Książka ta została wydana w 2005 r., a więc dość dawno temu. Autorka, Amerykanka ukraińskiego pochodzenia, opisuje w niej przede wszystkim życie przyrody w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia. Tytuł nawiązuje do biblijnej gwiazdy Piołun z Apokalipsy św. Jana, która po czarnobylskiej awarii została utożsamiona z radioaktywnym skażeniem. Dodatkowo nazwa Czarnobyla po ukraińsku oznacza bylicę zwyczajną (Arthemisia vulgaris), często myloną z bylicą piołun (Arthemisia absinthium). Obie rośliny powszechnie występują w rejonie Czarnobyla i utrwaliły biblijne konotacje awarii.
Książkę tą czytałem po raz pierwszy do mojej magisterki o propagandowych technikach ukrywania katastrofy w Czarnobylu przez władze polskie (2010), a następnie drugi raz w szpitalu, czekając na operację i planując założenie bloga (2013). Za każdym razem jednak nie mogłem się w pełni skupić na treści dzieła, w czym pewien udział ma niezbyt przejrzysty sposób wypowiedzi Autorki (lub nieścisłość tłumaczenia). Tym razem przeczytałem "Piołunowy las" powoli i uważnie, wynotowując napotkane nieścisłości, choć pewnie osoby dogłębniej znające temat znalazłyby ich jeszcze więcej. Czytelnik taki jak ja jest zmorą wydawców, gdyż często po lekturze pisze do nich, punktując znalezione niedociągnięcia. A jeśli jeszcze ma wykształcenie edytorskie, to tym bardziej pozbawia redaktorów dobrego samopoczucia. Jedyna rada - wszystko dokładnie sprawdzać i konsultować się z fachowcami z branży, gdyż niektóre wymienione poniżej błędy można wytłumaczyć jedynie niestaranną pracą korektora i brakiem merytorycznego nadzoru.
***
Wszystkie moje uwagi i sprostowania umieściłem w nawiasach kwadratowych, aby wyraźnie wydzielić je z tekstu Autorki. Wartości mocy dawki, podawanej zwykle w mikrorentgenach na godzinę przeliczyłem zwykle na mikrosiwerty na godzinę, chyba że cytuję dosłownie błędny zapis, co zaznaczam w nawiasach.
s. 12 - "w reaktorach chłodzonych wodą zmniejszenie jej ilości hamuje rozszczepianie, ponieważ neutrony poruszają się wtedy zbyt szybko, czego efektem jest przerwanie reakcji łańcuchowej. [ściślej - w reaktorach, gdzie woda jest zarówno moderatorem, jak i chłodziwem] W reaktorach z moderatorem grafitowym [w którym woda spełnia jedynie rolę chłodziwa] reakcja nie zostaje zahamowana nawet przy zmniejszeniu ilości wody lub jej utracie [a nawet wzrasta z uwagi na dodatnią reaktywność dla pary tych reaktorów.].
[W tym miejscu przydałoby się wyjaśnienie tej różnicy konstrukcyjnej, gdyż dla laika nie jest ona jasna, szczególnie w kwestii owej dodatniej reaktywności reaktorów grafitowych. A wynika ona z tego, że choć woda w reaktorze grafitowym jest tylko chłodziwem, to jednak pochłania ona pewną część neutronów, które są w ten sposób wyłączane z reakcji. Utrata tej wody oznacza nie tylko brak chłodzenia, ale również dodatkowe neutrony przyspieszające reakcję rozszczepienia. W reaktorach, gdzie woda jest i chłodziwem, i moderatorem, ubytek wody powoduje prawie całkowity brak moderacji neutronów i zahamowanie reakcji rozszczepienia].
[W tym miejscu przydałoby się wyjaśnienie tej różnicy konstrukcyjnej, gdyż dla laika nie jest ona jasna, szczególnie w kwestii owej dodatniej reaktywności reaktorów grafitowych. A wynika ona z tego, że choć woda w reaktorze grafitowym jest tylko chłodziwem, to jednak pochłania ona pewną część neutronów, które są w ten sposób wyłączane z reakcji. Utrata tej wody oznacza nie tylko brak chłodzenia, ale również dodatkowe neutrony przyspieszające reakcję rozszczepienia. W reaktorach, gdzie woda jest i chłodziwem, i moderatorem, ubytek wody powoduje prawie całkowity brak moderacji neutronów i zahamowanie reakcji rozszczepienia].
s. 13 - "Rimma stwierdziła, że miernik wyłączył się przy poziomie napromieniowania [mocy dawki!] wyższym niż 0,002 R/h [przydałoby się ujednolicić jednostki, w książce większość wyników jest w mikrorentgenach na godzinę, a tu mamy ułamek rentgena na godzinę, już nawet nie wymagam przeliczenia na mikrosiwerty. Różnice między tymi jednostkami oraz wielkościami, które wyrażają, wyjaśniałem w notkach linkowanych w poprzednim zdaniu. Swoją drogą, kiepski dozymetr, skoro ma zakres tylko do 2 mR/h - ciągle się zastanawiam, co to mógł być za miernik? ].
s. 14 - "poziom promieniowania, który występuje na terenach wokół Czarnobyla po 15 latach, wynosząc w 2004 roku 43 µR/h [0,43 µSv/h], przekraczał normę dziesiątki razy w stosunku do radioaktywności w innych miejscach na świecie [tło w Warszawie 0,15 µSv/h, w Tatrach nad Morskim Okiem bez problemu można zmierzyć 0,4 µSv/h]. Jednak warto zauważyć, że poziom normy liczony jest w mikrorentgenach, czyli milionowych częściach rentgena. Poruszanie się w obszarze mikropromieniowania, choćby i kilkakrotnie przekroczonego, porównywalne jest do poziomu naświetlenia promieniami gamma w Denver. Milipromieniowanie to już zupełnie inny kaliber, bliższy czarnym, naturalnie radioaktywnym piaskom wybrzeża Brazylii. [Zrozumieliście coś z tego? Co to za neologizmy: mikropromieniowanie i milipromieniowanie? Nie spotkałem się z nimi w żadnej publikacji, mikropromieniowanie występuje tylko na paru paranaukowych stronach]
s. 15 - "W bezpośredniej okolicy reaktora promieniowanie wynosiło najmniej 200 R/h. Najmniej 200 wynika z faktu, że zakres dostępnych wtedy mierników nie przekraczał 200 rentgenów, tak jak mój miernik wyłączał się powyżej wartości 2 µR/h" [powinno być 2000 µR/h, czyli wspomniane wyżej 2 mR/h maksymalnego zakresu dozymetru Autorki. Dozymetr, który wyłącza się przy 2 µR/h nadaje się jedynie do śmieci, skoro tło naturalne wynosi średnio 10-20 µR/h].
s. 19 - [1 bekerel] Jest mniejszą jednostką od 1 kiura (Ci), które [który] określa rozpad 37 trylionów [miliardów] atomów promieniotwórczych na sekundę. [Kiur jest rodzaju męskiego, a nie nijakiego, ale to detal wobec zawyżenia jego wartości... miliard razy. Trylion to 10^18 (10 z 18 zerami), miliard 10^9 (10 z 9 zerami). Nawet jeśli przyjmiemy zapis anglosaski, gdzie trylion oznacza nasz bilion (10^12, czyli 10 z 12 zerami), jest to tysiąckrotne zwiększenie liczby bekereli odpowiadającej jednemu kiurowi.]
Źródło - LINK |
s. 21 - "Jod-131 ma z kolei za dużo neutronów, toteż emituje cząstki beta, które są parami elektronów [elektron i antyneutrino, jak już] powstałymi wewnątrz jądra, a nie poza nim [podczas rozpadu beta minus, któremu ulega jod-131, powstaje elektron i antyneutrino elektronowe, które ma zerowy ładunek elektryczny, zatem trudno uznać je za "drugi" elektron, tworzący "parę"].
s. 54 - "Inaczej niż cząstki alfa, których energia ma taką samą wartość niezależnie od izotopu, cząstki beta do pewnego pułapu różnią się nieco energetycznością". [błąd, energia cząstek alfa wynosi od 4 do 7 MeV, w zależności od izotopu, por. tabela poniżej]
[A jeżeli chodzi o energię cząstek beta, to różnice w energiach pomiędzy izotopami są znaczne - od 18 keV trytu do 2,64 MeV miedzi-66 [LINK], trudno powiedzieć, że różnią się "nieco"].
s. 71 - "W dobie terroryzmu bardzo sumiennie podchodzi się do patrolowania terenu. W końcu ziemia Czerwonego Lasu wciąż zawiera wystarczająco dużo radioaktywnego cezu, strontu, plutonu i ameryku do skonstruowania "brudnej bomby", dosłownie i w przenośni, nie wspominając nawet o tym, co mieści się w sarkofagu". [zagrożenie mocno naciągane - wykopywanie poszczególnych drobin paliwa jądrowego i grafitu z gleby byłoby bardzo żmudne i czasochłonne, zaś pozyskanie izotopów z wnętrza sarkofagu zbyt niebezpieczne dla osób podejmujących się takiego czynu. O samej "brudnej bombie" napiszę innym razem, tymczasem odsyłam do angielskiej Wikipedii - LINK. Oczywiście biorę poprawkę na fakt, że książka była pisana w cieniu zamachów z 2001 r. - wydanie angielskie ukazało się w 2005 r., polskie w 2006]
s. 134 - "Uran 235 oraz uran-238 mogą, tak jak pluton, emitować cząstki alfa" [określenie "mogą" wprowadza pewną dowolność, opcjonalność - mogą, ale nie muszą - podczas gdy oba te izotopy przechodzą tylko przemianę alfa, zatem ściślej byłoby napisać po prostu "emitują"].
s. 134 - "Pluton wykazuje właściwości chorobotwórcze jedynie w przypadku jego spożycia lub wdychania" [pluton przedostaje się też przez skórę i przenika nawet przez gumę typowych rękawic, zatem praca z nim wymaga stosowania specjalnych materiałów ochronnych]
s. 175 - "Poprosiłam Leonida o zatrzymanie wozu, abym mogła przez lornetkę bliżej przyjrzeć się dźwigom. Mój dozymetr wskazał tymczasem 200 mR/h. Podjechaliśmy w górę stromego, piaszczystego zbocza (...)". [tak duży odczyt nie byłby możliwy nigdzie na terenie Strefy, zwłaszcza w samochodzie, którego karoseria dwukrotnie osłabia promieniowanie, dodatkowo brak jakiejkolwiek reakcji Autorki sugeruje, że było to raczej 200 µR/h, czyli 2 µSv/h].
s. 194 i n. - "Wpływ na radioaktywność żywności ma również sposób jej przygotowania, i tak na przykład suszenie koncentruje nuklidy promieniotwórcze (...) Z kolei gotowanie wypłukuje nuklidy promieniotwórcze - zaledwie 5 minut we wrzącej, słonej wodzie powoduje zmniejszenie stężenia cezu w grzybach o 70 %, natomiast gotowanie przez 20 minut o 90 % lub nawet więcej." - tu jest przypis redakcji "autorka ma nam myśli usuwanie z suszonych grzybów zanieczyszczeń mechanicznych, które są skażenie cezem, gotowanie nie ma żadnego wpływu na aktywność produktu" [redakcja zamiast wyjaśnić, jeszcze bardziej skomplikowała sprawę. Gotowanie i marynowanie świeżych grzybów zmniejsza stężenie zawartego w nich cezu, gdyż jest on dobrze rozpuszczalny w wodzie i przechodzi do roztworu, były na ten temat prowadzone badania w Polsce - LINK. Co innego gotowanie grzybów, które zostały przedtem wysuszone, tu podejrzewam, że stopień usunięcia "wżartych" w grzyby zanieczyszczeń byłby mniejszy. Aktywności jako takiej gotowanie nie zmniejszy, gdyż nie ma żadnego sposobu, aby przyspieszyć rozpad promieniotwórczy izotopów]
s. 195 - "Zatem kilogram surowych borowików, zawierających 49 kBq radioaktywnego cezu wskaże zaledwie 3,4 Bq po ugotowaniu [jeśli już, to 3,4 kBq, co oznacza 7% pierwotnej aktywności]. (...) W każdym razie 3,4 Bq to i tak dawka [aktywność!] niebezpieczna dla zdrowia. [norma dla grzybów wynosiła 500 Bq/kg, zatem błędnie podany przez Autorkę poziom aktywności byłby praktycznie pomijalny - 3,4 Bq/kg oznacza, że jeden rozpad radioaktywny na sekundę przypada na ok. 300 g grzybów! Mylenie dawki z aktywnością pominę, przyjmijmy, że użyto medycznego a nie dozymetrycznego znaczenia terminu].
s. 201 - "(...) gdyby władze masowo podały jodek potasu (kJ) [kilodżul? wzór chemiczny jodku potasu to KI]. Zażyty przed lub w ciągu kilku godzin od ekspozycji kJ [KI!] chroni przed napromieniowaniem tarczycy przez radioaktywny jod". [mechanizm ochrony tarczycy za pomocą stabilnego jodu można byłoby wytłumaczyć bardziej obrazowo - jod taki zaspokaja zapotrzebowanie tarczycy na pewien czas, przez co nie jest "głodna" i nie ma potrzeby pobierania jodu ze środowiska - każdego, w tym też radioaktywnego jodu-131, gdyż tarczyca nie rozróżnia, z którym izotopem mamy do czynienia.]
s. 201 - "Tymczasem zażyty po dłuższym czasie od ekspozycji jodek potasu może w istocie zamknąć ów radioaktywny izotop jodu i wzmóc działanie dawki, nie mówiąc już o tym, że sam może być rakotwórczy" [plus za wskazanie niebezpieczeństw zbyt późnego przyjęcia stabilnego jodu, natomiast nie ma danych co do rakotwórczości jodku potasu, ewentualny nowotwór może być wywołany przedawkowaniem zawartego w nim jodu]
s. 225 - "Chociaż Polesie może odczuwać skutki trzęsień ziemi nawiedzających Krym i Karpaty, region ten nie jest uznawany za aktywny sejsmicznie. Jednak elektrownia jądrowa w Czarnobylu jest położona na skrzyżowaniu kilku uskoków. Są pewne dane, które wskazują na to, że około 1:23 rano 26 kwietnia 1986 roku nastąpił nieznaczny wstrząs sejsmiczny w odległości niecałych 16 km od elektrowni jądrowej, co być może przyczyniło się do eksplozji reaktora. Niestety z powodu braku (po dziś dzień[ stacji sejsmicznych, nie da się rozstrzygnąć zasadności tej tezy." [moim zdaniem warto zastosować "brzytwę Ockhama", czyli jeśli prostsza teoria wyjaśnia wystarczająco dane zjawisko, nie ma potrzeby sięgania do teorii bardziej skomplikowanej. Ciśnienie pary i temperatura w reaktorze były podczas feralnego eksperymentu tak wysokie, że nawet bez wstrząsu sejsmicznego do wybuchu i tak by doszło. Jedynym ratunkiem byłoby schładzanie rdzenia bez użycia awaryjnego wyłączenia systemem AZ-5]. W kwestii sejsmologii nie jestem ekspertem, odsyłam zatem do artykułów dotyczących tej teorii - w poniższym stwierdzono, że wstrząs sejsmiczny nastąpił, gdy już trwały mechanizmy niszczące reaktor - http://www.rri.kyoto-u.ac.jp/NSRG/reports/kr139/pdf/karpan.pdf
Inne źródło - https://www.sciencedaily.com/releases/2017/11/171117085130.htm
Inne źródło - https://www.sciencedaily.com/releases/2017/11/171117085130.htm
s. 233 - "Uzyskałam wielkość około 25 milirentgenów na godzinę [mowa o dawce przyjętej przez Autorkę podczas wszystkich wycieczek do Strefy, a nie o mocy dawki, zatem wynik powinien być podany po prostu w milirentgenach], co według wszelkich norm krajowych czy międzynarodowych było dużo poniżej zalecanej rocznej dawki". Autorka pomnożyła średnią moc dawki w Strefie (0,43 µSv/h) przez łączny czas spędzony na jej terenie i dodała jeszcze wartość ekspozycji na terenach o szczególnie silnym skażeniu - w Czerwonym Lesie, na polderach i w pobliżu sarkofagu. Pominę fakt, że jednostką biologicznego równoważnika dawki odpowiadającą rentgenowi jest rem, zaś współczesną - siwert. Autorka zatem pochłonęła 0,025 mSv, co w porównaniu z typową dawką roczną w Polsce (3,35 mSv) jest praktycznie pomijalne.
Tyle, jeśli chodzi o nieścisłości. Dotyczą one głównie terminologii, jednostek oraz nieścisłego tłumaczenia niektórych zjawisk z zakresu dozymetrii i ochrony radiologicznej. Błędy te mógłby wyłapać każdy po studiach z zakresu fizyki jądrowej albo choćby z uprawnieniami Inspektora Ochrony Radiologicznej.
Nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, ale Autorka ma dość trudny w odbiorze styl pisania. Za dużo moim zdaniem wplata mistyki i filozofii, ale to najmniej istotne mankamenty tej książki.
Przejdźmy zatem do plusów "Piołunowego lasu". Przede wszystkim ukazuje, jak przyroda zregenerowała się po czarnobylskiej katastrofie. Nie ziściła się wizja "nuklearnej pustyni", brak ludzi spowodował powrót gatunków, które dawno nie występowały w tym rejonie. Rośliny i zwierzęta, pomimo życia na silnie skażonych terenach, nie wykazywały znaczących anomalii. Bardzo cenne jest wyszczególnienie poziomów skażenia ziemi, wody, roślin, grzybów i zwierząt żyjących w Strefie, jak również notowane przez Autorkę poziomy mocy dawki w różnych punktach tego specyficznego rezerwatu przyrody. Zagadnieniom tym poświęcę osobną notkę, by nadmiernie nie rozbudowywać niniejszego tekstu. Mniej uwagi Mary Mycio poświęciła ludziom, zatem jeśli chcecie więcej osobistych historii, polecam publikacje Swietłany Aleksijewicz (Krzyk Czarnobyla, Czarnobylska modlitwa). W kwestiach technicznych zagadnienie dość szczegółowo opisuje Piers Paul Read w starej, ale nadal aktualnej książce "Czarnobyl - zapis faktów". Na koniec zapytam o Waszą opinię na temat tej książki? Zgadzacie się z moimi uwagami? Znaleźliście inne błędy?
https://slideplayer.pl/slide/3028671/ |
Tyle, jeśli chodzi o nieścisłości. Dotyczą one głównie terminologii, jednostek oraz nieścisłego tłumaczenia niektórych zjawisk z zakresu dozymetrii i ochrony radiologicznej. Błędy te mógłby wyłapać każdy po studiach z zakresu fizyki jądrowej albo choćby z uprawnieniami Inspektora Ochrony Radiologicznej.
Nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, ale Autorka ma dość trudny w odbiorze styl pisania. Za dużo moim zdaniem wplata mistyki i filozofii, ale to najmniej istotne mankamenty tej książki.
Przejdźmy zatem do plusów "Piołunowego lasu". Przede wszystkim ukazuje, jak przyroda zregenerowała się po czarnobylskiej katastrofie. Nie ziściła się wizja "nuklearnej pustyni", brak ludzi spowodował powrót gatunków, które dawno nie występowały w tym rejonie. Rośliny i zwierzęta, pomimo życia na silnie skażonych terenach, nie wykazywały znaczących anomalii. Bardzo cenne jest wyszczególnienie poziomów skażenia ziemi, wody, roślin, grzybów i zwierząt żyjących w Strefie, jak również notowane przez Autorkę poziomy mocy dawki w różnych punktach tego specyficznego rezerwatu przyrody. Zagadnieniom tym poświęcę osobną notkę, by nadmiernie nie rozbudowywać niniejszego tekstu. Mniej uwagi Mary Mycio poświęciła ludziom, zatem jeśli chcecie więcej osobistych historii, polecam publikacje Swietłany Aleksijewicz (Krzyk Czarnobyla, Czarnobylska modlitwa). W kwestiach technicznych zagadnienie dość szczegółowo opisuje Piers Paul Read w starej, ale nadal aktualnej książce "Czarnobyl - zapis faktów". Na koniec zapytam o Waszą opinię na temat tej książki? Zgadzacie się z moimi uwagami? Znaleźliście inne błędy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!
[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora - treści reklamowe i SPAM nie będą publikowane!]