatycznej Obsługi!)
W Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie - proszę, dajcie jakiś podpis, nie każdy jest pasjonatem dozymetrii,
większość nie wie, co czego ten sprzęt służy!
Wady i zalety sprzętu są praktycznie takie same jak w nowszym modelu [LINK], dochodzi tylko problem ze znalezieniem odpowiednich słuchawek oraz przeliczaniem cpm na cps oraz mR/h na µSv/h.
Podziękowania dla Zuzanny za udostępnienie sprzętu i umożliwienie wykonania dokładnych zdjęć :)
***
Aby wprowadzić nieco chaosu do nazewnictwa przedstawiam egzemplarz RKP-1 wyskalowany w mikrogrejach na godzinę i impulsach na sekundę jak RKP-1-2, ale ze wszystkimi innymi cechami, wraz z gniazdem słuchawek i oznaczeniem na obudowie, ze starszego modelu [źródło - http://www.fizyka.uni.opole.pl/gbujnar/zzfj/instrukcje/radioinstr12.pdf]:
Wreszcie udało mi się nabyć egzemplarz, który współpracuje z moim telefonem Sony Xperia i Samsung Galaxy.
***
LICZNIK DO NABYCIA [TUTAJ] - POWOŁAJ SIĘ NA MÓJ BLOG, A OTRZYMASZ WYSYŁKĘ GRATIS :)
***
Poprzednie walki z wersją miernika o czerwonej obudowie omówiłem TUTAJ. Teraz skupię się na prezentowanym egzemplarzu, również wyprodukowanym przez FT Lab, tyle że w czarnej obudowie i bez oznaczenia FSG-001 na korpusie.
Miernik jest detektorem półprzewodnikowym, waży 6 g, ma średnicę 10 mm , długość 30 mm (z wtyczką 47 mm), zakres pomiarowy od 0.1 do 200 µSv/h, błąd pomiaru < +/- 30% , pomiar promieniowania gamma i rentgenowskiego (w rzeczywistości również odpowiednio mocnej emisji beta). Deklarowany zakres pomiarowy zawiera się między tłem naturalnym (0.1 µSv/h = 0.010 mR/h) a górnym zakresem w dozymetrze Polaron (200 µSv/h = 20 mR/h, najmocniejsze zegary lotnicze osiągały prawie 70 µSv/h czyli 7 mR/h czyli raczej zakresu nie przekroczymy tak łatwo).
Jeżeli chodzi o czułość miernika, to jest ona bardzo dobra, nie licząc najsłabszych źródeł o aktywności 3-10 cps mierzonej monitorem EKO-C (granit, związki potasu, szkło uranowe z uranu zubożonego). Miernik reaguje na obiektyw Biometar 2.8/80 z dodatkiem toru (20 cps), torowaną elektrodę TIG fi 3 mm (14 cps) i typowe szkło uranowe (20 cps), choć przy szkle dużo zależy od kąta przyłożenia - najlepiej miernik przykładać końcówką, prostopadle do mierzonego obiektu. Przy przykładaniu bokiem czułość jest dużo niższa nawet dla silnych źródeł. Słabsze źródła powodują oczywiście dłuższy czas reakcji SmartGeigera (ok. 10-15 s) niż źródła silne, na które miernik reaguje natychmiast. Ceramika uranowa (150 cps) powoduje momentalny wzrost wskazań, że o farbie świecącej z kompasów nie wspomnę. Zauważyłem też, że szkło uranowe, nawet to bardziej aktywne (50 cps) wykazuje dużą zmienność mierzonej aktywności, wywołaną nieregularnymi kształtami wyrobów szklanych (np. nóżek od kielichów). Ten sam przedmiot mógł wywołać raz gwałtowny skok wyniku, innym razem brak wskazań lub ich nieznaczny wzrost. Oczywiście pamiętajmy o niewielkiej energii promieniowania uranu i jego silnym tłumieniu nawet przez cienką obudowę miernika. Przy pomiarze promieniowania tła czasem zdarzają się skoki do 0.31 µSv/h albo i więcej, choć w pobliżu nie znajdują się dodatkowe źródła promieniowania. Również dotknięcie czujnika czy manipulowanie nim może powodować taki "skok" z racji dodatkowych impulsów na stykach złącza słuchawkowego.
Z kolei przy silnych źródłach (farba świecąca) miernik czasem przeszacowuje wynik, podając np. dla wskazówki z kompasu Adrianowa aż 100 µSv/h, choć faktyczna moc dawki, nawet przy uwzględnieniu łącznej emisji gamma i beta, jest sporo niższa (10 µSv/h). Poniżej test na zegarkach i innych mocniejszych artefaktach:
Oprócz promieniowania gamma miernik mierzy też emisję beta, szczególnie tą silną, np. od kontrolek z wojskowych rentgenoradiometrów i tu również wynik wydaje się być zawyżony. Na filmie dwa telefony i dwie wersje miernika - czerwona i czarna:
Aplikacja SmartGeiger posiada kołowy wskaźnik mocy dawki, w którym poszczególne kolory oznaczają bezpieczny, podwyższony i niebezpieczny poziom promieniowania (żółty, pomarańczowy, czerwony). Pośrodku koła wyświetlana jest moc dawki w µSv/h. Dodatkowo ekran błyska na czerwono przy skoku dawki, trochę jak w strzelankach FFP gdy oberwiemy ;) Cenną funkcją jest robienie screenshotów podczas pomiaru:
W czasie pracy telefonu z włączoną aplikacją SmartGeiger nie zauważyłem szybszego rozładowania baterii. Producent co prawda zaleca przejście w tryb samolotowy, wyłączenie WiFi i komórkowej transmisji danych, ale nie zaobserwowałem, by miało to wpływ na dokładność pomiaru, a oszczędza dodatkowych manipulacji. Również auto-kalibracja przed pracą zwykle nie jest konieczna, producent zaleca ją w razie nienormalnych wskazań.
Przychodzi czas na podsumowanie - czy warto? Moim zdaniem tak, miernik jest bardzo mały, można go mieć zawsze ze sobą, a parafrazując znane przysłowie "lepszy SmartGeiger w garści niż Polaron w szufladzie". W wielu przypadkach najlepszy dozymetr to ten, który mamy przy sobie - a ten miniaturowy breloczek zawsze możemy mieć ze sobą, tak samo jak telefon, klucze i dokumenty. Trudno wszędzie chodzić z Polaronem czy nawet Biełłą. Oczywiście miernik ma pewne niedogodności, ale nie jest to laboratoryjny radiometr, tylko podręczny indykator pozwalający szybko oszacować moc dawki czy aktywność danego artefaktu. Już widzę tych wszystkich mądralińskich, jak na targ staroci noszą RUST-3 z sondą licznikową albo scyntylacyjną...
Spintaryskop Crookesa został wynaleziony w 1903 r. przez Williama Crookesa, twórcę m.in. lampy katodowej i odkrywcę talu. Jest to pomoc szkolna pozwalająca obserwować błyski światła (scyntylacje) pod wpływem promieniowania alfa. Urządzenie składa się z preparatu polonu-210 (silny emiter cząstek alfa, 1 mg emituje ich tyle co 4,5 g radu-226), ekranu scyntylacyjnego (siarczek cynku domieszkowany srebrem) i szkła powiększającego (tu 8x). Cząstki alfa emitowane przez polon powodują błyski światła na ekranie, widoczne pod lupą. W przypadku preparatów o niewielkiej aktywności błyski te można liczyć. Na tej samej zasadzie działały farby świecące - rad powodował masowe scyntylacje siarczku cynku, zlewające się w ciągłe światło oświetlające wskazówki i tarczę zegarka.
Polon ulega rozpadowi alfa, zatem nie jest potrzeba bardzo masywna obudowa, jak w przypadku np. radu, emitującego wszystkie 3 rodzaje promieniowania. Metoda scyntylacyjna jest jedną ze starszych metod detekcji promieniowania, stosował ją już m.in. Rutherford podczas słynnego eksperymentu, podczas którego cząstki alfa z radu rozbiły atomy azotu.
Spintaryskopy mają ograniczony czas użyteczności z uwagi na spadek aktywności polonu (czas półrozpadu 138 dni, czyli po 10 okresach izotop faktycznie zanika). Również kryształy siarczku cynku ulegają stopniowej destrukcji i tracą zdolność scyntylacji. Poniżej parę zdjęć spintaryskopu polskiej produkcji:
72 lata temu miało miejsce drugie w historii (i do tej pory ostatnie) bojowe użycie broni jądrowej - o godzinie 11.02 czasu lokalnego samolot B-29 Superfortress zrzucił implozyjną bombę plutonową "Fat Man" na Nagasaki. Bomba o mocy ok. 22 kt wybuchła 3 km od planowanego celu na wysokości 500 m, niszcząc zabudowę w promieniu 1.6 km. Pomimo większej mocy niż zrzucona na Hiroszimę uranowa bomba "Little Boy" (16 kt) zniszczenia w Nagasaki były mniejsze - istotną rolę odegrał tu łańcuch wzgórz, rozpraszający falę uderzeniową. Nagasaki było celem rezerwowym - bombę planowano zrzucić na Kokurę, lecz warstwa chmur nad miastem spowodowała zmianę pierwotnych założeń ataku.
Dokładna liczba ofiar "Fat Mana" jest trudna do ustalenia, szacuje się ją na ok. 40-100 tys. osób. Do osób zmarłych na skutek fali uderzeniowej, pożarów i promieniowania należy doliczyć jeszcze ofiary choroby popromiennej i nowotworów, choć zasięg skutków późnych napromieniowania jest dyskusyjny.
Atak nuklearny, a także bombardowania konwencjonalne (w tym bombami zapalającymi) nie złamały oporu kół wojskowych w Japonii, które przekonywały cesarza, że Amerykanie dysponują jedynie dwiema bombami. W rzeczywistości atak za pomocą bomby "Fat Man II" planowano na 17-18 sierpnia, zaś kolejna bomba była w fazie montażu. Ostatecznie o bezwarunkowej kapitulacji zadecydował cesarz Hirohito - stosowny dokument podpisano na pokładzie pancernika "Missouri" 2 września 1945 r. Następne bomby typu "Fat Man" zostały użyte podczas Operacji "Crossroads, czyli testowych eksplozji na atolu "Bikini", gdzie testowano odporność okrętów marynarki wojennej na czynniki rażenia broni jądrowej.