Irena Joliot-Curie (1897-1956) była starszą córką Marii Skłodowskiej-Curie i Piotra Curie. W przeciwieństwie do młodszej siostry Ewy, wzorem rodziców wybrała karierę naukową. Już jako siedemnastolatka wraz z matką organizowała polową służbę rentgenologiczną na froncie I wojny światowej, ofiarnie pracując przy prześwietleniach rannych żołnierzy i szkoląc personel kolejnych placówek. Po wojnie zaś skończyła studia, zrobiła doktorat i rozpoczęła samodzielną pracę naukową. Do jej największych osiągnięć należy m.in. odkrycie zjawiska sztucznej radioaktywności, dokonane wraz z mężem, Fryderykiem Joliot, za które otrzymali w 1935 r. nagrodę Nobla. Innym ich sukcesem było sfotografowanie w komorze mgłowej momentu tworzenia się pary elektron-pozyton oraz ustalenie dokładnej masy neutronu.
Relacja Ireny i Marii była bardzo bliska, gdyż łączyły je nie tylko więzy krwi, ale też umiłowanie nauki. Stąd też często w zwyczajne rozmowy matki z córką wplatało się omawianie np. osadzania polonu na niklu czy innych kwestii laboratoryjnych. Odmiennie Ewa, mająca artystyczną duszę i ceniąca światowe życie, która żartowała, że jako jedyna z rodziny nie otrzymała nagrody Nobla. Była też jedyną, która zmarła z przyczyn naturalnych i w bardzo sędziwym wieku - dożyła aż 103 lat.
Irena zaś, podobnie jak matka, zmarła na białaczkę, wywołaną pracą przy wspomnianych polowych aparatach rentgenowskich podczas wojny. Wbrew dawniejszym przypuszczeniom, przyczyną śmierci obojga uczonych nie był kontakt z radem, ale długotrwałe naświetlanie znacznej powierzchni ciała promieniowaniem rentgenowskim.
Swoje wspomnienia związane z matką Irena zawarła w książce "Maria Curie - moja matka", która dopiero teraz została wydana w całości w formie książkowej. Wydawcą jest Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie we współpracy z Musee Curie w Paryżu. Publikacja ta jest cenna z wielu względów, ja chciałbym jednak zwrócić szczególną uwagę na fotografie. Otóż w książce znalazły się, niedawno odnalezione w szufladzie paryskiego Instytutu Radowego, kolorowe fotografie Marii i Ireny. Są to szklane negatywy, wykonane w 1909 r. najprawdopodobniej w technice autochromu, pozwalające spojrzeć na Noblistkę bez dystansu, jaki wprowadza czarno-biała fotografia. O tych zdjęciach wspomniał Tomasz Pospieszny w "Zakochanej w nauce" [LINK], niestety nie mogły zostać w tamtej pracy opublikowane. Na zdjęciach Maria nosi białą suknię, choć od śmierci Piotra w 1906 r. ubierała się wyłącznie w czerń. Nietypowy strój jest oznaką trwającego właśnie romansu z Paulem Langevinem, zaś naznaczona cierpieniem twarz o zapadniętych oczach pozwala sądzić, że zdjęcie wykonano później, w 1911 r., gdy romans został ujawniony i wywołał wściekłą nagonkę prasową na Marię.
Książka nie ma charakteru biografii Marii. Taki był zamysł Autorki, podyktowany istnieniem dwóch innych dzieł - szczegółowej, choć hagiograficznej biografii pióra Ewy, oraz napisanych przez Skłodowską wspomnień o Piotrze Curie. Nie chcąc wyważać otwartych drzwi, Irena snuje swoją narrację w formie zbioru impresji z czasów ich wspólnego życia. Siłą rzeczy najwcześniejsze momenty opisane są dość szkicowo. Z tekstu emanuje silne poczucie odpowiedzialności Ireny za matkę, szczególnie w późniejszych latach jej życia i zadowolenie, że choć częściowo przyczyniła się do utrzymania jej w dobrej kondycji. Tekst ma charakter wydania krytycznego, z przypisami, uściślającymi i prostującymi niektóre informacje oraz zwięźle wyjaśniającymi naukowe zawiłości, np. archaiczne nazwy izotopów.
Książkę tą trudno poddać recenzji, bo jakże recenzować czyjeś osobiste wspomnienia o najbliższej osobie, spisane wiele lat ex post? Szczególnie, że publikacja nie odbiła się tak szerokim echem, jak opublikowane już w 1937 r. dzieło Ewy. Należy więc do niej zgodnie z zamysłem Autorki i spróbować wczuć się w młodą naukowczynię, która pokierowała dzieło swej matki na nowe, nieznane tory.
Osobiście najbardziej zainteresowały mnie techniczne detale pracy rentgenologicznej podczas wojny, zwłaszcza wobec niewydania po polsku pracy Marii pt. Radiologia i wojna (tyt. oryg. "Le Radiologie et la guerre"). Może to jest następna pozycja, którą warto przybliżyć szerszej publiczności?
Wracając do samego tekstu dzieła, to jeśli czytaliśmy już "Zakochaną w nauce", wiele cytatów źródłowych będzie się powtarzać i lektura może sprowadzić się do wyszukiwania miejsc zawierających "świeżą" treść. Stąd też polecam czytać "Marię Curie" albo jako wstęp do obszerniejszej biografii, albo po pewnym czasie, dla przypomnienia.
Jak dla mnie, książka ma jedną "wadę" - jest za krótka. Całość liczy 94 strony z licznymi fotografiami, dużym stopniem pisma, interlinią i marginesami, co oznacza praktycznie jeden wieczór lektury. Niedosyt jest zrozumiały, na szczęście łatwo można go zaspokoić innymi pozycjami traktującymi o Marii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli znajdziesz błąd lub chcesz podzielić się opinią, zapraszam!
[komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora - treści reklamowe i SPAM nie będą publikowane!]