"Oppenheimer", łącznie z "Barbie", mającym premierę tego samego dnia (21 lipca), jest przebojem ostatniego miesiąca. Powstała nawet zbitka "Barbienheimer", nawiązująca do fenomenu jednoczesnej premiery tych dwóch produkcji. Ponieważ tytułowy bohater "Oppenheimera" jest postacią kluczową dla XX-wiecznej fizyki jądrowej, postanowiłem napisać kilka słów o tym filmie. Na wstępie zastrzegam, że nie jestem wyrafinowanym krytykiem filmowym. Lubię kino, jednak filmy traktuję jako dokument lub rozrywkę. Stąd też podobały mi się produkcje, mające fatalne recenzje ("1920 Bitwa Warszawska"), nie lubię też filmów przeintelektualizowanych, przegadanych i rozpsychologizowanych. Zastrzegam więc, że poniższy tekst nie będzie recenzją sensu stricte, a raczej zbiorem luźnych refleksji.
UWAGA - W DALSZEJ CZĘŚCI WPISU ZNAJDUJĄ SIĘ SPOILERY
Fot. Marek Mróz, licencja CC BY SA 4.0, https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0/, zdjęcie wykadrowane z oryginału |
Narracja prowadzona jest w czterech liniach czasowych:
- życie Oppenheimera od pracy w laboratorium Cavendisha (1924) do otrzymania Nagrody Fermiego (1963)
- propozycja zostania dyrektorem Institute of Advanced Study w Priceton (1947)
- przesłuchanie w sprawie przedłużenia poświadczenia bezpieczeństwa (1954)
- przesłuchanie Lewisa Straussa w Senacie przed planowanym objęciem stanowiska sekretarza handlu (1959)
Film jest retrospekcją, zaczynającą się od przesłuchania w 1954 r., które przywołuje wspomnienia studiów, a następnie pracy w Projekcie Manhattan. Linie czasowe z lat 1947 i 1959 zostały wplecione pomiędzy, a sfilmowano je na czarno-białej taśmie, co może być mylące dla mniej obytego widza.
Fabuła trzyma w napięciu, szczególnie sugestywnie oddano przygotowania do testu "Trinity", w czasie których mamy wrażenie (pomimo wiedzy historycznej), że test może się jednak nie udać. Wiele wydarzeń pominięto lub przedstawiono bardzo skrótowo, jak choćby uruchomienie pierwszego reaktora (Chicago Pile 1) pod trybunami boiska. Oppenheimer wchodzi z naukowcami i dowiaduje się, że reaktor już pracuje. Najazd kamery na reaktor i kolejna scena. Zasadniczo tematyki fizycznej ukazano w filmie relatywnie niewiele - narracja siłą rzeczy skupia się na samym naukowcu, jego życiu, poglądach i relacjach z ludźmi. Wyjątkiem są wstawki, ilustrujące zjawiska fizyczne, poruszane w narracji, jak kwantowa natura materii, zapadanie się gwiazd, reakcja łańcuchowa czy "metoda działa". Te dwie ostatnie, jako kluczowe dla fabuły, powinny być przedstawione trochę wolniej i na dłuższym metrażu, natomiast sam pomysł uważam za przydatny. Dobrze oddano za to rozmiar przedsięwzięcia, jakim był Projekt Manhattan i zbudowane od podstaw miasteczko Los Alamos. Mamy poczucie uczestnictwa w czymś wielkim, przygotowaniach do wydarzenia, które na zawsze zmieni losy świata.
Narracja prowadzona jest przez większość czasu z perspektywy samego Oppenheimera, zatem wydarzenia, których nie był świadkiem, przedstawione są jako relacje w prasie i radiu. Niekiedy jest to uzasadnione (prace niemieckich naukowców przed wojną, atak Rzeszy na Polskę), w przypadku jednak bombardowania Hiroszimy i Nagasaki zabrakło sugestywnego pokazania działania wybuchu jądrowego na ludzi. W zamian mamy tylko halucynacje samego Oppenheimera, któremu wydaje się, że widzi niszczoną nuklearnym podmuchem twarz kobiety uczestniczącej w owacji na jego cześć, a następnie porusza nogą zwęglony korpus innej osoby. Tymczasem naturalistyczne przedstawienie mieszkańców Hiroszimy, którym najpierw promieniowanie cieplne poparzyło skórę, a następnie podmuch zdarł ją z ciał (por. książka Rhodesa - LINK), mogłoby dobitniej pokazać etyczny aspekt prac nad bronią jądrową. W zamian mamy tylko informację, że odzież w paski odbiła się na skórze, jednak znów - bez pokazania. Reżyser każe widzowi się domyślać, kierując kamerę z dala od rzutnika, wyświetlającego slajdy z Hiroszimy.
National Archives at College Park, Public domain, via Wikimedia Commons |
Może oczekuję swoistego "dobicia puenty dechą", ale szczególnie w obecnych czasach przydałoby się przypomnienie nieco już zapomnianej tragedii Hiroszimy i Nagasaki, zwłaszcza w kontekście wojny w Ukrainie.
Jak wspomniałem, fabuła trzyma w napięciu przez cały czas, jednak to napięcie zaczyna w pewnym momencie męczyć. W którym? Po zakończeniu wojny, w momencie gdy broń jądrowa pokazała swoją niszczącą moc, a Oppenheimer jest dręczony wątpliwościami co do sensu prac nad bombą wodorową. Następuje wówczas długa sekwencja przeplatających się narracji z 1954 r. (kolor) i 1959 r. (czarno-biała), zmuszających widza do kontynuowania skupienia, osłabionego już przez pierwszą połowę filmu. Nie twierdzę oczywiście, że te zagadnienia powinny być pominięte, jednak mniej obyty odbiorca w końcu może się pogubić "kto, z kim, kiedy?", a zwłaszcza "kto?". Podobne odczucia miała moja Żona, znająca większość występujących w filmie naukowców ze studiów na Politechnice, zatem laik rozpozna co najwyżej Einsteina i będzie się czuł zagubiony.
Nieprzyjemne wrażenie robi rozpolitykowanie naukowców z Berkeley, słusznie skrytykowane przez Lawrence'a. I nie piszę tego w kontekście konsekwencji komunistycznych sympatii Oppenheimera, które po wojnie okażą się dla niego zgubne. Po prostu uważam, że uczelnie wyższe powinny być wolne od tego rodzaju działalności, która dekoncentruje i odrywa uczonych od pracy badawczej, a dodatkowo sieje niepotrzebny ferment.
Nie przypadła mi do gustu przemądrzała komunistka Jean Tatlock, grana przez Florence Pugh. Z kolei bardzo pozytywnie wyróżniła się Katherine "Kitty" Puening (w tej roli Emily Blunt), późniejsza żona Oppenheimera, która pomimo zmagania się z poważnym problemem alkoholowym potrafiła być istotnym wsparciem dla swojego męża w najtrudniejszych momentach.
W pamięć zapadło mi kilka cytatów, a szczególnie jeden "Oppenheimer jest geniuszem, ale nie jest mądry" - co w kontekście jego późniejszej, naiwnej i straceńczej walki z programem budowy arsenału termojądrowego okazało się boleśnie trafne.
***
Podsumowując, film jest specyficzny i wymaga pewnego przygotowania przed seansem, zarówno merytorycznego, jak i psychicznego. Zdecydowanie nie jest to produkcja dla masowego odbiorcy, który po prostu pogubi się w mnogości wątków i osób. Mam nadzieję, że powyższy tekst pokazuje, czego się w tym filmie można spodziewać i tym samym umożliwi potencjalnemu widzowi podjęcie decyzji. Osobiście nie żałuję obejrzenia "Oppenheimera" przede wszystkim z uwagi na tematykę, kilka szczególnych scen i ogólną wymowę filmu. Osobiście wolałbym większe skupienie na aspekcie technicznym prac "Oppiego", ale wiem, że taki obraz nie byłby atrakcyjny dla większości widzów. Po bardziej fachowe recenzje odsyłam do Filmwebu.
Jeżeli macie uwagi co do powyższego wpisu, zauważyliście istotne nieścisłości w filmie lub na jakiś aspekt chcecie zwrócić uwagę, dajcie znać w komentarzach!
Witam. Blog jest bardzo interesujący, jak i tematy na nim zamiesczone. Chciałbym tylko wtrącić się do wątku o Hiroszimie i Nagasaki.
OdpowiedzUsuńOkazuje się, że to była jedna wielka farsa. Proszę przyjrzeć się na wikipedii zdjęciom wybuchów - zostały spreparowane!
Polecam książkę Hiroshima revisted Michaela Palmera, dostepna w internecie za darmo w formacie pdf. Na 350 stronach udowodnione jest ze na hiroshimę i nagasaki zrzucono brudną bombę oraz napalm i gaz musztardowy, a nie bomby atomowe. Jest to jedno z największych oszustw w dziejach świata. Okazuje się ze USA wspaniale oszukuje Świat od wielu lat, my łykamy propagandę jak pelikany.